Istnieje, dziś nieco zapomniany, ale przed laty słynny obraz młodopolskiego malarza, Piotra Stachiewicza, zatytułowany „Matka Boska Gromniczna”. Wizerunek ten pochodzi z malarskiego zbioru artysty: „Królowa niebios. Legendy ludowe o Matce Boskiej”, który cieszył się niezwykłą popularnością na przełomie XIX i XX wieku. Warto dodać, że obraz ten stanowił jedną z ilustracji do ludowych opowieści o Matce Bożej, spisanych przez Mariana Gawalewicza.
Wspomniane malowidło ukazuje Maryję ubraną w białą, zwiewną, jakby wtopioną w śnieżny pejzaż suknię i otuloną – modą wiejskich kobiet – chustą opadającą na ramiona.
Jednak uwagę wpatrującego się w obraz przykuwa nie tylko ukazana na tle rodzimego, zimowego krajobrazu postać Matki Bożej, lecz także trzymana przez Nią w prawej dłoni gromnica, której wręcz nienaturalnie przedstawiony przez artystę płomień nie tylko rozjaśnia nocne ciemności, ale i odstrasza stado wilków, czyhających na ludzkie domostwa.
To właśnie ten płomień „budzi” moc uśpioną w gromnicy…
Ocalić od zapomnienia…
Współczesny człowiek, zafascynowany coraz to nowymi osiągnięciami techniki, na co dzień pochłonięty mnóstwem spraw, interesów i spotkań biznesowych, nie przywiązuje szczególnej wagi do tej wyjątkowej świecy, w którą Kościół każe nam się wpatrywać drugiego lutego, w uroczystość Ofiarowania Pańskiego. Dawniej, poświęcone tego dnia gromnice, niesiono do domów zapalone. Uważano, aby podmuch wiatru nie zgasił świecy, gdyż zapowiadało to śmierć w rodzinie. Od płomienia gromnicy zapalano lampkę przed świętym obrazem, rozpalano także na nowo domowe ognisko, co miało symbolizować zgodę i miłość wśród domowników. Następnie gospodarz domu z zapaloną gromnicą obchodził całe gospodarstwo, klękając na progu każdego pomieszczenia, aby w ten sposób zażegnać wszelkie złe moce. Dymem z gromnicznego płomienia kreślił znak krzyża na belce sufitowej lub futrynie okiennej, co miało chronić dom przed pożarem i letnimi nawałnicami. Na końcu tego swoistego obrządku błogosławił w podobny sposób swoją trzodę w stajni i pola uprawne.
Gromnice wykonywano w tamtym czasie ręcznie, z czystego wosku; były one zatem prawdziwym „owocem pracy pszczelego roju”. Zapalone, wypełniały pomieszczenie przyjemnym aromatem, który posiadał właściwości lecznicze; wierzono nawet, że gromniczny dym chroni przed chorobami gardła.
W zamożniejszych rodzinach najczęściej przechowywano gromnice w lichtarzu, na honorowym miejscu, w wiejskich chatach umieszczano je za świętym obrazem, najczęściej obok palmy wielkanocnej. Zapalano je podczas wieczerzy wigilijnej, w czasie wizyty duszpasterskiej, w obliczu różnych kataklizmów (m. in. w chwili powodzi czy wichury) oraz w momencie, kiedy kapłan przynosił choremu Najświętszy Sakrament.
Blask tych niezwykłych świec uświetniał także każde święto maryjne, bo wówczas paliły się one swym spokojnym płomieniem w każdym katolickim domu przed obrazem Bożej Rodzicielki. Nasi przodkowie przywiązywali do gromnicy ogromne znaczenie. Dawniej, kiedy świat zdawał się być bardziej uporządkowany, kiedy śnieg całymi miesiącami otulał łąki, lasy i pola uprawne, a zimowe noce były długie i mroźne, zaś letni upał doskwierał niemiłosiernie, aby wieczorem przywołać burzę, poświęcona świeca stawała się nieodłącznym wręcz atrybutem człowieka.
Moc uśpioną w gromnicy „budzono”, zapalając ją w oknach wiejskich chat, gdy do zagród zbliżały się zimą wygłodniałe, wilcze watahy i porywały domowe zwierzęta, a niekiedy nawet i ludzi (do takich wydarzeń nawiązuje właśnie wspomniany obraz Stachiewicza). W tej sytuacji człowiek był całkowicie bezradny i swoją ufność pokładał jedynie w opiece Matki Bożej, dlatego nocami w oknach można było dostrzec nikły płomień świecy.
