Pieszo do Pompejów (cz. 1)Pojawia się coraz więcej roślin, droga robi się szersza, ja zaś schodzę coraz szybciej, miejscami nawet zbiegam. W końcu docieram do jakiejś bramy, przy której stoi dom. Zauważam przed nim jakiegoś starszego człowieka. Pozdrawiam go, on mnie też, i idę dalej. Żużlowa droga zamienia się w asfalt. Widzę pierwsze budynki Pompejów, w dali góruje wieża sanktuarium. W końcu podchodzę pod bazylikę i wchodzę do środka. Jest prawie pusta. Klękam przed cudownym obrazem Matki Boskiej Różańcowej. Dziękuję jej za to, że pozwoliła mi tutaj szczęśliwie dotrzeć z Polski po 42 dniach marszu, dziękuję za jej opiekę i wszystko, co daje mi każdego dnia. Odmawiam różaniec, gdy pojawia się włoska grupa pielgrzymów, którzy przyjechali tutaj autokarem. Po chwili rozpoczyna się msza, w której uczestniczę. Przystępuję do komunii, która napełnia mnie siłą i radością, że udało mi się tutaj wziąć udział w nabożeństwie. Po mszy zwiedzam sanktuarium i muzeum, w którym zgromadzono liczne wota pozostawione tutaj przez ludzi w dowód wdzięczności za uzdrowienia lub ocalenie z wypadku. Nagle trafiam do kaplicy – w szklanej trumnie przed ołtarzem leży ciało człowieka. Na twarzy ma srebrną, pośmiertną maskę, a jego sylwetkę okrywa biały płaszcz z czerwonym krzyżem jerozolimskim. Wtedy jeszcze nie wiem, że to błogosławiony Bartolo Longo, założyciel sanktuarium. Dowiem się o tym później, jednak modlę się przy jego relikwiach, przeczuwając, iż są ważne, skoro znajdują się w takim miejscu. W końcu opuszczam sanktuarium, żegnam się z Matką Boską i proszę ją o błogosławieństwo na dalszą drogę oraz opiekę nad moją rodziną, przyjaciółmi i wszystkimi, którzy mi pomagają w moim pielgrzymowaniu. Chciałbym jeszcze zwiedzić stare Pompeje, to znaczy teren wykopalisk starożytnego miasta zniszczonego przez wybuch Wezuwiusza w 79 roku naszej ery. Właściwie może nie tyle zniszczonego, co przysypanego przez pył wulkaniczny, który okrywając je jak kołdrą, ocalił dla potomnych. Nie mam jednak zbyt wielu pieniędzy, aby kupić bilet wstępu, wolę oszczędzać je na bilet powrotny do domu. Poza tym byłem już w Pompejach w 1996 roku, wtedy przyjechałem tutaj pociągiem z Rzymu. Wtedy jednak nie zwiedzałem sanktuarium, o którego istnieniu nie wiedziałem, tak jak większość przybywających tutaj, aby podziwiać piękno zaklęte w martwym, opuszczonym mieście, wydobytym z uśpienia po setkach lat. Poza tym szkoda mi na to czasu. Muszę iść dalej, na Sycylię, do sanktuarium Matki Boskiej Płaczącej w Syrakuzach. Ona już tam na mnie czeka, a droga, którą muszę pokonać, jest długa. To już jednak temat na inną opowieść.
PS Wszystko wydarzyło się w poniedziałek i wtorek 16 i 17 czerwca 2003 roku