„Pokazał mi Jezus całe moje życie…”

W samym centrum Lublina, przy głównej ulicy, Krakowskim Przedmieściu, pod numerem 62, wznosi się Pałac Morskich, zbudowany pod koniec XVIII wieku. Swą nazwę zawdzięcza pierwszym właścicielom. Obiekt dość często przechodził z rąk do rąk, mieściła się tu nawet niewielka fabryczka narzędzi rolniczych, założona przez Szkota Aleksandra MacLeoda i Roberta Moritza. Niedługi czas później Pałac Morskich stał się własnością rodziny Wołowskich. Tu 12 października 1879 roku przyszła na świat bohaterka naszej historii, Kazimiera, córka Aleksandra Wołowskiego i Marii z Buszczyńskich.

W domu kwitło życie typowe dla inteligenckich i ziemiańskich środowisk tamtych czasów. Dzięki osobistym pasjom pana Aleksandra pałac stał się jednym z ośrodków życia kulturalnego i towarzyskiego. Organizowano tam liczne spotkania, wśród których nie brakowało tych o charakterze religijnym. Z tej przyczyny siedziba państwa Wołowskich zaczęła być nazywana „Lubelskim Watykanem”. Jednym z odwiedzających jej progi był ks. Antoni Nojszewski, ówczesny rektor lubelskiego seminarium. Był on zarazem katechetą pociech państwa Wołowskich, które, jak wszystkie dzieci z bogatych domów, pobierały nauki prywatnie. Ksiądz Nojszewski był również pierwszym kierownikiem duchowym przyszłej błogosławionej. Z innych gości domu przy Krakowskim Przedmieściu 62 można wymienić o. Honorata Koźmińskiego.

Myliłby się ten, kto twierdziłby, że dzieciństwo Kazimiery było usłane różami. Tak, pochodziła z bogatego domu. Uczyła się prywatnie, obce był jej głód i niedostatki zaglądające do plebejskich domów. Od najwcześniejszych lat jednak musiała znosić różne przeciwności. Cierpiała na chorobę kości, przez którą musiała spędzić w łóżku pół roku. W wieku 13 lat zetknęła się po raz pierwszy z prawdziwym krzyżem, kiedy to zmarła jej matka. Dziewczynka była świadkiem odchodzenia i śmierci ukochanej osoby, w dodatku uświadomiono jej, że to ona była ich przyczyną.

„Bólem mego dzieciństwa była ta ciężka choroba matki mej, spowodowana moim urodzeniem. Ciągle myślałam, że gdybym nie żyła, nie cierpiałaby tak strasznie przez lat 13. Zaufana panna służąca objaśniła mnie w tym z pewnym żalem do mnie” – pisała w pamiętniku. Niedługo potem przyszedł kolejny cios. Odszedł bowiem jej przyrodni brat, syn pana Aleksandra z pierwszego małżeństwa. Byli ze sobą bardzo związani emocjonalnie. Dziewczynka czuła się zobowiązana do opieki nad tym, nieco upośledzonym, chłopcem. 

Jak sama potem wspominała, bolesne przeżycia zahartowały ją duchowo i psychicznie. Jednocześnie była zwyczajną nastolatką, z osobistymi marzeniami i zainteresowaniami. Lubiła jeździć na zabawy taneczne do okolicznych dworów. Pojawiła się też w jej życiu pierwsza miłość. Nigdy nie zdradziła tożsamości ukochanego. Wydaje się, że odwzajemnił on uczucie i dwoje młodych ludzi planowało wspólne życie. Wydarzyło się jednak coś, co skierowało losy młodej dziewczyny na zupełnie inne tory. 

Kościół ojców kapucynów, miejsce wizji Kazimiery Wołowskiej
Kościół ojców kapucynów, miejsce wizji Kazimiery Wołowskiej., Fot. © A.Witkowska

W 1898 roku, w uroczystość Wszystkich Świętych, Kazimiera wraz z ojcem i siostrą Adą, uczestniczyła we Mszy Świętej w kościele o.o. Kapucynów, znajdującym się nieopodal rodzinnego domu. Dziewczyna ujrzała tam swojego ukochanego, sama nie będąc przezeń zauważoną. Stali w pewnej odległości od siebie. Kazimiera zaczęła się gorąco modlić. Co było treścią jej modlitwy? Nie wiemy, ale mogła zadawać Bogu pytanie co do swej przyszłości. 

„W czasie tej Mszy świętej zaszło coś, czego do dziś dnia wytłumaczyć sobie nie mogę. Modliłam się, dobrze mi było […] oddawałam się Panu Jezusowi na wszystko. W tem w duszy stanęła mi Mateczka [M. Marcelina] z jakąś drugą, bardzo jej bliską duszą; potem zrozumiałam, że to była s. Paula. Stanęło mi Zgromadzenie nasze jako wolą Bożą mi przeznaczone i jednocześnie główne zasady i cechy Zgromadzenia. Od tej Mszy św. znam Mateczkę i znam ducha Zgromadzenia”.

Wspomnianą tu osobą była matka Marcelina Darowska, założycielka zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP. Postać ta nie była wcześniej znana Kazimierze, nawet ze zdjęć. W nadprzyrodzony zatem sposób dziewczyna dowiedziała się o jej istnieniu i o tym, do czego została przez Boga przeznaczona. W trakcie tej wizji stało się dla niej jasne jeszcze coś.

