To nie tylko pogłębianie prawd wiary: o różańcu z ojcem Jackiem Salijem, dominikaninem, teologiem, profesorem, rekolekcjonistą, publicystą, autorem książek i artykułów.
Wśród młodych katolickich publicystów pojawia się negowanie różańca. Jeden z nich twierdzi, że miał on swoją wartość w czasie, kiedy Biblia nie była rozpowszechniona, kiedy z powodu analfabetyzmu korzystano z Biblii Pauperum, w formie obrazkowej. I że różaniec przez wieki pełnił rolę zastępczą, w prosty sposób objaśniając Ewangelię. Twierdzi, że odkąd każdy umie czytać, a Pismo Święte jest na wyciągnięcie ręki, różaniec jest modlitwą nieaktualną, przestarzałą. Jak Ojciec na to się zapatruje?
Spróbuję na to pytanie odpowiedzieć z mojego osobistego punktu widzenia. Analfabetyzm pokonałem w wieku lat sześciu, Pismo Święte jest od mojej młodości przedmiotem nie tylko mojej codziennej lektury, ale również medytacji, w tym również medytacji modlitewnej. A zarazem różaniec jest moją ukochaną, codzienną modlitwą. Takiego przeciwstawiania modlitwy różańcowej czytaniu Pisma Świętego po prostu nie rozumiem. Nie widzę nawet cienia sprzeczności między jednym i drugim. Przypuszczam, że katolicy, którzy takie rzeczy mówią, zapewne się na różańcu nie modlą. A jednak przeszkadza im to, że ktoś inny sobie tę modlitwę ceni. Podobni do psa ogrodnika, który sam nie zje i drugiemu zjeść nie pozwala.
Przypomnijmy, jak wielką wagę do modlitwy różańcowej przywiązywał św. Jan Paweł II. W ciągu swojego długiego pontyfikatu rozdał może nawet miliony różańców ludziom, z którymi się spotykał. Na pewno bardzo się to przyczyniło do tego, że wielu tak obdarowanych zaczęło się na różańcu modlić. Inni przypominali sobie, że tej modlitwy uczono ich w dzieciństwie i nieraz wyciągali stąd wnioski praktyczne. Co więcej, mimo ogromu obowiązków papieskich, Jan Paweł II pilnował tego, żeby różaniec odmawiać codziennie. Wręcz chętnie uczestniczył w audycjach radiowych, które polegały po prostu na recytowaniu różańcowych Zdrowasiek. Audycje te zapewne nie cieszyły się przesadną popularnością. Jednak to, że papież osobiście przywiązywał tak wielką wagę do modlitwy różańcowej – że pojawiał się na ekranie telewizyjnym nie tylko jako celebrans gromadzący wokół siebie wielkie tłumy i nie tylko jako autorytatywny nauczyciel wiary, ale również jako pogrążony w modlitwie pokorny chrześcijanin – miało swoją wymowę dla całego Kościoła.
Powtarzanie Zdrowasiek uważane jest często za nużące zajęcie…
Krytykom modlitwy różańcowej zapewne wydaje się, że modlitwa ta polega na klepaniu pacierzy. A przecież samą istotą tej modlitwy jest skupienie duchowej uwagi na podstawowych prawdach naszej wiary, czyli medytacja kolejnych tajemnic. Trzeba jednak wiedzieć, że medytacja różańcowa to jest coś więcej niż pogłębianie prawd wiary. To raczej próba wkorzeniania się w te duchowe rzeczywistości, które są przedmiotem różańcowych medytacji. Ale może warto najpierw zwrócić uwagę na różne praktyczne walory różańca. Bo jest ich wiele.
No właśnie, jakie?
Zacznijmy od tego, że jest to modlitwa naprawdę dla wszystkich. Świetnie może się w niej odnaleźć zarówno człowiek bardzo prosty, jak światowej sławy uczony (np. katolicy francuscy lubią przypominać, że entuzjastą różańca był wielki uczony, Ludwik Pasteur); zarówno zmagający się z ciężkimi nałogami grzesznik, jak wielcy mistycy (np. św. ojciec Pio czy św. siostra Faustyna Kowalska).
