W internecie można odnaleźć mnóstwo złotych myśli na temat przyjaźni. Wśród nich znajduje się następująca: „Czasem jedna rada przyjaciela warta jest więcej niż dziesiątki mądrych ksiąg”. Dziś przyjrzymy się właśnie takiej radzie, którą Jezusa – nasz przyjaciel – kieruje do każdego z nas. W tym celu przeczytajmy uważnie fragment Ewangelii według św. Łukasza: „(Jezus) przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba <mało albo> tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona»”(Łk 10,38–42).
Nasze wybory nie zawsze są celne…
W wielu życiowych sytuacjach przypominam sobie tę radę Chrystusa i sama siebie upominam Jego słowami: Patrycjo, Patrycjo, „troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba <mało albo> tylko jednego”. Myślę, że każdy z nas z powodzeniem może podstawić swoje imię w miejsce imienia Marty. Jesteśmy skłonni do martwienia się na zapas, łatwo ulegamy niepokojom i zdenerwowaniu. Byle drobiazg może wyprowadzić nas z równowagi. Jacy jesteśmy w tym podobni do ewangelicznej Marty! Ile razy świąteczne spotkania lub inne rodzinne uroczystości czy wizyty przyjaciół nie udawały się dlatego, że zbyt dużą wagę przywiązywaliśmy do ich oprawy… Zamiast czerpać radość ze spotkania z drugim człowiekiem (do czego zachęca nas Jezus) i wykorzystać maksymalnie czas, który został nam dany, chowamy się za kuchennymi drzwiami, biegamy między stołem a lodówką i koncentrujemy nasze wysiłki na tym, by wszystko było perfekcyjne. Przygotowując się do tak ważnych wydarzeń jak chrzest, pierwsza komunia czy zaślubiny, dokładamy wszelkich starań, by dopracować każdy szczegół. Dążąc do idealnej oprawy, która jest istotna, ale nie powinna być najistotniejsza, nierzadko tracimy z oczu głęboki sens najważniejszych wydarzeń w naszym życiu.
Można odnieść wrażenie, że „perfekcjonizm” stał się chorobą, która z mocą dotyka współczesnych ludzi. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik! Nie można pozwolić sobie na opóźnienie czy najmniejszą niedoskonałość! Tylko czy naprawdę tak powinno być? Troszczymy się i niepokoimy o coraz więcej spraw, które w gruncie rzeczy nie są aż tak istotne. Czy naprawdę nasze życie rodzinne legnie w gruzach, jeżeli w trakcie przyjęcia strącimy filiżankę z kawą i pobrudzimy obrus? Czy warto z tego powodu zamartwiać się lub wszczynać awanturę wśród najbliższych? Często zdajemy sobie sprawę z absurdu takich sytuacji poniewczasie. Odkrywamy, co jest ważne, gdy jest już zbyt późno, by cokolwiek naprawić… Sztuką jest wykształcenie w sobie umiejętności rozpoznawania tego, co rzeczywiście wartościowe, jak najwcześniej. O ile lepiej żyje się tym, którzy zamiast obsesji perfekcjonizmu wybierają zdrowy rozsądek. Oczywiście, nie chodzi o to, by iść na łatwiznę, robić coś połowicznie, ale znaleźć złoty środek.
Wybrać jak Marta, czy jak Maria?
Nie bez powodu przywołujemy tę ewangeliczną scenę tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Warto wziąć sobie do serca słowa Jezusa i przypominać je sobie za każdym razem, gdy ogarnie nas gorączka przygotowań: sprzątanie, zakupy, gotowanie… Nie chodzi o to, by rezygnować z tych czynności, ale dobrze jest nauczyć się nimi odpowiednio zarządzać. W jaki sposób to robić? Z pomocą przychodzi nam bohaterka Ewangelii – Maria, z którą warto się zaprzyjaźnić! Możemy przypuszczać, że na co dzień musiała ona – podobnie jak jej siostra Marta i inne kobiety (zarówno w czasach Jezusa, jak i dziś) – dzielić swoje życie pomiędzy liczne obowiązki. Mimo to nie traci z oczu „najlepszej cząstki, której nie będzie pozbawiona”. Dlaczego? Otóż Maria dokonała wyboru: postawiła Jezusa na pierwszym miejscu. Z tego powodu nie miała wątpliwości, co należy robić, gdy Chrystus pojawił się w jej domu. To był Jego czas, który Maria bezbłędnie rozpoznała i podarowała właściwej osobie, czyli Panu Jezusowi. To nie był czas, który warto by przeznaczyć na krzątanie się przy potrawach. To był moment na spotkanie z Bogiem-Człowiekiem.
