Dlatego zaraz na wstępie warto zauważyć, że sakramentem przeznaczonym do przyjęcia w godzinie śmierci jest przede wszystkim komunia święta umierających, zwana „wiatykiem”, a nie sakrament chorych.
Podstawą biblijną sakramentu są słowa z Listu św. Jakuba: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone” (Jk 5, 14-15).
Wynika z powyższego, że skutki sakramentu bywają zarówno duchowe, jak i fizyczne.
„W tym osobowym spotkaniu człowieka z Chrystusem w sakramencie chodzi bowiem zawsze o dobro całej osoby ludzkiej, a więc nie tylko duszy ale i ciała. Przez swoje ciało człowiek nawiązuje kontakt z Bogiem i innymi ludźmi, gdyż ciało ludzkie jest głównym narzędziem komunikacji międzyosobowej. (zob. ks. prof. Czesław Krakowiak: „Sakrament namaszczenia chorych w aspekcie teologicznym i pastoralnym”).
Jakie są to skutki?
Łaska umocnienia, pokoju i odwagi (KKK 1520)
Osoba chora doświadcza cierpienia fizycznego, ale także różnorakiego dyskomfortu fizycznego: począwszy od znużenia, po oddzielenie od normalnej egzystencji, zwątpienie aż po trwogę przed śmiercią.
Nie darmo znakiem sakramentu chorych jest namaszczenie. Olej w Biblii jest symbolem obfitości, wybrania, działania Bożego, ale także substancji leczniczej (np. Dobry Samarytanin, gdy znalazł pobitego nieszczęśnika, „opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem” – Łk 10,34), a także radości. W sakramencie Duch Święty obdarza człowieka łaską, która odnawia w nim wiarę i ufność Bogu. W sytuacji „awaryjnej” niesie odpuszczenie grzechów (podkreśla się jednak, że chory powinien – jeśli to możliwe – skorzystać wpierw z sakramentu pokuty). Chory staje się odporniejszy na pokusy zwątpienia, którymi atakuje szatan, korzystając z jego słabości. To wszystko można by nazwać „uzdrowieniem duszy”.
Nie koniec na tym. Dzięki podniesieniu, otusze i umocnieniu człowiek otrzymuje siły do walki z chorobą (co niejednokrotnie prowadzi do poprawy stanu zdrowia, a nawet przezwyciężenia choroby).
Warto też powiedzieć, że zdarza się, że sakramentowi chorych towarzyszą cudowne uzdrowienia. Nie są one bezpośrednim skutkiem sakramentu, ale stan pokoju z Bogiem usposabia chorego do przyjęcia cudu uzdrowienia.
Nadanie sensu cierpieniu (KKK 1522)
W I Liście do Kolosan święty Paweł napisał rzecz zupełnie niesłychaną: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony dopełniam niedostatki udręk Chrystusa w moim ciele dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24).
Wynika z tego, że Chrystus dopuścił, abyśmy jako członkowie Kościoła – Jego Ciała – współuczestniczyli w Jego dziele zbawczym. Oczywiście, tylko On mógł nas odkupić, tylko Jego Ofiara jest konieczna, ale pozwala nam mieć w niej jakiś udział.
Cierpienie jest skutkiem działania szatana (a raczej skutkiem grzechu pierworodnego, który w dużej mierze ma swoją przyczynę w jego działaniach). Nie oznacza to jednak wcale, że jako takie jest szatańskie – przeciwnie, cierpienie ma moc zbawczą.
Przewaga chrześcijanina nie polega na tym, iż już w doczesności, w sposób magiczny zostaje uwolniony od cierpień, ale na tym, że jego cierpienie zyskuje sens w łączności z cierpieniami Jezusa Chrystusa: „Albowiem współcierpieliście z uwięzionymi, z radością przyjęliście rabunek waszego mienia, wiedząc, że sami posiadacie majętność lepszą i trwającą” (Hbr 10,34).
Święty Paweł posuwa się nawet do stwierdzenia: „(…) to się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia” (1 Ptr 2,20b).
Jest jasne, iż apostoł, pisząc to, miał na myśli przede wszystkim prześladowania; jednak były one przecież w nie mniejszym stopniu winą diabła niż cierpienie spowodowane chorobą. Co więcej, cierpienia ustawione zostają we właściwych proporcjach: „Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa; skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale. Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” (Rz 8,17-18).
