Współczesny człowiek pragnie poznawać i wnikać w tajniki świata, przez co coraz bardziej poszukuje prawdy o nich. Pismo Święte mówi, że „człowiek nie może zbadać dzieła, jakie się dokonuje pod słońcem: jakkolwiek się trudzi, by szukać – nie zbada” (Koh 8,17). Przy całym niepokoju, jaki towarzyszy różnorodnym poszukiwaniom, ostatecznie przedmiotem poszukiwania ludzkiego jest zawsze Bóg.
Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: „Jeśli nawet człowiek zapomina o swoim Stwórcy lub ukrywa się daleko od Jego Oblicza, czy też podąża za swoimi bożkami lub oskarża Boga, że go opuścił, to Bóg żywy i prawdziwy niestrudzenie wzywa każdego człowieka do tajemniczego spotkania z Nim…” (2567).
Bóg, wzywając człowieka na spotkanie, stawia na jego drodze najrozmaitsze okoliczności, znaki i wydarzenia życiowe, które prowadzą do Niego, o czym świadczą poniższe przykłady.
Fryderyk Chopin urodził się w Żelazowej Woli w 1810 r., a w 1849 r. z dala od kraju i rodziny umierał w ciężkim bólu i dotkliwych cierpieniach w ubogim mieszkaniu w Paryżu. Ksiądz Aleksander Jełowicki – niegdyś powstaniec listopadowy, na emigracji księgarz i wydawca dzieł Adama Mickiewicza, opisał ostatnie chwile życia Chopina.
„Od lat mnogich życie Chopina było jak na włosku (…). Wszyscy się dziwili, że w tak wyniszczonym ciele dusza jeszcze mieszka i nie traci na bystrości rozumu i na gorącości serca. Zawsze słodki i miły, dowcipem wrzący, a czuły nad wiatr, zdawał się już mało myśleć o ziemi. Ale, niestety, o niebie nie myślał. Pobożność, którą z łona matki wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem, a na duszy jego jak chmurą ołowianą osiadło zwątpienie. W takim to opłakanym stanie schwyciła go śmiertelna piersiowa choroba. Rzekł mi: «Nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucić matki mej kochanej, ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich nie rozumiem po twojemu».
Minęło sporo dni, aż w połowie października 1849 r. zawezwano kapłana do łoża umierającego Chopina. Lekarz wspomniał, że za noc nie ręczy. Po pewnej chwili Chopin kazał swego przyjaciela wpuścić i rzekł mu krótko: «Kocham cię bardzo, ale nic mi nie mów, idź spać».
Nazajutrz przypadł dzień św. Edwarda, patrona mojego ukochanego brata (…). Ze zdwojoną troską szedłem do Chopina (…). Rzekłem: «Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego brata». Chopin westchnął, a ja mówiłem dalej: «W dzień święta mego brata (zmarłego) daj mi wiązanie: daj mi duszę twoją». «Rozumiem cię – odpowiedział Chopin – weź ją sam». Podałem Chopinowi Pana Jezusa Ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. «Czy wierzysz – zapytałem – jak cię matka nauczyła?» «Wierzę, jak mnie matka nauczyła» – i wpatrując się w Pana Jezusa Ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I też przyjął Wiatyk i Ostatnie Namaszczenie, o które sam prosił. I od tej chwili przemieniony łaską Bożą stał się jakoby innym człowiekiem”. Przyjaciołom oznajmił z wyraźną radością, że pojednawszy się z Bogiem, czuje nieopisaną ulgę i jasność. Dzień i noc trzymał księdza za ręce i szeptał mu trwożnie: „Ty mnie nie odstąpisz w tej stanowczej chwili”. Całował krzyż i radośnie – mimo ataków kaszlu – przemawiał do obecnych.
W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył najsłodsze imiona: Jezus, Maryja, Józef. Przycisnął krzyż do ust i serca, ostatnim tchnieniem wymówił słowa: „jestem już u źródeł szczęścia…” i skonał.
