W ostatnich numerach relacjonuję pielgrzymkę do Ziemi Świętej, którą odbyłem w 2005 roku wraz z moim przyjacielem Michałem. Ostatnio opisywałem drogę przez Macedonię i niebezpieczne nocne spotkanie z psami. Dzisiaj czas na Serbię, gdzie spotkała nas trochę inna przygoda.
Pieszo przez świat
Przez słoneczną Macedonię
W kilku ostatnich numerach „Królowej Różańca Świętego” opisywałem moją pieszą pielgrzymkę do Ziemi Świętej, którą odbyłem jesienią 2005 roku wraz z moim przyjacielem Michałem. Ostatnio opowiedziałem o Grecji, teraz czas na Macedonię.
Przez helleńską ziemię do Aten
W poprzednim numerze „Królowej Różańca Świętego” pisałem o klasztorach w Meteorach, skalnej krainie, którą nawiedziłem, idąc przez Grecję do Ziemi Świętej pod koniec października 2005 roku wraz z moim przyjacielem Michałem. Dzisiaj dalszy ciąg tej wędrówki.
W podobłocznej krainie Meteory
W październiku 2005 r., idąc do Jerozolimy przez Grecję, wraz z moim przyjacielem Michałem Perzem, zobaczyłem z oddali jakieś dziwne, tajemnicze skały, które napawały mnie lękiem. Zapadał zmierzch, a one w miarę zbliżania wyglądały coraz bardziej posępnie. Nadzieję przynosiły tylko światełka, które migotały na szczytach skał, rozświetlając ciemności i dając znać, że ktoś tam na górze czuwa, zawieszony pomiędzy niebem a ziemią, w starych klasztorach w Meteorach.
Idąc do Nazaretu
Ostatnio pisałem o drodze wzdłuż Jordanu i Jeziora Galilejskiego, którą szedłem wraz z Michałem Perzem, moim przyjacielem, pielgrzymując w 2005 roku po Ziemi Świętej. Zakończyłem ją w Kafarnaum i na Górze Błogosławieństw, na której zboczach zastał nas zmrok i gdzie udaliśmy się na spoczynek. Noc była ciepła, więc wystarczyły karimaty i śpiwory rozłożone na ziemi, nie trzeba było rozbijać namiotu.
Nad Jordanem i w Galilei
Ostatnio opisywałem drogę przez Pustynię Judzką, którą szedłem z moim przyjacielem Michałem Perzem podczas naszej pieszej pielgrzymki do Ziemi Świętej w 2005 roku. Zakończyłem swoją opowieść na noclegu pod pustynnym niebem, na który udaliśmy się, powierzając się Bożej Opatrzności.
Pielgrzymowanie jest jak umieranie…
Wielu ludzi chciałoby ze mną wyruszyć w drogę na pielgrzymi szlak. Wyobrażają sobie pielgrzymkę jako przyjemny spacer w słońcu, kiedy człowiek odrywa się od wszystkich swoich problemów i może spokojnie iść przed siebie, nie przejmując się niczym. Jednak nie są świadomi tego, że pielgrzymka jest związana z wielkim zmęczeniem, wyrzeczeniem i cierpieniem i żeby dojść do celu, trzeba wylać wiele potu, a czasem krwi i łez. Nie zdają sobie sprawy, że przypomina ona bardziej drogę krzyżową i umieranie niż wakacyjny wypoczynek.
Opowieści niesamowite
Na moich pielgrzymich szlakach często mijam cmentarze. Czasami wielkie nekropolie, pełne zadbanych grobowców, czasami zapomniane i przez nikogo nieodwiedzane. Zawsze wtedy modlę się za dusze tych, którzy tam spoczywają.
Mont Saint Michel
W 2009 r. pielgrzymie drogi zawiodły mnie do Normandi. Po 40 dniach marszu i przejściu ponad 2000 kilometrów przez Polskę, Niemcy, Luksemburg i Francję zbliżam się w końcu do celu pielgrzymki – Góry Świętego Michała. Jest to skalista wysepka, na której wznosi się opactwo benedyktyńskie, wieczorem oblewane zewsząd falami przypływu. Jednak za dnia można tam dotrzeć suchą nogą lub po specjalnej grobli usypanej w 1879 roku. Miejsce to uważane jest za jedno z najpiękniejszych, w 1979 r. zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Powoduje to napływ wielu turystów, rocznie ponad 3,5 miliona. Niestety, większość z nich nie przybywa w celach religijnych i zapomina, że miejsce to jest sanktuarium Świętego Michała Archanioła, które on sam sobie wybrał na siedzibę.
Grób pełen radości
Ostatnio opisywałem niebezpieczeństwa, które spotkały mnie w Kosowie, w drodze do Ziemi Świętej, do której szedłem w 2005 r., wraz z moim przyjacielem Michałem Perzem. Chciałem kontynuować temat zagrożeń, ale ze względu na okres wielkanocny, który mamy, opiszę to, co spotkało nas na miejscu.
Tam zawsze jest jak w domu
Od wielu wieków ludzie przybywają na Jasną Górę ze swoimi radościami i troskami, bo tam jest Ona. Chcą Jej powierzyć wszystko, co ich martwi i gnębi, podziękować za Opiekę. Każdego roku ze wszystkich stron przybywają, miliony pielgrzymów, aby spojrzeć w Jej przepełnione matczyną troską oczy. Jedni pociągami i autokarami,
inni motorami, rowerami albo pieszo.
„Obetną wam za to głowy!”
