Nazywana jest śląską Małą Tereską, bo z tą świętą łączyła ją niezwykła duchowa więź. Jej krótkie życie naznaczone było modlitwą i cierpieniem. Była prostą, zwyczajną zakonnicą, która – patrząc po ludzku – nie dokonała niczego wielkiego. Do dziś jednak pamięć o niej jest żywa. Kwiaty na jej grobie nie więdną, świece nie gasną, a wielu doświadcza jej orędownictwa.
Helena Hoffmann urodziła się 7 lutego 1910 roku w Zgodzie, dzielnicy Świętochłowic. Pochodziła z religijnej, robotniczej rodziny. Miała młodszego brata. Była dość niesfornym dzieckiem. Wspominała po latach, że nie było dnia, w którym by nie rozrabiała. Jednak żywy temperament nie stał na przeszkodzie w rozwijaniu głębokiej wiary i miłości do Boga. Świadczy o tym pewien epizod z jej dzieciństwa. Pewnego razu uczestniczyła w rekolekcjach parafialnych. Kaznodzieja grzmiał z ambony i raz po raz uderzał w nią pięścią. Helenka była tym oburzona. Poszła więc i włożyła pod obrus pinezki. Podczas następnego kazania ksiądz uderzył pięścią w ambonę już tylko jeden raz… Po Mszy Świętej proboszcz zrobił dochodzenie, by znaleźć sprawcę. Dziewczynka przyznała się i z pełnym przekonaniem powiedziała, że zrobiła tak, ponieważ w domu Bożym nie wypada w ten sposób się zachowywać. Podkreśliła przy tym, że ksiądz proboszcz nigdy tak nie robi. Mama często, nawet w nocy, zastawała ją klęczącą i modlącą się w skupieniu. Zdarzało się, że płakała bez powodu. Jak się później okazało, był to wyraz jej dziecięcej tęsknoty za Bogiem. Nie potrafiła w niczym, co ziemskie, znaleźć szczęścia. Rodzice tego nie rozumieli. Stąd nieraz w domu była karana przez surowego ojca.
reklama
Piękne różańce z kamienia
Piękne i wytrzymałe różańce z wzorem Matki Bożej Pompejańskiej. Znajdź coś dla siebie!
W szkole była pilną i zdolną uczennicą. Ogromny wpływ na jej życie miały siostry Maryi Niepokalanej, które posługiwały przy jej kościele parafialnym i prowadziły przedszkole. Pomagała im w sprzątaniu kościoła, ozdabianiu kwiatami ołtarza Matki Bożej. Z wielką radością przygotowywała się do Pierwszej Komunii Świętej. Za radą kapłana przygotowywała w swoim sercu „kapliczkę” dla Pana Jezusa. Najpiękniejszy dzień, w którym po raz pierwszy mogła Go przyjąć do swojego serca, miał miejsce 5 maja 1921 roku.
Dwa lata wcześniej, mając zaledwie dziewięć lat, musiała się zmierzyć z ogromnym smutkiem spowodowanym śmiercią taty. Mama wyszła za mąż za jego młodszego brata, po czym urodziła syna. Helenka dzielnie pomagała mamie we wszystkich domowych obowiązkach. Biegnąc raz przez pole, zobaczyła wystający z ziemi medalik, na którym był wizerunek św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Od tej pory święta z Lisieux towarzyszyła jej do końca życia. Przychodziła do niej w snach i wizjach i przekazywała duchowe wskazówki. Miały ze sobą wiele wspólnego. Helenka jako piętnastolatka oddała swoje życie Bogu i zdecydowała się pójść drogą powołania zakonnego. Progi klasztoru sióstr Maryi Niepokalanej przekroczyła 7 grudnia 1927 roku. Niedługo potem ciężko zachorowała. Objawy wskazywały na guza mózgu. Oprócz bólu pojawiał się też paraliż. Wszystko to znosiła z pokorą i cierpliwością, wzorując się na swojej duchowej przyjaciółce, św. Teresie. Pragnęła zostać świętą. Swoje modlitwy i cierpienia ofiarowała za Kościół, kapłanów, zgromadzenie, do którego należała, za grzeszników i dusze w czyśćcu cierpiące. W zakonie otrzymała imię Dulcissima, co znaczy „najsłodsza”. Nie mogła wykonywać żadnej ciężkiej pracy. Jednak gdy tylko mogła, odwiedzała chorych, sąsiadów, spotykała się z nimi, rozmawiała i pocieszała. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. W chorobie odkryła swoje powołanie do apostolstwa przez cierpienie, przyjmowane z miłością i znoszone z radością. Mówiła: „Wszystko, co robisz, rób dla Jezusa, wykonaj po prostu zwykłe czynności z miłością”. Jej cierpienia nasilały się w piątki. Wtedy też pojawiał się ból dłoni, stóp i boku, w miejscu ran Jezusa. Siostra Dulcissima prosiła Boga, by stygmaty nie były widoczne dla innych. Miała też prorocze wizje. Zapowiedziała wybuch wojny i prześladowanie Kościoła. Przeżywała także cierpienia duchowe.
Ostatnie lata życia spędziła w Brzeziu, obecnie dzielnicy Raciborza. Pewnego dnia poszła do domu, w którym dwóch chłopców zachorowało na szkarlatynę. Jeden z nich stracił wzrok i słuch. Siostra Dulcissima przytuliła ich mocno, pogłaskała po głowie, a mamie szepnęła, że chciałaby Jankowi oddać swój wzrok. Tak też się stało. Chłopiec odzyskał wzrok i słuch, a ona w tym samym czasie przestała widzieć. Gdy nie mogła już chodzić, wiele osób odwiedzało ją w klasztorze. Wszyscy byli przekonani o jej świętości. Zmarła 18 maja 1936 roku. Miała 26 lat. Mieszkańcy Brzezia natychmiast zaczęli otrzymywać łaski za jej wstawiennictwem. W czasie wojny matki do mundurów wszywały synom, idącym na front, grudki ziemi z grobu siostry Dulcissimy. Wszyscy wrócili bezpiecznie. Jej grób znajduje się przy kościele pw. Świętych Apostołów Mateusza i Macieja w Brzeziu. W 1999 roku rozpoczęto jej proces beatyfikacyjny, który na etapie diecezjalnym zakończy się w maju bieżącego roku.
informacja
Wspieraj różańcowe inicjatywy
Czy wiesz, że poza czasopismem "Królowa Różańca Świętego" mamy wiele innych inicjatyw? Jeśli podoba Ci się nasza praca, to wspieraj nasze inicjatywy.
Wiem ze siostra Dulcissima jest swieta i bedzie Nia ogloszona. Zostalam za jej posrednictwem uzdrowiona. Bylam bardzo cizko chora. Stracilam tak bardzo duzo krwi i po operacji lekarze mowili ze musze miec trnsfuzje. Napisala wtedy do mnie kolezanka. Bylam w stanie tylko leciutko dotknac ekran telefonu i nic wiecej ale wiadomosc sie otworzyla. Pisala: Nie Wiem czemu to wysylam i nie chce zebys pomyslala ze oszalalam ale cos mi mowi ze mam wlasnie tobie to wyslac. I wyslala mi zdjecie siostry Dulcissimy ! Ja juz wiedzialam ! To moje siostrzyczki. Przy nich spedzilam cale dziecinstwo. W domu czekala na mnie… Czytaj więcej »