Około 750 roku w mieście Lanciano, w starożytności zwanym Anxanum, wydarzył się pierwszy udokumentowany i najbardziej znany w Kościele katolickim cud eucharystyczny. Podczas odprawiania mszy w kościele św. Longina przez mnicha z zakonu bazylianów, który wątpił w prawdziwą obecność Chrystusa w Eucharystii, w czasie kiedy wypowiadał słowa konsekracji, hostia zamieniła się w prawdziwe Ciało, a wino – w naturalną Krew.
Przerażony zakonnik z miejsca uwierzył, tak jak wszyscy, którzy byli świadkami tego cudownego zjawiska, kiedy na ich oczach Słowo stało się Ciałem. Cudowne zjawisko nie znikało mimo upływu czasu i trwa nadal, chociaż Ciało uległo mumifikacji, a Krew przybrała postać brunatnych grudek, które do dziś można podziwiać w specjalnie wykonanej w 1713 roku monstrancji. W jej centralnej części przechowywane jest Ciało, a u podstawy znajduje się kielich z kryształu górskiego z grudkami Krwi.
W 1252 kustoszami sanktuarium po bazylianach zostali franciszkanie konwentualni, którzy sprawują nad nim opiekę do dziś. W 1258 roku przebudowali oni sanktuarium w stylu romańsko-gotyckim, by w XVII wieku nadać mu cechy barokowe. Początkowo Święte Relikwie przechowywane były w kaplicy po prawej stronie ołtarza głównego. Jednak gdy cud został oficjalnie zatwierdzony przez biskupa Lanciano Rodrigueza Gaspere, 17 lutego 1574 roku, po badaniach naukowych specjalnej komisji kościelnej, umieszczono je w bocznym ołtarzu nawy głównej. Od 1902 roku znajdują się w marmurowym ołtarzu głównym, gdzie są wystawione do powszechnej adoracji.
Badania relikwii
W latach 1970–1971 dokonano badań próbek pobranych z relikwii. Przeprowadzili je prof. Odoardo Lignoli i prof. Ruggero Bertelli, eksperci w dziedzinie anatomii i histopatologii, chemii i diagnostyki laboratoryjnej. 4 marca 1971 roku opublikowali oni wyniki analiz i badań, które dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że cudowne Ciało jest cząstką ciała ludzkiego i składa się z tkanki mięśnia sercowego. Cudowna Krew natomiast jest ludzką krwią, grupy AB, taką samą, jakie znaleziono później na Całunie Turyńskim i na Chuście z Manoppello. Odkryto w niej takie same białka, jak w świeżej krwi ludzkiej, a także substancje mineralne, jak fosfor, magnez, potas, sód i wapń. Zdumienie badaczy budził fakt, że Ciało i Krew przetrwały w bardzo dobrym stanie dwanaście wieków, pomimo niesprzyjającego działania czynników atmosferycznych i biologicznych, i brak w nich jakichkolwiek śladów konserwacji czy balsamowania.
Każdego roku do sanktuarium przybywają tysiące pielgrzymów, tych wierzących, aby wzmocnić swoją wiarę, i tych niewierzących, aby zobaczyć cud i w końcu uwierzyć. 3 listopada 1974 roku pielgrzymował tutaj arcybiskup Karol Wojtyła, przyszły papież Jan Paweł II.
Ja przybyłem tutaj 5 października 2018, ponownie, bo byłem już tu w 2008 roku, kiedy szedłem do San Giovanni Rotondo i na górę Gargano. Jednak teraz przyszedłem od drugiej strony, od Morza Adriatyckiego. Trzy dni zabrało mi przejście 170 kilometrów z Loretto, a w sumie 37 – przebycie drogi z Polski. Był piątkowy wieczór. Gnałem ostatkiem sił, chcąc zdążyć przed zamknięciem kościoła, aby jeszcze tego dnia móc oddać cześć Świętym Relikwiom. Wiedziałem, że już raczej nie zdążę na mszę, chociaż liczyłem, że mi się uda, jednak droga okazała się zbyt daleka. W końcu, po dziesięciu dniach marszu wzdłuż Adriatyku, od Wenecji do Pescary, odbiłem od niego i szedłem w głąb lądu. Czekały mnie jednak znowu góry, aby przejść na drugą stronę Italii i znów dojść do morza, tym razem Tyrreńskiego – żeby zobaczyć Neapol, Pompeje i w końcu Rzym. To wszystko było jeszcze przede mną.
Przedmieścia Lanciano
Teraz zaczynały się przedmieścia Lanciano, jednak będą się one ciągnąć bardzo długo i do centrum przyszedłem już po ciemku. U drzwi kościoła Franciszkanów stanąłem o godzinie 19.35, pięć minut po ich oficjalnym zamknięciu, co trochę mnie załamało. Próbowałem jeszcze dzwonić na klasztorną furtę, lekceważąc prośbę w języku polskim, aby nie dzwonić poza godzinami otwarcia, czyli od 6.45 do 19.30. W końcu napisane jest w Piśmie, aby kołatać, żeby było nam otwarte. W końcu ktoś odebrał domofon, a ja myśląc, po przeczytaniu kartki, że mam do czynienia z franciszkaninem z Polski, odezwałem się po polsku. Okazało się jednak, że to Włoch, więc musiałem improwizować moją łamaną włoszczyzną. Powiedziałem, że przyszedłem pieszo z Polski i czy nie znalazłoby się dla mnie jakieś schronienie. Po chwili zszedł i otworzył. Dał mi dziesięć euro i powiedział, żebym zjadł coś, a później poszedł do hotelu Roma, gdzie, jak mi pokazał, zadzwoni.
