Betlejem – docieram tu w końcu po 56 dniach marszu, jednak tym razem nie jestem sam, jak w 2000 roku, kiedy byłem tu pierwszy raz. Towarzyszy mi Michał, z którym wspólnie pokonałem całą drogę. I choć jest nas tylko dwóch, przybywamy tu jak Trzej Królowie, aby oddać pokłon Panu wszelkiego stworzenia, który się tu kiedyś narodził.
Nie prowadziła nas jednak Gwiazda Betlejemska, ale inne, które wskazywały nam drogę, gdy wcześnie rano albo jeszcze nocą rozpoczynaliśmy nasz marsz, aby dojść jak najdalej. Każdego dnia pokonywaliśmy średnio 50 kilometrów. Czasami nie dawało się iść, bo na drodze był duży ruch albo przeszkadzał deszcz i wicher, albo upał i mróz, to znów bąble na stopach utrudniały marsz i ramiona odpadały od ciężaru plecaka, który wbijał się w kręgosłup. Ale trzeba było iść dalej –– tak jak Oni. Nikt nie mówił, że będzie łatwo i nie będzie bolało i że zawsze będzie dobrze.
Trudy pielgrzymki pieszej
Trzeba było jeść to, co najtańsze i najprostsze, żeby starczyło pieniędzy na całą drogę i spać pod namiotem w lasach oraz na łąkach – gdzie się dało – i myć się w potokach czy na stacjach benzynowych. Trzeba było nie bać się dzikich zwierząt, psów, żmij i szerszeni, a także złodziei, policjantów i żołnierzy celujących do nas z broni i biorących nas za partyzantów. Trzeba było przejść przez Polskę, Czechy, Słowację, Węgry, Serbię, Kosowo, Macedonię, Grecję, Izrael i Palestynę. Trzeba było zaufać Panu Bogu, że jeśli On zechce, to wszystko się uda, chociaż realnie nie ma na to żadnych szans. I że jak będzie trzeba, to On pomoże i ześle swoje anioły, abyśmy mogli przelecieć przez morze, gdy nie dało się przepłynąć, bo promy zostały wycofane.
I wreszcie udało się z Jego pomocą dotrzeć tam, gdzie wszystko się zaczęło.
Idziemy z Jerozolimy, oddalonej od Betlejem o jakieś 10 kilometrów. Wyruszamy około 15.00, jest sobota, 12 listopada, więc zmrok zapada szybko i do Betlejem dochodzimy, gdy robi się szaro. Całe miasto, z obawy przed Palestyńczykami, otoczone jest 6-metrowym murem, którego nie było, kiedy przybyłem tutaj ostatnio, w 2000 roku. Żydzi odgrodzili całe Betlejem z obawy przed zamachami ze strony Palestyńczyków. Mijamy posterunek graniczny między Izraelem a okupowaną Palestyną. Żołnierze izraelscy sprawdzają nasze paszporty i pozwalają nam przejść. Wygląda to strasznie przygnębiająco. Palestyńczycy żyją tutaj jak w getcie. Nie mogą opuszczać miasta bez specjalnych przepustek, które otrzymują tylko wybrani. Ciągle żyją za murem, ale nie załamują się tym, zachowując pogodę ducha, bo przecież mieszkają w miejscu, gdzie narodził się Chrystus. Pozdrawiają nas na ulicach, bo nieczęsto widzą pieszych pielgrzymów, którzy jeśli już, to przyjeżdżają tutaj autokarami pod samą bazylikę i zaraz wracają. Oprócz nas nikt z obcych nie chodzi sam po ulicach.
W pewnej chwili zatrzymuje nas palestyński policjant, który zamiast sprawdzać nam paszporty, które już wyciągamy, podaje rękę i wita się z nami serdecznie oraz tłumaczy, jak dojść do Bazyliki Narodzenia. Od granicy idzie się do niej jeszcze jakieś 5 kilometrów. Kiedy przybyłem tutaj ostatnio, ulice były przyozdobione bożonarodzeniową iluminacją, chociaż był czerwiec. Teraz, choć to połowa listopada, nie ma żadnych neonów. Wszystkie zostały zniszczone, kiedy wybuchła Intifada i Betlejem było oblężone przez wojska izraelskie. Na murach domów gdzieniegdzie widać stare plakaty informujące o śmierci Jana Pawła II, które wiszą w sąsiedztwie plakatów przedstawiających tych, którzy zginęli z rąk izraelskich okupantów, lub wysadzili się, zabijając ich.
