Oto kolejna porcja świadectw mocy różańca oraz nowenny pompejańskiej!
Magdalena: A gdzie był Bóg?
Kochani, dziękuję za Wasze piękne świadectwa, moje powinnam złożyć już dawno temu, jednak nie zrobiłam tego, czekając… Wydawać by się mogło, że moje prośby nie zostały wysłuchane. Nowennę zaczęłam odmawiać w lutym 2014 r. Modle się i będę modliła modlitwą różańcową już zawsze.
Natknęłam się na nowennę w Internecie, szukając egzorcysty dla mojego męża! Moje małżeństwo zupełnie się rozpadło, mąż odszedł, mówiąc, że już mnie nie kocha, Dowiedziałam się też, że się z kimś spotyka. Ból, rozpacz, szok, strach, żal, wściekłość, złość były nie do opisania. Nie mogłam uwierzyć, że po 7 latach małżeństwa mój ukochany mąż zostawił rodzinę (mamy 3,5-letnią córeczkę). Próbowałam ratować nasz związek na różne sposoby – terapia małżeńska, wycieczki, rozmowy, błagania, prośby, zawodzenia. Nic. Było jeszcze gorzej. „Szarpałam się emocjonalnie” dwa lata. Nic z tego nie rozumiałam i byłam w takiej rozpaczy, że ledwie żyłam, nie jadłam, nie spałam, w pracy byłam nieobecna, bałam się strasznie przyszłości i samotności. I chyba jednocześnie nie wierzyłam do końca, że to wszystko naprawdę się dzieje… do momentu gdy mąż wyprowadził się na stałe, gdy zobaczyłam „nowy” pokój naszego dziecka.
Naprawdę modlić się zaczęłam pod koniec drugiego roku „szarpaniny emocjonalnej” już z braku sił i przeświadczenia, że zło nawiedziło mój dom (stąd te próby szukania egzorcysty).
Modliłam się cały czas, chodziłam na msze święte, przyjmując Najświętszy sakrament za męża, dawałam na msze w jego intencji, rozmawiałam z księżmi i wciąż bez zmian, a mąż w zasadzie był jeszcze bardziej wrogo do mnie nastawiony, oskarżając mnie dosłownie o wszystko.
Byłam czasami trochę zawiedziona, trochę zła i zadawałam sobie pytanie, co robię nie tak, dlaczego nic się nie zmienia, dlaczego moje modlitwy nie zostały wysłuchane, dlaczego mój mąż pokornie nie wraca do rodziny….
I wiecie, co się okazało, a w zasadzie samo przyszło z wielką mocą, „okrucieństwem” (jak mi się wtedy zdawało), że to nie chodzi o mojego męża!!! Mateńka chyba chciała mi coś innego pokazać…
Po jednej sesji terapeutycznej (chodziłam na terapię indywidualną) szłam załamana, zrozpaczona, dosłownie wyjąc z bólu, do domu i nie zaszłam do domu, tylko do kościoła. Choć wydaje się to niemożliwe, moje nogi same zaprowadziły mnie do konfesjonału (nie byłam u spowiedzi świętej kilkanaście miesięcy) i odbyłam spowiedź życia! I niby nic, a cały ocean szczęścia. Od tego momentu naprawdę się zaczęło….
Zaczęłam zadawać sobie trudne pytania o moje życie, moje relacje, związek bez uciekania, bez żadnej taryfy ulgowej, tłumacząc się tym, że „przejęłam złe wzorce z domu rodzinnego”, przeżywałam na nowo traumy z dzieciństwa, analizowałam na nowo związek małżeński – przerabiałam problemy, ale tylko w kontekście JA. Co ja robiłam, jaka ja byłam.
I wiecie, jakie to było niefajne, jakie przykre, bolesne i jakie potwornie trudne. Odkryłam, ile obojętności, czasami wrogości i złośliwości było we mnie, ilu spraw nie chciałam dostrzec i przyznać się do nich. Ile razy nie powiedziałam przepraszam, ile razy zwiałam, zwaliłam winę, nie przyznałam się…. Ile błędów popełniłam w swoim związku i w życiu. I jak w tym życiu „dobrej katoliczki” brakowało… Boga.
Zmierzałam się z tym wszystkim, bo „dostałam” siłę i odwagę (choć wydawać by się mogło, że po terapii to już wszystko wiem i do wszystkiego doszłam). Tylko wiecie co, to dopiero przez modlitwę pozwoliłam naprawdę Bogu działać, wejść w moje życie, w moje problemy, traumy, przeżycia, w moje żale, bunty, niezrozumienie, lęk, strach. Sięgnęłam w końcu po Pismo Święte, zaczęłam częściej przyjmować sakramenty, zaczęłam po swojemu rozmawiać z Bogiem.
Byłam ja i Bóg, byłam ja i moje błędy, byłam ja i moje winy. On pozwolił mi to dostrzec, oczyszczał, prowadził i dalej to robi. Dopiero modlitwa poukładała moją przeszłość. Moje złe życie. Wiem, bo siłowałam się po „ludzku” latami (nie tylko terapia, ale i wiele książek psychologicznych, psychoterapeutycznych, rozmów, bioenergoterapii, kursów). Była jeszcze większa rozpacz, bo im więcej rozumiałam, im więcej miałam logiki, faktów, poskładanych historii, zrozumienia, czym jest wyparcie historii z przeszłości, tym większą miałam zawieruchę w sercu. I co, wiem już to wszystko i mogę tak nad tym przejść do porządku dziennego? Mogę żyć dalej? Ale jak? Wiedza, świadomość, że nie we wszystkim ja zawiniłam, że za niektóre sprawy niepotrzebnie się obwiniam, nie zmieniło mojego życia, nie czułam się wcale lepiej. Moje serce ciągle czegoś szukało. Teraz już wiem, że szukało przebaczenia, szukało prawdziwej bezwarunkowej miłości, szukało spokoju, szukało pokoju, ciepła, radości z bycia z drugim człowiekiem, bez względu na to, kim jest i co robi lub co zrobił, szukało akceptacji.