Różaniec doskonale nadaje się na modlitwę prywatną, można go odmawiać zarówno podczas spaceru, jak w autobusie. Znam kogoś, kto jest pasjonatem wycieczek rowerowych. Kiedyś uświadomił sobie, że dziesięć palców może doskonale zastąpić różańcowe paciorki i odtąd nieraz mu się udaje odmówić podczas jednej wycieczki wszystkie dwadzieścia tajemnic. Wielu z nas, kiedy idzie spać, po odmówieniu pacierza bierze jeszcze różaniec do łóżka.
Zarazem różaniec jest wspaniałą modlitwą wspólnotową. Sądzę, że większość nas, którzy modlimy się na różańcu, po raz pierwszy spotkało się z tą modlitwą w swoich rodzinach. Ja również miałem to szczęście, że moi rodzice byli ludźmi głęboko wierzącymi i bardzo starali się o to, żebyśmy my, ich dzieci, umieli się modlić. Każde z nas zostało nauczone pacierza i jeszcze przed pierwszą komunią świętą otrzymywało własny różaniec. Oboje, i tata, i mama, lubili też zapraszać dzieci, żeby odmówić z nimi przynajmniej dziesiątkę modlitwy różańcowej.
I z pewnością też zakon dominikański, w końcu jako ten, który w dziejach Kościoła najbardziej rozpowszechnia różaniec.
Wśród moich zakonnych współbraci było kilku takich, którzy wyspecjalizowali się w głoszeniu rekolekcji różańcowych. Ich celem było zaproszenie katolickich rodzin do tego, żeby zobowiązały się do wspólnego odmawiania różańca. Codziennie i przynajmniej jednej dziesiątki. W niektórych parafiach zobowiązania takie podejmowało więcej niż połowa mieszkających tam rodzin.
Warto przypomnieć, że wielki promotor modlitwy różańcowej, papież Leon XIII (1878-1903), wydał aż kilkanaście encyklik zachęcających do tej modlitwy. To on ustanowił październik miesiącem różańcowym i w wielu naszych parafiach po dziś dzień wierni zbierają się wtedy na nabożeństwa, żeby modlić się wspólnie na różańcu.
Ale chyba wciąż za mało powiedziałem o tym, co jest największą wartością różańca. Otóż jest to modlitwa paradoksalna. Zanosi się w niej bardzo wiele słów, ale jej niejako założeniem jest to, żeby wsłuchiwać w to najważniejsze, co kiedykolwiek Bóg powiedział ludziom.
Chodzi o wsłuchiwanie się w to, co Bóg powiedział już nie tylko do mnie czy do ciebie, ale do całej ludzkości, do wszystkich jej pokoleń. W medytacji różańcowej staramy się wsłuchać w ten Boży Przekaz, który został nam podany już nie tylko w naczyniu ludzkich słów, ale w Słowie Jednorodzonym, przez Jego wcielenie, głoszenie Ewangelii, zbawczą śmierć na krzyżu oraz zmartwychwstanie.
Wspaniałość różańca na tym się jednak nie kończy. Jest on modlitwą maryjną. Polega to na tym, że modląc się na różańcu, staramy się dokonać rzeczy obiektywnie niemożliwej: próbujemy patrzeć na Tajemnice naszego zbawienia tak, jak widziała je i przeżywała Matka Boża, i na Jej wzór staramy się je przyjmować i nimi nasycać. Dorównanie Jej w miłowaniu Chrystusa przekracza oczywiście nasze możliwości. Ona była przecież całkowicie bezgrzeszna i pełna łaski, my zaś jesteśmy ułomni i jeśli nawet naprawdę ufamy Bogu, jest to jakoś naznaczone naszą grzesznością. Jednak już to, że staramy się Jej dorównać – jeśli tylko rzeczywiście się staramy – ogromnie nas do Chrystusa Pana przybliża.
