Dziś kilka odpowiedzi na najczęstsze pytania związane z sakramentem pokuty.
Dlaczego mam się spowiadać człowiekowi, który przecież jest równie grzeszny jak ja? Wolę wyznać grzechy samemu Bogu, na indywidualnej modlitwie – nie potrzeba mi pośredników.
Na początek, jak zwykle, sięgnijmy do Pisma Świętego:
„A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 21-23).
Jak widać Chrystus posyła tu Apostołów, obdarzając ich mocą („Weźmijcie Ducha Świętego”) do tego, aby w Jego Imieniu odpuszczali grzechy (wszystkim, nie tylko własnym winowajcom, jak to czynimy wszyscy w modlitwie Ojcze nasz). Choć decyzję pozostawia w ich rękach, nie występują oni w swoim imieniu, ale zostali upoważnieni do występowania w imieniu Boga:
„Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas ze sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania. Albowiem w Chrystusie Bóg jednał ze sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania. Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem!” (2Kor 5, 18-20).
Tak jak kapłan sprawuje inne sakramenty nie swoją mocą, lecz dzięki Łasce Boga, na tej samej zasadzie ma moc odpuścić nam w Jego Imieniu nasze występki (nawet wówczas, gdy sam jest większym grzesznikiem od nas). Jak pisał w IV wieku święty Atanazy: „Jak człowiek, którego chrzci kapłan, jest oświecony łaską Ducha Świętego, tak i ten, kto w pokucie wyznaje swoje grzechy, otrzymuje przez kapłana przebaczenie na mocy łaski Chrystusa”.
Jest jeszcze jeden aspekt: Królestwo Boże ma nie tylko wymiar „pionowy” (moja relacja z Bogiem), ale także wymiar „poziomy” – czyli relacje z „współobywatelami Nieba” – innymi katolikami. Jesteśmy zbawieni przez Boga poprzez Kościół i w Kościele:
„[…] Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby samemu sobie przedstawić Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany” (Ef 5, 25-27).
Sakrament pokuty to nie tylko pojednanie z Bogiem, lecz także ze wspólnotą Kościoła, której kapłan jest przedstawicielem.
Czy Bóg nie może odpuścić nam grzechów bez pośrednictwa kapłana?
To chyba niewłaściwe postawienie sprawy. Na pytanie „czy Bóg coś może” odpowiedź jest zawsze pozytywna, niebowiem nie ma rzeczy, której Bóg nie mógłby uczynić. Na przykład mógłby – zamiast kazać uczniom ewangelizować – „włożyć” każdemu do głowy Ewangelię. Zamiast natchnąć pisarzy biblijnych do Jej spisania, a od chrześcijan oczekiwać jej powielenia – mógłby zesłać gotowy tom Biblii na pięknym, niebiańskim papierze dla każdego z nas.
Pytanie brzmi nie „Czy Bóg może?”, tylko „Czy chce tak zrobić?”.
Bóg zechciał przekazać Kościołowi „posługę jednania”, gdyż chce, żebyśmy byli współpracownikami w Dziele Zbawienia. Nie dlatego, aby nas potrzebował – raczej jak Ojciec, który pozwala synowi pomagać przy drobnych domowych naprawach.
Słyszałem, że sakrament pokuty wymyślono dopiero w XIII wieku, na Soborze Laterańskim IV. Czy to prawda?
Powyżej cytowałem nakaz samego Chrystusa, nakładający na apostołów misję odpuszczania grzechów. Wiemy, że uczniowie posłuchali Mistrza. Na przykład w Dziejach Apostolskich czytamy, że kiedy święty Paweł i Apollos głosili w Koryncie „Przychodziło […] wielu tych, którzy uwierzyli, wyznając i ujawniając swoje uczynki” (Dz 19,18).
W 1. Liście Jana znajdujemy napomnienie, które pozostaje aktualne i dziś:
„Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości” (1 J 1,8-9).
Do sakramentu pokuty przywiązywano od początku dużą wagę. W najstarszym zachowanym piśmie wczesnochrześcijańskim, Didache (60–90 r.), czytamy:
„W dniu Pana, w niedzielę, gromadźcie się razem, by łamać chleb i składać dziękczynienie, a wyznawajcie ponadto wasze grzechy, aby ofiara wasza była czysta”.