Poukładało mi się w serduchu i w głowie, dopiero gdy zwróciłam się do Mateńki.
Chciałam Wam tylko powiedzieć, że można się zastanawiać czasami – cóż takiego się stało, co ja takiego zrobiłam czy zrobiłem, dlaczego pewne rzeczy mnie spotykają, czemu Bóg mnie tak doświadcza, ale często tak naprawdę nie chcemy zatrzymać się nad sobą, dostrzec w sobie swoich błędów ani tego, że tak naprawdę nie jesteśmy prawdziwie z Bogiem. On się pojawia, gdy coś niedobrego nas spotyka i wtedy jest bunt i żal.
Miałam pretensje do Boga, gdy mi się posypało życie. Czy oskarżałam go, gdy mi się układało, gdy było dobrze? Ale tak naprawdę szczerze, gdzie był, na którym miejscu? W jakich sprawach? W małżeństwie? W rodzinie? W pracy? Gdy urodziłam dziecko? Gdy szłam spóźniona na mszę? Gdy kolejny raz mówiłam to przez męża, to przez rodzinę? Gdzie był Bóg?
I wiecie co? Dopiero moja gorąca modlitwa do Matki Najświętszej uratowała mnie przed sama sobą! Zaprowadziła do Boga, do prawdziwej wiary, do prawdziwej ufności. Zmieniłam się i dalej zmieniam. I jestem Najświętszej Matce ogromnie wdzięczna, że przybliżyła mnie do Jezusa i do bolesnej prawdy o mnie samej. Uwierzyłam naprawdę i pomimo tej rany, nieposkładanego związku czuję spokój, radość, dobro. Czuję, że Matka Najświętsza ze mną jest. Spotykam cudownych ludzi, odkryłam SYCHAR, „wpadają” mi w ręce książki (między innym ojca J. Witko), na które jeszcze rok temu nawet bym nie spojrzała. Rozmawiam o tym, że się nawróciłam i jaką radość z tego czerpię. Nie mogę doczekać się pójścia na mszę świętą. Pogłębiam swoją wiarę, zaczynam rozumieć i czuć, czym jest obcowanie z Jezusem na co dzień.
Musiałam przejść tę drogę, aby być bliżej Boga! Polepszyły mi się relacje z rodziną (miałam do nich tak duży żal za złamane dzieciństwo, że unikałam kontaktów). Jestem lepszą, bardziej otwartą i ciepłą mamą. Nie czuję lęku, strachu, bólu. Zaczęłam normalnie rozmawiać z mężem, bez oskarżeń. I choć może się wydawać, że nie wymodliłam powrotu męża, to w moim życiu dzieją się małe cuda. Piszę to świadectwo, żeby pokazać, że nie zawsze „prośby są wysłuchiwane”, ale to, co otrzymujemy. Co odkrywamy przez modlitwę dla siebie jest piękne, dobre, potrzebne – może do tego, aby kiedyś coś posklejać. Modlitwa nie trafia w próżnię. Mateńka wie, co jest nam potrzebne. Zaufajmy. Naprawdę zaufajmy i dajmy się Jej prowadzić. Kocham Cię, Najświętsza Matko. Zostańcie z Bogiem.
Ewa: Oni wiedzą, co dla nas dobre
Nowennę pompejańską odmawiam dopiero przez 27 dni, ale właściwie pierwsze łaski otrzymałam już po 4 dniach. Moje małżeństwo boryka się z wieloma problemami, miedzy innymi ze zdradą męża. Kiedy znalazłam nowennę pompejańską, zaczęłam odmawiać ją w intencji uzdrowienia mojego małżeństwa. Sytuacja była już bardzo zła, mąż powiedział, że chce odejść. I właściwie wszystko wskazywało na to, że tak się stanie. Kiedy nadszedł dzień, w którym miał mnie opuścić, stał się cud. Nie spakował nawet swoich rzeczy. To był dokładnie czwarty dzień oddania mojej sprawy Matce Bożej. Od tamtej pory każdego dnia doświadczam łaski. Coraz rzadziej mówimy z mężem o rozstaniu i choć jest bardzo ciężko i bardzo długa droga jeszcze przed nami, to z dnia na dzień jest coraz spokojniej. Głęboko wierzę, że za wstawiennictwem Najświętszej Panienki Bóg znów obdarzy nas łaską miłości i zrozumienia.
Kochani, módlcie się i wszystkie swoje sprawy powierzajcie naszej Matce i Jezusowi. Oni wiedzą, co dla nas dobre i nikogo nie zostawią w potrzebie.
Agnieszka: Nie traćcie wiary
Chciałabym złożyć świadectwo dla tych, którzy wątpią w skuteczność tej nowenny lub mają problem z jej dokończeniem. Trzykrotnie zbierałam się do jej odmówienia, aż w końcu się udało!
Prosiłam o łaskę dobrego męża. Podczas gdy praktycznie wszyscy moi znajomi i przyjaciele zakładali rodziny, ja cały czas byłam sama. Na samą myśl o kolejnym weselu w rodzinie i nieustającym problemie, z kim mam na nie iść, aż chciało mi się płakać.
