Republika Dominikańska, czyli Dominikana, to jedno z dwóch państw, położonych na wyspie, odkrytej przez Krzysztofa Kolumba w czasie jego pierwszej wyprawy do Nowego Świata jesienią 1492 roku, nazwanej przezeń Hispaniolą. Drugie z nich to Haiti. Każdego roku na Dominikanie gości tysiące turystów, przybywających, by opalać się na rajskich plażach i kąpać się w ciepłych wodach Morza Karaibskiego. Tysiące przybyszy, zwiedzających rozświetlone tropikalnym słońcem wąskie uliczki stolicy kraju – Santo Domingo – najczęściej nie zdaje sobie sprawy z tego, jak trudne i złożone są dzieje tego zakątka świata.
Były tam i wojny, i niewolnictwo, wreszcie dwudziestowieczna dyktatura Rafaela Trujilla, o którym po sześciu dekadach od śmierci w dalszym ciągu krąży opinia najkrwawszego z dyktatorów latynoskich. „Osiągnięcie” niebagatelne, zważywszy na bogatą „konkurencję”! Jednak, oprócz tego, co okrutne i krwawe, wydarzyło się na Hispanioli wiele rzeczy budujących i pięknych. W dzisiejszych czasach, kiedy modne jest oskarżanie Kościoła katolickiego o najróżniejsze zbrodnie, warto opisać historię z przeciwnego bieguna.
Hispaniola to miejsce, gdzie narodziła się fundamentalna dla dzisiejszego porządku idea praw człowieka, głosząca, że każdy, bez względu na pochodzenie i wyznawaną religię, posiada godność. Godność wywodzi się z tego, że wszyscy jesteśmy stworzeni na Boży obraz i podobieństwo. Prawa człowieka nie narodziły się bynajmniej w epoce oświecenia, jak głosi obiegowa opinia. Geneza tego pojęcia jest starsza i ma związek z dramatycznymi wydarzeniami, które rozegrały się na Hispanioli w początkowym okresie kolonizacji europejskiej. Niestety bardzo często sami katolicy nie wiedzą, jak merytorycznie podejmować dyskusję z osobami, które są wobec Kościoła niechętne. Niewiedza sprawia, że ludzie o bardziej konserwatywnym nastawieniu często odrzucają samą ideę praw człowieka, uznając ją za efekt myśli wrogiej chrześcijaństwu. Nic bardziej błędnego! Żeby zanegować popularne opinie, trzeba jednak odrobinę wiedzy. Cofnijmy się zatem pięć wieków wstecz.
Jest przełom XV i XVI wieku. W Europie zachodzą przemiany, które na zawsze zmienią jej oblicze kulturowe, społeczne i polityczne. We Włoszech rozkwita renesans. Działają wielcy mistrzowie – Leonardo, Michał Anioł i inni. Dzieła przez nich tworzone już na zawsze pozostaną jednym z najdoskonalszych świadectw ludzkiego geniuszu. Z kolei na południu kontynentu trwają walki z Imperium Osmańskim, które po zdobyciu Konstantynopola wchodzi w szczytowy okres swej potęgi militarnej.
Tysiące kilometrów od europejskiego teatru dzieją się rzeczy równie ważne. Trwa intensywna eksploatacja Nowego Świata. Odkrywcy – głównie hiszpańscy i portugalscy – odbywają coraz dalsze wyprawy, by zadać ostatecznie kłam przekonaniu Kolumba, że ziemie, do których dotarł, to zaledwie przyczółek kontynentu azjatyckiego. Kiedy Kolumb umierał w 1506 roku, był całkowicie osamotniony w swoim uporze. Poza nim nikt już nie miał wątpliwości, że zarówno Hispaniola, jak leżące w jej sąsiedztwie wyspy oraz ląd stały, który zaczęto stopniowo poznawać, są częścią nieznanego wcześniej kontynentu.
Intensywna eksploatacja nowo odkrytych ziem trwała od samego początku. Kolumbowi udało się skutecznie omamić hiszpańską parę królewską – Izabelę i Ferdynanda – wizją nieprzebranych zasobów złota, mających się znajdować na terytoriach zamorskich. Dzięki temu udało mu się wywalczyć wsparcie finansowe swych wypraw. To kruszec był magnesem przyciągającym ich uczestników. Rezultaty tymczasem okazały się dalekie od oczekiwań. Karaibscy Indianie z plemienia Tainów, zamieszkujący Hispaniolę, owszem, lubili ozdabiać swoje ciała złotymi kolczykami, ale poszukiwania cennego metalu we wskazanych przez odkrywcę miejscach początkowo nie przyniosły efektów. Zdobywcy byli zawiedzeni.