Podczas mych pielgrzymek wielokrotnie spotykałem się z różnymi niebezpieczeństwami. Większość z nich wynikała z tego, że musiałem przejść przez tereny, na których w zasadzie nie można przebywać. W większości przypadków dostawałem się tam nieświadomie, niczego nie podejrzewając. Nagle okazywało się, że nie mogę się wycofać i by dojść do celu, muszę iść na przód, nie zważając na zagrożenia. W takich wypadkach liczyłem na działanie Opatrzności Bożej i wierzyłem, że Ona mi pomoże.
Niegościnność: Nóż w plecaku
Ostatnio pisałem o niegościnności, z jaką spotkałem się w Szwajcarii w czasie mojej pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostella i Fatimy w 2007 roku. Odwiedziłem ten kraj powtórnie w 2010 r., tym razem zmierzając do Turynu, gdzie też spotkałem się z niezbyt gościnnym przyjęciem. Poszedłem tam, aby zobaczyć wystawiany wówczas Całun Turyński.
Niegościnność
W ostatnich artykułach pisałem o gościnności z którą spotykałem się w czasie drogi na moich pielgrzymich szlakach w Rumuni, Turcji i na Litwie. Jednak, żeby nie było, że zawsze jest tak super, teraz opiszę sytuacje, w których nie potraktowano mnie zbyt dobrze. Wydarzyły się one w Szwajcarii, którą uważam za jeden z najpiękniejszych krajów na świecie, jednak nie idzie to w parze z gościnnością i życzliwością jego mieszkańców. Szedłem przez nią dwukrotnie w 2007 r. w drodze do Santiago de Compostella i Fatimy oraz w 2010 r. w drodze do Turynu. W czasie obu tych pielgrzymek ani razu nie zetknąłem się z przejawami jakiejkolwiek dobroczynności.
Gościnność cz. 4. Litwa 2002
W poprzednich artykułach pisałem o gościnności, z którą spotykałem się w czasie mojej pierwszej pielgrzymki do Ziemii Świętej w 2000 roku. A ostatnio – o tureckiej Antiochii, którą uważam za jedno z najbardziej gościnnych miast. Dzisiaj napiszę o Litwie i o Wilnie, w którym spotkałem się z podobnym przyjęciem; gościłem tam w czasie mojej pielgrzymki w 2002 roku. Chciałem wtedy iść przez Litwę, Łotwę, Rosję, Finlandię i Norwegię na Nordkapp – najdalej na północ wysunięty przylądek Europy. Jednak trudności wizowe ze strony Rosji uniemożliwiły mi to i ostatecznie popielgrzymowałem tylko po sanktuariach na terenie Litwy.
Gościnność cz. 3: Antiochia
Kiedy tam przybyłem, przywitała mnie nachalnymi naganiaczami, proponującymi, że znajdą najtańszą taksówkę, podczas gdy tych stoi pełno naokoło. Gdy odmawiam i mówię, że idę pieszo, wtedy odstępują zdziwieni. Po chwili nie dają za wygraną i znów do mnie podchodzą, tym razem proponując mi tani nocleg, przekrzykują się wzajemnie.
Gościnność cz. 2: Turcja 2000
Ostatnio pisałem o gościnności w Rumunii, której zaznałem na szlaku mojej pieszej pielgrzymki do Ziemii Świętej, w 2000 roku. Dzisiaj piszę o Turcji, przed którą wszyscy mnie ostrzegali, mówiąc, że na pewno zostanę tam zabity przez muzułmanów, zwłaszcza gdy zobaczą krzyżyk na mojej szyi. Jednak sytuacja, którą tam zastałem, przypominała trochę opowieść o miłosiernym Samarytaninie, który mimo uprzedzeń kulturowych pomógł napadniętemu, pozostawionemu przez swoich.
Gościnność. Rumunia 2000
Zgodnie z poleceniem redakcji mam napisać o gościnności, jakiej zaznałem w drodze. Trochę ciężko mi to robić, bo w czasie moich pielgrzymek staram się liczyć tylko na siebie i nie korzystać z gościnności napotkanych ludzi. Jem to, co kupię w przydrożnych sklepach, i śpię, gdzie się da w namiocie, który dźwigam w plecaku. Jednak czasami, gdy po drodze nie ma sklepów, albo gdy pogoda załamuje się, muszę korzystać z ludzkiej życzliwości.
Pieszo do Róży Duchownej cz. 5
Oto ostatnia relacja z mojej zeszłorocznej pielgrzymki. Po 22 dniach marszu przez Polskę, Czechy, Niemcy i Austrię, w czwartek 3 października o 16.40, po wejściu na przełęcz Brenner, staję w końcu na włoskiej ziemi. Właściwie nie do końca włoskiej, bo kiedyś była to ziemia Austriaków i toczyli o nią z Włochami krwawe walki w czasie I wojny światowej.
Pieszo do Montichiari. Austria
Oto dalszy ciąg relacji z mojej zeszłorocznej pielgrzymki do Montichiari. Po 19 dniach marszu i przejściu ponad 850 kilometrów, 30 IX o 14:20 przekraczam granicę niemiecko–austriacką. Silny wiatr, którywiał od rana, ustaje, jak ręką odjął.
Pieszo do Matki Bożej w Montichiari. Niemcy
W zeszłym roku pielgrzymowałem pieszo do włoskiego sanktuarium Matki Bożej Róży Duchownej w Montichiari. Ostatnio opisywałem moją drogę przez Polskę, Łużyce i Czechy. Teraz czas na Niemcy.