Po zakończeniu nowenny nie od razu moja prośba została spełniona i trwało to jakieś 2 lata, ale dziś widzę, ile istotnych zmian nastąpiło w moim życiu, które to w bardzo znaczący sposób przygotowywały mnie do małżeństwa. Spotkałam tego jedynego, o jakim zawsze marzyłam. Zostaliśmy parą 19 marca, w dniu święta św. Józefa (opiekuna rodzin), którego również prosiłam o wstawiennictwo. Dziś wiem, że poprawę relacji rodzinnych również zawdzięczam Matce Boskiej, bez której to nie byłabym w stanie otworzyć się na nowych ludzi i miłość. Najukochańsza Matka i św. Józef zrobili więcej, niż ja sama byłam w stanie sobie nawet wymarzyć…
Nie traćcie wiary i wiedzcie, że odmawiając tę nowennę solidnie i do końca, możecie być pewni, że zostaniecie wysłuchani i otrzymacie wszelkie potrzebne Wam łaski.
Szczęść Boże!
Magdalena: Wszystko jest możliwe – świadectwo uzdrowienia
Jakiś czas temu skończyłam odmawiać nowennę pompejańską. Było to odważne posunięcie, ponieważ nigdy nie lubiłam się z różańcem, obca mi była religijność maryjna. Nie wiedziałam, jak zabrać się do rozważania tajemnic. Mimo wszystko zaczęłam odmawianie z pewnością, że uda mi się wytrwać w modlitwie, a jej sens dotrze do mnie w ciągu najbliższych tygodni. Tak też się stało. Modliłam się o uzdrowienie ze stanów depresyjnych. Moja choroba znajdowała się w na tyle lekkim stadium, że nie byłam zmuszona do przyjmowania leków. W pełni świadoma więc, co się ze mną dzieje, zorientowana też w pośrednich i bezpośrednich przyczynach stanu mojej psychiki, postanowiłam złożyć wszystko w ręce Boga za pośrednictwem Maryi. Powoli zaczynałam rozumieć, że to, co uważałam po ludzku za niemożliwe, dla Boga jak najbardziej możliwe jest. O nowennie dowiedziałam się od koleżanki, która była w trakcie jej odmawiania, i poczułam, że coś w głębi mnie wzywa mnie do pójścia jej śladem.
Początki były trudne z różnych względów. Nie potrafiłam skupić się na modlitwie. Pewnego dnia moje zmaganie się ze sobą, by ją odmówić, sięgnęło zenitu. Próbowałam klęczeć i rozważać tajemnice. Jednocześnie czułam, że jeśli nie wstanę z klęczek, to oszaleję. Wstałam więc i zaczęłam chodzić po pokoju, ciągle odmawiając różaniec i w ten sposób dokończyłam modlitwę.
Moment kulminacyjny trudności nastąpił mniej więcej w połowie części błagalnej. Jako że moja choroba miała stosunkowo lekki przebieg, nie zdarzało mi się nigdy zanosić się płaczem przez cały dzień. Wtedy tak właśnie było. Płakałam, zupełnie nie wiedząc, dlaczego to robię. Ogarnął mnie wewnętrzny ból, z rodzaju tych, które trudno opisać. To był moment decyzji – czy wytrwam w nowennie, czy przerwę ją i obrażę się na Boga, który rzekomo jest obojętny na moje cierpienie. Decyzję podjęłam, gdy czytając świadectwa, zrozumiałam, że to, co mi się przytrafia, jest działaniem szatana. Wytrwałam.
Od tego dnia było już tylko lepiej.
Modląc się o uzdrowienie mojej psychiki, nie przypuszczałam, że Pan Bóg uderzy w przyczynę, a Maryja wymodli rozwiązanie problemów u źródła.
Moje stany depresyjne miały charakter przewlekły. Odkąd pamiętam, moim problemem była rodzina – surowy i nieczuły ojciec oraz naprzemiennie surowa i nadopiekuńcza matka. Rzeczywiście, moi rodzice zabraniali mi większości rzeczy dozwolonych dzieciom na tym świecie, kontrolowali każdy mój ruch i wylewali na mnie wszystkie swoje frustracje. Awantury zdarzały się często, a ja nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego ciągle wszyscy na mnie krzyczą i codziennie dostaję kary, często nie wiedząc za co. Moje poczucie bezpieczeństwa zostało zachwiane, a samoocena malała z każdą kolejną krytyką. Mimo upływu lat, problemy nie mijały, a ja postanowiłam się izolować. Wpadłam na pomysł, że będę „niewidzialna”, nie będę rozmawiać z rodzicami więcej, niż jest to niezbędne, a w domu będę przebywać tylko wtedy, gdy będzie to absolutnie konieczne. W ten sposób miałam oszczędzić sobie cierpienia, chamskich komentarzy, docinków i wyżywania się. Moja mama jednak nadal walczyła o mnie, pytając mnie o powód mojego zachowania, zmuszając do rozmowy i płacząc. Ja byłam nieugięta. Nie wiem teraz, jak bardzo zniekształconą miałam obraz rzeczywistości wtedy, a jak bardzo moi rodzice zmienili się po odmówieniu nowenny. W każdym razie, rozmawiając o moich problemach z bliskimi mi ludźmi, zawsze dochodziliśmy do wniosku, że moich rodziców nie da się zmienić, że ja robię wszystko, co mogę, a jedynym wyjściem będzie wyprowadzenie się z domu, jak tylko będzie to możliwe.
Muszę przyznać, że nie byłam w stanie znieść moich rodziców. Nie mogłam przebywać z moim tatą w jednym pomieszczeniu, tak bardzo nie znosiłam jego widoku. Moja mama wywoływała u mnie same negatywne emocje i agresję. Zero uczuć. Czułam się okropnie jako chrześcijanka. Jednocześnie siebie w tej relacji postrzegałam jako wręcz ideał. Rodziców z każdym kolejnym rokiem obwiniałam za mój własny charakter – za to, na jaką osobę mnie wychowali, za to, że jestem niesamodzielna, nieasertywna i nie wierzę w siebie. Nie umiałam im wybaczyć. Przebywając w domu, nie wychodziłam nawet na chwilę z mojego pokoju. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Wtedy właśnie, gdy dochodziły osobiste problemy, wpadałam w stany depresyjne. Nie byłam w stanie zmusić się do żadnej aktywności. Dzień mijał, a ja miałam poczucie, że życie toczy się gdzieś obok.