Od samego początku dała też znać o sobie mroczna strona natury europejskiej. Dla chciwych Europejczyków nie istniały żadne granice moralne. Miejscowa ludność, którą sam Kolumb opisywał jako nadzwyczaj pokojową i łagodną, błyskawicznie stała się ofiarą przerażających zbrodni. Zmuszono ją do pracy na rzecz kolonizatorów. Tubylcy pracowali więc przy wydobywaniu złota. Każdy, łącznie z dziećmi i kobietami w ciąży, miał dostarczyć konkretną porcję złota w określonym czasie. Tym, którym się to nie udało, groziły straszne kary. Obcinano ręce, nosy i uszy. Wielu Tainów popełniło samobójstwo, wielu uciekło w głąb wyspy, tworząc grupy zbrojne, by wystąpić przeciw najeźdźcom. Nawet kolonizatorom nie wiodło się jednak, wbrew pozorom, najlepiej. Dotykały ich nie tylko tropikalne choroby, lecz też brak żywności, do której byli przyzwyczajeni w Europie. Dopiero uczyli się, jak w nowych warunkach uprawiać zboża, których ziarna przywieźli ze sobą z ojczyzny. Miejscowe jedzenie często wywoływało u nich zatrucia. Nie radzili też sobie z klimatem tropikalnym. Ich skromne siedziby padały ofiarą huraganów.
Do tych wszystkich problemów dochodziła smutna rzeczywistość rządów kolonialnych: korupcja, faworyzowanie członków rodziny, niewypłacanie wynagrodzeń i wiele innych. Tak jak w przypadku Indian, tak w przypadku Hiszpanów nawet najdrobniejsze przewinienia karano śmiercią lub okaleczeniami. Najczęściej bez sądu lub po sfingowanych procesach.
Odpowiedzialność spoczywała na Kolumbie. Jeszcze przed wyruszeniem na pierwszą wyprawę wiosną 1492 roku na mocy porozumienia z Izabelą i Ferdynandem zapewnił sobie tytuł wicekróla i gubernatora wszystkich ziem, do których dotrze. Czuł się więc bezkarny. Współrządził Hispaniolą wraz z dwoma rodzonymi braćmi – Bartłomiejem i Diegem.
Ten stan rzeczy nie mógł się utrzymywać zbyt długo. Wieści o nadużyciach Kolumba dotarły na dwór hiszpański, który w roku 1500 wysłał na Hispaniolę Francisca de Bobadillę, z zadaniem pozbawienia Kolumba władzy na wyspie na mocy wyroku królewskiego. Tak też się stało. Odkrywcę wraz z braćmi aresztowano i odesłano w kajdanach do Hiszpanii. Wiele wysiłków kosztowało go odzyskanie wolności oraz części z dawnych przywilejów. Pełni władzy nie odzyskał już nigdy. Nowym gubernatorem został Bobadilla.
Do niedawna ciemna strona postaci wybitnego odkrywcy pozostawała praktycznie nieznana. Dominował romantyczny obraz postaci Krzysztofa jako wielkiego człowieka, idealisty, który wbrew wszystkiemu dopiął swego i przekonał parę królewską do sfinansowania dalekosiężnych planów. Ponadto jego głęboka wiara, której dał wyraz w wielu swoich pismach, listach i dziennikach, sprawiła, że w XIX wieku bardzo poważnie rozpatrywano możliwość wyniesienia go na ołtarze. Odnalezione dopiero niedawno akta procesu, jaki toczył się na dworze hiszpańskim, rzuciły zupełnie nowe światło na działalność Kolumba jako zarządcy Hispanioli. Zeznania świadków nie pozostawiają wątpliwości co do zbrodni, jakich się dopuścił. Czy pozbawienie go władzy i uwięzienie wpłynęły jednak na poprawę sytuacji na wyspie?
Misja dominikańska
W roku 1510, a więc już po śmierci Kolumba, na Hispaniolę przypłynęli czterej dominikanie z zadaniem założenia pierwszego konwentu w Nowym Świecie. Jednym z nich był Antonio Montesinos, kluczowa postać tej historii. Przełożonym grupy był o. Pedro de Cordoba. Niewiele wiemy o Antonim. Urodził się około roku 1480, studiował w Salamance. Z zachowanych przekazów wyłania się postać zakonnika o raczej szorstkim usposobieniu, bez reszty oddanego modlitwie i bezkompromisowego w realizacji swojego powołania. Niewątpliwie te cechy sprawiły, że Pedro de Cordoba właśnie jego wybrał do wygłoszenia słynnej homilii, która miała wstrząsnąć całym światem kolonii hiszpańskich i dworem królewskim. Homilia ta stała się przyczynkiem nie tylko do uchwalenia rewolucyjnych jak na owe czasy przepisów, lecz również legła u podstaw rozumianych po chrześcijańsku praw człowieka.
