Nad Jordanem i w Galilei

Ostatnio opisywałem drogę przez Pustynię Judzką, którą szedłem z moim przyjacielem Michałem Perzem podczas naszej pieszej pielgrzymki do Ziemi Świętej w 2005 roku. Zakończyłem swoją opowieść na noclegu pod pustynnym niebem, na który udaliśmy się, powierzając się Bożej Opatrzności.

Powierzenie się Bożej opiece okazało się zasadne, ponieważ w środku nocy nagle zaczęły jeździć obok nas wojskowe dżipy. Było ich parę i nie wiem, czy żołnierze izraelscy mieli jakieś ćwiczenia, czy pełnili swoją służbę, czy szukali kogoś (może nas), bo świecili reflektorami. Jeździli bardzo blisko, parę metrów od miejsca, w którym leżeliśmy. Baliśmy się, żeby nas nie rozjechali. Może wiedzieli o nas i robili to specjalnie, że­byśmy się przestraszyli, wstali i się ujawnili? W każdym razie nie zostaliśmy rozjechani, a my nie zdradziliśmy, że jesteśmy tuż obok. Gdybyśmy to zrobili, mogliby nas zastrzelić, myśląc, że jesteśmy Palestyńczykami chcącymi ich zaatakować.
W końcu zasnęliśmy po tych nocnych rajdach, ale z kolei obudziły nas dzikie kozy, które zaczęły chodzić obok nas. Postano­wiliśmy wstać, tym bardziej że słońce też zaczęło już się pojawiać na niebie. Doszliśmy znowu do głównej drogi, z której zeszliśmy, udając się na sen. Zaczęliśmy podążać nią w stronę Galilei, podziwiając dolinę Jordanu i Jordanię, która rozciąga się po jego drugiej stronie. Nagle zauważyliśmy jadące naprzeciwko nas dwa odkryte dżipy. Na nasz widok zatrzymały się, a siedzący w nich izraelscy żołnierze wstali i zaczęli celować do nas z karabinów. Byli zdziwieni, skąd się tu wzięliśmy. Na szczęście mieliśmy pod ręką nasze paszporty, które od razu im pokazaliśmy. To ich trochę uspokoiło, opuścili broń i przestali do nas celować. Powiedziałem do nich po angielsku, że jesteśmy pielgrzymami z Polski, że idziemy pieszo do Tyberiady, Tabhy i Nazaretu. Trudno im to było zrozumieć, bo kompletnie nie wiedzieli, kim jest pielgrzym. Musiałem im to od podstaw tłumaczyć. Być może tylko udawali, chcąc mnie sprawdzić. W końcu nas puścili, pytając, czy nam czegoś nie potrzeba, i mówiąc, żebyśmy na siebie uważali, bo tu jest bardzo niebezpiecznie. Życzą nam powodzenia i jadą dalej, a my idziemy naprzód.

Później z jakiegoś programu telewizyjnego dowiem się, że gra­nica izraelsko-jordańska jest podobno najlepiej strzeżoną gra­nicą na świecie. Jednak nam udało się spać w jej pobliżu bez wykrycia. Kiedy dochodzimy do najbliższej miejscowości, uderza nas, że wygląda ona jak wymarła, mimo że dochodzi już 8.00 godzina. Nagle na ulicy pojawił się wojskowy dżip i jeden z żołnierzy przez megafon coś ogłosił. Natychmiast z domów wyszli Palestyńczycy i ulice się zalu­dniły. Później dowiedzieliśmy się, że to ogłaszano zakończenie godziny policyjnej, która na Zachodnim Brzegu Jordanu, a więc terenie okupowanym przez Izrael, obowiązuje od godziny 20.00 do 8.00 rano. Palestyńczycy muszą w tym czasie siedzieć w domach. To dlatego za­trzymujący nas żołnierze dziwili się, co tam robimy o tej porze na drodze.


Wstępujemy do sklepu, kupujemy coś do jedzenia i robimy sobie śniadanie. Idziemy dalej drogą niedaleko Jordanu, jednak nie możemy sobie nad nim usiąść, by chociaż zamoczyć nogi. To teren przygraniczny i nie wolno znajdować się w pobliżu rzeki, o czym ostrzegają tablice i zasieki. Później podobno zostaną utworzone jakieś miejsca dla pielgrzymów, gdzie przywożeni auto­karami będą mogli pod nadzorem żołnierzy odnowić swój chrzest. Wtedy jednak przebywanie tam jest zabronione, więc idziemy naprzód. Raz tylko koło południa widzimy wybuch jakiejś rakiety po jordańskiej stronie, który wygląda niepokojąco, bo mały grzyb powstały po jej wybuchu przypomina trochę bombę atomową. Szkoda, że tereny na których działał Chrystus, ciągle są przedmiotem sporu i nie ma tu pokoju.

Tak dobrze byłoby zanurzyć się w wodach Jordanu, w których zanurzał się On, gdy przyjmował chrzest z rąk Jana Chrzciciela. Jednak w listopadzie 2005 roku, w czasie naszej pielgrzymki, przebywanie tam było zabronione i musieliśmy to zaakceptować. Właściwie cały dzień szliśmy drogą, po jednej stronie mając tereny pustynne, a po drugiej zasieki oddzielające nas od Jordanu. Od czasu do czasu mijaliśmy pasterzy przepędzających stada owiec. Co jakiś czas przejechał obok nas jakiś zdezelowany samochód albo wóz ciągnięty przez osiołka. Pod koniec dnia zaczęły pojawiać się plantacje różnych egzotycznych owoców, które po pobycie na pustyni, przypominają nam rajskie ogrody. W jednym z nich przed zmrokiem rozłożyliśmy karimaty i śpiwory. Na szczęście nikt go nie pilnował i mogliśmy po całodziennym marszu w skwarze, zjeść parę soczystych grejpfrutów, których tutaj rosną tysiące i spadają pod nasze nogi, i wreszcie spokojnie się wyspać. Mam nadzieję, że zostanie nam to wybaczone.

Królowa Różańca Świętego nr 64
Zamów to wydanie "Królowej Różańca Świętego"!

…i wspieraj katolickie czasopisma! Mnóstwo ciekawych tekstów o duchowości pompejańskiej oraz świadectwa!

Zobacz Zamów PDF

Ograniczony dostępTo tylko fragment artykułu…

Całość przeczytasz w "Królowej Różańca Świętego"

To wydanie jest wciąż dostępne w sprzedaży, dlatego ma ograniczony dostęp. Możesz nabyć to czasopismo w bardzo niskiej cenie – już od 2 zł! Zamawiając wspierasz różańcowe inicjatywy. Zapraszamy!

Krzysztof Jędrzejewski

KRZYSZTOF JĘDRZEJEWSKI filozof

Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.
Wyszukaj jego teksty.

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x