W ubiegłym roku minęła setna rocznica objawień fatimskich. Nie mogłem więc nie iść „znowu” do Fatimy. Udałem się tam pieszo po raz trzeci, po moich marszach w 2001 i 2007 roku, co opisywałem na łamach „Królowej Różańca Świętego”.
Luboń–Lourdes–Fatima 2017 – cz.2
Obudziłem się po dwóch godzinach, o północy się spakowałem i ruszyłem w drogę. Miałem tak iść przez całą noc, dzień i następną noc, przez Sertę, Cernache do Bonjardim, tereny, przez które przeszły pożary, aż do Tomar, do którego miałem dojść pod wieczór. Tam chciałem jeszcze zrobić zakupy w markecie i coś zjeść. Gdy zobaczyłem drogowskaz z napisem: „Fatima 50 km”, trochę się załamałem. Było ich jednak trochę mniej, bo jakieś 35–40 kilometrów. Ile było rzeczywiście, nie wiadomo.
Wiem tylko jedno – z Tomar wyszedłem około 22.00, a w Fatimie byłem po 7.00 rano. Szedłem drogą, która cały czas wiodła pod górę, nie dając chwili wytchnienia. Gdy doszedłem do Ourem, z którego do Sanktuarium było jeszcze, jak się okazało, 12 kilometrów, pojawiła się mgła. Widoczność była prawie zerowa, a ja szedłem, co jakiś czas zasypiając w marszu. Wydawało mi się, że ta droga nigdy się nie skończy. W pewnej chwili przebudziłem się i pomyślałem, że może już umarłem z wycieńczenia i moje ciało gdzieś tam leży, a mój duch jest w czyśćcu, który jest niekończącą się drogą we mgle, wiodącą do Fatimy, i może dojdę w końcu do Niej, kiedy odpokutuję za swoje grzechy. Były to jednak tylko moje wyobrażenia, bo gdy byłem już zupełnie zrezygnowany tym, że ta droga nigdy się nie skończy, w pewnej chwili zobaczyłem tablicę z napisem: „Fatima”. Wkrótce pojawiły się pierwsze budynki i kościół, do którego chodziły fatimskie dzieci. Do sanktuarium szedłem jeszcze około godziny, mijając drogę na Aljustrel, gdzie one mieszkały.
W końcu, gdy wzeszło słońce i zaczęły bić dzwony, doszedłem do celu mej pielgrzymki. Swoje pierwsze kroki skierowałem do miejsca, gdzie kiedyś ukazała się Ona w koronie dębu, a gdzie dzisiaj stoi kaplica, w której znajduje się Jej figurka. W Jej koronie umieszczono kulę, która kiedyś przeszyła ciało Ojca Świętego Jana Pawła II. Pomodliłem się tam, dziękując Jej za całą drogę, że pozwoliła mi bezpiecznie do siebie dojść. Później zadzwoniłem do przyjaciół: Iwony i Piotra, którzy tu przyjechali, i spotkałem się z nimi. Wielką radością było ujrzenie ich po 61 dniach, kiedy widziałem ich ostatnio. Zdążyłem jeszcze wziąć prysznic na polu namiotowym i przebrać się w czyste rzeczy i razem poszliśmy na plac przed bazyliką, na którym o 10.00 rozpoczynała się uroczysta msza święta z okazji setnej rocznicy objawień. Dobrze, że byli ze mną, bo na mszy dopadło mnie takie osłabienie, że gdyby ich nie było, to chyba bym zemdlał. Zrobili mi miejsce między ludźmi stojącymi na placu, tak że mogłem usiąść, dzięki czemu nie padłem ze zmęczenia. W końcu przez 31 godzin przeszedłem jakieś 110–120 kilometrów i byłem już na nogach od północy poprzedniego dnia, czyli ponad 35 godzin.
Po komunii i mszy jakoś do siebie doszedłem, więc poszliśmy do parku przy bazylice, gdzie spotkaliśmy się z Szymonem, który również tutaj przyjechał ze swoim kolegą, także Szymonem. Co jakiś czas spotykaliśmy innych Polaków, którzy tu przyjechali sami lub w zorganizowanych grupach. Wieczorem poszliśmy na różaniec i procesję ze świecami, na której były tysiące ludzi z całego świata. Cały plac był zapełniony i rozświetlony palącymi się świecami. Dobrze było zobaczyć tych wszystkich ludzi i poczuć zjednoczenie z nimi we wspólnej modlitwie na chwałę naszej Matki.
Później poszliśmy spać na polu namiotowym, z którego można było korzystać za darmo. Następnego dnia policjanci, których zapytaliśmy, gdzie moglibyśmy oddać nasze plecaki na przechowanie, aby cały czas z nimi nie chodzić, skierowali nas do schroniska, w którym kiedyś spałem. Od tego czasu sporo się jednak tam zmieniło. Co prawda kierownik zgodził się przechować nam plecaki, ale musieliśmy odebrać je koniecznie przed 20.00. Mnie z tego względu, że przyszedłem tutaj pieszo, pozwolił nocować, ale Iwonie i Piotrowi nie, bo przyjechali. Nie skorzystałem z tego przywileju, nie chcąc zostawiać przyjaciół.
