Gdy rozmawiam o Eucharystii z różnymi osobami, spotykam się z dwiema skrajnie odmiennymi opiniami. Część ludzi odnosi wrażenie, że nasza współczesna Msza święta jest kompletnie różna od tej, na jakiej zbierali się pierwsi chrześcijanie. Niektórzy mówią nawet: „kiedyś to był po prostu posiłek, zjadano chleb i już, a dziś to jakieś ceremonie, wyznania grzechów i wiary, czytania i inne niepotrzebne dodatki”.
Druga z kolei grupa ma całkowicie odmienną opinię; uważa, że od czasów apostolskich do późnych lat 60. XX wieku „wszystko było tak samo” i dopiero w ostatnich czasach usiłuje się liturgię na siłę zmienić.
W niniejszym tekście chciałbym, drogi Czytelniku, zajrzeć wraz z Tobą przez kilka „okienek” w czasie, aby podpatrzeć naszych przodków i zweryfikować te dwie opinie.
Pierwsze okienko tylko uchylamy: prowadzi do Eucharystii we wspólnocie chrześcijańskiej końca I wieku. Napisano wówczas niepozorny dokument, który nazywa się „Didache – czyli nauka dwunastu apostołów”. Nie ma w nim niestety opisu całej Mszy świętej, ale podane są formularze dziękczynienia za chleb i za wino (niewątpliwej formy liturgicznej) – zarówno przed, jak i po łamaniu chleba – bardzo podobne do dzisiejszych. Dowiadujemy się również, że nikt nie może przyjąć Eucharystii „oprócz tych, co zostali ochrzczeni w imię Pana”.
Lektura Didache pozostawia jednak pewien niedosyt; autor nie opisywał zbyt szczegółowo przebiegu Mszy świętej, wychodząc najwyraźniej z założenia, że jest ona doskonale znana czytelnikom.
Udajmy się zatem do kolejnego okresu w historii – do II wieku. Powstał wówczas tekst świętego Justyna Męczennika – „Apologia”. Oto fragment:
„W dniu zaś zwanym dniem Słońca (w Rzymie tak określano niedzielę – przyp. M.P.) odbywa się w oznaczonym miejscu zebranie wszystkich nas, zarówno z miast, jak ze wsi.
Czyta się wtedy pamiętniki apostolskie lub pisma prorockie, jak długo na to czas pozwala, gdy zaś lektor skończy, przełożony żywym słowem upomina i zachęca do naśladowania tych wzniosłych nauk. Następnie powstajemy z miejsc i modlimy się, po modlitwie zaś następują opisane już poprzednio ceremonie, mianowicie przynosi się chleb oraz wino z wodą, nad którymi przełożony odprawia modły i dziękczynienia, ile tylko może, lud zaś odpowiada mu radosnym amen. Wreszcie następuje rozdawanie każdemu cząstki pokarmu eucharystycznego; nieobecnym zanoszą go diakoni. Kogo stać na to, a ma dobrą wolę, ofiarowuje datki, jakie chce i może, po czym całą zbiórkę składa się na ręce przełożonego”. |
Jest coś fascynującego w tym, że opisana przez św. Justyna Msza święta właściwie nie różni się od dzisiejszej; mamy liturgię słowa („pamiętniki apostolskie i księgi prorockie” to oczywiście Ewangelia, Listy i być może czytania ze Starego Testamentu), po której prezbiter wygłasza kazanie. Później następuje modlitwa wiernych, ofiarowanie darów, dziękczynienie (dziś nazywamy to modlitwą eucharystyczną) i Komunia święta. Na końcu św. Justyn wspomina o kolekcie (dziś odbywa się ona po kazaniu).
Zachęceni tym, co zobaczyliśmy, przejdźmy do kolejnego momentu w historii – tym razem będzie to przypisywana Świętemu Hipolitowi „Tradycja apostolska” z III wieku. Zaglądamy i widzimy… współczesną drugą modlitwę eucharystyczną. Owszem, niektóre sformułowania są dziś mniej archaiczne, ale jakże znajomo brzmią słowa:
„B.: Pan z wami.
L.: I z duchem twoim. B.: W górę serca. L.: Wznosimy je do Pana. B.: Dzięki składajmy Panu. L.: Godne to i sprawiedliwe. B.: (…) Dzięki składamy Tobie, Boże, przez umiłowane Dziecko [Sługę, Syna] Twoje, Jezusa Chrystusa, którego posłałeś nam w czasach ostatecznych jako zbawiciela, odkupiciela i zwiastuna Twojej woli, który jest Słowem Twoim nierozdzielnym od Ciebie, przez którego wszystko stworzyłeś, i gdy uznałeś to za słuszne, posłałeś Go z niebios w łono Dziewicy; On przez Nią noszony stał się ciałem i okazał się Synem Twoim, zrodzonym z Ducha Świętego i z Dziewicy. (…)”. |
Myślę, że nie trzeba więcej nikogo przekonywać, że Msza święta w swojej podstawowej strukturze (a nawet w większości tekstów) nie zmieniła się od czasów apostolskich.
Czy zatem nie odczulibyśmy żadnej różnicy, trafiając na Eucharystię naszych przodków? Chyba nie do końca.
Przypuśćmy, że wybraliśmy się na niedzielną Mszę w III lub IV wieku. Już przed świątynią zaskoczyłby nas widok ubranych na czarno pokutników, którzy błagają wchodzących do kościoła o modlitwę (im nie wolno było wejść). Doznawali oni odpuszczenia grzechów dopiero po odbyciu pokuty, najczęściej w Wielką Sobotę.
