Idąc do Nazaretu

Photo of author

Autor: Krzysztof Jędrzejewski

Poszedł pieszo do Ziemi Świętej. Oto, co napisał o Nazarecie:

Droga do Ziemi Świętej

Droga do Ziemi Świętej, Fot. © K. Jędrzejewski

Kochani Czytelnicy!
91% artykułów na naszej stronie jest dostępnych bez ograniczeń. Nie znaczy to, że nie istnieją koszty ich przygotowania i publikacji. Będziemy wdzięczni za zaprenumerowanie naszego czasopisma albo wsparcie naszej Fundacji. Dziękujemy za zrozumienie.
Redakcja

Ostatnio pisałem o drodze wzdłuż Jordanu i Jeziora Galilejskiego, którą szedłem wraz z Michałem Perzem, moim przyjacielem, pielgrzymując w 2005 roku po Ziemi Świętej. Zakończyłem ją w Kafarnaum i na Górze Błogosławieństw, na której zboczach zastał nas zmrok i gdzie udaliśmy się na spoczynek. Noc była ciepła, więc wystarczyły karimaty i śpiwory rozłożone na ziemi, nie trzeba było rozbijać namiotu.

Później dowiedziałem się, że na Górze znajduje się ośrodek rekolekcyjny Neokatechumenatu, zwany Domus Galilee , w którym mogliśmy spróbować szukać schronienia, ale okazało się to niekonieczne. Poradziliśmy sobie bez pomocy z zewnątrz. Zresztą trochę niezręcznie byłoby dobijać się tam po ciemku i niepokoić tych, którzy tam przebywali.

Dom Galilei został poświęcony przez papieża Jana Pawła II 24 marca 2000 roku, kiedy był On z pielgrzymką w Ziemi Świętej. Wtedy też odprawił na Górze Błogosławieństw mszę świętą, w której uczestniczyło ponad 100 tysięcy chrześcijan. Było to największe od czasów Chrystusa zgromadzenie na tym terenie. Oprócz ośrodka, znajduje się tam także sanktuarium powstałe w miejscu, gdzie w 1935 roku odkryto ruiny kaplicy z mozaikami z IV wieku. Prawdopodobnie stała ona w miejscu, w którym, zgodnie z tradycją Chrystus wygłosił osiem błogosławieństw.

 Budowę sanktuarium, zaprojektowanego przez włoskiego architekta Antonio Barluzziego, finansowało wielu darczyńców. Wznosiło je do 1937 roku Krajowe Stowarzyszenie Pomocy Misjonarzom Włoskim. Obecnie opiekę nad nim sprawują Siostry Franciszkanki Niepokalanego Serca Maryi. Jest ono położone na planie ośmiokąta, o ośmiu oknach z witrażami do łacińskich tekstów z Kazania Chrystusa na Górze, odnoszących się do liczby błogosławieństw, zwieńczone kopułą. Wokół kościoła znajdują się portyki z kolumnami. Wszystko tonie we wspaniałej zieleni palm i bajecznie kolorowych kwiatach.

Z Góry, która ma wysokość 150 m.n.p.m., rozciąga się wspaniały widok na jezioro Genezaret, ruiny Kafarnaum i Tabghę oraz na całą Galileę. Podziwiamy go w ten cudowny, ciepły, słoneczny listopadowy poranek. Zdajemy sobie sprawę, że w tym czasie w Polsce hula wiatr i pada deszcz, a tu jest jak w raju. Jednak już niedługo trzeba będzie wrócić znów na ziemię, do szarej rzeczywistości. Więc jeszcze chwilę cieszymy się byciem tutaj, na Górze Błogosławieństw, gdzie kiedyś Chrystus powiedział nam, co mamy robić, żeby być szczęśliwymi i błogosławionymi. Wystarczy przecież tak niewiele albo aż tak wiele.

Idziemy dalej, bo jeszcze daleka droga przed nami. Schodzimy nią z Góry, na szczęście o tej porze jest mało uczęszczana. Poza tym wiedzie przez górzyste, niezaludnione okolice. Prawie cały dzień będziemy nią iść przez jałowe ziemie, by w końcu około 15.00 dotrzeć do Kany Galilejskiej, gdzie piaszczysty teren nagle się skończy i wejdziemy na nowo wylany, jeszcze ciepły i pachnący asfalt. Ekipa, która właśnie go wylała, wita się z nami serdecznie i częstuje nas coca-colą oraz słodkimi arabskimi galaretkami. Po całym dniu na rozgrzanej słońcem drodze zimny napój bardzo nas orzeźwia, zwłaszcza, że nie mamy już swojego zapasu wody. Trochę się dziwimy tym poczęstunkiem, ale okazuje się, że taki jest miejscowy zwyczaj. Nowo oddawaną drogę „oblewa się” w ten sposób, a my jesteśmy akurat pierwszymi, którzy po niej przechodzą.

Idąc do Nazaretu

Po świeżo wylanym asfalcie dochodzimy do centrum Kany Galilejskiej, gdzie Jezus na weselu dokonał na proś­bę swojej Matki, Naszej Królowej, swego pierwszego cudu. Kiedy zabrakło wina dla gości, na Jej polecenie wydane staroście weselnemu: „Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie”, przemienił wodę, którą kazał napełnić puste stągwie, w najlepsze wino, aby goście mogli świętować szczęście młodej pary. Wydarzenie to upamiętniają do dziś stągwie, które można tutaj spotkać na każdym kroku, a także liczne sklepy z winem, w które zaopatrują się odwiedzający to miejsce pielgrzymi. Zwłaszcza ci, którzy chcą odnowić swoje przyrzeczenia małżeńskie i nawiedzają kościół, prowadzony przez ojców franciszkanów, a także położony obok, grecki kościół ortodoksyjny, poświęcony również cudowi przemiany wina, do którego przybywają wierni obrządku wschodniego. Spotykamy tutaj różne grupy pielgrzymkowe , które  przybyły również z Polski. Pozdrawiamy się i ,idziemy dalej, po krótkiej modlitwie w obu świątyniach, bo do końca nie jesteśmy pewni, w którym dokładnie miejscu ten cud się wydarzył. Jeszcze tylko w pobliskim sklepie zaopatrujemy się w małe buteleczki z winami, które damy w prezencie wszystkim naszym znajomym małżeństwom.

