W poprzednich artykułach pisałem o gościnności, z którą spotykałem się w czasie mojej pierwszej pielgrzymki do Ziemii Świętej w 2000 roku. A ostatnio – o tureckiej Antiochii, którą uważam za jedno z najbardziej gościnnych miast. Dzisiaj napiszę o Litwie i o Wilnie, w którym spotkałem się z podobnym przyjęciem; gościłem tam w czasie mojej pielgrzymki w 2002 roku. Chciałem wtedy iść przez Litwę, Łotwę, Rosję, Finlandię i Norwegię na Nordkapp – najdalej na północ wysunięty przylądek Europy. Jednak trudności wizowe ze strony Rosji uniemożliwiły mi to i ostatecznie popielgrzymowałem tylko po sanktuariach na terenie Litwy.
W końcu zrobiłem planowaną trasę w 2006 roku, omijając Rosję i przepływając z Tallina do Helsinek promem. Ale powróćmy do gościnności, z którą zetknąłem sie na Litwie. Już pierwszego dnia po przekroczeniu granicy, przechodząc przez małe wioski, byłem pozdrawiany ze łzami w oczach przez ubogie staruszki, które, litując się nade mną, chciały częstować mnie świeżym mlekiem. Niestety im odmawiałem, bo od dzieciństwa nie przepadam za tym napojem. Przytulały mnie i całowały serdecznie, gdy słyszały polską mowę. Później z kolei młody człowiek z długimi włosami zatrzymał samochód i chciał mnie koniecznie podwieźć, a gdy usłyszał język polski – serdecznie uściskał mi dłoń.
Następnego dnia w mieście Alitius w sklepie podchodzi do mnie inny chłopak w moim wieku z długimi, jasnymi włosami i pyta po angielsku, skąd i dokąd idę. Okazuje się, że ma na imię Romas, jest miejscowym księdzem, zaprasza mnie do siebie na plebanię na śniadanie i chce pokazać mi okolicę. Nie mam zbyt mocno napiętego planu, więc zgadzam się na jego propozycję. Idziemy razem do kościoła, który jest w pobliżu. Akurat przyjechała jego mama, która mieszka nad morzem i przywiozła stamtąd wędzone szprotki. Jemy je wszyscy razem na śniadanie. Po nim zostawiam plecak na plebanii i jadę razem z księdzem samochodem na przejażdżkę po okolicy. Jedziemy nad Niemen, który przepływa niedaleko miasta, i na wzgórze, z którego rozciąga się widok na całą okolicę. Jest tu wszędzie bardzo pięknie. W pewnej chwili ksiądz zauważa jakąś dziewczynę, która samotnie siedzi na ławce. Zatrzymuje samochód i mówi, żebym chwilę poczekał. Idzie do niej i gdy po chwili wraca. Mówi, że musiał sprawdzić, czy czasami nie jest w depresji i nie potrzebuje pomocy, bo czasami takie nastolatki wpadają w „doły” i popełniają samobójstwo – ale z nią wszystko w porządku. Romas pyta, czym się zajmuję, i opowiada o sobie. Wcześniej był w zakonie franciszkańskim i studiował w Stanach w tamtejszym seminarium, stąd dobrze zna angielski. Jednak przed złożeniem ślubów zrezygnował z zakonu i został zwykłym księdzem, dlatego jest teraz tutaj na parafii. Rozmawiamy o życiu i tym, co nas interesuje. Okazuje się, że on bardzo lubi polskie zespoły, zwłaszcza 2 Tm 2,3 i Armię, które słyszał gdzieś na rekolekcjach w Polsce, gdzie był jeszcze z franciszkanami; żałuje, że nie ma ich płyt. Gdy wrócę, wyślę mu paczkę z płytami tych zespołów. Później jedziemy na plebanię, gdzie jego mama już przygotowała obiad. Po posiłku mój gospodarz mówi, że musi przygotować kazanie na wieczorną Mszę świętą, na którą mnie zaprasza. Idę wtedy trochę odpocząć do przydzielonego mi pokoju. Kiedy w końcu wychodzę, poznaję Arunasa, który jest tutaj drugim wikarym. To potężny mężczyzna. Waży chyba ze 150 kilogramów, ale mimo groźnej miny i postury