Gromnicę świecono również latem, gdy zbliżała się burza. Ustawiano ją najczęściej w tym oknie, za którym gromadziły się ciemne chmury, zapowiadające nawałnicę. Wszyscy domownicy gromadzili się na modlitwie wokół jasnego, uspokajającego płomienia tej świecy, aby prosić Maryję o opiekę nad całym gospodarstwem: drewnianym domem najczęściej krytym strzechą, drewnianymi zabudowaniami gospodarskimi, stodołą pełną siana czy słomy. Bardzo szybko można było wówczas stracić dorobek całego życia – wystarczyło jedynie uderzenie pioruna…
Obecnie coraz bardziej odchodzi również w zapomnienie piękny, katolicki zwyczaj, do którego dawniej przywiązywano niezwykłą wagę. Otóż konającemu wkładano do ręki zapaloną gromnicę. Jej światło, symbolizujące Chrystusa, miało pomóc umierającemu przejść bez lęku i z wiarą na zbawienie wieczne na drugą stronę życia. Płomień świecy zdmuchiwano, gdy konający wydał ostatnie tchnienie.
Współcześnie wielu z nas umiera w szpitalu, niektórzy giną w przeróżnych wypadkach, jeszcze inni odchodzą w samotności i trudno w takich sytuacjach o światło tej niezwykłej świecy. Zdarzają się jednak i takie przypadki, że zgromadzona wokół umierającego rodzina, nie przywiązuje znaczenia do zapalonej w chwili konania gromnicy. Obrządek ów, będący niegdyś swoistym świadectwem wiary, dzisiaj sceptyków wręcz śmieszy, a innym wydaje się być coraz bardziej pozbawiony sensu. Niestety, w naszym coraz bardziej zlaicyzowanym świecie, powoli zanika wiara w moc tej płonącej wówczas świecy, która ma przecież pomóc umierającemu przezwyciężyć duchowe ciemności, wynikające z popełnionych za życia grzechów i oświecić jego dalszą drogę! To przecież w tej sytuacji wypada wezwać na pomoc Maryję w Jej gromnicznym znaku, Tę, którą przez całe życie prosimy, aby modliła się za nami szczególnie w godzinę śmierci naszej.
Warto wspomnieć tutaj o wizerunku „Starowiejskiej Matki Miłosierdzia”, znajdującym się w tamtejszej, podkarpackiej bazylice. Dolna scena obrazu ukazuje zaśnięcie Maryi. Towarzyszą Jej Apostołowie, a św. Jan podaje Tej, która zrodziła „Światłość świata”, zapaloną gromnicę. Ta scena jest niezwykle wymowna, a jej przesłanie pozostaje wciąż uniwersalne!
A zatem – ponad wszelką wątpliwość – można stwierdzić, że naszym przodkom gromnica praktycznie towarzyszyła przez cały rok, stanowiąc swoiste, wręcz niezbędne sakramentalium. Ta poświęcona świeca, otoczona powszechną czcią, była zawsze blisko człowieka, który w jej bezpiecznym płomieniu dostrzegał światło Chrystusa, przynoszącego pokój i ukojenie.
Obecnie gromniczną obyczajowość zalicza się do tego rodzaju pamiątek z przeszłości, które może czasem wzruszą i na chwilę skłonią do zadumy; często jednak, szczególnie dla młodego pokolenia, stanowią relikt bez znaczenia, pozbawiony tej głębokiej symboliki, w jaką wierzyli nasi przodkowie. Przywróćmy zatem gromnicy należny jej szacunek!
Świadectwo burzą pisane
Kult gromnicy zaszczepiła we mnie babcia. Pamiętam, jak w przededniu święta Ofiarowania Pańskiego wyjmowała z szafy starannie owiniętą w biały papier gromnicę, jak odświeżała błękitną wstążkę, aby następnego dnia przewiązać nią świecę i ozdobić ją zielonymi gałązkami asparagusa. Z tak przygotowaną gromnicą szła do kościoła. Po powrocie do domu zapalała na stole świecę i odmawiała „Pod Twoją obronę”, po czym wbijała w gromnicę – przygotowaną wcześniej na tę okoliczność – szpilkę z kolorową, najczęściej czerwoną główką, co oznaczało, że gromnicę poświęcono po raz kolejny. W mojej rodzinnej miejscowości wierzono (i ta wiara przetrwała wśród ludzi starszych do dnia dzisiejszego), że im więcej razy gromnica zostanie poświęcona, tym większa będzie jej moc!
Pamiętam z dzieciństwa, że ilekroć nadciągała burza albo do wsi spadał z gór halny, który w lesie przewracał jodły jak zapałki, babcia zawsze ustawiała tę niezwykłą świecę przed wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej, zapalała ją i sięgała po różaniec…
Osobiście również doświadczyłam – po prostu wręcz cudownej – interwencji Matki Bożej Gromnicznej. Była ostatnia niedziela maja 2014r. Po południu, jednocześnie od wschodu i zachodu, zaczęły gromadzić się nad moją miejscowością ciemne, nabrzmiałe deszczem chmury, a z daleka dochodziły zbliżające się odgłosy burzy. Było parno, powietrze zdawało się „znieruchomieć”, jakby „zastygnąć” w oczekiwaniu na mającą się rozpętać nawałnicę, która zbliżała się wielkimi krokami.
