Pieszo do Pompejów (cz. 2)

Obchodzę krater Wezuwiusza dookoła i zauważam ścieżkę wiodącą w dół. Schodzę nią, mijając unoszące się dymy wulkaniczne. Wezuwiusz jest ciągle aktywny, miejscami coś bulgocze, paruje i unosi się siarczany zapach. Wiem, że to może być niebezpieczne, jednak ufam Bogu, że nic mi się nie stanie. W końcu wracam na szczyt krateru, a następnie zaczynam schodzić w stronę Pompejów. Po jakimś czasie ścieżka dochodzi do większej, żużlowej drogi. Zaczynają się krzewy, chwasty i kolorowe kwiaty. W pewnym momencie słyszę warkot silnika samochodu. Jest coraz głośniejszy, zbliża się do mnie i nie wiem, co robić. To nie jest uczęszczana droga, więc musi to być auto jakiegoś strażnika. Schodzę ze ścieżki i chowam się w pobliskich chaszczach, gdy samochód jest już bardzo blisko. Kiedy mnie mija, nagle się zatrzymuje i wysiada z niego jakiś człowiek. Zamieram, gdy podchodzi w moją stronę. Przystaje może pół metra ode mnie. Widzę jego ciężkie buty i wojskowe spodnie. Nie wiem, czy mnie zauważył i czeka, aż wstanę i się ujawnię, czy może jednak nie jest świadomy mojej obecności. Jeśli się poruszę, a on nie wie, że tu jestem, może się przestraszyć i dostać zawału serca. Wstrzymuję oddech i postanawiam czekać. Po chwili straż­nik wraca do samochodu i odjeżdża w stronę, z której przyszedłem. Wychodzę z ulgą ze swojej kryjówki i idę na dół. Muszę jednak być ostrożny, ponieważ strażnik może w każdej chwili wrócić albo przyjechać nastę­pny. Być może to Bóg sprawił, że na chwilę stałem się niewidzialny i tamten funkcjonariusz mnie nie zauważył, mimo iż stał niecałe pół metra ode mnie. Mam jednak świadomość, że przecież nie zawsze tak będzie.
Pieszo do Pompejów (cz. 1)
Pojawia się coraz więcej roślin, dro­ga robi się szersza, ja zaś schodzę coraz szybciej, miejscami nawet zbiegam. W końcu docieram do jakiejś bramy, przy której stoi dom. Zauważam przed nim jakiegoś starszego człowieka. Pozdrawiam go, on mnie też, i idę dalej. Żużlowa droga zamienia się w asfalt. Widzę pierwsze budynki Pompejów, w dali góruje wieża sanktuarium. W końcu podchodzę pod bazylikę i wchodzę do środka. Jest prawie pusta. Klękam przed cudownym obrazem Matki Boskiej Różańcowej. Dziękuję jej za to, że pozwoliła mi tutaj szczęśliwie dotrzeć z Polski po 42 dniach marszu, dziękuję za jej opiekę i wszystko, co daje mi każdego dnia. Odmawiam różaniec, gdy pojawia się włoska grupa pielgrzymów, którzy przyjechali tutaj autokarem. Po chwili rozpoczyna się msza, w której uczestniczę. Przystępuję do komunii, która napełnia mnie siłą i radością, że udało mi się tutaj wziąć udział w nabożeństwie. Bartolo Longo Po mszy zwiedzam sanktuarium i muzeum, w którym zgromadzono liczne wota pozostawione tutaj przez ludzi w dowód wdzięczności za uzdrowienia lub ocalenie z wypadku. Nagle trafiam do kaplicy – w szklanej trumnie przed ołtarzem leży ciało człowieka. Na twarzy ma srebrną, pośmiertną maskę, a jego sylwetkę okrywa biały płaszcz z czerwonym krzyżem jerozolimskim. Wtedy jeszcze nie wiem, że to błogosławiony Bartolo Longo, założyciel sanktuarium. Dowiem się o tym później, jednak modlę się przy jego relikwiach, przeczuwając, iż są ważne, skoro znajdują się w takim miejscu. W końcu opuszczam sanktuarium, żegnam się z Matką Boską i proszę ją o błogosławieństwo na dalszą drogę oraz opiekę nad mo­ją rodziną, przyjaciółmi i wszystkimi, którzy mi pomagają w moim piel­grzymowaniu. Chciałbym jeszcze zwiedzić stare Pompeje, to znaczy teren wykopalisk starożytnego miasta zniszczonego przez wybuch Wezuwiusza w 79 roku naszej ery. Właściwie może nie tyle zniszczonego, co przysypanego przez pył wulkaniczny, który okrywając je jak kołdrą, ocalił dla potomnych. Nie mam jednak zbyt wielu pieniędzy, aby kupić bilet wstępu, wolę oszczędzać je na bilet powrotny do domu. Poza tym byłem już w Pompejach w 1996 roku, wtedy przyjechałem tutaj pociągiem z Rzymu. Wtedy jednak nie zwiedzałem sanktuarium, o którego istnieniu nie wiedziałem, tak jak większość przybywających tutaj, aby podziwiać piękno zaklęte w martwym, opuszczonym mieście, wydobytym z uśpienia po setkach lat. Poza tym szkoda mi na to czasu. Muszę iść dalej, na Sycylię, do sanktuarium Matki Boskiej Płaczącej w Syrakuzach. Ona już tam na mnie czeka, a droga, którą muszę pokonać, jest długa. To już jednak temat na inną opowieść.

PS Wszystko wydarzyło się w poniedziałek i wtorek 16 i 17 czerwca 2003 roku

5 1 głos
Oceń ten tekst
Photo of author

Krzysztof

Jędrzejewski

Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.

Mogą zainteresować Cię też:

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x