Nie wierzyłam, że moją sytuację rodzinną da się zmienić, modliłam się więc o uzdrowienie psychiki. Ale Bóg daje nam więcej, niż się spodziewamy.
Przełom nastąpił w czasie odmawiania nowenny, gdy po raz pierwszy poczułam tęsknotę za moimi rodzicami. Nie mogłam uwierzyć w to, co czuję. Byłam poza domem i zwykle bardzo się z tego powodu cieszyłam. Tym razem jednak zaczęło mi mojej rodziny po prostu brakować. Gdy wróciłam do domu, tata powitał mnie jak zwykle niemiłym komentarzem, po czym niespodziewanie przeprosił. Ja wtedy zaczęłam płakać, jakby wylewając z siebie wszystkie niewypowiedziane nigdy żale. Jestem pewna, że był to płacz oczyszczający. Moja mama przytuliła mnie, a ja się nie broniłam. Tego dnia po raz pierwszy zaproponowałam moim rodzicom zrobienie czegoś wspólnie i pierwszy raz obejrzeliśmy razem film.
Od tego czasu powoli zaczęłam rozumieć, że kocham moich rodziców, a oni kochają mnie, a jeszcze pół roku temu uważałam to za niemożliwe i planowałam wyprowadzkę. Zrozumiałam, jak bardzo ja krzywdziłam ich. Przypomniałam sobie wszystkie momenty, kiedy moja mama płakała przeze mnie. W przejrzeniu na oczy pomogła mi moja młodsza siostra, która zauważyła zmianę w atmosferze w domu i była przekonana, że to dzięki temu, że jestem miła dla wszystkich.
Wybaczyłam im wszystko. Potrafię rozmawiać. Żartujemy. Nie boję się ich. Postanowiłam pojechać z nimi na wakacje. Wiem, że to ludzie, którzy zrobiliby dla mnie wszystko.
Stany depresyjne wyciszyły się, w zamian za to czuję wewnętrzny spokój. Doświadczyłam działania Boga w moim życiu. To nadało impuls mojemu rozwojowi duchowemu. Wiem, że wszystko jest możliwe. Wiem, jestem pewna! Gdy nie znajduję czasu na modlitwę, jestem niespokojna. Wyczuwam w innych to, że są daleko od Boga. Widzę swoje życie jako cudowny dar od Tego, który troszczy się o wszystkie swoje stworzenia i uczy, że tylko modlitwa otwiera oczy na prawdę i potrafi przekuć największe cierpienie w miłość.
Jola: Uratowane małżeństwo i nawrócenie męża
Moje małżeństwo się rozpadało, mąż nawet Boga uważał za wroga i przeklinał Go, a wszystko, co dobre, odbierał jako zło. Po ludzku mówiąc, nie było możliwe, abyśmy byli razem. Wtedy zwróciłam się do Mateńki o pomoc z wiarą, że nam pomoże. Zaczęłam nowennę i trzeciego dnia, gdy się modliłam, mój mąż dostał szału – próbował zniszczyć książeczkę do odmawiania. To było straszne. Teraz już wiem, że tak działa modlitwa, że zło się broni. Następne dni już były spokojne i coraz lepsze, zaczęliśmy rozmawiać i szukać pomocy, a dwudziestego siódmego dnia byliśmy razem w kościele – to był pierwszy cud. Drugi stanowiło to, że podjęliśmy decyzję o pomocy egzorcysty, o czym wcześniej nie byłoby możliwe nawet tylko wspomnieć. 16 czerwca skończyłam odmawiać nowennę i nastąpił trzeci cud – 19 czerwca w Boże Ciało byliśmy w Sanktuarium Matki Kębelskiej – od lat moim marzeniem było tam pojechać i oto dostałam nagrodę. Teraz razem z mężem jesteśmy szczęśliwi i modlimy się za naszą rodzinę, która potrzebuje naszej modlitwy. Mateńko Nasza Najukochańsza, tak bardzo dziękuję za cuda, jakimi obdarowałaś naszą rodzinę. Bóg zapłać. Teraz odmawiam za syna drugą nowennę, bo w pierwszej nie otrzymałam łaski, o którą prosiłam – to byłoby za dużo cudów. I za to dziękuję Mateńce, że odmawiam teraz drugą nowennę. Wierzę, że mnie wysłucha.
Jolanta: Twierdzę, że jest to za sprawą Matki Bożej Pompejańskiej
Od zawsze odczuwam w swoim życiu opiekę Matki Bożej. W tym roku doświadczyliśmy cudu, tak to trzeba nazwać. Mąż wybierał się na operację, która była konieczna po wielu badaniach lekarskich i kilku tomografiach. Razem ze znajomymi rozpoczęliśmy odmawianie nowenny pompejańskiej w intencji męża i naszej rodziny. W trakcie zabiegu okazało się, że nie był on konieczny. Dolegliwości ustąpiły, a widoczne na zdjęciach zmiany zniknęły. W niedługim czasie potem syn znalazł pracę. Twierdzę, że to za sprawą Matki Bożej Pompejańskiej. Nowenna do niej jest nowenną nie do odparcia – mam na to dowody w swoim życiu i chcę się tym podzielić.
Jadwiga: Doznałam nawrócenia, którego zawsze bardzo pragnęłam
Chciałabym podzielić się ze wszystkimi swoim listem, świadectwem.
