Żyjemy w czasach, w których przykład świętych jest szczególnie potrzebny. I nieprzypadkowo wiele osób zadaje sobie pytanie, jak żyć, aby zostać świętym. Jaka jest moja droga do świętości? Mamy swoich ulubionych świętych. Łatwo zauważyć, że punktem odniesienia są dla nas święci o wielkim heroizmie ducha, czyniący nadzwyczajne znaki za życia: św. o. Pio, św. Szarbel, św. Rita, św. Jan Paweł II, a ostatnio sł. B. o. Dolindo. Ich pobożność odznaczała się szczególnymi cnotami i cierpieniem. Nie byli oni męczennikami. Ich świętość budowała praca nad sobą dniami, miesiącami i latami; mozolny wysiłek w codziennym uświęcaniu. Taka właśnie droga jest udziałem większości z nas.
Tu pojawia się wciąż mało znana postać bł. Bartola Longo – świętego, który również budował swoją świętość przez całe życie. Na spotkaniach z czcicielami Matki Bożej Pompejańskiej, z ludźmi, którzy odmawiają nowennę nie do odparcia, kiedy pytamy o bł. Bartola, wielu robi wielkie ze zdziwienia oczy. „Kto to taki? Pierwsze słyszę!” Trudno to zrozumieć, że odmawiający nowennę pompejańską tak mało wiedzą o jej autorze, o człowieku, który zbudował sanktuarium w Pompejach i dzięki któremu kult Matki Bożej Pompejańskiej rozszerzył się na całym świecie. Są też i tacy, którzy o bł. Bartolu „coś słyszeli”, ale czują jakiś wewnętrzny opór z tego powodu, że w młodości stanął on po stronie zła. Bartolo Longo nie pasuje do utartego szablonu świętości, według którego trzeba świętym się urodzić i być nim całe życie, jak wspomniane wyżej postaci.
Bartolo Longo – grzesznik
Droga uświęcana się, jaką szedł bł. Bartolo, nie była drogą cudów i niezwykłych zjawisk ani objawień. Niemniej nie była też pozbawiona wielkiej dramaturgii i Bożych interwencji. Nawet kiedy zbłądził we wczesnej młodości, to trzeba zauważyć, że jego błąd był motywowany poszukiwaniem Boga, poszukiwaniem odpowiedzi na ponadczasowe pytania. Jako student prawa, Bartolo znalazł się w środowisku ateistycznym i wrogim Kościołowi. Był to czas niebywałej popularności spirytyzmu, nowego, wręcz modnego prądu epoki. Bartolo wybrał tę metodę jako środek do poznawania rzeczywistości nadprzyrodzonej. Właśnie spirytyzm i okultyzm zepchnęły go na stronę, gdzie z Bogiem i Kościołem się walczy. Jak to sam określił, został „kapłanem świątyni szatana”. Pełnił funkcje medium i inspiratora spotkań. Wypytywał duchy o sprawy wiary, o bóstwo Jezusa, o istotę Trójcy Świętej, ale odpowiedzi nie były jednoznaczne. Te doświadczenia o charakterze paranormalnym zepchnęły go na krawędź obłędu.
Bóg w swoim miłosierdziu odnajduje jednak zabłąkane owieczki. W życiorysie Bartola pojawia się wiele osób, które modlitwą i dobrą radą wyprowadziły go z doliny iemności. Wielu z nich zostało z czasem wyniesionych na ołtarze. Tu należy podkreślić, że choć uwikłanie bł. Bartola w zło było zdarzeniem w skali całego życia epizodycznym, to jednak odcisnęło znaczące piętno na wszystkie jego późniejsze działania. Kulminacyjnym punktem było wstrząsające przeżycie, kiedy Bartolo był bliski samobójstwa. Był przekonany, że tak jak kapłaństwo w służbie Bożej jest niezbywalne, tak samo kapłaństwo szatańskie oznacza wieczne potępienie. Uratowała go obietnica Maryi dana bł. Alanowi de Rupe, że „kto szerzy różaniec, ten ocaleje”. Wtedy Bartolo złożył Maryi obietnicę, że nie opuści Pompejów, dopóki nie rozszerzy tam różańca. Ten akt zawierzenia obliczony był na kilka miesięcy apostołowania różańcem. Ludzkie przewidywania okazały się jednak niczym wobec planów opatrzności.
Maryja wybrała grzesznika!
Zgoda Bartola na bycie narzędziem do realizacji Bożych planów przyniosła wspaniały, duchowy plon. Wkrótce otrzymał polecenie biskupa, aby zbudować mały kościół dla mieszkańców Pompejów. Ta aktywność przerodziła się w wielką misję ewangelizowania przez różaniec, która swoim zasięgiem objęła wszystkie kontynenty. Budowa świątyni trwała piętnaście lat, co było tempem iście ekspresowym, jak na możliwości organizacyjne i logistyczne, dodajmy: podejmowane przez świeckiego. Owocem pracy jest wspaniała bazylika różańcowa, której unikalne piękno zdumiewa pielgrzymów. Wokół kościoła powstało nowe miasto oraz wspaniałe dzieła miłosierdzia, skierowane głównie do dzieci, więźniów i sierot.
Bartolo Longo w książce „Historia sanktuarium w Pompejach” streścił swoją pracę do przysłowia: „nie ma róży bez kolców”. Taka bowiem była jego praca: pełna bolesnych cierni, lecz ich owoce urzekają swoim pięknem i głębią. Bazylika, która jest pod zarządem papieskim, do dziś pozostaje widocznym znakiem, dowodem tego, jak małe, ludzkie zamierzenia Bóg potrafi wykorzystać na powiększenie swojej chwały.
Bartolo Longo – święty
Droga do świętości, jaka stała się udziałem bł. Bartola, była drogą cierpliwego odczytywania woli Bożej. Cechował go upór w spełnianiu obietnicy złożonej Madonnie. Upór ten nie był jednak ślepy, ale zawsze zgodny z wyrokami władz kościelnych, nawet wtedy, kiedy był poddawany licznym próbom. Jakie były to próby? Przede wszystkim cierpliwości, kiedy wszystko zdawało się chylić ku upadkowi. Prawdziwą próbą charakteru były liczne, acz bezpodstawne oskarżenia kierowane zarówno przez wrogów Kościoła, jak i duchownych, którzy mieli wpływ na decyzje papieża Piusa IX. U schyłku życia Bartolo został poddany próbie posłuszeństwa, kiedy oddał wszystkie dzieła duchowe i społeczne pod zarząd zakonu dominikańskiego i Ojca Świętego.
Te liczne, trudne doświadczenia, heroizm cnót: wiary i miłosierdzia, wyniosły Bartola na ołtarze. Zadajmy sobie tu pytanie, w czym bł. Bartolo może nas dziś inspirować. Tu, w parafii miechowskiej, oraz jego czcicieli w całej Polsce.
Bartolo Longo – patron na trudne czasy
Świętość Bartola Longo jest dla nas doskonałym punktem odniesienia z kilku powodów. Przede wszystkim pokazuje, że nie należy nikogo skreślać z powodu tego, że walczy z Kościołem. W czasie kiedy spór światopoglądowy w Polsce przybiera na sile, kiedy krzyż staje się znakiem sprzeciwu, przypomnijmy sobie metodę Bartola. On nie odrzucał nikogo ze względu na poglądy. Idąc za radą swojego kierownika duchowego, św. o. Ludwika z Casorii, przyjmował od wszystkich ludzi akty dobrej woli na rzecz budowy kościoła. Mówił, że mogą być one ich jedynymi dobrymi uczynkami, mogą zadecydować o ich zbawieniu. Nie odrzucał chęci pomocy nawet ze strony wolnomularzy i wrogów Kościoła, którzy przybywali do Pompejów, będąc poruszeni efektami działań społecznych. Nie skreślamy ich też z tego powodu, że pamiętamy, iż sam Bartolo walczył z Kościołem, lecz to właśnie nim Bóg posłużył się do wielkich dzieł.
Drugi powód: ten doktor prawa ukuł swoją życiową dewizę słowami: „Tam, gdzie nauka sprzeciwia się miłości, zostawiam naukę i idę za miłością”. Podkreślał tym samym, że od dywagacji naukowych czy prawnych ważniejsza jest służba drugiemu człowiekowi. Prawo ma służyć dobru ludzkiemu, ma chronić najuboższych i niewinnych, odrzuconych przez społeczeństwo, szczególnie dzieci, których los leżał mu na sercu. Przykazanie miłości stoi więc ponad prawem.
Trzeci powód: Bartolo inspiruje nas jako świecki działający w trudnych czasach. Jego stan świecki był przyczyną ograniczonego kredytu zaufania z każdej strony: ze strony wiernych i duchownych, był przyczyną licznych trudności, a nawet oskarżeń. Działając jednak w zgodzie z Kościołem, zwyciężył i stał się – jak to powiedział Jana Paweł II – „wzorem dla świeckich katolików”.
I powód ostatni, najważniejszy: Bartolo Longo jest autorem i pierwszym apostołem nowenny pompejańskiej, krzewicielem różańca oraz kultu Matki Bożej Pompejańskiej, założycielem wielu dzieł miłosierdzia. Skoro te charyzmaty są nam bliskie, nie możemy przejść obojętnie obok tego, od którego wszystko się zaczęło.
Niech zatem i nas błogosławiony Bartolo inspiruje do pobożnych działań i będzie punktem odniesienia do ewangelizowania przez różaniec. W duchu wrażliwości społecznej i otwartości na innych, nawet na wrogów Kościoła.
00głosów
Oceń ten tekst
Marek
Woś
Redaktor naczelny KRŚ, polonista, filmoznawca, edytor, ekonomista, człowiek od "brudnej roboty".