jest ostoją serdeczności i dobrego humoru. Tutejszego księdza proboszcza nie poznaję, bo jest akurat na urlopie. Arunas bardzo się przejmuje moją pielgrzymką i gdy dowiaduje się, że chcę iść przez Rosję na Nordkapp, odradza mi to, mówiąc, żebym dał sobie spokój, bo nie przepuszczą mnie przez granicę, jeśli nie mam wizy, i że nie sprzedadzą mi jej, a pieczątka AB, którą załatwiłem sobie i mam w paszporcie, nic nie da, bo musiałbym w przeciagu 24 godzin przekroczyć granicę. Radzi mi, żebym popielgrzymował po sanktuariach na Litwie i pisze dla mnie specjalny „glejt”, który mam pokazywać w razie potrzeby, gdybym chciał gdzieś przenocować. Dzwoni także do swojego przyjaciela księdza Laimonasa, który mieszka w Wilnie, z prośbą, aby mnie przyjął, kiedy tam dojdę. W końcu znowu pojawia się Romas, bo zbliża się pora wieczornego różańca i Mszy świętej, którą mają razem odprawiać. Idziemy do kościoła, gdzie już gromadzą się ludzie. Siadam w ławce dla ministrantów, Romas idzie spowiadać, a Arunas odmawia różaniec przy udziale wiernych. Kiedy kończy, kościół jest już pełny i zbliża się 18.00, więc powinna rozpocząć się Msza. Romas jeszcze jednak spowiada, i parę osób czeka w kolejce. Wydaje się, jakby czas nie obowiązywał: dopóki wszyscy chętni się nie wyspowiadają, Msza się nie rozpocznie. Ostatecznie rozpoczyna się o 18.20, jednak nikomu to nie przeszkadza; zwłaszcza tym, którzy spóźniliby się, przychodząc po pracy, gdyby rozpoczęła się punktualnie. Nic nie rozumiem z Ewangelii i z kazania, bo język litewski w niczym nie przypomina naszego ani rosyjskiego, jednak rozpoznaję poszczególne części Mszy. Rozumiem, gdy pod koniec Romas przedstawia mnie wiernym; witają mnie oklaskami. Po Mszy idziemy jeszcze na pobliski cmentarz i Romas pokazuje mi swój ostatni pomysł, który zrealizował. Jest nim symboliczny grób dzieci nienarodzonych, który moim zdaniem powinien być na każdym cmentarzu. Modlimy się tam przez chwilę. Potem idziemy na kolację. Arunas zaprasza mnie do siebie do pokoju i pokazuje mi stare książki w języku polskim, i daje mi je. Początkowo nie chcę ich przyjąć, bo to bardzo stare modlitewniki z połowy XIX wieku, jednak kiedy mówi mi, że i tak ich nie przeczyta, bo są po polsku i że kiedyś należały do jakiegoś Polaka – w końcu je przyjmuję, nie chcąc go urazić. Będą mi one trochę ciążyć w plecaku, ale było warto, bo są cenne. (Zupełnie zapomniałem o nich, gdy na granicy pytano mnie, czy czegoś nie przemycam, bo myślałem, że chodzi tylko o papierosy i alkohol; zaprzeczyłem i na szczęście nie zrobiono kontroli, bo ładnie bym wyglądał). Dziekuję więc Arunasowi za jego dar i chcę ich opuścić, bo już robi się późno. On proponuje jeszcze jednak, że puści mi na wideo swoją ulubioną bajkę na dobranoc, to znaczy rosyjską kreskówkę „Jak Kozacy grali w piłkę nożną”, którą za dzieciaka oglądałem w naszej telewizji i również bardzo ją lubiłem. Film przywołuje wspomnienia z dzieciństwa, oglądamy go razem, śmiejąc się do łez. W końcu, życząc mu kolorowych snów, opuszczam go i udaję się na spoczynek do „swojego” pokoju, życząc jeszcze dobrej nocy Romasowi, który zaprasza mnie od razu na poranną Mszę świętą. Odbywa się ona następnego dnia o 8.00. Potem jem śniadanie, żegnam się z moimi litewskimi przyjaciółmi, uzyskując od nich błogosławieństwo na dalszą drogę, a także list polecający od księdza Arunasa i adres do księdza Laimonasa, kiedy będę w Wilnie.