Po przybyciu na wyspę, zakonnicy osiedli w stołecznym Santo Domingo. Zaczęto budowę kościoła i klasztoru, zachowanych po dziś dzień. Jednocześnie, im dłużej przebywali na wyspie, tym smutniejszym stawał się obraz kolonialnej rzeczywistości. Hiszpańscy kolonizatorzy wiedli życie dalekie od jakiejkolwiek moralności. Rozpusta i chciwość opanowały ich umysły. Zakonnicy byli wstrząśnięci tym, czego byli świadkami, na co dzień. Z pewnością znali sprawę Kolumba i jego procesu. Była to, bowiem rzecz bardzo głośna w ówczesnej Hiszpanii. Wiedzieli dobrze, że od samego początku europejskiej kolonizacji towarzyszyły zbrodnie. Jednak powszechne oburzenie, z jaką spotkały się na dworze królewskim wszystkie doniesienia na ich temat, oraz surowość, z jaką został ukarany Kolumb, mogły rościć nadzieje, że sytuacja została opanowana. Niestety. Było jeszcze gorzej.
Po krótkim okresie rządów Francisca de Bobadilli, stanowisko gubernatora Hispanioli objął Nicolas de Ovando, człowiek wyjątkowo bezwzględny i okrutny. Pod jego rządami na wyspie doszło do regularnej hekatomby. Najmniejsze próby oporu były karane śmiercią. Dziesiątki Indian umierały, zmuszane do pracy na plantacjach i w kopalniach.
W momencie przybycia dominikanów, gubernatorem był Diego Kolumb, starszy z synów Krzysztofa. Z pewnością nie był takim rzeźnikiem jak jego poprzednik, jednak raz już uruchomiona, mordercza maszyna działała w najlepsze. Zakonnicy poczuli się zmuszeni do działania.
Z początkiem Adwentu 1511 roku, mieszkańców Santo Domingo obiegła wieść, że w niedzielę, 4 grudnia, w katedrze, wydarzy się coś niezwykłego. Podano godzinę Mszy świętej, na którą to wszyscy zobligowani byli przyjść. Polecenie wydał sam o. Pedro de Cordoba. I tak, owego dnia, świątynia wypełniła się wiernymi, wśród których nie zabrakło przedstawicieli kolonialnych elit, z gubernatorem na czele. Na ambonę wstąpił Antonio Montesinos.
Nie zachowała się pełna treść wygłoszonego przezeń kazania. Znany jest tylko fragment. Wiadomo, że nie on był autorem tekstu. Napisał go o. Pedro. Dlaczego nie zdecydował się wygłosić go osobiście, tylko wyznaczył swojego młodszego współbrata? Nie do końca wiadomo.
Kazanie rozpoczęło się od słów z trzeciego rozdziału Ewangelii Mateusza: „Głos wołającego na pustyni, przygotujcie drogi Panu…”. Dalej wybrzmiały znamienne słowa: „Powiedzcie, czym usprawiedliwiacie wasze zbrodnie, dlaczego zniewoliliście Indian, tak niewinnych i pokojowo usposobionych? Czyż nie są oni ludźmi, tak samo jak wy wszyscy…?” Trudno dziś sobie wyobrazić szok, z jakimi przyjęto słowa dominikanina. Część zgromadzonych, w proteście, opuściła katedrę.
Konsekwencje, jakie musieli ponieść zakonnicy, były poważne. Z dnia na dzień, stali się głównymi wrogami kolonistów. Zmuszono ich do opuszczenia wyspy. Jednak, po powrocie do ojczyzny, zostali przyjęci na audiencji przez króla Ferdynanda. Mogli przedstawić swoje racje. Co najważniejsze, zyskali na dworze przychylność. W rezultacie, w roku 1512, uchwalono Prawa z Burgos – pierwszą kodyfikację przepisów, regulującą życie w koloniach. Szczególny nacisk położono w nich na ochronę indiańskiej ludności. Po upływie pięciu wieków, ten akt prawny uważa się za jeden z fundamentów, na których ukształtowała się doktryna praw człowieka.
Jakie zaś były losy brata Antonia? W późniejszych latach powrócił do Nowego Świata, gdzie do końca życia prowadził działalność misyjną, niezmiennie przekonany, że hiszpańscy kolonizatorzy mogą żyć pokojowo z rdzenną ludnością. Ten idealizm kosztował go w życiu wiele udręk i rozczarowań. Także i dzisiaj jego postać jest rzadko wspominana. Dopiero niedawno, bo pod koniec XX wieku, doczekał się pomnika w Santo Domingo, który teraz stał się obowiązkowym punktem dla turystów, często nieświadomych całej historii, kryjącej się za tym dziełem.