Rozmawiamy z br. Pawłem Mrukiem, postulatorem procesu beatyfikacyjnego o. Bernarda z Wąbrzeźna
Trzy lata temu pisaliśmy o ojcu Bernardzie jako patronie od epidemii. Dziś wracamy do niego. Rozpocznijmy od pytania: Od 420 lat wierni modlą się i doświadczają łask za wstawiennictwem sługi Bożego – to jest ewidentny cud – dlaczego podejmowane starania o formalną beatyfikację nie zostały jeszcze dokończone?
To pytanie wielokrotnie powracało mi na myśl. Faktem jest, że prawie w każdym pokoleniu – jak to napisał wybitny profesor historii Włodzimierz Dworzaczek – miały miejsce różnego rodzaju starania o wyniesienie na ołtarze. Niewątpliwym cudem jest ciągłość uciekania się wiernych pod jego opiekę od wieków.
W takim razie, jak wytłumaczyć to, że dotąd nie doszło do formalnego wyniesienia ojca Bernarda na ołtarze?
No właśnie – przyczyn może być wiele, ale tu skupimy się na zaskakującym aspekcie sprawy. W ubiegłym roku w kontekście postawionego pytania pojawiła się zadziwiająca intuicja, iż odpowiedź może być paradoksalna, a mianowicie, że Pan Bóg już kanonizował sługę Bożego w 1620 roku. Ta teza może budzić zdziwienie, lecz ma mocne podstawy. Za akt kanonizacji należałoby uznać udokumentowany fakt spektakularnego znaku, ukazania się ojca Bernarda na niebie, w świetlanej postaci z krzyżem, w czasie zarazy, gdy mieszkańcy Grodziska Wielkopolskiego odbywali procesje błagalne. Ludność miasta, będąc świadkami oczywistego faktu, poleciła na podstawie widzenia namalować obraz i udała się ok. 60 km w uroczystej procesji do grobu ojca, a doświadczywszy łaski ocalenia miasta, poczęli czcić Go jako świętego. Ta tradycja pielgrzymki miasta – mimo okresu przerwy – zachowała się do dziś.
Czy jednak da się te wnioski z cudu przełożyć na język prawa kościelnego?
Dla wyprowadzenia odpowiedzi można wyjść od oczywistego założenia, czyli faktu, że w każdym procesie kanonizacyjnym jest obecne działanie Boże oraz ludzkie. Otwartość na działanie Boże to np. oczekiwanie cudu jako „głosu” z Nieba. Działanie ludzkie to między innymi krytyczna praca historyków. Proporcje między tym Boskim i ludzkim wkładem mogą być różne i w różnym stopniu wpływać na wynik końcowy. W pewnych przypadkach Boska interwencja może zdecydowanie dominować, nie tylko przez ilość i wielkość cudów, lecz także przez wielowiekową trwałość opinii świętości i wtedy papież może pominąć procedurę sądową w prowadzeniu procesu, czego przykładem jest niedawna kanonizacja Hildegardy von Bingen – przez Benedykta XVI. Był to współczesny przykład tzw. kanonizacji równoważnej, która obowiązuje do dziś, jako kontynuacja trwającej od początku Kościoła kanonizacji spontanicznej, opartej na uznaniu wiarygodności oczywistych znaków z nieba, zwłaszcza trwałej opinii świętości.
W tym miejscu może pojawić się wątpliwość, że przy takim założeniu wiele osób można by wynosić na ołtarze, niejako na skróty. Odpowiadając na tę wątpliwość, zwróćmy uwagę, że istotne jest rozróżnienie wagi i specyfiki znaków z nieba, gdyż 420 lat trwania opinii świętości jest ewidentnym cudem, poza tym np. dyskretne uzdrowienie z nowotworu nie może być porównane z ukazaniem – przez Pana Boga – ojca Bernarda na niebie mieszkańcom miasta. Ten publiczny znak wprowadza różnicę nie tylko ilościową, ale nową jakość, gdyż skutkiem jego jest powstanie aktu spontanicznego kultu. Przez wiele lat na ścianie nawy główniej naszego kościoła był wielki obraz przedstawiający mieszkańców miasta różnych stanów, niosących w uroczystej procesji obraz ojca Bernarda.
Jednak pojawia się pytanie, jaki cel miałby Pan Bóg, aby tak wywyższyć swojego sługę?
Jest to bardzo istotne pytanie, ponieważ Pan Bóg nie czyni cudów bez poważnej przyczyny zbawczej. Cel zbawczy w tym wypadku jest bardzo oczywisty, gdy sięgniemy do oficjalnego i wiarygodnego żywota, bo spisanego w okresie, gdy żyli świadkowie heroicznych czynów. Czytając, możemy doznać zachwytu, gdyż wizerunek religijny i moralny i ascetyczny tego człowieka jest wprost olśniewającym ideałem i wzorem świętości. W życiu świętych można dostrzec różne stopnie heroizmu miłości, gdyż miłość jako cnota Boska, nie ma granicy. Patrząc na życie ojca Bernarda, uderza nas właśnie ten bezmiar miłości widoczny w jakby doskonałym poświęceniu siebie. Napisał o tym też autor słynnej książki ks. Marcin Chwaliszewski: „(Jego) życie całe nieprzerwanym jest heroizmem, jakoby w drugą naturę w Nim przemienionym”. Trzeba przyznać, że wśród świętych niewiele jest przykładów tak gwałtownego i radykalnego poświęcenia siebie z miłości Bożej. Wyraża to też najbardziej znany jego wizerunek, nawiązujący do ukazania się na niebie. Skrajnie ascetyczny, zapatrzony – jakby w ekstazie – w miłość Boga–Człowieka na krzyżu. Niewątpliwie widzimy tu ideał świętości, rozumianej jako miłość do Chrystusa – źródła, celu i wzoru.
Jakie szczególne przesłanie może mieć o. Bernard na nasze czasy?
Jest to tzw. aspekt eklezjalny, czyli szczególna aktualność postaci dla obecnej epoki. Współczesny człowiek skłania się do ubóstwiania egoistycznych przyjemności i to do tego stopnia, że potrzeba „terapii wstrząsowej”, a taką może nam – z mocą i łagodnością – podać o. Bernard, gdyż przypomina, że wzorem do naśladowania jest Eucharystyczne serce Zbawiciela. Jest to serce Zmartwychwstałego, ale i konającego Boga–Człowieka, o czym przypominają ostatnie wydarzenia Eucharystyczne w Polsce. Niestety, na ogół redukuje się miłość Bożą do ludzkiej miary, jakbyśmy twierdzili, że słońce może dawać tylko tyle światła, ile żarówka wykonana przez człowieka. Bóg przekracza nas nieskończenie w miłości, jak ocean – kroplę wody – ale z łaski Ducha Świętego do niej wzywa i uzdalnia i o tym radykalnie przypomina o. Bernard. W jego świetle wielu ludzi może zobaczyć niedorzeczność ukierunkowania na egoistyczne cele.
Więcej o o. Bernardzie i benedyktynach w Lubiniu na www.krolowa.pl/ojciec-bernard-z-wabrzezna