Byłam w szóstym miesiącu ciąży, kiedy depresja po raz kolejny zaprowadziła mnie w dalekie doliny rozpaczy. Nieuzasadniony lęk i strach przenikały moje ciało, a w moim życiu nie pozostało nic oprócz odcieni szarości i wszechobecnej pustki. Nie chciałam przyjmować leków ze względu na ich negatywny wpływ na rozwój dziecka. Do końca ciąży postanowiłam „jakoś przetrwać”. Moja przyjaciółka zaproponowała, czy nie chcę wesprzeć się modlitwą. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam o nowennie pompejańskiej. Wcześniej bardzo mało się modliłam, a różańca nie odmawiałam prawie wcale! Jednak decyzję o rozpoczęciu nowenny podjęłam bardzo szybko. Wierzyłam, że odnajdę w niej ratunek.
Nie wiedziałam jednak, w jakiej intencji się modlić. Czy prosić o wyjście z depresji, czy modlić się za któryś z miliona problemów, które mnie prześladowały bez końca? (W depresji każdy powód jest dobry do nieustannego zamartwiania się).
Wybrałam jednak problem, który najbardziej mnie prześladował, doprowadzał do ataków histerii, problem, na który nie miałam wpływu. Nie było jednak łatwo. Brak koncentracji, zniechęcenie i przewlekłe zmęczenie nie ułatwiały modlitwy. Na początku nie potrafiłam się skupić, odbiegałam myślami, bywało, że zasypiałam w połowie różańca. Martwiłam się, że Matka Boska nie przyjmie tak „niepoprawnej modlitwy”. Z czasem jednak coś się zmieniło. Modliłam się spokojniej, świadomiej, czułam bliskość Matki Boskiej. Właściwie wydawało mi się, że bez różańca nie potrafię już żyć. Co jednak zmieniła nowenna w moim życiu? Zmieniła wiele. Problem nie rozwiązał się do końca, jednak nie poszedł w złym kierunku. Wcześniej byłam pewna, że z tej sytuacji nie ma wyjścia, że jest to problem nie do przeskoczenia, że wszystko zakończy się źle. Dzięki nowennie odzyskałam spokój i wiarę. Problem przestał być problemem. Patrzę na niego zupełnie inaczej. Jest to sprawa drugorzędna. Na myśl o nim nie dostaję ataku paniki, nie śni mi się w nocy, widzę, że nie jest to koniec świata. Z dnia na dzień stawałam się spokojniejsza, wszystko cichło, znikało, a w moim sercu pojawiła się NADZIEJA. Nadzieja na lepsze jutro. Coś, co w depresji tak naprawdę nie istnieje! Różaniec przyniósł mi również głęboką wiarę, przemianę. Zbliżył mnie do Boga. Dał mi tak naprawdę nowe życie. Otrzymałam dużo łask. Mimo tego, że daleko jeszcze do całkowitego powrotu do zdrowia, dzięki modlitwie jestem w stanie wstać rano z łóżka, spojrzeć inaczej na otaczający mnie świat, umyć się, zrobić śniadanie… przeżyć dzień… Doznałam nawrócenia, którego zawsze bardzo pragnęłam.
Anna Iwona: Uzdrowienie
Podczas kontroli lekarz domowy stwierdził, że mam na szyjce macicy zmiany, które trzeba usunąć. W miedzy czasie modliłam się o uzdrowienie i Matka Boska Pompejańska wysłuchała moich modlitw.
Parę dni po zakończeniu nowenny miałam wizytę u ginekologa i nie zapomnę jego reakcji, gdy stwierdził, że nic tutaj nie ma i nie bardzo to rozumie, ale ja od razu wiedziałam, że to cud. Nowennę odmawiam już od roku i wszystkim opowiadam o cudach i łaskach, jakie za jej wstawiennictwem otrzymujemy każdego dnia. Pragnę podzielić się czymś jeszcze – wielu ludzi pyta mnie, co takiego jest w tej modlitwie, a ja krótko odpowiadam: wiara czyni cuda.
Emilka: Dziękuję za otrzymany CUD pracy
Pragnę podziękować i zaświadczyć o otrzymanej łasce, którą otrzymałam w nowennie pompejańskiej. Od 10–15 lat nie mogłam znaleźć normalnej pracy. Miałam jakieś takie drobne prace, prace na czarno, prace, w których byłam poniżana, przezywana. Musiałam dojeżdżać, stać w polu i w zimnie czekać na autobus. Miałam też prace u żydów w USA na sprzątaniu, gdzie jak kobieta lekkich obyczajów musiałam stać na rogu ulicy i wyczekiwać, czy przyjdzie po mnie żyd i weźmie mnie do pracy. Były też prace, gdzie oczekiwano czegoś więcej… W konsekwencji rezygnowałam albo mnie nie chciano, nie umiałam też znieść tego poniżania. Byłam u kresu załamania, przestałam dbać o siebie, naprawdę byłam bliska obłędu. W dodatku mąż wyzywał mnie od nierobów, pasożytów, nieudaczników. Moja teściowa, jej córki (które miały pracę, były zaradne, dobrze ubrane, porządne i piękne – nie to co ja) na każde święta Bożego Narodzenia składały mi życzenia – rychłej pracy… Boże, stało się to moim koszmarem, nikomu tego nie życzę. Brak pieniędzy, żebranie, proszenie męża o jakiś grosz i słuchanie wyzwisk… Uciekłam do Matki Bożej. Odmówiłam nowennę pompejańską. Miesiąc temu dostałam cudowną pracę, blisko domu, a dosłownie za moim domem! W takich godzinach, które mi odpowiadają. Jestem wreszcie pielęgniarką pracującą w swoim wymarzonym zawodzie. Ze łzami w oczach dziękuję Ci, Matko Boża. Ty znasz moje cierpienie… Dziś dostałam kolejną pracę w hospicjum… Bogu dziękuję.
