„Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”. (Łk 12, 51-53)
Słowa Pana Jezusa o rozłamie, którymi będziemy się zajmować w niniejszym artykule, stanowią dalszy ciąg perykopy o rzucaniu ognia z nieba. To zapowiedź losu tych, którzy przyjmą rozpalającą moc Ducha Świętego i z Jezusem ofiarują swoje życie Ojcu.
Obok powyższego fragmentu z Łukaszowej ewangelii odwoływać będę się do paralelnego tekstu z Mt 10, 34-37: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”.
Obraz Chrystusa, który nie przynosi pokoju, wydaje się bardzo odległy od tego, jak chcemy Go widzieć. Łatwiej przyjąć te fragmenty ewangelii, gdzie zapewnia o swoim pokoju, przekazuje go uczniom i zachęca do wyzbycia się strachu (por. J 14, 27). Także uczniowie w mowie misyjnej otrzymali polecenie mówienia „Pokój temu domowi” (por. Łk 10,5). Zapowiedź niepokoju i rozłamu jawi się jako sprzeczna z tymi słowami. Dodatkowo wizja rozdarcia wewnątrz najbliższej rodziny wydaje się uderzać wprost w przykazanie czci wobec rodziców. A jednak te trudne słowa są częścią ewangelii, są Dobrą Nowiną.
Zacznijmy od tego, że Pan Jezus sam stał się powodem rozłamu w swojej rodzinie. Jego krewni (niewątpliwie poza Matką) nie przejawiają w ewangeliach entuzjazmu wobec Jego zachowania i posłannictwa. Oprócz Jakuba, nazywanego „bratem Pańskim”, grupa krewnych pojawia się tylko u Marka, kiedy przychodzą z interwencją, uważając, że Jezus „odszedł od zmysłów” (por. Mk 3,21). Chrystus wyraźnie odciął się od ich nich – wołany wskazał na słuchających Go jako Jego nową rodzinę (por. Mk 3, 31-35). Trzeba podkreślić, że wśród pełniących wolę Bożą, o których mówił Jezus, na pierwszym miejscu jest Maryja. Ujawnia się więc Jej więź z Synem nie tylko poprzez więzy krwi (które schodzą na drugi plan), ale przez duchowe pokrewieństwo, którego owi krewni nie przyjęli.
Jezus jest więc „znakiem, któremu sprzeciwiać się będą” (por. Łk 2,34) nie tylko wobec uczonych w Piśmie, faryzeuszów i pogan, ale nawet w ramach własnej rodziny, która nie przyjmuje Go jako Mesjasza. W ten sposób staje na czele wszystkich, którzy doświadczą przynoszonego przez Niego rozłamu. On pierwszy przeżył rozdzielenie z bliskimi ze względu na ewangelię, dlatego może obiecywać pokój wśród niepokojów.
Łukaszowy rozłam Mateusz zapamiętał jako miecz. To symbol mający wielorakie znaczenie w Biblii. Oznacza on władzę ziemską – z tą, władającą mieczem, uczniowie spotkają się już wkrótce po wniebowstąpieniu. Będzie ona niosła dla nich męczeństwo – to pierwszy miecz, stanowiący konsekwencję uwierzenia w ewangelię. On jednak nie ma mocy odłączenia od miłości Chrystusa (por. Rz 13, 4).
Dalej miecz to Słowo Boże, „żywe i skuteczne, ostrzejsze niż jakikolwiek miecz obosieczny” (Hbr 4,12), którym wierzący może posługiwać się jak orężem w walce duchowej (por. Ef 6, 17). Ewangelia przyjęta przez jednych członków rodziny stanie się przyczyną rozłamu z tymi, którzy ją odrzucają. Słowo o zbawieniu, wcielane w życie, będzie weryfikowało relacje, nawet te najbliższe, oparte na więzi krwi czy przysiędze małżeńskiej.
Nasuwa się wobec tego pytanie: czy chrześcijanin musi dążyć do rozłamu w rodzinie? Czy Jezus oczekuje, aby zrywać kontakt z niewierzącymi spośród bliskich? Światło na ten problem może rzucić spostrzeżenie Euzebiusza z Cezarei, starożytnego pisarza chrześcijańskiego, który zauważył, że zamiarem Chrystusa było przyniesienie pokoju i wydanie jego owoców przez ziemię. Brak pokoju nie leżał w Jego intencji, ale jest konsekwencją nieprzyjęcia oferowanego przez Niego pokoju. Dlatego zadaniem wierzącego nie jest pogłębianie niezamierzonego przez Boga niepokoju. On rodzi się sam, jako brak łaski Chrystusa i nie godzi się go podsycać. Euzebiusz pisze: „Dlaczego zatem nie ma pokoju? To ze względu na słabość tych, którzy nie mogli przyjąć blasku prawdziwej światłości (por. J 1, 9-10). Chrystus pragnie głosić pokój, o tym mówi także apostoł Paweł: „On jest naszym pokojem” (Ef 2,14). Ale chodzi jedynie o pokój tych, którzy wierzą i przyjmują Go. Jakaś córka uwierzyła, ale jej ojciec nie…: «jakaż jest wspólnota wierzącego z niewiernym?»” (2 Kor 6, 15).
