Kiedy myślę o spowiedzi w malarstwie, przed oczyma staje mi obraz, przed którym miałem okazję zatrzymać się na dłużej w petersburskim Ermitażu. Nie przedstawia wprost samego sakramentu, ale jest jego najlepszą ilustracją.
Jest to, jak zapewne się Państwo domyślają, Powrót Syna Marnotrawnego Rembrandta. Obraz, który nie tylko jest popisem technicznego kunsztu mistrza, ale także z wielką głębią interpretuje biblijną przypowieść.
Scenę widzimy przez soczewkę jednej chwili, w której autor zatrzymał czas. Czytam to jak zaproszenie do medytacji, powolnego przyglądania się tej sytuacji. Razem z Rembrandtem trwamy w momencie, w którym ojciec z czułością wita syna wracającego z tułaczki. Przybysz nie musi już nic tłumaczyć: wystarczy, że w geście pokory upadł ojcu do stóp, a jego wygląd mówi sam za siebie: ogolona głowa, poraniona stopa, porwane łachmany – ślady biedy, dalekiej wędrówki, cierpienia. Czemu bogaty chłopak miałby golić głowę? Więzienie? Insekty?
Syn nie musi nic tłumaczyć. Niepotrzebne są słowa, ojciec już go przyjął. Ze spokojem przytula tego, który przecież sprzeniewierzył się jego woli. Jest wyobrażony jako starzec: człowiek, którego takie zło już nie zaskakuje, zna je dobrze z długiego życia. Nie musi grzmieć, wystarczy, że pełnym delikatności gestem okaże miłosierdzie. Kto przyjrzy się dokładnie, zobaczy, że dłonie ojca różnią się od siebie: prawa jest delikatna, o długich i smukłych palcach – ewidentnie kobieca, a lewa – silna, szeroka, spracowana i męska.
Więź, bliskość i przebaczenie. Można nazwać je głównymi tematami obrazu. Po co więc Rembrandt umieścił na nim inne postaci? Czy nie wystarczyło skupić się na ojcu i synu? Wydaje się, że ich relacja jest jeszcze dobitniej podkreślona poprzez umieszczenie na obrazie innych osób. Napięcie potęguje postać starszego syna, który przygląda się całej sytuacji z chłodem i z daleka. Nie wyciąga nawet ręki do długo niewidzianego brata. Z kolei wyłaniający się z tajemniczego mroku słudzy patrzą na powrót odszczepieńca z ciekawością, a może zazdrością. W takim otoczeniu widzimy ojca trwającego w czułym uścisku i cieszącego się z syna, który pogubił się, ale powrócił. Całe dzieło jest więc wybitną ilustracją spotkania najczystszego miłosierdzia z doskonałą skruchą – czyli tego, co jest istotą sakramentu pojednania.
Siedem sakramentów w gotyckim kościele
Kto wybierałby się na Zachód, do Antwerpii, ten w Królewskim Muzeum Sztuk Pięknych może obejrzeć niezwykłe dzieło Rogiera van der Weydena Tryptyk Siedmiu Sakramentów. Tu z kolei nie zobaczymy dosłownej ilustracji sceny biblijnej: scena ukrzyżowania została umieszczona we wnętrzu gotyckiego kościoła, w którym na pierwszy rzut oka aż roi się od postaci. Psy, duchowni, kolorowo ubrani mieszczanie. O co tu chodzi? Gdy nieco dokładniej przyjrzymy się obrazowi, zobaczymy, że zawiera liczne sceny, które spokojnie mogłyby być samodzielnymi wizerunkami. Przypomina to dramat liturgiczny, średniowieczną formę teatralną, którą wystawiano właśnie w przestrzeni kościoła, a poszczególne sceny wykonywano w różnych jego częściach.
Jeśli średniowiecze kojarzy się państwu z ciemnymi wnętrzami i srogimi pokutami nakładanymi na wiernych przez bezdusznych duchownych, to proszę przyjrzeć się temu obrazowi dokładniej! Ile tu światła, szczęścia i spełnienia!
