Dwunastu wspaniałych?

Każdy, kto w pogodny dzień mógł stanąć na placu św. Piotra, z pewnością ma w pamięci monumentalną fasadę bazyliki i rząd zdobiących ją figur, odcinających się bielą na tle błękitu rzymskiego nieba. Urzekające barokowe dzieło, mówiące o wielkości i trwałości Kościoła, który zbudowany został na fundamencie apostołów. Bo to właśnie oni, apostołowie, uwiecznieni zostali w potężnych, blisko sześciometrowych figurach. Okazałe postacie w dostojnych pozach i bez cienia skazy. Gdybyśmy jednak przyjrzeli się im z bliska, zobaczylibyśmy ubytki, pęknięcia i brud, tak naturalny dla codzienności Wiecznego Miasta.

Czy powinniśmy naprawiać pęknięcia i czyścić rzeźby apostołów do białości, chcąc za wszelką cenę przywrócić im pierwotne piękno? A może to, jak wyglądają figury dwunastu w Rzymie, w samym sercu Kościoła, mówi nam prawdę o nim i o nich samych?

Pęknięcia i brud. Rysy na nieskazitelnym wizerunku. Współpraca z okupantem, gwałtowność i zdrada. Kłótnie o to, kto jest między nimi pierwszy i strach przed przyznaniem się do Mistrza. Niezrozumienie Jego słów o tym, że Mesjasz nie przyszedł po to, aby przywrócić Królestwo Izraela, bo Jego Królestwo nie jest z tego świata. Niezgoda na okrutną mękę i śmierć za nich i za wielu. W końcu zdrada, ucieczka i niewiara w to, co zdarzyło się w Noc Zmartwychwstania.

A jednak to nie oni wybrali Chrystusa, ale Chrystus wybrał ich. Czy więc jest tak, że Ten, który jadał z celnikami i grzesznikami, który brzydził się hipokryzją współczesnych sobie „czystych, dobrych i pobożnych”, jakby na przekór żydowskiej religijności dobrał sobie za towarzyszy gwałtowników, przyszłych zdrajców i rzymskiego kolaboranta?

Nie, to by było zbyt proste. Ten, który wybrał dwunastu, znał ich myśli i serca. Znał ich małość, ale też wielkość. Wiedział, że apostołowie nie są jak nieskazitelne posągi, ale nie przekreślał swoich wybranych za ich niedoskonałość, za ich pęknięcia i skazy. Chrystus wiedział, że tam, gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska.

Bazylika w Watykanie
Bazylika w Watykanie., Fot. © Wikicommons

Współczesny świat nie pojmuje fenomenu świętości. Nie wierzy w świętość. Wielu chciałoby z pewnością zdrapać z apostołów bynajmniej nie brud, ale warstwy złota, którymi są pokryci na rzeźbach i świętych obrazach, zwłaszcza w barkowych kościołach czy w niemal każdej cerkwi. Odbrązawianie znanych osób, w tym również (a może przede wszystkim) postaci świętych, jest dzisiaj niezmiernie modne. „Święci wcale nie są tacy święci”, „każdy ma swoją ciemną stronę” – słyszymy zewsząd. Wielu zdaje się powątpiewać w to, czy najbliżsi uczniowie Jezusa w ogóle istnieli. A jeśli tak, czy nie byli tylko grupą religijnych fanatyków zgromadzonych wokół charyzmatycznego lidera, który po ludzku przegrał, lecz oni nie umieli i nie chcieli uznać Jego porażki? A zresztą, ile tak naprawdę o nich wiemy? Czy to, co czytamy na ich temat w starożytnych pismach (zarówno w tekstach natchnionych, jak i apokryfach), nie jest tylko próbą odpowiedzi rozszerzającego się Kościoła na potrzeby nawróconych z pogaństwa chrześcijan, którzy domagali się nowych herosów? Czy ostatnich ziaren prawdy o apostołach nie zniszczyli autorzy średniowiecznych hagiografii, przedstawiający ich w sztafażu nieprawdopodobnych zdarzeń i wyszukanych cudów, przez co o najbliższych uczniach Jezusa nie wiemy właściwie nic?

Od takich i podobnych pytań nie jest wolny również współczesny chrześcijanin żyjący w coraz bardziej postchrześcijańskim świecie. W naszym cyklu podejmiemy dyskusję z wątpliwościami dotyczącymi dwunastu apostołów. Nie mamy jednak ambicji odbrązawiać ich i demitologizować. Żadna to bowiem sztuka. Półki sklepowe, zwłaszcza przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą, pełne są pozycji negujących tradycyjną interpretację Nowego Testamentu. Z witryn zachęcają lub – jak kto woli – kuszą konsumentów literatury „prawdziwe historie” biblijnych postaci, koniecznie „potwierdzone naukowo”, które zawsze można streścić jednym zdaniem: „Wszystko było inaczej niż naucza Kościół”.

Tymczasem historia każdego z dwunastu apostołów zasługuje na o wiele więcej niż odbrązowienie i demitologizację, gdyż jest bez wątpienia głębsza i bardziej poruszająca, niż nam się często wydaje. Dlaczego więc nie mielibyśmy dać sobie czasu, by wejść na drogę wiary apostołów, być świadkami ich wewnętrznych przemian, a przede wszystkim – uczestniczyć w ich codzienności? Niewiele usłyszymy od nich słów, z tym większą więc pieczołowitością musimy pochylić się nad każdym z nich, aby go nie przeoczyć czy nie zbanalizować.