Na końcu powiedzmy o tym, co w modlitwie różańcowej najwspanialsze. Otóż jeśli już otworzyliśmy się na Chrystusa Pana, przemawiającego do nas tą Miłością, którą okazał nam w czasie swego widzialnego przyjścia do nas; jeśli już w otwieraniu się na tę Miłość staramy się jakoś dorównać Jego Matce – wolno nam dołączyć się do Chrystusa Pana, który się wstawia za nami u Przedwiecznego Ojca. Wstawia się właśnie swoim wcieleniem, ukrzyżowaniem i zmartwychwstaniem, które przenikają nas coraz więcej dzięki medytacji różańcowej. W ten sposób możemy zanosić do Boga Słowo, do jakiego sami z siebie nigdy nie bylibyśmy zdolni, Słowo zawsze skuteczne, mające moc doprowadzić nas do życia wiecznego.
Jak więc widzimy, te zachwyty, które słychać w Kościele na temat różańca, mają głębokie uzasadnienie. Różaniec jest czymś więcej jeszcze niż mądrą i skuteczną techniką medytacyjną. Jest próbą wchłonięcia w siebie samej istoty Ewangelii. Papież Leon XIII nazwał różaniec modlitewnym streszczeniem Ewangelii.
W tym kontekście widać, jak mistyczna jest to modlitwa.
Jest jeszcze coś, co oceniam jako największą wartość modlitwy różańcowej. Mianowicie modlitwa różańcowa jest to niesłychanie proste, a zarazem przejmująco skuteczne zaproszenie do bezpośredniego przebywania w obecności Pana Jezusa i Matki Najświętszej. Do takiego przeżywania wiary, którego nie znajdziemy poprzez np. czytanie mądrych tekstów religijnych. Ufam, że nikt nie usłyszy w moich słowach krytyki czytania mądrych tekstów religijnych. Chodzi mi o to, że dzięki modlitwie różańcowej mamy na co dzień bezpośredni kontakt z tym, co w naszej wierze jest absolutnie najważniejsze.
W jaki sposób się to przejawia?
Po pierwsze, tajemnice radosne poświęcone są radowaniu się człowieczeństwem Syna Bożego, wspominaniu wielkiego daru Wcielenia. Tej wspaniałej tajemnicy nigdy do końca nie zgłębimy, toteż wciąż na nowo radujemy się tym, że Syn Boży, Ten, przez którego świat został stworzony, dla nas stał się jednym z nas, że przyjął nasze człowieczeństwo, żeby stać się naszym Zbawicielem. To naprawdę wspaniałe, że możemy niejako wejść w fiat Maryi, w jej „Niech mi się stanie według słowa twego”. Natomiast odmawiając drugą dziesiątkę Zdrowasiek, możemy być poniekąd świadkami spotkania dwóch jeszcze nienarodzonych chłopców, jeszcze przebywających w łonach swych matek – dopiero rozpoczynającego swój człowieczy żywot Syna Bożego oraz starszego od Niego o pół roku przyszłego Jana Chrzciciela. Z kolei podczas trzeciej dziesiątki możemy duchowo wziąć na ręce i przytulić do siebie to Dzieciątko, które się urodziło w Betlejem.
Podczas odmawiania tajemnic bolesnych mamy takie bezpośrednie, dotykalne naszą wyobraźnią i naszym sercem, spotkanie z Panem Jezusem, który nas umiłował do końca, aż do swojej męki i śmierci na krzyżu. Próbujemy Mu towarzyszyć w Jego niewyobrażalnie trudnej modlitwie w Ogrodzie Oliwnym. Staramy się być przy Nim, kiedy Go przywiązano do słupa i biczowano, i kiedy wystawiono Go na pośmiewisko, wbijając przy tym ostre ciernie w Jego głowę. Cała Jego droga krzyżowa i Jego bezwarunkowe oddanie swojemu Ojcu w niewyobrażalnie bolesnej udręce na krzyżu, wszystkie siedem zdań wypowiedzianych na krzyżu – wszystko to może uobecniać się dla nas, kiedy odmawiamy tajemnice bolesne.