Bazylika Narodzenia Pańskiego
W końcu dochodzimy do placu przed Bazyliką, a ja robię jeszcze zdjęcia, które wychodzą słabo, bo jest już ciemno. Wchodzimy do środka przez niskie wejście, podobno zamurowane kiedyś, aby uniemożliwić muzułmańskim jeźdźcom wjazd do środka na koniach, a także, aby zmusić wszystkich, by, wchodząc do tego świętego miejsca, nisko się pokłonili.
Pierwotna Bazylika została wzniesiona w 323 roku przez cesarza Konstantyna nad grotą, w której narodził się Chrystus. Później była wielokrotnie przebudowywana.
Wewnątrz panuje półmrok, przechodzimy między rzędami kolumn i dochodzimy do zejścia do groty. W środku jest jakaś grupa z przewodnikiem, która akurat go słucha, więc możemy spokojnie przejść obok nich i dojść do ołtarza narodzenia, by bez kolejki przyklęknąć i ucałować pozłacaną gwiazdę z napisem: Tutaj z Dziewicy narodził się Jezus Chrystus, która jest umieszczona dokładnie w miejscu Jego narodzin. Modlimy się tam, dotykając skały, którą pierwszy raz dotknęło Jego ziemskie Ciało. Dziękujemy Mu za to, że pozwolił nam tutaj szczęśliwie dotrzeć i za wszystkich dobrych ludzi, których postawił na naszej drodze. Modlimy się o szczęśliwe życie dla nich, dla naszych bliskich i dla nas samych. Później zwiedzamy grotę, podziwiając ikony wiszące na zadymionych od świec ścianach i miejsce, gdzie kiedyś stał żłóbek, w którym On leżał.
Chciałoby się tutaj zostać dłużej i móc przeżyć w tym miejscu Eucharystię, jednak jesteśmy już wzywani do opuszczenia groty, bo Bazylika jest zamykana. Grecki mnich kieruje nas do wyjścia przez klasztorny kościół franciszkanów, który sąsiaduje z Bazyliką. Akurat odbywa się w nim ślub, a właściwie kończy, bo para młoda właśnie wychodzi, a za nią goście i my też. Udało nam się w ostatniej chwili, bo o 17.00 zamykają Bazylikę i chyba ze względu na ten ślub była ona otwarta trochę dłużej. Kupujemy jeszcze jakieś pamiątki i wracamy. Po drodze widzimy jeszcze drogowskaz prowadzący na pole pasterzy. Idziemy tam jakieś 3 kilometry, jednak gdy pytamy kogoś o dalszą drogę, okazuje się, że są dwa pola pasterzy: katolickie i prawosławne, oba leżą niedaleko siebie. Jednak gdy docieramy na miejsce, rozczarowujemy się jednym i drugim. Nie są to żadne pola, tylko ogrody otoczone murami, za którymi stoją kościoły, niestety już pozamykane, bo jest po zmroku. Ale przecież pola pasterzy należy podziwiać tylko nocą, bo jedynie wtedy można wypatrywać Gwiazdy Betlejemskiej. Trochę tym zawiedzeni wracamy do centrum Betlejem, a gwiazdy świecą nad nami.
Chciałoby się tutaj zostać i spać gdzieś na polu, tak jak pasterze, ale musimy wracać, żeby izraelscy żołnierze nie wzięli nas za Palestyńczyków planujących jakiś zamach. Betlejem najlepiej zwiedzać po zmroku, kiedy wszystko jest już pozamykane, wtedy można zjednoczyć się z tułającą się Świętą Rodziną i chociaż trochę poczuć to, co Ona, ale można to zrobić tylko, kiedy się jest tam samotnie, a nie z żadną zorganizowaną grupą, która śpi w hotelach, je w restauracjach i nie wie, co to znaczy niepewność jutra i wystawienie się na działanie Opatrzności Bożej oraz zaufanie Jej. Chciałoby się przeczekać jeszcze miesiąc, by móc tutaj być w Wigilię Bożego Narodzenia, ale przecież w Betlejem zawsze jest Boże Narodzenie.
4.52głosów
Oceń ten tekst
Krzysztof
Jędrzejewski
Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.