Być może czytając tę Ewangelię, odnajdujemy siebie w postaci Marty, która przychodzi do Jezusa, by poskarżyć się na swoją siostrę. Niejednokrotnie mamy ochotę zwrócić się do Pana ze słowami instrukcji, co powinien uczynić – tak jak robi to Marta, mówiąc:
„Powiedz (Marii), żeby mi pomogła”. Mogłoby się zdawać, że to Maria jest tu czarnym charakterem, ponieważ opuściła Martę i zostawiła siostrę „samą przy usługiwaniu”. Podejrzewamy, że Marta może czuć się samotna, zdenerwowana. Być może razem z Martą mamy nadzieję na to, że Jezus spełni jej prośbę, zainterweniuje i powie: Mario, natychmiast pomóż siostrze, proszę, zrób to w imię miłości bliźniego… Dziwimy się, że Jezus postępuje inaczej – docenia postawę Marii i chwali wybór, którego dokonała.
Maria jawi się tutaj jako rozsądna i odpowiedzialna organizatorka czasu, która potrafi nim mądrze gospodarować. Nie oznacza to, że jest wygodna i rezygnuje ze służby czy odmawia pomocy swojej siostrze. Maria po prostu umiejętnie dokonuje wyboru. Ma odpowiednio ustalone priorytety (Bóg na pierwszym miejscu), zdolność rozpoznawania tego, co w danej chwili jest naprawdę ważne, i odwagę potrzebną do zrezygnowania z tego, co w określonym momencie nie jest najistotniejsze. Warto uczyć się od niej tych umiejętności!
Jeżeli wczytamy się dokładnie w słowa Ewangelii, naszej uwadze nie umknie fakt, że to Marta zaprosiła Jezusa w odwiedziny i to ona pełniła honory pani domu. Rozumiemy zatem, że chciała dobrze wypaść, jak najlepiej ugościć Jezusa. Z tego powodu „uwijała się koło rozmaitych posług”. Dla Tego, który ją odwiedził, coś innego było jednak ważniejsze. Tym „czymś” było prawdziwe spotkanie. Ewangelia daje nam w tym miejscu przepis, jak może wyglądać dobre spotkanie z Panem. Dowiadujemy się, że Maria „siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie”. Wyobrażając sobie tę scenę, widzę Marię zapatrzoną w Jezusa, z uniesioną głową, rozpromienioną twarzą i uśmiechniętymi oczami. Chrystus również uśmiecha się do niej, Jego oczy są pełne radości płynącej ze spotkania… Możemy sprawić Panu tę radość i my również możemy jej doświadczyć! Wystarczy spojrzeć w Jego stronę. Zapatrzenie Marii w Jezusa przywołuje na myśl obietnicę psalmisty: „Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, oblicza wasze nie zapłoną wstydem” (Ps 34,6). Maria nie miała czego się wstydzić, to raczej Marta mogła poczuć się zawstydzona delikatnym napomnieniem, którego udzielił jej Chrystus.
Ilekroć wracam do tej sceny, zastanawiam się nad brzmieniem imion obu kobiet (sióstr!). W tłumaczeniu na język polski imiona „Marta” i „Maria” mają tyle samo liter, ich brzmienie jest tak bardzo do siebie zbliżone, że łatwo można pomylić obie bohaterki… Myślę, że z tego podobieństwa również możemy wydobyć pewne spostrzeżenie. W życiu bywamy i Marią, i Martą. Warto zastanowić się nad tym, do której z ewangelicznych sióstr jesteśmy bardziej podobni, która postawa jest nam bliższa. Dzięki temu będzie nam łatwiej znaleźć „złoty środek”, godzić nasze przyziemne obowiązki i powinności względem Boga.
Pismo Święte przypomina nam, że „wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem” (Koh 3,1). Życzę nam, żebyśmy potrafili wybierać „najlepsze cząstki” i właściwie rozpoznawać nasze powinności w danym czasie. Miejmy odwagę dokonywać dobrych wyborów, nie obawiając się, że „Marty” – te z naszego otoczenia i te, które siedzą w nas samych – mogą być z tego powodu niezadowolone. Nie zapominajmy, że mamy w Jezusie naszego obrońcę i przyjaciela!
W następnym numerze w dalszym ciągu będziemy zachwycać się pięknem relacji międzyludzkich, w których obecny jest Bóg. Przyjrzymy się również spektakularnym cudom przyjaźni. W ten sposób rozpoczniemy nowy rok, kolejny rok z Królową Różańca Świętego.
Do następnego spotkania.