Anna: Łaski Matki Bożej
Za każdym razem odmawiam nowennę pompejańską w intencji mojego syna. Matka Boża obdarza go łaską. Za pierwszym razem, w trakcie odmawiania nowenny Matka Boża uchroniła mojego syna od poważnych obrażeń lub nawet śmierci w wypadku samochodowym. Moj syn miał bardzo poważny wypadek, w którym samochód został całkowicie zniszczony. Sam wyszedł z tego wypadku tylko z lekkim zadrapaniem. Za drugim razem podczas odmawiania nowenny Matka Boża obdarzyła go niezwykle udanym semestrem na studiach, który zakończył najlepszymi stopniami. Znając mojego syna, wiem, że to Jej opieka i pomoc pozwoliły mu zakończyć w ten sposób rok akademicki.
Edyta: Matuchna nigdy nas nie opuszcza
Pragnę podzielić się świadectwem wstawiennictwa naszej Matuchny w mojej sprawie.
Wiem, że to ona doprowadziła do tego, co się wydarzyło trzy dni temu.
Jestem po rozwodzie kilka lat. Było to dla mnie trudne, tym bardziej że mamy dwoje dzieci. W zeszłym roku prosiłam ex, żebyśmy spróbowali jeszcze raz, byliśmy nawet razem na wczasach. Niestety okazało się później, że spotykał się z kimś i wspólny wyjazd nic nie zmienił. Przeżyłam to, bo robił mi nadzieję, a w zamian spotkał mnie zawód.
Zapomniałam o całej sprawie dosyć szybko, ponieważ spotkała mnie kolejna tragedia w życiu – mój tato w dniu swoich urodzin zachorował na sepsę.
Przestały funkcjonować wszystkie organy – płuca, nerki, wątroba, trzustka, żył dzięki maszynom.
I wtedy moja ciocia podsunęła mamie mi i siostrze nowennę pompejańską. Zaczęłyśmy ją odmawiać.
Tylko dzięki naszej Kochanej Matuchnie tato z dnia na dzień powracał do zdrowia.
Zapomniałam o sprawie mojej i tylko modliłam się w intencji za tatę.
Ale pewnego dnia zaczęłam myśleć o powrocie do Polski (nie mieszkam w Polsce), miało na to wpływ kilka czynników – między innymi choroba taty, brak porozumienia z ex, ale wtedy też zaczęłam myśleć kolejny raz o powrocie do ex. Zastanawiałam się, co mogę zrobić, ponieważ wiedząc, że on się z kimś spotyka, uznałam sprawę za beznadziejną.
zaczęłam wiec modlić się nowenna pompejańską i innymi modlitwami i w drugim tygodniu modlitwy mój ex zaczął rozmawiać ze mną nie tylko o dzieciach, ale i o nas. W dwudziestym trzecim dniu modlitwy proszącej doszło do osobistej rozmowy miedzy nami na temat tego co dalej. W dniu piątych urodzin naszego synka – był to dwudziesty czwarty dzień modlitwy – powiedział, że chce, żebyśmy spróbowali jeszcze raz. Radość moja jest zbyt wielka, żeby ją opisać. Matuchna kolejny raz pokazała, że dzięki wierze można osiągnąć wiele łask. I za to jej bardzo dziękuję.
Ona jest naszą orędowniczką, pośredniczką i pocieszycielką. Kolejny raz doświadczam jej wstawiennictwa.
Kocham ją i zawsze będę jej zawierzać moje życie, bo dokonuje cudów i wiem, że nas kocha.
Sylwia: Wygrana z nałogiem
Moja przygoda z nowenną pompejańską zaczęła się dwa lata temu. Niestety, z powodu braku organizacji i braku samodyscypliny wiele razy przerywałam nowennę. Męczyło mnie to, czułam się winna, ale myślałam, że nawet te kilka dni spędzone z różańcem to przecież zawsze jest modlitwa, choć może nie będzie można tego „zaliczyć” do nowenny.
Udało mi się do tej pory odmówić całą nowennę tylko raz. I to z ogromnym trudem. Modliłam się o łaski dla siebie, według uznania Matki Boskiej. W tym czasie działy się ze mną rzeczy okropne: napady agresji, nienawiści wręcz, niechęć do modlitwy, stany depresyjne. Przykro to stwierdzić, ale ze łzami w oczach czekałam na zakończenie tej nowenny… Czasem nie udało mi się odmówić trzech tajemnic w jeden dzień, więc drugiego dnia odmawiałam cztery. Stwierdziłam, że w moim przypadku sam fakt trwania na takiej modlitwie jest cudem. Dzięki tej nowennie udało mi się rzucić palenie, postanowiłam też podjąć się abstynencji alkoholowej. Nie miałam problemu z alkoholem, ale ze swoim zachowaniem po wypiciu: nie znałam umiaru, nie umiałam odmówić kolejnego drinka. I choć alkohol piłam bardzo okazjonalnie, doszłam do wniosku, że mój brak hamulców bardzo mi szkodzi – nawet przez te kilka dni w roku. Dzięki Matce Boskiej udaje mi się przetrwać każdy stresujący dzień bez papierosa, a na imprezach jestem wesoła i bardzo szczęśliwa, wiedząc, że sama mogę wrócić do domu, a rano nie będę miała żadnych wyrzutów sumienia, no i kaca.
Teraz chcę podjąć się kolejnej próby odmówienia nowenny – niestety, nie udaje mi się wytrwać nawet 3 dni. Mam ogromne problemy ze skupieniem się, nagle się okazuje, że jest tysiąc innych rzeczy do zrobienia. Bardzo proszę o modlitwę za mnie, bo intencje mam bardzo ważne i niecierpiące zwłoki, a nie umiem się po prostu wziąć w garść i zmotywować do konsekwentnego odmawiania tej nowenny.