 Do Nazaretu zostało nam parę kilometrów, jednak musimy się pospieszyć, żeby jeszcze zdążyć na 18.00, na wieczorną mszę świętą. Mijamy tablicę z napisem Nazaret i tam robimy jedno z ostatnich zdjęć. Ostatnie już w ciemności (bo to listopad i słońce zachodzi wcześnie, nawet w Ziemi Świętej) robię przed Bazyliką Zwiastowania. Tu kończy mi się ostatni film w aparacie. Gdy wchodzimy do Bazyliki, miejscowy strażnik mówi nam, że mamy się pośpieszyć, bo za chwilę będzie zamykał. Nie dyskutujemy z nim, tylko szybko idziemy, żeby chociaż przez chwilę być w tym cudownym miejscu i móc pomodlić się tu, gdzie zaczęło się wszystko, od tego jednego „FIAT”, wypowiedzianego przez Maryję.

 W bazylice schodzimy do Groty Zwiastowania i modlimy się w niej. To tutaj jest koniec naszej pielgrzymki, w miejscu Początku naszego Zbawienia, tu gdzie zaczęło się Wszystko, gdzie Słowo stało się Ciałem, gdzie Maryja powiedziała: Niech mi się stanie. Oto ja służebnica Pańska. Chcielibyśmy tu zostać dłużej, ale strażnik już dzwoni kluczami i daje nam znać, żeby już wychodzić. Dobrze, że udaje nam się jeszcze to zrobić, bo gdybyśmy przyszli trochę później, zastalibyśmy już zamknięte drzwi. Tutaj szybko zamykane są kościoły. Nie było mszy na 18.00, a o 18.30 drzwi zostały zamknięte. Strażnik mówi nam, żebyśmy przyszli jutro, a my odpowiadamy, że niestety nie możemy, bo następnego dnia już musimy być w Grecji, do której za parę godzin, o 2.00 w nocy, mamy samolot. On śmieje się i mówi, że i tak nigdzie nie polecimy, bo właśnie rozpoczął się Szabat i nie dostaniemy się na lotnisko, bo po zachodzie słońca nie kursują już żadne autobusy. Rzeczywiście zapomnieliśmy o tym, że jest piątkowy wieczór i w Izraelu o tej porze zamiera życie. Jesteśmy załamani, bo do lotniska w Tel Awiwie jest stąd jakieś sto kilometrów i nie mamy najmniejszych szans, żeby się stąd jakoś tam dostać. Autobusów nie ma, nocny autostop raczej nie wchodzi w rachubę, bo i tak za dnia na drogach był mały ruch, a pieszo to już w ogóle nie damy rady. Najgorsze jest to, że jeśli nie polecimy tym samolotem, utkniemy tu nie wiadomo na jak długo. Nie mamy już pieniędzy na żaden inny lot, bo prawie całą naszą kasę straciliśmy na te bilety. Posiadamy co prawda jeszcze trochę gotówki na powrotny autokar do Polski, ale i tak nie wiadomo, czy nam to wystarczy (na pewno nie na bilet na samolot).

Nagle przypomina mi się, że mamy jeszcze odłożonych 100 dolarów na „czarną godzinę”, które ofiarował nam ojciec Kazimierz Frankiewicz, franciszkanin z Bazyliki Grobu Bożego, a których zbytnio nie chciałem od niego brać, by nie nadużywać jego dobrego serca. Teraz pytam strażnika, czy może zna kogoś, kto by nas podrzucił na lotnisko do Tel Awiwu. Zna jednego taksówkarza, ale nie wie, czy on się tego podejmie, bo to strasznie daleko. Idziemy z nim do niego do domu, położonego w trochę podejrzanej dzielnicy i nie wiemy, co nas tam spotka. Jednak wszystko jest w porządku. Po chwili wychodzi taksówkarz, który zgadza się i mówi nam, że to będzie drogo kosztować – około 100 dolarów. Tak więc już wiemy, na co miały nam się przydać te pieniądze. Żegnamy się ze strażnikiem Bazyliki w Nazarecie, dziękując mu za jego pomoc. Za chwilę siedzimy w taksówce jego znajomego i jedziemy do Tel Awiwu, skąd za parę godzin po odprawie lecimy nocnym samolotem do Aten. Tam, dzięki uprzejmości Greków polskiego pochodzenia (właścicieli biura podróży), zwiedzamy jeszcze Akropol. Korzystamy z ich serdeczności, nocując w ich hostelu i w końcu za ostatnie pieniądze jedziemy autokarem do Polski, po drodze płynąc jeszcze promem z Koryntu do Ancony, by później jeszcze jechać przez Włochy, Austrię i Czechy do Polski. Udaje nam się w końcu szczęśliwie powrócić dzięki opiece Jezusa i jego Matki Maryi z Nazaretu.

Pozdrowienia i podziękowania dla ojca Kazimierza Frankiewicza! (franciszkanina z Bazyliki Grobu Pańskiego). Może on uratował nam życie.

Photo of author

Krzysztof

Jędrzejewski

Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.

Mogą zainteresować Cię też:

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments