Ostatnio pisałem o drodze wzdłuż Jordanu i Jeziora Galilejskiego, którą szedłem wraz z Michałem Perzem, moim przyjacielem, pielgrzymując w 2005 roku po Ziemi Świętej. Zakończyłem ją w Kafarnaum i na Górze Błogosławieństw, na której zboczach zastał nas zmrok i gdzie udaliśmy się na spoczynek. Noc była ciepła, więc wystarczyły karimaty i śpiwory rozłożone na ziemi, nie trzeba było rozbijać namiotu.
Później dowiedziałem się, że na Górze znajduje się ośrodek rekolekcyjny Neokatechumenatu, zwany Domus Galilee , w którym mogliśmy spróbować szukać schronienia, ale okazało się to niekonieczne. Poradziliśmy sobie bez pomocy z zewnątrz. Zresztą trochę niezręcznie byłoby dobijać się tam po ciemku i niepokoić tych, którzy tam przebywali.
Dom Galilei został poświęcony przez papieża Jana Pawła II 24 marca 2000 roku, kiedy był On z pielgrzymką w Ziemi Świętej. Wtedy też odprawił na Górze Błogosławieństw mszę świętą, w której uczestniczyło ponad 100 tysięcy chrześcijan. Było to największe od czasów Chrystusa zgromadzenie na tym terenie. Oprócz ośrodka, znajduje się tam także sanktuarium powstałe w miejscu, gdzie w 1935 roku odkryto ruiny kaplicy z mozaikami z IV wieku. Prawdopodobnie stała ona w miejscu, w którym, zgodnie z tradycją Chrystus wygłosił osiem błogosławieństw.
Budowę sanktuarium, zaprojektowanego przez włoskiego architekta Antonio Barluzziego, finansowało wielu darczyńców. Wznosiło je do 1937 roku Krajowe Stowarzyszenie Pomocy Misjonarzom Włoskim. Obecnie opiekę nad nim sprawują Siostry Franciszkanki Niepokalanego Serca Maryi. Jest ono położone na planie ośmiokąta, o ośmiu oknach z witrażami do łacińskich tekstów z Kazania Chrystusa na Górze, odnoszących się do liczby błogosławieństw, zwieńczone kopułą. Wokół kościoła znajdują się portyki z kolumnami. Wszystko tonie we wspaniałej zieleni palm i bajecznie kolorowych kwiatach.
Z Góry, która ma wysokość 150 m.n.p.m., rozciąga się wspaniały widok na jezioro Genezaret, ruiny Kafarnaum i Tabghę oraz na całą Galileę. Podziwiamy go w ten cudowny, ciepły, słoneczny listopadowy poranek. Zdajemy sobie sprawę, że w tym czasie w Polsce hula wiatr i pada deszcz, a tu jest jak w raju. Jednak już niedługo trzeba będzie wrócić znów na ziemię, do szarej rzeczywistości. Więc jeszcze chwilę cieszymy się byciem tutaj, na Górze Błogosławieństw, gdzie kiedyś Chrystus powiedział nam, co mamy robić, żeby być szczęśliwymi i błogosławionymi. Wystarczy przecież tak niewiele albo aż tak wiele.
Idziemy dalej, bo jeszcze daleka droga przed nami. Schodzimy nią z Góry, na szczęście o tej porze jest mało uczęszczana. Poza tym wiedzie przez górzyste, niezaludnione okolice. Prawie cały dzień będziemy nią iść przez jałowe ziemie, by w końcu około 15.00 dotrzeć do Kany Galilejskiej, gdzie piaszczysty teren nagle się skończy i wejdziemy na nowo wylany, jeszcze ciepły i pachnący asfalt. Ekipa, która właśnie go wylała, wita się z nami serdecznie i częstuje nas coca-colą oraz słodkimi arabskimi galaretkami. Po całym dniu na rozgrzanej słońcem drodze zimny napój bardzo nas orzeźwia, zwłaszcza, że nie mamy już swojego zapasu wody. Trochę się dziwimy tym poczęstunkiem, ale okazuje się, że taki jest miejscowy zwyczaj. Nowo oddawaną drogę „oblewa się” w ten sposób, a my jesteśmy akurat pierwszymi, którzy po niej przechodzą.