Królestwo Boże nie jest z tego świata: Krzyż Chrystusa nie zdejmuje z nas doczesnych niedomagań (pomijam przypadki cudów), lecz nadaje im sens. Nie powinniśmy szukać cierpień, ale możemy Bogu ofiarować te, na które nie mamy wpływu.
Święty Jan Paweł II, w liście do chorych, tak przedstawiał to zagadnienie: „W wyniku zbawczego czynu Chrystusa człowiek bytuje na ziemi z nadzieją życia i świętości wiecznej. A chociaż to przezwyciężenie grzechu i śmierci, jakiego dokonał Chrystus swym Krzyżem i Zmartwychwstaniem, nie usuwa cierpień doczesnych z życia ludzkiego, nie uwalnia od cierpienia całego historycznego wymiaru ludzkiego bytowania — to jednak i na cały ten wymiar i na każde cierpienie rzuca nowe światło, które jest światłem zbawienia. (…)
Można powiedzieć, że wraz z męką Chrystusa całe cierpienie ludzkie znalazło się w nowej sytuacji. (…) W Krzyżu Chrystusa nie tylko Odkupienie dokonało się przez cierpienie, ale samo cierpienie ludzkie zostało też odkupione”. (List apostolski Salvifici doloris).
Papież uważa, że cierpienie – ale tylko cierpienie zjednoczone z męką Chrystusa i ofiarowane – podtrzymuje Kościół: „Prosimy Was wszystkich, którzy cierpicie, abyście nas wspierali. Właśnie Was, którzy jesteście słabi, prosimy, abyście stawali się źródłem mocy dla Kościoła i dla ludzkości. W straszliwym zmaganiu się pomiędzy siłami dobra i zła, którego widownią jest nasz współczesny świat – niech Wasze cierpienie w jedności z Krzyżem Chrystusa: przeważy!”.
Oczywiście, łatwo jest mi pisać o poświęceniu cierpienia Bogu, gdy – w miarę zdrowy – siedzę przy swoim biurku. Uczynienie z własnej choroby dzieła wstawiennictwa wymaga heroizmu. I ku temu właśnie uzdalnia Sakrament Chorych.
Przygotowanie na spotkanie z Bogiem (KKK 1523)
Chociaż namaszczenie „nie jest sakramentem przeznaczonym tylko dla tych, którzy znajdują się w ostatecznym niebezpieczeństwie utraty życia” (Sobór Watykański II, Konstytucja Sacrosanctum Concilium), to jednak często przyjmuje się go w chwilach niebezpieczeństwa. Zatem nie należy tracić z oczu spraw ostatecznych.
I znów trzeba tu mówić zarówno o sprawach doczesnych (jak złagodzenie trwogi przed śmiercią), jak i duchowych (odpuszczenie grzechów powszednich, a nawet śmiertelnych, jeśli chory za nie żałował, ale nie miał możliwości wyspowiadania się).
Sakrament chorych pozwala spojrzeć człowiekowi na swoje ostatnie chwile z wyższej (a przy tym rzeczywiście realnej, bo nie ma rzeczywistości bardziej realnej niż Bóg) perspektywy; z tej, jaką mieli pierwsi chrześcijanie, którzy nazywali śmierć „narodzinami dla Nieba”.
Święty Paweł posunął się nawet do wyznania: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk. Jeśli zaś żyć w ciele – to dla mnie owocna praca, cóż mam wybrać? Nie umiem powiedzieć. Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze; pozostawać zaś w ciele – to bardziej konieczne ze względu na was” (Flp 1,21-24).
Tylu łask można doświadczyć, przyjmując sakrament chorych! Nie bójmy się w razie potrzeby poprosić o jego udzielenie ani nam, ani naszym bliskim. Do jego udzielenia nie jest wymagane bezpośrednie zagrożenie życia, a nawet… choroba. Będzie on źródłem łask, np. także dla osób w podeszłym wieku, które opuszczają siły. Nie czekajmy do ostatniej chwili, tak jak nie czekamy z podaniem lekarstwa osobie chorej. Martwym pomoc, podniesienie i umocnienie niepotrzebne.