Zamów to wydanie "Królowej Różańca Świętego"!
…i wspieraj katolickie czasopisma! Mnóstwo ciekawych tekstów o duchowości pompejańskiej oraz świadectwa!
Zobacz Zamów PDFTego dnia idę cały dzień wzdłuż pięknych jezior i przez pola, łąki i lasy, aż dochodzę do małej miejscowości, w której – wykorzystując list polecający od Arunasa – przenocowuję u księdza w miejscowym kościele. Następnego dnia, w sobotę, znów mijam piękne jeziora, między innymi w Trokach, gdzie podziwiam zamek, który był kiedyś siedzibą księcia Witolda, brata króla Władysława Jagiełły, a także kościół z cudownym obrazem Matki Boskiej. Pod wieczór docieram w końcu do Wilna. Tutaj zaskakują mnie starsze kobiety polskiego pochodzenia, które, nie obawiając się mnie wcale i litując się nade mną, zapraszają, żebym u nich przenocował; mając adres księdza Laimonasa, nie korzystam jednak z ich gościny. Wskazują mi właściwą drogę do księdza i w końcu odnajduję go w polskim kościele. Nie ma on dla mnie miejsca u siebie, ale prowadzi mnie do mieszkania w bloku, w którym goszczą mnie dwie siostry, Alberta i Adela. Jak się okazuje, są to skryte siostry świeckie, wyświęcone w czasach komunistycznych, gdy nie było normalnych zgromadzeń. Po złożeniu ślubów siostry zamiast w zgromadzeniu zamieszkały w mieszkaniu w bloku, aby żyjąc normalnie między ludźmi świadczyć o Chrystusie. Siostra Alberta ma około 65 lat i dobrze mówi po polsku, a Adela ponad 80 i mówi tylko po litewsku. Mimo podeszłego wieku jest bardzo sprawna i ciągle się uśmiecha. Obie są bardzo pogodne i z radością mnie goszczą u siebie w małym trzypokojowym mieszkaniu, udostępniając mi jeden z pokojów. Przygotowują kolację, trochę rozmawiamy. Wreszcie trzeba iść spać, bo zrobiło się późno. Następnego dnia wstaję wcześnie rano i idę na pierwszą Mszę o 6.00, która będzie odprawiana po polsku przez księdza Laimonasa. Mimo że jest on Litwinem, świetnie mówi po polsku. Po nabożeństwie spotykam się z nim, aby podziękować za załatwienie noclegu u sióstr. Mówi, że niestety dzisiaj nie ma czasu, ale umawia się ze mną na następny dzień i obiecuje, że z chęcią oprowadzi mnie po Wilnie. Wracając po Mszy na śniadanie, idę ulicami i co chwila jestem pozdrawiany rosyjskim: „Christos woskriesie!”, czyli po naszemu – Chrystus Zmartwychwstał! Odpowiadam tym samym pozdrowieniem. Okazuje się, że akurat tego dnia przypada prawosławna Wielkanoc, świętowana przez sporą część mieszkańców Wilna, którzy są wyznania prawosławnego. Widząc mnie wcześnie rano wracającego z kościoła i sami wracając z cerkiewnych nabożeństw, dzielą się ze mną radością. U nas raczej ludzie nie uzewnętrzniają tak swojej radości z wyznawanej wiary, dzieląc się nią z przygodnie napotkanymi przechodniami, a może po prostu Litwini uznawali mnie za swojego, widząc moją długą brodę. Niemniej jednak ich radość napełnia mnie także radością ze zmartwychwstania. Po śniadaniu u sióstr idę zwiedzać miasto. Oczywiście swe pierwsze kroki kieruję do Ostrej Bramy, aby przywitać się z Maryją, która króluje tutaj nad całym Wilnem. Jest ona czczona zarówno przez katolików, jak i prawosławnych, a także niewierzący oddają Jej cześć i choć się nie żegnają, to przystają choć na