Ewa: Jest przy mnie Mateczka
Witam wszystkich serdecznie. Od kilku lat leczyłam się na nerwicę, a dokładniej zaburzenia lękowe, brałam leki, chodziłam na terapię i modliłam się. Czułam się dobrze. Leczenie przerwałam, gdy zaszłam w ciążę (lekarz powiedział, że trzeba odstawić leki, żeby nie truć maleństwa). Niestety, nie udało mi się donosić ciąży, około 5.–6. tygodnia poroniłam. Może to od leków, a może tak po prostu miało być. Postanowiłam nie wracać do leków psychotropowych i spróbować żyć bez nich, skoro już je odstawiłam. Wytrzymałam 3 miesiące. Po tym czasie z dnia na dzień czułam się coraz gorzej: byłam bardzo nerwowa, wszystko potrafiło wyprowadzić mnie z równowagi, ciągle chciało mi się płakać, powróciły objawy somatyczne gorsze, niż były wcześniej, ciągle miałam złe myśli, w nocy nie mogłam spać. Napady paniki i lęku zdarzały się coraz częściej. Ktoś, kto to przechodził, wie, o czym mówię. Myślałam, że nie dam już rady. Pewnej nocy przypomniałam sobie o nowennie pompejańskiej, którą kiedyś odmawiałam, chwyciłam się jej jako ostatniej deski ratunku; chciałam spróbować – może uda mi się nie brać leków. W czasie odmawiania nowenny z dnia na dzień było ze mną coraz gorzej, ale się nie poddałam, wiedziałam, że Mateczka na pewno mnie wysłucha, przecież poprzednie nowenny zakończyły się pomyślnie. Nie powiem, że odmawiałam różaniec każdego dnia z gorliwością, czasem to było byle jak i byle gdzie, czasem ciężko mi było się skupić, ale dotrwałam do końca. Muszę przyznać, że przez ten czas wyciszyłam się, uspokoiłam, czułam się dziwnie lekka. To nie jest tak, że skończyłam nowennę i jestem zupełnie zdrowa, ale czuję się spokojniejsza, bardziej szczęśliwa, nabrałam dystansu do mojego zdrowia, gdy wcześniej wmawiałam sobie różne choroby. Jest dużo lepiej. Wiem, że czeka mnie długa droga, ale wyszłam na prostą i czuję, że nie jestem sama. Jest przy mnie Mateczka, nieraz dała mi znak, że jestem dla niej ważna. Zachęcam wszystkich, aby w gorszych chwilach na minutkę się zatrzymali i pomodlili – to naprawdę pomaga. Dziękuję za wszystko.
A: Od depresji i lęku do miłości
Szczęść Boże, pierwszą nowennę pompejańską odmawiałam 2 lata temu w dość specyficznej intencji. Zaczęło się to wszystko, gdy jeszcze chodziłam do gimnazjum – miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości, a później w liceum silny lęk społeczny. Wszystko skupiało się głównie na moim wyglądzie. Nie znosiłam siebie, miałam duże problemy z trądzikiem i łojotokiem. Poza tym ogólnie uważałam, że jestem beznadziejna. Zaczęłam unikać ludzi i mimo młodego wieku nie chciałam mieć znajomych, a każde spotkanie – szczególnie z dziewczynami – było bolesne. Porównywałam się z innymi i zawsze w mojej ocenie byłam najgorsza, najpierw pod względem wyglądu, potem pod każdym innym względem. Dotykały mnie też boleśnie uwagi mojego rodzeństwa i rodziców dotyczące tego, że nigdzie nie wychodzę i z nikim się nie spotykam. Wiem, że martwili się o mnie, ale ja nie chciałam nic powiedzieć. Zamknęłam się przed wszystkimi. W najgorszych momentach przychodziły myśli samobójcze. Dziś wiem, że to szatan je podsuwał. W miarę jak oddalałam się od ludzi i było coraz gorzej, zaczynałam prosić Boga o pomoc, jakąkolwiek. Dużo płakałam. Zauważyłam, że gdy wołam do niego choćby w kilku słowach, to tak jakby ktoś był blisko mnie, choć w pobliżu nie było żadnej osoby. Po kilku miesiącach, gdy było coraz gorzej, a ja zła byłam na Boga, że mnie taką stworzył, trafiłam na nowennę pompejańską. Świadectwa najróżniejsze przekonały mnie i zaczęłam ją odmawiać. Jednak przed tym znalazłam w Internecie zdjęcie jakiejś ładnej dziewczyny i pokazałam je Matce Bożej, prosząc, bym mogła wyglądać tak, jak tego pragnę. Dziś śmieję się z tego, ale wtedy było to bolesne, że inni są tak ładni i czerpią z życia, a ja nie umiem sobie sama ze sobą poradzić. Nowennę odmawiałam, płacząc, ale odnajdywałam w niej nikły, ale jednak spokój. Skończyłam nowennę i zauważyłam, że czegoś lub raczej kogoś mi brakuje. Po czasie zrozumiałam, że to Pana Jezusa mi brakuje, że to On do mnie w tym różańcu przychodził. Postanowiłam więc, że będę częściej odmawiać choć Zdrowaśki, by Go spotykać. Po kilku tygodniach tylko czekałam, aż będę mogła choć chwilę z Panem Jezusem porozmawiać. Czułam, że mnie rzeczywiście słucha, że dla Niego wszystko, co ja czuję, jest ważne, mimo że Go nie znałam zbyt dobrze. Wiedziałam o Panu Bogu tylko to co podstawowe, z katechezy. Później, gdy zbliżałam się do Pana Jezusa, zaczęły się znowu lęki, oskarżenia i myśli: „jesteś najgorsza, do niczego, beznadziejna” lub „ty głupia myślisz że On ci pomoże?”