Później razem poszliśmy na polską mszę odprawianą w kaplicy Anioła Pokoju przez jakąś grupę pielgrzymkową. Następnie udaliśmy się na plac, aby odmawiając różaniec, przejść na kolanach chodnikiem wiodącym do kaplicy z figurką, którą okrążyliśmy, aby wyprosić u Maryi łaski dla siebie i wszystkich, którzy nas o to prosili. Później w podziemnej bazylice zwiedziliśmy wystawę poświęconą stuleciu objawień i cudu słońca. Potem poszliśmy jeszcze do Aljustrel, oddalonego od sanktuarium o jakieś trzy kilometry, żeby zobaczyć domy, w których mieszkali Franciszek, Hiacynta i Łucja. Zrobiliśmy sobie zdjęcie w miejscu, gdzie sto lat temu zrobiono im podobne. Zmieniło się tu przez dziesięć lat, kiedy byłem tutaj ostatnio. Nie ma już takiego spokoju jak kiedyś. Wszędzie pełno sklepów i straganów z pamiątkami i oczywiście ludzi, którzy nie zawsze zachowują się właściwie i często hałasują. Część z nich przyjeżdża specjalną kolejką, bo nie chce się im przejść nawet tych paru kilometrów. Na szczęście kolejka nie dojeżdża do Valinhos, gdzie w 1916 roku dzieciom ukazał się Anioł Pokoju. Tutaj jeszcze jest trochę spokoju i modlitewnego nastroju w oliwnym gaju, który trochę kojarzy się z tym, w którym Chrystus modlił się przed swoją męką. Może dlatego postawiono tutaj stacje drogi krzyżowej (zwanej węgierską, bo postawili ją uchodźcy z Węgier). Wiele grup odprawiło ją tutaj. My zrobiliśmy to następnego dnia, bo musieliśmy wracać, żeby zdążyć odebrać nasze plecaki, które zostawiliśmy w schronisku.
Tym razem mieliśmy do czynienia z żoną kierownika, która powiedziała mi, że i tak nie mogłem tu nocować (chociaż wcale tego nie chciałem, nie chcąc zostawiać przyjaciół), bo nie miałem kredencjału, czyli czegoś w rodzaju paszportu, do którego zbiera się pieczątki dokumentujące przebytą drogę. Takie kredencjały obowiązują na szlaku do Santiago i zbiera się w nich pieczątki, aby dostać później dyplom zaświadczający, że odbyło się pielgrzymkę do grobu św. Jakuba. Kiedyś w ogóle nikt tu nie zwracał na to uwagi; potrzebowałeś noclegu, to go dostawałeś, nikt nie pytał, skąd przychodzisz i czy masz jakiś kredencjał. Mówię, że przyszedłem z Polski i tam nie ma kredencjałów na drogę do Fatimy, zresztą nawet gdyby były, to musiałbym nic innego nie robić, tylko zbierać pieczątki z mijanych przeze mnie miejscowości, których były setki, a na to nie miałem czasu. Ona na to odpowiada, że przychodzą do niej ludzie z Polski i mają kredencjały pełne pieczątek z całej drogi i że jeśli w przyszłości chciałbym tu nocować, to też mam je zbierać.
Nawet nie wie, gdzie leży Polska
Nie chce mi się już z nią gadać, bo chyba nawet nie wie, gdzie leży Polska, więc żegnam ją i odchodzę. Podejrzewam, że nigdy tu nie wrócę, chyba że zmieni się obsługa. Według niej ludzie idą do Fatimy, nie dla Maryi, ale żeby zbierać pieczątki, które pozwolą im przenocować u niej w schronisku i dostać dyplom potwierdzający, że tutaj przyszli. Według niej jeśli nie mam pieczątek, to znaczy, że moja pielgrzymka jest nieważna, bo nie mam żadnej dokumentacji, że ją odbyłem. W sumie ma rację, bo kto mi uwierzy, że przeszedłem 3000 kilometrów w 61 dni. Przecież to jest niemożliwe, więc nie mam się co dziwić, że nie chce w to uwierzyć.
Tego dnia poszliśmy jeszcze na różaniec i procesję ze świecami, dźwigając nasze plecaki, których nie mogliśmy zostawić dłużej na przechowanie w schronisku. Następnego dnia znowu poszliśmy na mszę na placu na zakończenie uroczystości stulecia objawień. Pod koniec mszy, po komunii, pod ołtarz podszedł jakiś człowiek z plecakiem, coś ogłoszono po portugalsku i wszyscy bili brawo, a on się ukłonił. Domyśliłem się, że to jakiś pielgrzym, tylko nie wiedziałem, skąd przyszedł. Może z Polski i na pewno miał ze sobą kredencjał, którego ja nigdy nie będę mieć, bo dla mnie ważne jest tylko to, że Ona wie, jaką dla Niej przeszedłem drogę.
PS Po powrocie poszedłem na kontrolne badanie wzroku i mam lepsze wyniki niż przed wyjściem do Fatimy. Może to Ona.
Pozdrowienia i podziękowania dla wszystkich, którzy mi pomogli, gdy szedłem do naszej Matki. Dziękuję za modlitwy i duchową obecność ze mną. Bóg zapłać za wszystko! To również dzięki Wam wszystko się udało.
00głosów
Oceń ten tekst
Krzysztof
Jędrzejewski
Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.