Wreszcie tajemnice chwalebne zapraszają nas do radowania się, ale też do stopniowego zanurzania się w ostatecznym zwycięstwie Chrystusa. Zatem radujemy się tym, czego doświadczyły kobiety przy grobie Ukrzyżowanego, uczniowie udający się do Emaus, apostołowie, w tym również apostoł Tomasz, czy owych „więcej niż pięciuset braci”, o których wspomina apostoł Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian.
Zwycięstwo Chrystusa wyraża się również w Jego wniebowstąpieniu, przez które nasza ludzka natura została wywyższona aż ponad granice naszej najśmielszej wyobraźni. A także w darze Ducha Świętego, dzięki któremu Chrystus Pan jest realnie z nami „przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”. Natomiast podczas odmawiania dwóch ostatnich dziesiątków części chwalebnej zbliżamy się najszczególniej do Matki Najświętszej. Gratulujemy Tej, z której ciała zostało ukształtowane ciało naszego Zbawiciela i cieszymy się z Jej najwyższego wywyższenia. W ten wzmacnia się nasza nadzieja, bo przecież Pan Bóg „wybrał nas [wszystkich] przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem”.
A trzeba dodać, że modlitwa na różańcu przeniknięta jest taką, jakby to powiedzieć, nieosiągalną ambicją, żeby te wielkie, najwspanialsze dary Boże oglądać oczami Matki Najświętszej, żeby je ukochać Jej niepokalanym Sercem.
W opracowaniu „Potęga modlitwy różańcowej” pisał ojciec: „Zdrowaśki odmierzają czas i stanowią coś w rodzaju melodii duchowej wyciszającej mój umysł i zmysły, natomiast samym centrum swojej duszy staram się otwierać na Syna Bożego. Celem medytacji różańcowej jest wchłanianie w siebie tych zbawczych wydarzeń.” To pokazuje, że w modlitwie różańcowej stajemy się odbiorcami.
Właśnie wchłanianie w siebie tych zbawczych wydarzeń, a nie tylko ich intelektualne zgłębianie. Absolutnie nie lekceważę intelektualnego pogłębiania wiary, ale w różańcu jest coś więcej, niż pogłębianie się w rozumieniu prawd o naszym zbawieniu.
Zwrócę uwagę na jeszcze jedno. Przecież życie nas nieustannie stawia w coraz to nowych, praktycznie niezliczonych sytuacjach. Człowiek jest zdrowy albo chory, powodzi mu się albo wręcz przeciwnie, jest wśród przyjaciół albo czuje się skrzywdzony albo nawet prześladowany; różne przypadki spotykają członków jego rodziny, itd. Itd. Otóż jeśli staram się odmawiać moje różańcowe Zdrowaśki regularnie, wszystko to znajduje jakieś realne odzwierciedlenie w moich różańcowych medytacjach.
Podam konkretny przykład, może skrajny, ale na skrajnych przykładach najłatwiej to pokazać.
Zdarzyło się kiedyś podczas mojej posługi duszpasterskiej, że wdowa po prostu histeryzuje przy trumnie swojego zmarłego męża. Nie widzę żadnej szansy, żeby ją pocieszyć. Usiadłem cichutko w kaplicy, gdzie było już kilkoro ludzi przybyłych na pogrzeb, i zacząłem odmawiać drugą część bolesną. Wtedy stał się cud, kobieta się wyciszyła i przyłączyła się do wspólnej modlitwy. Trwała w tym wyciszeniu również podczas pogrzebu.
Ale przecież nie tylko sytuacje trudne i bolesne polecamy Bogu, modląc się na różańcu, Również nasze radości i nadzieje staramy się wszczepiać w największe tajemnice naszej wiary. Można więc powiedzieć, że tajemnice różańca odzwierciedlają aspekty naszego życia, które mają też punkt odniesienia w życiu Jezusa i Maryi.
Może dlatego tak łatwo odnajdujemy się w modlitwie różańcowej?
Na pewno. To jeszcze bym dodał, że różaniec, modlitwa niesamowicie prosta i dostępna nawet ludziom, których wykształcenie skończyło się na trzeciej klasie szkoły podstawowej, ma swoją tajemniczą głębię. Nawet człowiek bardzo inteligentny nie ogarnie do końca tych wspaniałych tajemnic, które są przedmiotem jego podziwu i modlitewnego zachwytu.
Różaniec wydaje się tak wrośnięty w katolicką pobożność, że trudno wyobrazić sobie Kościół bez niego.
Jednak nie zapominajmy o tym, że różaniec pojawił się w Kościele dopiero w XIII wieku, że pierwszym promującym go dokumentem papieskim była dopiero wydana w roku 1478 bulla „Pastoris aeterni” Sykstusa IV (franciszkanina!) i dopiero w roku 1573 papież Grzegorz XIII ustanowił święto Matki Bożej Różańcowej. Dlatego – chociaż sami ogromnie cenimy różaniec – nie twierdzimy zarazem, jakoby modlitwa na różańcu była warunkiem bycia dobrym katolikiem.
Warto jednak wiedzieć, że właśnie różaniec ocalił wiarę katolicką wśród górali japońskich. W pierwszej połowie XVII wieku władze krwawo wykorzeniły chrześcijaństwo w swoim państwie. Wielu spośród chrześcijan więzionych za wiarę, a następnie zamordowanych w Dniu Wielkiego Męczeństwa, 10 września 1622 roku, przekazało swoim bliskim różańce, jakie w oczekiwaniu na śmierć sporządzili w więzieniu. Stały się one potężną zachętą do modlitwy różańcowej dla tych wszystkich, którzy postanowili trwać w wierze potajemnie.
Otóż w kolejnych pokoleniach chrześcijanie ci, chociaż byli gruntownie odseparowani od Stolicy Apostolskiej i od całego Kościoła, chociaż pozbawieni przez 250 lat księży oraz Eucharystii, a nawet Pisma Świętego, zdołali jednak wiarę zachować. Właśnie dzięki modlitwie różańcowej. Kiedy w roku 1853 skończył się okres izolacji Japonii i w Nagasaki za jakiś czas pojawili się francuscy misjonarze, zaczęli się owi ukryci chrześcijanie do nich zgłaszać. Okazuje się, że ostatni misjonarze – jeszcze w pierwszej połowie XVII wieku – przekazali im trzy kryteria, po których będą mogli poznać tych głosicieli Ewangelii, którym powinni zaufać: mają oni czcić Maryję, uznawać papieża i żyć w celibacie.
O różańcu przypominali sobie zesłańcy syberyjscy oraz więźniowie obozów koncentracyjnych. Zachowało się na ten temat wiele wspomnień.
Zdarzało się, że w sytuacjach konfliktów zbrojnych posiadanie różańca groziło śmiercią.
Przypomnę na początku błogosławionego Zefiryna Gimenez Malla, jedynego (jak dotąd) Cygana wyniesionego do chwały ołtarzy. Został on skazany na śmierć w okolicznościach następujących. Kiedy czerwona Hiszpania szalała nienawiścią do wszystkiego co katolickie, Zefiryn ujął się za prowadzonym na rozstrzelanie młodym księdzem – było to w Barbastro pod koniec czerwca 1936 roku. Rzecz jasna, tyle tylko osiągnął, że sam został aresztowany. Gdy jeszcze znaleziono w jego kieszeni różaniec, jego los był przesądzony. Jeden z milicjantów, który znał Zefiryna jako dobrego człowieka, próbował go ratować, prosząc o dyskretne oddanie różańca w jego ręce. Zefiryn jednak nie widział w posiadaniu różańca nic zdrożnego. Odważnie wyznał wiarę, godząc się na więzienie i śmierć. Skazany na śmierć, został rozstrzelany 2 sierpnia 1936 roku, beatyfikowany przez Jana Pawła II, 4 maja 1997 roku.
Przejmujące są losy Janiny Jandulskiej, naszej rodaczki mieszkającej w Związku Sowieckim. Aresztowana w roku 1937, kiedy Stalin przystąpił do likwidowania dwóch pseudo-autonomicznych republik polskich. Oskarżono ją o to, że zorganizowała różę różańcową. Róża różańcowa to, jak wiemy, grupa 15 osób, które nie muszą się nawet ze sobą spotykać, z których każda zobowiązuje się odmawiać jedną tajemnicę różańcową. W ten sposób każdy odmawia tylko jedną dziesiątkę, a liczy się tak, jakby odmówili cały różaniec. Otóż za tę „zbrodnię” Jandulska nie została nawet osądzona. W jej aktach zachował się tylko zapisek, że ją rozstrzelano.
Wiele takich historii wydobył z sowieckich archiwów pallotyn, śp. ks. Roman Dzwonkowski, autor bezcennych opracowań na temat sytuacji religijnej w Związku Radzieckim. Oto inna historia: Odbywa się pogrzeb, oczywiście bez księdza, bo władze sowieckie postarały się, aby cały kraj był „oczyszczony” z katolickiego duchowieństwa. W kondukcie pogrzebowym ktoś zaczął odmawiać różaniec. Mężczyzna, który rozpoczął tę modlitwę, został po pogrzebie aresztowany i zabity. Wiadomo o tym z grypsu, który ukrył w brudnej koszuli, którą przesłał żonie. Napisał tam: „Zostałem aresztowany za różaniec”.
I jeszcze jedno świadectwo, tym razem z Polski. Jego autorem jest ks. Józef Sanak, więzień PRL w latach 1950-55, autor książki pt. „Gorszy niż bandyta. Kapłan w stalinowskim więzieniu” (Wyd. Platan 2001): „Bardzo niebezpieczną modlitwą był różaniec. Różańce robiliśmy z kulek chleba. Gdy naczelnik więzienia znalazł przy kimś taki różaniec, natychmiast kazał mu go zjeść, nie licząc się z tym, że więzień po prostu mógł się udławić. My, starzy wyrafinowani więźniowie, wiedzieliśmy, gdzie i jak chować różańce, aby nie podpaść. Jeden Bóg wie, ile tych różańców chlebowych zmówiłem…”
Skoro za różaniec zabijano, to można uznać to za dowód, jak potężna jest to modlitwa w oczach wrogów Kościoła.
To, że różaniec budzi nieraz wśród wrogów wiary taką wściekłość, pozwala nam domyślać się, że sam szatan bardzo się boi tej modlitwy.
Wróćmy do zarzutu o „przestarzałość różańca”. Jakby na to nie spojrzeć, różaniec na przestrzeni wieków wciąż się zmienia. Na przykład tajemnice światła mamy od 2002 roku, odkąd Jan Paweł II wprowadził je w „Liście o różańcu”. Sam to je skromnie określił jako „propozycję”. Takich zmian co do sposobu jego odmawiania i doboru fragmentów Biblii było w historii sporo.
Mieliśmy w naszym zakonie ojca Szymona Niezgodę. Przeprowadził on w swoim życiu setki różańcowych rekolekcji, tysiące rodzin zobowiązało się dzięki jego zachętom do codziennego odmawiania różańca. Otóż wielokrotnie postulował on, żebyśmy nie bali się czytać w wierze dowolnie wybrane fragmenty Ewangelii i następnie medytowali nad nimi, odmawiając różańcowe Zdrowaśki. Kiedy ukazał się wspomniany „List o różańcu”, ojciec Szymon naprawdę aż się nie posiadał z radości.
Zakon dominikański, do którego Ojciec należy, od zawsze jest kojarzony jako ten, który najwięcej przyczynił się do rozpowszechniania różańca. Z drugiej strony mamy też Paulinę Jaricot z inicjatywą żywego różańca, oraz bł. Bartola Longo z nabożeństwem pierwszych sobót i nowenną pompejańską – dwoma nabożeństwami opartymi na różańcu. A to jednak są świeccy.
I Chwała Bogu! Dziękujmy Panu Bogu, że z różnych środowisk powołuje apostołów różańca. To byłaby kompletna ciasnota, gdyby dominikanie chcieli „zaharapczyć” różaniec dla siebie. Różaniec jest własnością Kościoła, nie jest własnością zakonu dominikanów. Całym sensem tego, że staramy się być przywiązani do modlitwy różańcowej, jest to, żeby jej uczyć i żeby do niej zapraszać innych. A przede wszystkim żebyśmy my sami modlili się różańcem.