„Pokazał mi Pan Jezus całe moje życie – jakbym je wtedy przeżyła. Pokazał mi Pan Jezus bliską śmierć mego ukochanego ojca, a także parę zewnętrznych zdarzeń, które się co do joty sprawdziły…”. Rzeczywiście. Pan Aleksander zmarł dokładnie rok po mistycznym doświadczeniu swej córki, 6 listopada 1899 roku. Wkrótce potem Kazimiera udała się do Jazłowca, gdzie mieścił się nowicjat sióstr niepokalanek. Spotkawszy tam matkę Marcelinę Darowską, opowiedziała jej o niezwykłych przeżyciach. Pewna była ich nadprzyrodzonego charakteru, ale tlił się w niej cień wątpliwości, czy nie były to halucynacje. Rozmowa z przełożoną wyjaśniła wszystko.

Kazimiera Wołowska złożyła śluby wieczyste 9 lipca 1909 roku. Przyjęła imię Marii Marty od Jezusa. Od razu została rzucona w wir trudnej pracy, zgodnej z charyzmatem zakonu, do którego wstąpiła. Była nim edukacja, postrzegana jednak w sposób nowoczesny jak na tamte czasy. Kładziono nacisk nie na wychowanie dzieci w duchu ślepego posłuszeństwa, lecz na kształtowanie ich charakterów w duchu poszanowania ich indywidualności. Takie podejście było wynikiem osobistych doświadczeń założycielki zakonu, matki Marceliny Darowskiej, która spędziła dzieciństwo w Odessie, na pensji, gdzie panowała bezduszna i nieprzyjazna atmosfera.

Zakonne życie Marii Marty od Jezusa było wypełnione ciężką pracą. Przerzucano ją z miejsca na miejsce. Po zakończeniu I Wojny Światowej znalazła się w Maciejowie Wołyńskim (obecnie Łukiw). Zorganizowała tam szkołę powszechną i żeńskie seminarium nauczycielskie. Otoczyła opieką sporą gromadkę wojennych sierot, bez zwracania uwagi na to, jakiej były narodowości i wyznania. Działalność jej placówek przerwała wojna z bolszewikami, która zmusiła ją i jej towarzyszki do ucieczki. Po klęsce Sowietów powróciły na miejsce, gdzie kontynuowały podjęte wcześniej dzieła. O tym, jak znakomicie siostra Maria Marta radziła sobie w swej pracy, świadczyć może fakt uhonorowania jej w roku 1926 złotym Krzyżem Zasługi za działalność edukacyjną.

W sierpniu 1939 roku siostra Maria trafiła do Słonimia (obecna Białoruś), gdzie objęła funkcję przełożonej tamtejszego domu. 

Po 17 września 1939 roku Słonim został zajęty przez Sowietów. Klasztor sióstr niepokalanek został zamieniony w szpital. Zakonnice musiały go opuścić. Tułały się, zamieszkując kątem u życzliwych rodzin. Kiedy rozpoczęły się deportacje w głąb ZSRR, siostra Maria Marta szła z pomocą osobom zagrożonym wywózką. Dostarczała do transportów najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak odzież czy żywność. Pomagała w ucieczkach. 

Nie zaprzestała swej działalności także i potem, kiedy Słonim znalazł się pod okupacją hitlerowską. Niemcy z początku, zdawali się być przyjaźnie nastawieni, co Maria odnotowała na kartach swojego pamiętnika. Siostry mogły wrócić do klasztoru. Jednak wkrótce okazało się, że nadeszło kolejne wyzwanie. Rozpoczęła się masowa eksterminacja Żydów. Maria od początku udzielała im schronienia w klasztornych murach. 

Aresztowano ją wieczorem, 18 grudnia 1942 roku, kiedy w wyniku rewizji przeprowadzonej przez SS odkryto kryjówkę z kilkorgiem żydowskich dzieci. Wyrok mógł być tylko jeden. 

Następnego dnia, wczesnym rankiem, na pobliskiej Górze Pietralewickiej rozstrzelano s. Marię Martę Wołowską, s. Marię Ewę Noiszewską oraz posługującego im kapelana, jezuitę o. Adama Starka. Obydwie męczennice zostały beatyfikowane w 1999 roku. Prawdopodobnie na skutek zaniedbań władz zakonnych, na ołtarze nie został wyniesiony o. Stark, został on jednak uhonorowany jako pierwszy jezuita tytułem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata. 

Siostry niepokalanki mogły wrócić do klasztoru dopiero po upadku reżimu sowieckiego. 

Po dwudziestu latach pobytu na Białorusi, w 2010 roku, nie przedłużono im wiz. 

Maria Marta nie była osobą o najłatwiejszym charakterze. Ze wspomnień osób, które zetknęły się z nią osobiście, wyłania się mocna osobowość i przede wszystkim ktoś przyzwyczajony do dyrygowania innymi. Z pewnością wpłynęły na to wczesne lata życia, spędzone w bogatym domu, wśród służby i pokojówek. Miała jednocześnie siostra Maria Marta dar skutecznej organizacji i radzenia sobie z największymi trudnościami, które to talenty pięknie w swym życiu wykorzystała. Lecz istniała druga strona jej charakteru, która pozostawała innym nieznana. Był to świat jej wątpliwości, lęków i depresji. Był to też świat niezwykłych, modlitewnych doświadczeń o charakterze mistycznym, które przeżywała do końca swych dni. Nie zwierzała się z nich nikomu, opisując je tylko i wyłącznie na kartach dziennika prowadzonego przez wszystkie lata zakonnej posługi. Te zapiski zostały opublikowane w niewielkich fragmentach. Niektóre z nich zacytowano w niniejszym artykule, za stroną www.niepokalanki.pl

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Photo of author

Agata

Witkowska

Historyk sztuki, przewodniczka miejska, dziennikarka i podróżniczka.
Więcej tekstów tego autora

Mogą zainteresować Cię też:

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x