Na moich pielgrzymich szlakach często mijam cmentarze. Czasami wielkie nekropolie, pełne zadbanych grobowców, czasami zapomniane i przez nikogo nieodwiedzane. Zawsze wtedy modlę się za dusze tych, którzy tam spoczywają.
Parę razy zdarzyło mi się skorzystać z ich „gościnności”, kiedy lał deszcz i nie było się gdzie schronić, bo żywi zamykali przede mną swoje domy. Wtedy szukałem schronienia pod zadaszeniami przed cmentarnymi kaplicami, skąd nikt mnie nie wyganiał, bo zmarli są bardziej tolerancyjni. Tak było zwłaszcza w Niemczech, gdzie miejsca te są czyste i zadbane i nie ma problemu, żeby tam rozłożyć karimatę i się przespać pod dachem, gdy wokoło leje i walą pioruny. Trzeba tylko pomodlić się za duszę tych, którzy leżą wokół i spać spokojnie do rana. Jest tylko jeden lęk – że w nocy mogą przyjechać całkiem żywi pracownicy zakładu pogrzebowego z jakimś ciałem i przestraszyć się na mój widok, ale to się raczej nie zdarza, bo wolą poczekać do rana.
Zamów to wydanie "Królowej Różańca Świętego"!
…i wspieraj katolickie czasopisma! Mnóstwo ciekawych tekstów o duchowości pompejańskiej oraz świadectwa!
Zobacz Zamów PDFCzęsto też idąc, mijam przydrożne krzyże. Miejsca, które upamiętniają jakąś tragedię, gdzie ktoś stracił życie w wypadku albo w inny sposób. Zawsze wtedy żegnam się i modlę za tego, kto tam zginął. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak pełne bólu i cierpienia są drogi. Przejeżdżając samochodami, nie zauważają przydrożnych krzyży, piesza wędrówka pozwala je wszystkie zobaczyć. Niektóre z nich to ukryte w trawie, średniowieczne krzyże pokutne, które zabójcy stawiali w miejscu zbrodni, chcąc odkupić swe winy i odprawić pokutę. Później musieli jeszcze odbyć pielgrzymkę do jakiegoś miejsca świętego i zaopiekować się rodziną zamordowanego, jeśli chcieli zasłużyć na przebaczenie. Są też krzyże stawiane w miejscach masowych zbrodni, których często dokonywano przy drogach, i ku czci tych, którzy zginęli na wojnach. No i oczywiście tych, którzy każdego dnia giną w wypadkach drogowych. Modlę się za nich wszystkich każdego dnia. Przydrożne krzyże są właśnie po to, aby przypominać o modlitwie, za tych, którzy zginęli gwałtowną śmiercią, aby ich dusze zaznały wieczny spokój i nie błąkały się w miejscach, gdzie straciły swoje ciała.
W czasie moich pielgrzymek wielokrotnie spotykały mnie sytuacje, które trudno racjonalnie wytłumaczyć. Często spałem w miejscach, które mogły być nawiedzane przez złe duchy albo też dusze pokutujące w czyśćcu. Myślę, że może właśnie w tych miejscach miały one swój czyściec. Być może z różnych względów trudno im było uwolnić się od danego miejsca po śmierci i dlatego je nawiedzały. Przywiązanie do danego miejsca może wiązać się z tym, że ludzie włożyli za życia wiele trudu we wzniesienie jakiegoś budynku, lub z przyzwyczajeniem do bogactwa posiadanego za życia, a związanego z tym miejscem. Zamiast po śmierci pobiec do Bożego Światła, wolały pozostać w mroku swoich grzesznych przyzwyczajeń i tego, co posiadały. Może ktoś zginął gwałtowną śmiercią w danym miejscu z rąk mordercy lub wskutek wypadku i chciał na siebie zwrócić moją uwagę, abym się za niego pomodlił. W takich przypadkach, gdy spotykało mnie coś niepokojącego, kiedy włos jeżył się na głowie i pierwszą myślą było, aby jak najprędzej uciekać, zaraz przychodziło opanowanie i modlitwa, które uspokajały całą sytuację. Najpierw modliłem się do Świętego Michała Archanioła, aby przegnać ewentualne złe duchy, które się manifestowały, później odmawiałem „Zdrowaś Maryjo”, aby przywołać godzinę śmierci duszy, której zabrakło modlitwy, gdy umierała i teraz jej potrzebuje, bo wie, że mogę się za nią pomodlić i jej pomóc, więc się ujawnia. Wreszcie „Wieczny odpoczynek” za jej spokój. Przeważnie potem wszystko się uspokajało i mogłem spać spokojnie. Oto parę takich historii.
Żydowo
Wiosną 2000 r. szedłem pierwszy raz do Ziemi Świętej. Na drodze z Gniezna do Wrześni mijałem wioskę Żydowo, kiedy się akurat ściemniało. Chciałem wyjść za nią i przespać się w jakimś lesie. Jednak jak okiem sięgnąć nie było widać żadnych drzew, a rowerzysta, który jechał z naprzeciwka, powiedział mi, że do Wrześni nie ma żadnych lasów, tylko same pola. Przypomniałem sobie, że przechodząc przez wioskę, mijałem jakiś stary park. Postanowiłem więc cofnąć się do niego i tam rozbić namiot. Tak też zrobiłem. Niestety, rozbijałem się już po ciemku i za bardzo nie wiedziałem, gdzie dokładnie. Zjadłem tylko jeszcze coś i umyłem się wodą z butelki, którą miałem, wszedłem do śpiwora, pomodliłem się i zasnąłem twardym snem, bo byłem bardzo zmęczony.