Postanowiłem najpierw poszukać hotelu i to był błąd, bo gdy go znalazłem i zapytałem, ile kosztuje nocleg, recepcjonistka powiedziała, że czterdzieści euro, co było dla mnie za drogo, więc odszedłem. Później okazało się, że franciszkanie mają jakiś układ z tym hotelem i ich gości nocują taniej. Jednak franciszkanin nie zadzwonił, jeszcze zanim przyszedłem, myśląc, że poszedłem najpierw coś zjeść, więc recepcjonistka nic o mnie nie wiedziała. Tułałem się więc po mieście w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie mógłbym rozbić namiot, jednak nic nie mogłem znaleźć. Ponieważ był piątkowy wieczór, wszędzie pełno ludzi i brak jakichś parków i w ogóle zieleni. Byłem zmęczony i zrezygnowany, ponieważ aby wyjść z miasta, musiałbym iść jakąś godzinę, a jutro wracać, chcąc nawiedzić sanktuarium.
W pewnej chwili zauważyłem jednak jakąś drewnianą deskę ze strzałką z napisem „Camino”. Szedłem za nią, znajdując następną, a w końcu drogowskaz z napisem „Santiago”. Jeśli były strzałki prowadzące na Camino, do Santiago de Compostella, to może być gdzieś schronisko. Spytałem o to przechodzącego gościa w moim wieku. Całe szczęście mówił po angielsku, jednak nic nie wiedział o żadnym schronisku. Dodał też, że jakieś pół kilometra stąd, drogą w dół, już kończy się miasto. Uradowany tą wiadomością zszedłem, zaopatrując się jeszcze wcześniej w ulicznym hydrancie w wodę do picia i do mycia i wkrótce znalazłem dobre miejsce do rozbicia namiotu – w jakimś gaju oliwnym. W końcu mogłem iść spać po ponad sześćdziesięciokilometrowym marszu tego dnia, dziękując Bogu, że wyprowadził mnie z tego miasta i nie muszę się już tułać, bo gdybym poszedł w jakąś inną stronę, dalej bym po nim błądził.
Następnego dnia mogłem pospać dłużej, bo nastawiłem sobie budzik na 5.30 zamiast na 4.00. Zanim się jednak zebrałem, minęła godzina i nie miałem zbyt wiele czasu, żeby dostać się do miasta i do sanktuarium, które otwierają o 6.45. Na miejscu byłem o 6.55. Kościół z zewnątrz jest bardzo niepozorny. Większość z przybywających do Lanciano z pewnością szuka cudu w pobliskiej katedrze, bo trudno im zrozumieć, że w tak niepozornym kościele może być obecny jeden z największych skarbów. Może trudno im tu trafić, dlatego kiedy wszedłem, w kościele nie było nikogo oprócz mnie i paru zakonników. Dwóch z nich, w tym ten, z którym się widziałem dzień wcześniej, szło w moją stronę. Przywitaliśmy się. Drugi okazał się Polakiem i spytał, dlaczego nie poszedłem do hotelu. Opowiedziałem o wszystkim, co mnie spotkało. I obaj zmartwili się, że nie spałem w hotelu, ale ja pocieszyłem ich, mówiąc, że w gaju oliwnym było całkiem miło. Franciszkanin, który jest z Polski, powiedział, że teraz o 7.00 mają modlitwy, o 7.30 jest msza, a potem zaprasza mnie na śniadanie. Podziękowałem i jeszcze spytałem, czy mógłbym gdzieś podładować komórkę i baterie, a on pokazał mi kontakt, Potem poszedł na modlitwy, a ja – poadorować Ciało i Krew mojego Zbawiciela, które stały się tutaj tak rzeczywiste.
Nie było jeszcze nikogo w kościele, więc mogłem tam być z Nim sam na sam, z Jego Najświętszym Sercem i Krwią, którą przelał za mnie, a która jest tutaj w małych grudkach w kryształowym kielichu. Kawałek Jego Serca jest na wyciągnięcie ręki, w monstrancji, która jest za szybą. Jak dobrze, że można tu podejść i być tak blisko Niego. Podziękowałem Mu za to i za wszystko, co mi dał, powołując mnie na ten świat, i za to, że za mnie umarł, aby mnie zbawić.
Dobrze jest być tu i teraz, kiedy czas się zatrzymuje, ale ta chwila, tak jak wszystko, nie mogła trwać wiecznie, bo jesteśmy zanurzeni w czasie, który niestety wciąż gna naprzód. Zaraz musiałem wstać z kolan i ruszyć do biegu w dalszą drogę na Jego chwałę. Jeszcze tylko przyjąłem Jego Ciało na mszy, która była później. A potem zjadłem śniadanie, wypiłem gorącą kawę i ruszyłem w drogę dla Niego i dla Niej.
Pozdrowienia dla Ojców Franciszkanów z Lanciano.
00głosów
Oceń ten tekst
Krzysztof
Jędrzejewski
Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.