Fulton Oursler
Kolejne ciekawe nawrócenie jednego z największych detektywów świata – Fultona Ourslera, autora około dwustu książek, dramatów, scenariuszy filmowych i sztuk teatralnych. Genialny tropiciel – amator wykrył blisko trzystu gangsterów – zbrodniarzy. Zwiedził przy okazji cały świat. Sceptyk i wolnomyśliciel, którego największym odkryciem był… Chrystus. Kiedy miał 45 lat, jeszcze nie wierzył w istnienie Jezusa z Nazaretu. Historia życia Mesjasza była dla niego jedynie cudowną legendą.
Po zwiedzeniu Nazaretu, Jerozolimy i Kalwarii opublikował reportaż pt. „Sceptyk w Ziemi Świętej” i postanowił wydać również książkę o Chrystusie. Najpierw jednak podjął studia dotyczące osoby Jezusa i zagadnienia chrześcijaństwa.
Przez trzy lata przeczytał wiele prac o Synu Bożym. Im dłużej czytał, tym bardziej wierzył. W 1939 r. rozpoczął pracę nad książką pt. „Najwspanialsza historia, jaką kiedykolwiek opowiedziano”. Myślał, że skończy ją w ciągu roku. Pochłonęła ona jednak 10 lat jego życia. Po napisaniu1 ¹⁄ zawartości był już pewien, że zostanie katolikiem.
Uczestniczenie w mszach świętych uwieńczył przyjęciem sakramentu chrztu. Wszystko, co przeczytał i czego doznał, przekonało go o prawdziwości historycznej i potędze duchowej katolicyzmu. Swoje przekonania głosił w licznych pogadankach radiowych, które słuchane były przez wielu ludzi. Podobnie rzecz się miała z książkami, rozchodzącymi się w milionowych nakładach.
Jean Paul Sartre
Następnym przykładem jest Jean Paul Sartre. Urodzony w Paryżu, pochodził ze średnio zamożnej rodziny mieszczańskiej. Jego ojciec zmarł, gdy był dzieckiem. Matka zaś wyszła powtórnie za mąż i przeniosła się do La Rochelle, gdzie Jean Paul mieszkał do szesnastego roku życia.
Po odbyciu służby wojskowej pracował jako nauczyciel filozofii w liceum, naprzód w Le Havre, potem w Paryżu. W 1933 r. przebywał w Niemczech jako stypendysta Domu Francuskiego w Berlinie. Wtedy to zapoznał się z filozofią Husserla i egzystencjalizmem Heideggera, z którym osobiście się nie zetknął.
W 1939 r. został zmobilizowany, a w czerwcu 1940 r. dostał się do niewoli, skąd zwolniono go z przyczyn zdrowotnych. Po wyzwoleniu wyjechał do Ameryki. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wywarł wielki wpływ na środowisko francuskich intelektualistów. Głosił egzystencjalizm, który przedstawił jako humanizm ateistyczny. Twierdził, że „Bóg nie istnieje; człowiek jest sam. Jest więźniem swej wolności, klatki bez prętów”.
Jednak pod koniec życia, pod wpływem przyjaciela, Benny’ego Lévy’ego wierzącego w Boga, oznajmił światu w testamencie, w którym zapewnia o swej nadziei w transcendencję, że „czuję się nie jako proch, który się ukazał w świecie, lecz jako istota, oczekiwana, wywołana, zapowiedziana, jako istota, która pochodzi od Stwórcy, i ta idea ręki stwórczej, która mnie stworzyła, każe mi powrócić do Boga”.
Rafael Simon
Szczególną, czasem prawie że doświadczalną, rolę odgrywa Najświętsza Maryja Panna w sprowadzeniu ludzi na drogę nie tylko wiary, lecz także kapłaństwa. Tak było w życiu żydowskiego lekarza psychiatry Rafaela Simona, który urodził się w 1908 r. w Nowym Jorku.