Nie zdążyłam wyłączyć komputera, gdy niebo przecięła ogromna błyskawica – to zbierające się burzowe chmury spotkały się na nieboskłonie, a na ziemię posypały się gradowe kule. Zamknęłam okno, a zapalając gromnicę, obudziłam uśpioną w niej moc i – przykładem babci – sięgnęłam po różaniec. Odmawiając zdrowaśki, wpatrywałam się w uspokajający płomień świecy, mocno wierząc, że wiosenna burza szybko przeminie. Tymczasem poorane błyskawicami niebo pozostało ciemne przez prawie dwie godziny, a szalejąca nawałnica wyrządziła wiele szkód. W pewnym momencie rozległ się potężny huk. To piorun trzasnął w nasz dom! Sąsiadka potem opowiadała, że widziała ok. 15 cm – jak określiła – czerwoną „kreskę”, która uderzyła w zewnętrzną ścianę domu, odbiła się od muru i „rozsypała” w powietrzu. Następnie rozległ się potężny huk, osobiście przypominający mi odgłos jakby metalicznego wybuchu, tak potwornego, że nie sposób go z niczym porównać!
Niejeden teraz pomyśli, że nic w tym dziwnego; przecież pioruny uderzają w domy i nic złego się nie dzieje! To prawda, ale… nasz niemal stuletni budynek wciąż nie posiada piorunochronu! Według wszelkich praw rządzących przyrodą, tamtej burzowej niedzieli, nasz dom i my, jego mieszkańcy, powinniśmy byli przestać istnieć!
Faktem jest, że w wyniku uderzenia gromu, spalił się nam sprzęt komputerowo-telewizyjny, że w gniazdkach elektrycznych pojawiały się płomienie ognia i iskry, że przeżyliśmy chwile prawdziwej grozy, ale faktem pozostaje również i to, że ocalały nasze mieszkania, i że nikt nie stracił najcenniejszego daru, jakim jest życie…
Nie wiem, jak moi sąsiedzi, ale osobiście uważam i mocno wierzę, że to Maryja w znaku gromnicznej świecy objawiła swoją moc, aby ocalić i nas, i nasz życiowy dobytek.
Dziękuję Ci, Matko Boża Gromniczna!
Okaż w ciemności światło Chrystusa!
Wspomniany już Piotr Stachiewicz jest autorem jeszcze jednego wizerunku Gromnicznej, wykonanego techniką pastelową. Postać Matki Bożej w błękitnym płaszczu została ukazana na tle zaśnieżonej wioski. Trzymana przez Maryję w prawej dłoni zapalona gromnica nie tylko rozświetla nocne ciemności, ale i urasta tutaj do rangi symbolu.
Jak wiemy, to Maryja przyniosła Chrystusa – Światłość na ziemię; dzięki Niej pojawił się wśród ludzi Boży Syn. Maryja nie zatrzymała Go dla siebie; w geście ofiarowania w świątyni wzniosła Dziecię wysoko, jak trzymaną w dłoni świecę, symbolizującą właśnie Jej Syna, „światłość prawdziwą” (J1, 9). Sama zaś zapragnęła się uniżyć, pozostać w cieniu płonącej świecy, co w przedstawieniu Stachiewicza wyraża Jej pełna szacunku postawa: lewa dłoń złożona na piersi i pełne pokory spojrzenie, jakby ponownie wyrażające słowa ze sceny zwiastowania: „Oto ja służebnica Pańska…” (Łk1, 38). Maryja zdaje się być w pełni świadoma wielkości słów wypowiedzianych przez Chrystusa: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8, 12).
Spraw, Gromniczna Pani, abyśmy naśladując Twoją pokorę, zawsze stawiali Chrystusa – Światłość w centrum naszego życia i wszelkich naszych poczynań. Nie pozwól, abyśmy zaplątani w wilcze zamysły szatana i jego sług, bezradnie błądzili w ciemnościach grzechu, beznadziei i niewiary. Gdy ogarnie nas mrok zwątpienia, przybądź nam na pomoc z zapaloną gromnicą i spraw, aby jej światłość rozproszyła wszelkie „wilcze watahy”, które czyhają na nas na każdym etapie naszego życia. A gdy zbliżymy się do jego kresu okaż w ciemności światło Chrystusa, Matko Gromniczna, Matko Jezusa (ks. bp J. Zawitkowski).
bardzo dobry i przydatny tekst