Po wejściu do wnętrza pojawiłoby się kolejne zdziwienie – próżno szukalibyśmy tabernakulum.
Na pytanie, gdzie się ono podziało, obecni wskazaliby ołtarz, kształtem przypominający starotestamentowy Namiot Spotkania (łac. tabernaculum).
Również sto lat później, gdy zaczęto już przechowywać niespożytą Hostię w specjalnej szafce (armarium), nie była ona widoczna dla wiernych – stała w specjalnym pomieszczeniu, z którego po latach zrodziła się zakrystia. Tabernakulum, jakie znamy (obok ołtarza) to dopiero epoka bazylik chrześcijańskich, choć z początku zastępowała je puszka w kształcie gołębia – symbolu Ducha Świętego – zawieszona nad ołtarzem.
I jeszcze drobiazg – wieczna lampka. Pojawiła się około VI wieku i płonął w niej zawsze żywy ogień. Dopiero w czasie II wojny światowej, ze względu na bombardowania, papież Pius XII zezwolił czasowo na zastąpienie oliwnego kaganka żarówką elektryczną. Wojna się skończyła, a prowizoryczne rozwiązanie zostało do dzisiaj.
Wracając do naszej wizyty w starożytnym kościele – wiele osób byłoby zaskoczonych, że ołtarz bardziej przypomina dzisiejszy „posoborowy” solidny stół niż półkę przed tabernakulum, jaką pamiętają z czasów młodości. Cóż, ołtarz w postaci takiego blatu pojawił się dopiero w XV wieku (choć wcześniej umieszczano tam półkę, na której można było postawić wyjmowane z zamknięcia puszki z Hostiami).
Ale od dygresji wracajmy do naszej wizyty w starożytnym kościele. Rozpoczyna się Msza święta. Wyznanie grzechów, czytania, homilia, zaraz zacznie się liturgia Ciała i Krwi Pańskiej. Zaczynamy się powoli czuć jak u siebie. Ale cóż to? Na komendę lektora (który stoi cały czas przy drzwiach i patrzy w stronę wschodu – jego zadaniem jest zawiadomić modlących się, gdyby nastąpiło ponowne przyjście Jezusa na obłokach niebieskich) część uczestników Mszy wstaje i wychodzi.
Czy znudziły im się modlitwy?
Nic podobnego. To katechumeni. Ponieważ zostaną ochrzczeni dopiero w najbliższą Wielką Sobotę, nie wolno im przebywać w kościele podczas konsekracji.
Kolejnym zaskoczeniem jest to, że ksiądz odwraca się do nas przodem. Dziwne, przecież do drugiego Soboru Watykańskiego jeszcze kilkanaście wieków… No cóż, odprawianie Mszy „tyłem do wiernych” wprowadzono dopiero około roku tysięcznego.
Liturgia trwa dalej, wybrzmiewa dobrze nam znana modlitwa eucharystyczna. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że nikt nie klęczy. Niedzielę i święta uważa się tu za dni radości i uwielbienia dla Boga – a postawą uwielbienia w wieku IV była postawa stojąca. Sobór Nicejski z 325 roku – ten sam, który sformułował credo – przestrzegał:
„Nie należy modlić się na kolanach w niedziele i w dniach Pięćdziesiątnicy. Ponieważ są tacy, którzy klęczą w niedzielę i w dni Pięćdziesiątnicy, święty sobór postanowił, że modlitwa do Pana ma być zanoszona w postawie stojącej, by wszędzie był przestrzegany jeden i ten sam porządek”.
Kończy się modlitwa eucharystyczna… Chwileczkę! Komunia święta? A podniesienie?! Czyżbyśmy przespali moment, który dziś uważamy za najważniejszy?
Spokojnie, wszystko jest w najlepszym porządku. Podniesienie wprowadzono dopiero w II tysiącleciu – formalnie w 1579 roku; wcześniej było obecne w niektórych rytach lokalnych.
Podchodzimy do Komunii świętej. Już wiemy, że jest niedziela, więc klękać nie wolno. Otwieramy usta… obecni patrzą na nas ze zdziwieniem. Rozglądamy się ukradkiem. Przyjmujący podchodzą w skupieniu, trzymając skrzyżowane dłonie przed sobą. Z pietyzmem przyjmują w nie połamany przez celebransa chleb (jego gotowe porcje w postaci opłatków zostaną wprowadzone dopiero około VIII wieku), który stał się Ciałem Chrystusa. Gdybyśmy zawitali tu dwa wieki później, kobiety miałyby na dłoniach chustę zwaną dominicale i na nią otrzymywałyby Pokarm Nieśmiertelności.
Kończy się liturgia. Jeszcze kolekta i rozesłanie. Po Mszy wśród osób, które nie mogły przyjąć Komunii świętej rozdzielana jest eulogia – chleb, który został pobłogosławiony podczas liturgii, ale nie został przemieniony (trochę tak, jak nasze dzisiejsze dary ołtarza).
Wszystkie te zmieniające się praktyki, choć może byłyby dla nas szokujące (tak jak szokujące byłyby nasze praktyki dla przodków w wierze), są wobec Mszy świętej jak odświętne stroje – piękne, wyrażające szacunek do Tego, do którego się przychodzi – ale nie zmieniają istoty ubranej w nie Eucharystii – tej samej, olśniewającej i niezmiennej przez wieki.