Rodzice jego byli głęboko wierzącymi Żydami. Wzrastał w atmosferze przenikniętej duchem hebraizmu. Pewnego dnia uderzyła go myśl, że za czasów patriarchów i proroków Bóg żył wśród swego ludu, natomiast teraz wydaje się być tak daleko od synagogi. Dlatego zaczął szukać prawdy w szkole średniej i na uniwersytecie. Studiował w Michigan, Berlinie i w Chicago. Dużo czasu poświęcał różnym dziełom filozoficznym Platona, Arystotelesa, św. Augustyna i św. Tomasza.
Z czasem przekonał się, że istnieje jeszcze inny świat poza tym, który dostrzegamy zmysłami. W czasie studiów filozoficznych usłyszał z ust niekatolickich profesorów znamienne słowa: w Chicago Herbert Hutchins wskazywał swoim studentom, że Bóg jest miłością, i że o ile chcą rzeczywiście zrozumieć sens Pisma Świętego, muszą przyjmować je jako Objawienie Boże, czyli prawdę z nieba. Mortimer Adler mówił o istnieniu Boga, przytaczając jako dowód „Pięć Dróg św. Tomasza”; twierdził także, że badanie różnych religii prowadzi do wniosku, że katolicka religia jest najdoskonalsza. Herbert Schwartz uznawał, że jego poznanie Boga jest łaską i że chce on z wdzięczności dać Bogu coś z tej miłości, którą od Niego otrzymał.
Pod wpływem tych wypowiedzi Rafael Simon zaczął się wgłębiać w Pismo Święte, w którym uderzył go fragment z Ewangelii św. Mateusza (6,33): „Starajcie się naprzód o królestwo Boże i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dane”.
Pod wpływem codziennej lektury Biblii był pod wrażeniem słów i czynów Jezusowych, ich mądrości, piękna i godności. Często stawiał sobie pytanie: kim jest Jezus, o którym mówią Ewangelie? Doszedł do wniosku, że może być tylko Bogiem. Analizując treść wyznania wiary: „Wierzę w Boga…”, stwierdził, że prawdy tam przedstawione wykraczają ponad rozum, ale nie są z nim sprzeczne.
Chrzest przyjął 6 lutego 1938 roku. Gdy poznał prawdę chrześcijańską i przyjął ją z tą pewnością, jakiej przez cały czas studiów poszukiwał, odczuł pragnienie, by tę prawdę jak najgłębiej przeżyć. Za jedyny ideał życia uznał świętość, czyli zjednoczenie z Bogiem.
W dalszym ciągu praktykował jako lekarz psychiatra, ale coraz bardziej pociągało go życie monastyczne. Wahał się, jaki zakon wybrać. Odwiedził dominikanów, karmelitów, zgromadzenie Ducha Świętego, cystersów. Ostateczną decyzję złożył w ręce Najświętszej Maryi Panny. Zapukał do klasztornej bramy cystersów, których życie jest oddane modlitwie i pokucie. W dzienniku napisał: „Spostrzeżenia, jakie poczyniłem jako lekarz – psychiatra i jako człowiek żyjący w świecie, pozwoliły mi poznać, że największymi siłami, które pomagają człowiekowi wyzwolić się od słabości i niedoskonałości, i osiągnąć prawdziwe szczęście, są modlitwa i ofiara; dzięki nim otrzymuje się pomoc od Boga”.
Wybrał życie w zakonie, który wskazała mu Matka Najświętsza i przez modlitwę oraz pokutę włączył się w zbawcze dzieło Chrystusa, a ten sposób życia harmonijnie połączył w nim dwie sprawy: jego własne szczęście i pożytek dla innych.
O pięknie nawróceń człowieka pisał Jerzy Liebert w wierszu „Jeździec”:
Uciekałem przed Tobą w popłochu,
Chciałem zmylić, oszukać Ciebie –
Lecz co dnia kolana uparte
Zostawiały ślady na niebie.
Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski,
Stratowałeś, stanąłeś na mnie.
Ległem zbity, łaską podcięty,
Jak dym, kiedy wicher go nagnie.