chwilę, by podziwiać urodę tego cudownego obrazu. Aby dostać się do Maryi, jak inni jej czciciele idę na kolanach po schodach prowadzących do kaplicy cudownego obrazu, mieszczącej się w bramie nad ulicą. Kaplica przylega do pobliskiego kościoła św. Teresy i to przez niego trzeba tam wejść. Modlę się przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej Miłosierdzia, zwanej też Królową Korony Polskiej. Później idę do znajdującej się w pobliżu cerkwi pod wezwaniem Ducha Świętego, w której znajdują się relikwie trzech męczenników: Jana, Eustachego i Antoniego, straconych tutaj za wiarę w 1347 roku. Ich ciała leżą w szklanej race, czyli gablocie służącej do przechowywania relikwii. Wydaje się, że relikwie nie poddały się upływowi czasu i nie rozłożyły się, co świadczy o ich świętości. Modlę się przed nimi i przed przepięknym ikonostasem. Czuję się trochę obco, bo nie do końca wiem, czy mogę się tutaj modlić na klęcząco – nikt tego nie robi. Wszyscy stoją, żegnają się po trzy razy trzema palcami, najpierw na prawe ramię, i biją pokłony. Podchodzą też i całują gablotę z relikwiami i święte ikony. W końcu wstaję z klęczek i robię to samo, co oni. Póżniej idę do kościoła pod wezwaniem Świętego Ducha, w którym w tamtym czasie znajduje się obraz Jezusa Miłosiernego, namalowany z polecenia siostry Faustyny Kowalskiej w 1934 roku przez Eugeniusza Kazimirowskiego. Modlę się przed tym obrazem. Następnie idę do katedry św. Stanisława i św. Władysława, żeby pomodlić się przed znajdującymi się tam relikwiami świętego króla Kazimierza Jagiellończyka, który, umierając w opini świętości w młodym wieku 26 lat, po kanonizacji został patronem Polski i Litwy. Później idę na obiad, gdzie oprócz mnie zostali zaproszeni przez siostry Jonas i Żyburas, dwaj młodzi mężczyźni. Myślę, że są oni wychowankami sióstr z czasów, gdy pracowały w domu dziecka; teraz nadal im pomagają. Mężczyźni są bezrobotni, nie mają stałej pracy i gdyby nie siostry, być może cierpieliby głód. Żyburas jest malarzem: maluje pejzaże i karykatury i próbuje sprzedawać swoje prace turystom na Górze Zamkowej. Po obiedzie rozmawiamy, a później idę z Jonasem i Żyburasem na Górę Zamkową. Potem wybieram się na jeszcze jedną Mszę na 18.00, do kościoła oo. Dominikanów. Różnią się oni od naszych tym, że w większości mają długie włosy i w kościele panuje luz, to znaczy ludzie, których jest pełno, siadają na posadzce w czasie kazania; wszędzie biegają dzieci. Nie ma takiej ponurej atmosfery, powagi i chóralnych pieśni, które nie wiadomo jak zaśpiewać, jak jest u naszych [poznańskich] dominikanów. Zamiast tego czuje się ciepło, serdeczność i uśmiech ludzi dookoła, a pieśni śpiewane przy akompaniamencie gitar łatwo wpadają w ucho, mimo bariery językowej. Są tutaj wszyscy: od profesorów, przez uczniów, kloszardów, aż po małe dzieci. Po Eucharystii wszyscy są zaproszeni na herbatę i kawę do przylegającej do kościoła salki. Panuje tutaj atmosfera jedności i wspólnoty, jak u pierwszych chrześcijan. I chciałoby się być na takiej Mszy w każdą niedzielę, a nawet codziennie. Trzeba by się jednak przeprowadzić do Wilna. Po herbatce żegnam się z moimi towarzyszami i idę na nocleg do sióstr.