Inny stary dokument, napisany ok. 130 r. List Barnaby, głosi:
„Wyznawaj grzechy twoje. Nie chodź na modlitwę z nieczystym sumieniem”.
Co zatem zrobił wspomniany w pytaniu Sobór Laterański IV? Wprowadził obowiązek corocznej spowiedzi i komunii świętej. Ojcowie Soborowi ustalili też bardzo surowe kary dla duchownych, którzy ośmieliliby złamać tajemnicę spowiedzi (miano ich usunąć z urzędu i dożywotnio osadzić w klasztorze w celu pokuty).
Czy od początku spowiadano się „na ucho” kapłana?
Prawdopodobnie nie, przynajmniej jeśli mówimy o ciężkich przewinieniach. Myliłby się jednak ten, kto myślałby, że nie było wyznania grzechów. Poprzedniczką spowiedzi usznej nie była „spowiedź bezpośrednio do Boga”, lecz publiczne, indywidualne wyznanie winy we wspólnocie Kościoła. We wspomnianym wcześniej Didache znajdujemy polecenie: „W zgromadzeniu będziesz wyznawał swe błędy i nie pójdziesz na modlitwę z nieczystym sumieniem” (nie mamy jednak pewności, czy wszystkie grzechy w ten sposób wyznawano – należy pamiętać, że niektóre przewinienia dotyczą także innych ludzi, którzy mają prawo do tajemnicy. Prawdopodobnie też ten powód sprawił, iż ostatecznie stałą formą stała się spowiedź „uszna”).
Formalnie publiczna spowiedź, podczas której biskup obsypuje pokutnika prochem, jest nadal dopuszczona w Pontificale Romanum z 1962 roku, jednak ta forma nie jest praktykowana.
Wiemy na pewno, że gdzieniegdzie sprawowano spowiedź indywidualną najpóźniej w IV wieku (Kościół Ormiański, Koptyjski i Etiopski, w których sprawuje się tę formę Sakramentu Pokuty odłączyły się w IV wieku, więc już wówczas musiała być popularna w Kościele), ale już w początkach III wieku Orygenes wyraźnie nawiązuje do spowiedzi indywidualnej:
„Jeżeli to uczynimy i odkryjemy grzechy nasze nie tylko przed Bogiem, lecz także przed tymi, co mogą uleczyć nasze rany i grzechy, zgładzi nam je…” (Homilie do Ewangelii św. Łukasza).
Jak wyglądał sakrament pokuty w początkach chrześcijaństwa?
Prawdopodobnie początkowo można się było wyspowiadać tylko raz w życiu. Świadczyć o tym może, napisany w połowie II wieku dokument, Pasterz Hermasa, w którym czytamy:
„jeśli po tym wezwaniu wielkim i uroczystym [po chrzcie] ktoś skuszony przez szatana zgrzeszy, ma już tylko jedną możliwość pokuty. Jeśli zaś wciąż na nowo będzie grzeszyć i pokutować, nie na wiele się to przyda takiemu człowiekowi, bo trudno mu będzie znaleźć życie”.
Odpuszczenia grzechów nie udzielano bezpośrednio po ich wyznaniu, lecz dopiero po (często długotrwałej) pokucie. Wyznanie grzechów biskupowi umożliwiało zaledwie przyjęcie do grona pokutników (miało to charakter ceremonii, w trakcie której penitent przyjmował status pokutującego, biskup zaś nakładał na niego ręce).
Były cztery rodzaje pokutników (w zależności od ciężaru grzechu i, być może, czasu trwania pokuty):
- „płaczący” – nie mieli prawa wejścia do kościoła, stali przed nim i prosili wchodzących o modlitwę w swojej intencji,
- „słuchający” – uczestniczyli jedynie w pierwszej części mszy świętej (Liturgii Słowa) – potem wraz z katechumenami opuszczali świątynię,
- „klęczący” – zobowiązani do klęczenia podczas całej liturgii (co było wyjątkiem, gdyż wówczas w czasie Eucharystii nie klękano),
- „stojący” – uczestniczyli w mszy świętej na stojąco, nie mogli jednak przyjmować Eucharystii.
Strój pokutników był tym ciemniejszy, iż gorszy grzech popełnili. Mieli dodatkowo obowiązek wypełniania czynów pokutnych; postu, jałmużny, grzebania zmarłych.