Gdy słuchamy Słowa Bożego w czasie niedzielnej bądź codziennej liturgii, apostołowie mogą się nam wydać nieobecni. Skupiamy się na słowach Chrystusa, Jego przypowieściach i znakach, które czynił. Tymczasem to właśnie Pismo Święte jest głównym źródłem wiedzy o najbliższych uczniach Jezusa. Na kartach Ewangelii czytamy o ich powołaniu i wędrówce za nierozpoznanym jeszcze Mesjaszem. Słyszymy, jak Chrystus mówi im więcej niż pozostałym, przygotowując ich powoli na Golgotę, ale i na pusty grób.

Często Go nie rozumieją. Z początku myślą, że jest prorokiem, jednym z wędrownych nauczycieli, jakich wielu było w Palestynie dwa tysiące lat temu. Gdy z czasem, zwłaszcza po wyznaniu Piotra pod Cezareą, zaczynają powoli pojmować, że mają do czynienia z obiecanym „sługą Jahwe”, oczekują od Niego wyzwolenia z rzymskiej niewoli i przywrócenia Królestwa Izraela. Tymczasem On mówi im, że Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, że zostanie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. Nie rozumieją tych słów, podobnie zresztą jak wielu innych. Wielokrotnie pytają sami siebie, co ma znaczyć ta mowa.

Rodzi się pytanie: Dlaczego właśnie oni? Dlaczego te, a nie inne słowa, postawy czy reakcje apostołów przekazane nam zostały w Piśmie Świętym i Tradycji? Jaki w tym Boży zamysł? Jakie znaczenie dla nas, współczesnych ludzi, mają te historie po dwóch tysiącach lat? Apostołowie to nie tylko dwunastu Żydów w konkretnym kontekście historycznym. Chrystus dobrał swoich uczniów tak, aby każdy człowiek, naprawdę KAŻDY, mógł się w tym gronie odnaleźć. Wśród wybranych mamy więc gorliwego Szymona i sceptycznego Tomasza, który nie uwierzy, póki nie zobaczy i nie dotknie. Mamy Piotra, który gotów jest umrzeć za swojego Mistrza, broni Go przed pojmaniem, a niedługo potem po trzykroć się Go zapiera. Mamy gwałtownych „synów gromu”, Jakuba i Jana, co nie przeszkadza w tym, aby drugi z nich był jednocześnie umiłowanym uczniem Pana. Mamy członków rodziny Jezusa oraz Bartłomieja, który nie dowierza, że może być coś dobrego z Nazaretu. Mamy urzędnika skarbowego pobierającego podatki na rzecz okupanta i zdrajcę, który do ostatniej chwili mógł zawrócić, nie uwierzył jednak w Boże miłosierdzie.

Gdy Wit Stwosz rzeźbił swój słynny dzisiaj ołtarz w kościele Mariackim w Krakowie, w jego centrum umieścił scenę zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. Co ciekawe, apostołowie, którzy otaczają Maryję, ubrani są w szaty piętnastowiecznych krakowskich mieszczan, mają ich rysy, a wyrzeźbione w drewnie ciała noszą ślady chorób, na które cierpieli pozujący rzeźbiarzowi wybrańcy. Ktoś może powiedzieć, że to ahistoryczne, jednak w myśli Stwosza (który mimowolnie okazał się niezłym teologiem) ukryta jest głęboka prawda. Chrystus bowiem nie wybrał sobie na najbliższych uczniów zesłanych z nieba aniołów ani wykształconych i pobożnych kapłanów lub faryzeuszy. Nie wybrał tych, którzy całe dnie czytali święte pisma i rozważali słowa proroków. Wybrał pracujących fizycznie rybaków. Ludzi takich jak my. Często zmęczonych życiem. Ludzi, którym się nie udaje, którzy się denerwują, mają swoje wady i przywary. Ludzi, którzy nie rozumieją słów Jezusa, są sceptyczni, potrzebują zobaczyć i dotknąć. Ludzi, którzy byliby gotowi sięgać po miecz w obronie Chrystusa, by za chwilę uciec, zaprzeć się Go po trzykroć lub zdradzić, czasem nawet za mniej niż trzydzieści srebrników. Ludzi, którzy czasem wątpią w Boże miłosierdzie, a innym razem potrafią zapłakać nad swoim grzechem.

Chrystus wiedział, jacy są apostołowie. Wiedział, że nie będą Go rozumieć, że uciekną, zdradzą, nie od razu uwierzą w zmartwychwstanie. Znał jednak nie tylko ich ograniczenia, ale również ich potencjał. Uznał, że są warci tego, by ich wybrać, by im zaufać i powierzyć im prawdę o Sobie. Uznał, że to właśnie oni są godni tego, by w dzień Pięćdziesiątnicy przyjąć Ducha Świętego, którego mocą będą odtąd odpuszczać grzechy, uzdrawiać i głosić Dobrą Nowinę aż po krańce świata.

Oni – tacy podobni do nas. W naszym cyklu chcemy pokazać, jakimi byli ludźmi, posługując się Pismem Świętym i Tradycją Kościoła. Chcemy pytać o to, na czym polegała ich świętość i jaka jest ich rola w dzisiejszym świecie. W historii zbawienia nic nie jest przypadkowe, niepotrzebne, nieważne. W fundamencie Kościoła ważny jest każdy kamień. Dwunastu wybranych, aby iść i przynosić owoc. Owoc ich trwa – także w naszych czasach.

s. Urszula Dzielawska CMBB

Tomasz Parciński

5 1 głos
Oceń ten tekst
Photo of author

Urszula

Dzielawska

Tomasz Parciński oraz s. Urszula Dzielawska
Więcej tekstów tego autora

Mogą zainteresować Cię też:

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x