Następnego dnia zwiedzam Wilno razem z księdzem Laimonasem, który zabiera mnie najpierw na Uniwersytet Wileński. Pracuje tam jego znajoma i załatwia nam klucze prowadzące na wieżę, z której rozciąga się widok na całe miasto. Później ksiądz pokazuje mi budynki z freskami inspirowanymi tymi w Kaplicy Sykstyńskiej Michała Anioła. Nie wiedziałem, że coś takiego tu zobaczę. Później idziemy na cmentarz na Rossie, aby zobaczyć grób matki Piłsudskiego, w którym spoczywa również jego serce, a także żeby podziwiać piękne stare nagrobki umiejscowione na wzgórzach, gdzie leży cmentarz. Potem zwiedzamy jeszcze cmentarz miejski, na którym spoczywają polegli w 1989 roku w czasie walk o niepodległość Litwy. Laimonas opowiada mi o historii i o sobie. Pochodzi z ateistycznej rodziny, jego ojciec był działaczem partyjnym i przeżył szok, gdy dowiedział się, że syn chce zostać księdzem, ale w końcu jakoś to zaakceptował. Wcześniej przed nawróceniem na katolicyzm Laimonas przebywał jakiś czas w Szwecji, gdzie zetknął się z ruchem zielonoświątkowym. Wtedy odkrył w sobie dar łatwego przyswajania języków. Tak nauczył się szwedzkiego i fińskiego, a potem niemieckiego, francuskiego, angielskiego i polskiego. Oczywiście wcześniej mówił po litewsku, łotewsku i rosyjsku. W każdym z tych języków porozumiewa się perfekcyjnie. Następnego dnia znów zwiedzamy razem Wilno. Jeszcze raz oglądam katedrę, tym razem z komentarzem księdza Laimonasa, a także kościół Świętego Ducha z pierwowzorem obrazu „Jezu Ufam Tobie”, cerkiew Ducha Świętego z trzema męczennikami i Ostrą Bramę z cudownym obrazem Matki Bożej Miłosierdzia, a potem Górę Zamkową, skąd roztacza się widok na panoramę miasta. Ksiądz poleca mi jeszcze, co ciekawego zobaczyć na Litwie i jakie sanktuaria nawiedzić, i udziela mi błogosławieństwa na drogę. Jem u sióstr posiłek: jak zwykle przepyszny obiad (naleśniki z jagodami, na moje specjalne życzenie), i znowu spotykam się z Jonasem i Żyburasem, by się już z nimi pożegnać.
reklama
Piękne różańce z kamienia
Piękne i wytrzymałe różańce z wzorem Matki Bożej Pompejańskiej. Znajdź coś dla siebie!
Następnego dnia wyruszę w dalszą drogę. Prześpię się tylko ostatni raz pod gościnnym dachem u sióstr Alberty i Adeli i zjem śniadanie – kawior. Na pożegnanie serdecznie mnie wyściskają i wycałują, jak byśmy się znali od wieków. Będziemy sobie przez lata wysyłać kartki na święta, do czasu kiedy siostra Adela odejdzie do domu Pana. Później będę korespondował tylko z siostrą Albertą, która po śmierci Adeli zostanie przeniesiona do domu zakonnego w Poniewieżu. Będzie mnie wielokrotnie zapraszać w odwiedziny, jednak moje pielgrzymkowe szlaki nie będą tamtędy wiodły. Od pewnego czasu moje kartki świąteczne do s. Adeli pozostają bez odpowiedzi. Może została przeniesiona do innego domu zakonnego, a może już jest w tym, w którym razem kiedyś się wszyscy spotkamy i będę mógł jej wtedy podziękować za wielkie serce i gościnność, którą mi okazała – jak i wszystkim innym, którzy pomagali mi na pielgrzymich drogach. Pozdrowienia dla Nich wszystkich! I dla czytelników oczywiście też.