Scena spowiedzi to, podobnie jak w przypadku poprzedniego omawianego obrazu, figura wielkiej czułości. Duchowny siedzący na krześle bezpośrednio przed klęczącym wiernym czule głaszcze go po głowie. Spojrzenia dwóch mężczyzn się spotykają; w scenie tej można dostrzec spokój przychodzący wraz z przebaczeniem, którego znakiem jest anioł unoszący się ponad głowami księdza i penitenta. Jego czerwona szata symbolizuje miłosierdzie. Aniołów jest siedmiu, każdy ubrany w inny strój i każdy odpowiada jednemu z sakramentów.
Ale co to wszystko znaczy? Trudno mówić o detalu, nie patrząc na całość obrazu. Takie ujęcie, choć nie jest realistyczne w dzisiejszym rozumieniu, prezentuje bardzo ważną rzeczywistość teologiczną: ofiara Chrystusa na krzyżu jest źródłem łaski, którą otrzymujemy w sakramentach. Miejscem ich przyjmowania jest Kościół, który dzięki sukcesji apostolskiej przechowuje depozyt wiary. Duchowni są więc pośrednikami i dzięki nim wierni mogą korzystać z Bożego działania w sakramentach. Sakramenty te – widoczne i mające swój materialny wyraz – są miejscem spotkania rzeczywistości ziemskiej z duchową, o czym świadczy obecność aniołów swobodnie fruwających pod kościelnym sklepieniem. A skąd w kościele wzięły się dwa psy? To już temat na inną opowieść.
Spowiedź w polu
Inne ujęcie tematu spowiedzi proponuje nam Wlastimil Hofman, malarz symbolista, w swoim obrazie z 1906 r. Na długo przed wprowadzeniem spowiedzi na dworze, jak praktykuje się to na pielgrzymkach czy plenerowych wydarzeniach religijnych, autor wydobył penitenta z wnętrza kościoła i umieścił scenę spowiedzi w szczerym polu. W miejscu kapłana pojawiła się figura Chrystusa – świątek patrzący na spowiadającego się, konfesjonał zastąpiono zaś konstrukcją przypominającą starą, rozpadającą się drewnianą kapliczkę. Takie ujęcie kieruje nas do doświadczenia „prostaczków”, którzy w szczerym wyznaniu grzechów spotykają Jezusa. W spotkaniu tym mogą pośredniczyć także zwykłe, wiejskie figurki – świątki, które są ważne przecież nie ze względu na jakość wykonania, ale na Osobę, do której odwołują, którą w jakiś sposób uobecniają.
„Nieporadnie wyrzeźbiony Chrystus wsłuchuje się w słowa spowiedzi wędrowca. Obaj wynędzniali, obaj cierpiący, bliscy sobie jak bracia, którzy stykają się czołami przez deskę konfesjonału” – pisał Ł. Kossowski, znawca malarstwa Młodej Polski. Hofman wielokrotnie jeszcze wracał do tego tematu, podchodząc do niego na różny sposób. Zawsze jednak spowiedź odbywała się na dworze, wobec drewnianej figury Chrystusa.
W sztuce nie zawsze jednak jest tak sielankowo!
W końcu spowiedź to przyznanie się do zła, stanięcie w trudnej prawdzie. Wymaga skruchy i przynajmniej minimalnej pokory. Trudno o taką postawę podejrzewać bohatera przedstawionego na obrazie Odmowa spowiedzi, którego autorem jest Ilia Riepin. Oto widzimy moment dramatyczny. Na niepościelonym łóżku, w bliżej nieokreślonej przestrzeni siedzi mężczyzna, który z niechęcią patrzy na księdza. Ksiądz, zwrócony tyłem do widza, kieruje się ku bohaterowi obrazu, trzymając w ręku błyszczący krucyfiks. Kontekst każe domyślać się, że to więzień, który przed wykonaniem wyroku śmierci może pojednać się z Bogiem. A jednak patrzy na księdza raczej z odrazą. Może to ideologia, która go zaślepiła, a może ciężar własnego grzechu i trudność w szczerym go wyznaniu?
To już tylko domysły nas – interpretujących. W każdym z tych obrazów możemy zobaczyć jakąś cząstkę siebie i patrzeć na nie przez pryzmat swoich doświadczeń.