Relacje z niewierzącymi członkami rodziny zawsze będą obciążone niepokojem jako konsekwencją ich niewiary. Takim stosunkom brak jest duchowego pokrewieństwa, któremu pierwszeństwo daje Pan Jezus. Nawet nie wzniecając konfliktów, wierzący narażony jest w nich na odrzucenie czy wyśmianie. Jednak znowu to Chrystus pierwszy był uznany przez rodzinę za wariata („odszedł od zmysłów”, gr. ekseste, dosłownie „doprowadził się do szału”).
Jednak czy wierzący może godzić się na wszystko w imię prób zachowania pokoju w rodzinie? Słowo Boże zakreśla dwie granice, poza którymi dążenie do zachowania pozornego pokoju staje się wykroczeniem wobec ewangelii.
Pierwsza z nich to zachowanie właściwiej hierarchii w miłości. Jezus mówi: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. Nie można ze względu na dobre stosunki w rodzinie zaniedbać bojaźni Bożej ani postawić bliskości z członkiem rodziny ponad zażyłość z Bogiem. Sytuacje, w których najbliższy odciąga od modlitwy albo życia sakramentalnego, domagają się wyraźnego sprzeciwu, nawet za cenę rozłamu w rodzinie. Podobnie jeśli oczekuje się od osoby wierzącej podejmowania zachowań niemoralnych – opór wobec takich oczekiwań nie jest grzechem, chociażby rodził konflikt. Zachowanie pokoju, nawet w pozornie zgodnej rodzinie, nie jest warte wyparcia się Boga.
Drugim powodem, dla którego trzeba odstąpić od prób uniknięcia rozłamu, jest troska o własną godność. Ochrzczony, wierzący to ktoś zjednoczony z Chrystusem, a jego ciało stanowi świątynię Ducha Świętego. Przemoc w każdym jej wymiarze (psychiczna, duchowa, fizyczna) uderza w przyrodzoną godność ludzką, jednocześnie stanowiąc zamach na godność dziecka Bożego. Działaniem słusznym i moralnym wobec niej jest obrona, czasem przybierająca formę wyraźnego rozłamu z agresorem.
Kiedy Pan Jezus posyłał uczniów na wyprawę misyjną, nakazywał – jak już wspomniałam – niesienie przez nich pokoju. Jednak obok tego wyraził nakaz opuszczenia domu, który ich nie przyjmie, aż do radykalnego znaku strząśnięcia prochu z nóg (por. Mt 10, 13-14). Wynika z tego, że nawet intencja ewangelizacji nie usprawiedliwia zgody na bycie poniewieranym. Chrystus nie oczekuje od swoich wyznawców bycia bezwolną ofiarą przemocy. Przeciwnie, daje przyzwolenie na obronę swojej godności nawet w sposób niszczący pozorny rodzinny pokój.
Rozdział w rodzinach, przecinający jak miecz więzy krwi nieodnowione pokrewieństwem duchowym, towarzyszy chrześcijanom przez całą historię Kościoła. Może o tym zaświadczyć św. Barbara, żyjąca w IV wieku Rzymianka, ścięta mieczem przez ojca-poganina. Wiele powiedziałaby o tym urodzona w przedwojennym Breslau Edith Stein – św. Teresa Benedykta od Krzyża. Jej matka, religijna Żydówka, nigdy nie pogodziła się z faktem chrztu córki. Także dzisiaj rzesze chrześcijan wywodzących się z islamskich rodzin są prześladowane przez swoich krewnych. Obok tego toczy się ciche męczeństwo osób wyśmiewanych w swoich domach z powodu wiary w Chrystusa. Nigdy nie jesteśmy jednak wobec tego sami. Przed nami kroczy Pan Jezus, Pierwszy Odrzucony, prowadzący nową rodzinę scalaną więzią Ducha Świętego.
Agata Skorupska–Cymbaluk