Z czasem pojawił się też różaniec z dopowiedzeniami, gdzie w środek „Pozdrowienia anielskiego” dodaje się krótki tekst osadzony w kontekście danej tajemnicy. Tak odmawia się różaniec w sanktuarium w Pompejach. Pojawiają się też propozycje, że można odmawiać różaniec czytając fragmenty Pisma Świętego spoza kanonu dwudziestu tajemnic różańca.
Już na początku XV wieku dwaj kartuzi z Trewiru proponowali dodawanie takiego właśnie dopowiedzenia na końcu każdej różańcowej Zdrowaśki, tzn. po wypowiedzeniu imienia Jezus. Byłby to bardzo wczesny precedens dla zaproponowanych przez Jana Pawła II „tajemnic Światła”. Otóż wśród pięćdziesięciu takich propozycji, jakie opracował jeden z tych zakonników, aż osiem dotyczy działalności publicznej Pana Jezusa: „Którego Jan ochrzcił w Jordanie i wskazał Go jako Baranka Bożego”, „Który przez czterdzieści dni pościł na pustyni, a szatan kusił Go tam po trzykroć”, „Który zebrawszy uczniów głosił światu królestwo niebieskie”, „Który przywracał wzrok ślepym, oczyszczał trędowatych, leczył chromych i uwalniał wszystkich dręczonych przez diabła”, „Którego stopy Maria Magdalena oblała łzami, wytarła włosami, całowała i namaściła olejkiem”, „Który wskrzesił martwego od czterech dni Łazarza, a także innych zmarłych”, „Który w Niedzielę Palmową siedząc na oślęciu przyjęty został przez lud z wielką chwałą”, „Który na ostatniej swej wieczerzy ustanowił czcigodny sakrament swego ciała i krwi”. Dodajmy, że Maryja objawiając się w Fatimie dodaje modlitwę „O mój Jezu.”. Tam, jak i w Gietrzwałdzie, i Lourdes, zaprasza nas do różańca. To jest chyba najwymowniejszy znak, że ta modlitwa jest na nasze czasy.
Matka Najświętszą w swoich objawieniach tak usilnie namawia nas do modlitwy różańcowej. Świat potrzebuje różańca?
Tak, zdecydowanie tak. Czasem odwiedzam chorych w szpitalu. Jeżeli to jest ciężko chory, może wręcz już terminalnie chory, a w życiu nie był specjalnie wierzący, a teraz nie ma nawet sił, żeby się modlić, to ja mu czasem po prostu daję różaniec i mówię: „Proszę pana/pani niech pan ten różaniec chociaż trzyma w ręku. Może nie ma pan siły żeby się modlić ale jak pan będzie ten różaniec trzymał w ręku, na pewno będzie to pana przybliżało do Boga”. Oczywiście, można ośmieszyć takie moje próby wsparcia człowieka ciężko chorego. Ale trzeba widzieć, z jaką wdzięcznością chory przyjmuje ten dar. Jakby dosłownie spełniała się treść metafory, że różaniec jest sznurem do nieba.
Przyszło mi tu na myśl to, co Bartolo Longo napisał w „Suplikacji do Królowej Różańca”:
„O, błogosławiony różańcu Maryi, słodki łańcuchu, który łączysz nas z Bogiem; więzi miłości, która nas jednoczysz z aniołami; wieżo ocalenia od napaści piekła; bezpieczny porcie w morskiej katastrofie! Nigdy cię już nie porzucimy. Będziesz nam pociechą w godzinie konania. Tobie ostatni pocałunek gasnącego życia. A ostatnim akcentem naszych warg będzie Twoje słodkie imię, o Królowo Różańca z Pompejów, o Matko nasza droga, o Ucieczko grzeszników, o Władczyni, Pocieszycielko strapionych.” Te słowa kończą „List o różańcu”.
Dziękuję ojcu za rozmowę!
Rozmawiał Marek Woś
zdjęcie: Andrzej Hulimka/Reporter