Rozgrzeszenia udzielał biskup raz w roku, najczęściej w Wielką Sobotę. Jedynie w przypadku niebezpieczeństwa udzielano rozgrzeszenia na łożu śmierci:
„Jeśli spotka ich (grzeszników) jakieś nieszczęście lub niebezpieczna choroba, to nie czekając na nasze przebycie, mogą przed jakimkolwiek tam obecnym prezbiterem, lub gdyby w niebezpieczeństwie śmierci prezbitera nie można było znaleźć przed diakonem, wyznać swą winę. Niech po włożeniu na nich rak na znak pokuty, odejdą w pokoju do Pana” (św. Cyprian, 250 rok, List 18).
Zwyczaj publicznego rozpoczynania pokuty z biegiem wieków przyjmował różne formy. W pochodzącym z benedyktyńskiego opactwa w Prüm Ordo z X wieku czytamy:
„Na początku Wielkiego Postu wszyscy pokutnicy, którzy podjęli lub podejmą publiczną pokutę, stawią się u wejścia do kościoła przed biskupem miasta, ubrani w wory i bez obuwia, upadłszy twarzą do ziemi, uznając się winnymi swojego stanu; mają tam być dziekani, czyli archiprezbiterzy parafii wraz ze świadkami, czyli prezbiterami pokutników, którzy mają starannie oceniać ich zachowanie. I (biskup) nakłada wyznaczone rodzaje pokuty według rodzaju winy. Potem wprowadza ich do kościoła i wraz z całym duchowieństwem, upadłszy na twarz, ze łzami śpiewa siedem psalmów pokutnych w intencji ich uwolnienia. Wtedy powstawszy do przepisanej modlitwy nakłada na nich rękę, kropi wodą święconą, nakłada najpierw popiół, a potem włosiennicę na ich głowy, a wśród lamentów i wzdychania wymierza im karę na wzór Adama, który został wygnany z raju, tak i oni za swoje grzechy zostaną wygnani z kościoła. Następnie nakazuje posługującym, aby wypędzili ich za bramy kościoła, a duchowni idą za nimi ze śpiewem responsorium In sudore vultus tui” .
Znany nam dziś (zapoczątkowany w 1091 roku) zwyczaj posypywania w Środę Popielcową głów popiołem wszystkich wiernych (począwszy od papieża) pochodzi właśnie z rytuału pokutnego.
Sakrament pokuty jest niesprawiedliwy. Człowiek, który dokona ciężkiej zbrodni (np. zgwałci dziecko), może się wyspowiadać, otrzymać rozgrzeszenie i chodzić do Komunii. Para żyjąca w związku niesakramentalnym nie otrzyma absolucji i nie może przyjmować Eucharystii.
Na początku trzeba powiedzieć, iż rzeczywiście sakrament pokuty nie jest wyrazem sprawiedliwości. Gdyby Bóg postępował z nami wyłącznie sprawiedliwie (w znaczeniu: każdemu oddawał, co mu się należy) nikt z nas nie miałby szans na zbawienie. Wysłużone przez Chrystusa odpuszczenie grzechów jest przejawem Bożej miłości i litości na nami.
Przechodząc do przytaczanego przykładu – jest tu pewne nieporozumienie. Nie ma grzechu, którego by Bóg nie „był w stanie” wybaczyć człowiekowi. Dlatego odpuszczenie nie zależy od tego, jak wielkie są nasze grzechy, lecz od tego, czy się od nich odwracamy.
Jeśli przystępując do sakramentu, jednocześnie mamy plan, aby kontynuować czyny, z których się spowiadamy, nasza spowiedź jest obłudna. Owszem, jest bardzo prawdopodobne, że jeszcze nieraz zgrzeszymy, upadając pod wpływem naszych słabości. Być może nawet powtórzymy występki, z których się spowiadamy. Ale czym innym jest przegrana w tej walce, a czym innym plan, iż grzeszyć będziemy dalej.
Kończę pochodzącą z II wieku radą Tertuliana z dzieła O pokucie:
„jeśli masz wątpliwości co do spowiedzi, to rozważ sobie piekło […]. Wyobraź sobie najpierw wielkość kary, abyś się nie wahał przyjąć środka zaradczego”.