. Pewnego razu, gdy z bezsilności rozpłakałam się, jakby mi ktoś szepnął słowa: „Kocham cię taką, jaka jesteś. Nie bój się oskarżyciela, bo masz swego Obrońcę”. Wiele było zmagania się z tymi myślami, ale czułam, że gdy to próbuję oddać Jezusowi, On rzeczywiście obdarza mnie swą miłością i faktycznie kocha mnie taką, jaka jestem, ze wszystkimi moimi wadami i tym, czego w sobie nienawidziłam. Czasem gdy zapominałam o Nim, przychodziły znów złe myśli i byłam zmuszona wołać Jezusa na pomoc. Nigdy mnie nie zawiódł. Zrozumiałam, że mam go często wzywać i Jemu zaufać. Później trafiłam na modlitwę Tajemnicę szczęścia”, a tego, co działo się podczas jej odmawiania, nie umiem opisać. Wszystko się zmieniło, wywróciło. Przestało mnie boleć to, jak wyglądam, nie przywiązywała to tego już tak dużej uwagi. Bóg mnie kocha taką, jaka jestem – myślałam sobie i tak przestałam patrzeć w lustro z wyjątkiem konieczności przed wyjściem na kilka sekund, by długo siebie nie oglądać. Nadal jednak gdzieś w sercu czekałam na tę pomoc, bo wiedziałam, że Bóg mnie taką kocha, ale jednocześnie nadal nie jestem pewna siebie, a to utrudnia życie w społeczeństwie, a jakoś trzeba jednak wśród ludzi żyć. Gdy zapominałam o sobie, bardziej kochałam Jezusa. I wiecie co? Może myślicie, że taka intencja jak moja nie może się spełnić, bo to pycha, egoizm, samolubstwo i Bóg nie zajmuje się takimi sprawami. A ja Wam powiem: Ten Ojciec Najlepszy interesuje się dosłownie każdym szczegółem ludzkiego życia i obchodzi Go każde uczucie, które odczuwasz, każda drobnostka, nawet to, o czym już nikt inny nie chce słuchać. Maryja, Najlepsza i Najczulsza Matka mi pomogła. Gdy już prawie całkowicie zapomniałam o tym, o co prosiłam Boga (dokładnie o to bym lepiej wyglądała) a całkowicie skupiłam się na Nim, wydarzyło się to o co prosiłam. Jakie było moje zaskoczenie, gdy poszłam zrobić sobie do fotografa zdjęcie do dowodu (oczywiście nie obyło się bez płaczu i stresu, bo ciągle nie znosiłam na siebie patrzeć i byłam przekonana, że gdy zobaczę siebie na zdjęciu, to będzie to jak strzał w policzek), i gdy to zdjęcie odebrałam, nie poznałam siebie samej. Zobaczyłam na nim uśmiechniętą osobę z błyszczącymi oczyma i niczego sobie rysami twarzy. Dziękowałam Bogu i nadal dziękuję za to co uczynił w moim życiu. Uleczył depresję, zabrał lęki, dał odwagę, stał się moją najbliższą Osobą i Najlepszym Przyjacielem (najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie) i wiem, że kocha mnie bez warunków. Niedawno w książce przeczytałam, że Matka Boża w Medjugoriu na pytanie, dlaczego jest tak piękna, odpowiedziała: „Bo kocham”. W innym miejscu przeczytałam, że człowiek zupełnie inaczej funkcjonuje, gdy czuje się kochany, miłość naprawdę zmienia człowieka, nie tylko zewnętrznie, ale szczególnie wewnętrznie. Tak, Pan Jezus najpierw oczyścił moje serce, dotknął je, uleczył i uczynił swoją własnością, a gdy się upewnił, że Go naprawdę kocham (nie bez różnych prób, kiedy musiałam jasno określić, że jestem po Jego stronie) i że chcę autentycznie iść z Nim i z Matką Bożą przez życie, i że nie odejdę od Niego i znów nie pogrążę się w tym, co złe, dał mi to, o co Go prosiłam przez wstawiennictwo Maryi w nowennie pompejańskiej, choć to było około 2 lata temu i ja zapomniałam już prawie o tej prośbie, Pan Jezus nie zapomniał i pomógł mi z tym w najbardziej odpowiednim momencie. Aktualnie jestem na studiach i stałam się, można powiedzieć, duszą towarzystwa. Chcę żyć dla Boga, oddałam się też w niewolę Maryi przez nabożeństwo św. Ludwika de Montfort. Jeśli chciałabym coś przekazać to to, że Bóg w całej Trójcy Świętej bardzo mocno cię, kimkolwiek jesteś, kocha i zawsze stoi obok, nawet jeśli Go nie rozpoznajesz, a może nie chcesz zauważyć. Nigdy nie zapomina o tobie i pragnie cię wziąć na ręce jak małe dziecko, które potrzebuje Ojca, i chce troszczyć się o nawet najmniejsze sprawy, słuchać cię i tulić i bronić zawsze i wszędzie. A Maryja Najlepsza i Najukochańsza Matka może wyjednać dla ciebie wszystko, bo jesteś Jej ukochanym dzieckiem, jednak pamiętaj, że najpierw Pan Bóg zatroszczy się o Twoje serce i duszę, a gdy już tam wleje swoją miłość, to zajmie się calusieńką resztą Twego życia. Przecież zależy Mu przede wszystkim na tym, aby spędzić z tobą całą wieczność. Zrobi wszystko, na co tylko Mu pozwolisz, abyś bezpiecznie dotarł do Nieba i spędził wieczność w Jego objęciach, miłości i radości. Z Panem Bogiem.