W nocy przebudziłem się i przekulałem do ściany namiotu, jednak napotkałem nieznany opór, jakby ktoś leżał na zewnątrz po drugiej stronie. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że to jakieś zwierzę, położyło się przy moim namiocie, ale przecież zwierzęta unikają ludzi. Poza tym czułem, że to raczej ludzkie ciało, więc pomyślałem sobie, że w nocy przyszedł jakiś pijak i położył się przy namiocie. Nie chciało mi się wychodzić z ciepłego śpiwora, w środku nocy budzić go i prosić, żeby sobie poszedł spać gdzieś indziej. Obróciłem się na drugi bok i spokojnie spałem dalej.
Gdy się obudziłem nad ranem i wyszedłem z namiotu, nikogo już nie było. Pomyślałem, że gość wstał wcześniej ode mnie i sobie poszedł. Trochę mnie zastanawiało, dlaczego położył się w środku parku i to akurat przy moim namiocie. Ale gdy go złożyłem, zauważyłem jakieś kości, na których po ciemku nieopacznie się rozbiłem. Dotarło do mnie, że mógł być to teren jakiegoś starego cmentarza, może pożydowskiego, skąd wynikała nazwa miejscowości. A „nocny gość” wcale nie był pijakiem, tylko „tutejszym mieszkańcem” i tak naprawdę to ja spałem na jego miejscu i zakłócałem nieświadomie jego spokój, po ciemku kładąc się na jego kościach. Było to bardziej prawdopodobne niż to, że w środku nocy ktoś położył się akurat pod moim namiotem. To raczej ja rozbiłem namiot na jego grobie, a on dał mi w nocy znać o tym. Spakowałem się szybko i opuściłem to tajemnicze miejsce, modląc się za tego, którego kości tam leżały, bo na pewno potrzebował mojej modlitwy, skoro dał o sobie znać w taki sposób.
Zamek
W czerwcu 2004 r. szedłem do sanktuarium maryjnego Mariazell w Austrii. Kiedy wszedłem w Alpy, pogoda zaczęła się zmieniać i często pod wieczór przychodziły burze i gwałtowne ulewy, więc chcąc nie chcąc szukałem noclegu pod dachem, aby nie rozbijać namiotu w deszczu. Kiedy pod koniec dnia na horyzoncie ujrzałem stary zamek na wzgórzu, postanowiłem tam poszukać schronienia, zwłaszcza że się chmurzyło. Gdy wszedłem na górę, okazało się, że zamek jest opuszczoną, ale dobrze zabezpieczoną ruiną, w której wydzielono komnatę zamykaną od wewnątrz na zasuwę, z której mogli korzystać ludzie wędrujący po górach. Na drewnianej podłodze leżały materace, na których można było się przespać.
Gdy znalazłem to miejsce, zaczęło padać, dlatego uznałem to za zrządzenie Opatrzności i zostałem tam na nocleg. Wszedłem jeszcze na wieżę, z której roztaczał się wspaniały widok na Alpy, które tonęły już w deszczu i mroku, co jakiś czas rozjaśnianym przez błyskawice, gdzie modląc się, podziękowałem Bogu, za to wspaniałe schronienie. Zszedłem z wieży do komnaty, zasunąłem od wewnątrz zasuwę, tak, aby nikt w nocy nie wszedł do środka, chociaż podejrzewałem, że w promieniu paru kilometrów nie było nikogo. Rozłożyłem karimatę i śpiwór na materacu, położyłem się i zasnąłem. W środku nocy przebudziłem się nagle, słysząc wyraźnie skrzypienie desek podłogi, jakby ktoś był w komnacie.
Czułem czyjąś wyraźną obecność, jednocześnie zdając sobie z tego sprawę z tego, że jest to niemożliwe, bo drzwi są zamknięte od wewnątrz, więc jak ktoś mógłby tu wejść do środka. Poczułem lęk, bo nie wiedziałem, kim lub czym jest to, co jest obok mnie, w tej ciemności. W pierwszej chwili chciałem zerwać się i uciekać z tej komnaty. Ale gdzie tu uciekać? Zostawić śpiwór i plecak i wybiec w mrok nocy na zacinający deszcz? W środek burzy? Postanowiłem zostać i modlić się. Odmówiłem modlitwę do Świętego Michała Archanioła, potem dziesiątkę różańca w intencji dusz czyśćcowych i „Wieczny odpoczynek” za zmarłych. Po tym skrzypienie i mój lęk ustały, zasnąłem i spałem spokojnie do samego rana. Kiedy otwarłem zasuwę, wzeszło już słońce i nie było śladu po nocnym deszczu i „gościu”. Może potrzebował mojej modlitwy, aby zaznać spokoju po śmierci, dlatego mnie obudził w środku nocy, swoją obecnością.
Wieczny spokój i ukojenie dla wszystkich dusz czyśćcowych racz dać, Panie!