Rozpoczynamy nowy cykl zatytułowany „Ciekawostki różańcowe”. W każdym artykule będzie ukryta jedna lub więcej ciekawostek związanych z modlitwą różańcową. Zostaną one powiązane z wybranym problemem duchowym, który będziemy rozważać w danym numerze, właśnie przez pryzmat owej ciekawostki. Dzięki temu poznamy różaniec jako odpowiedź na duchowe trudności, z jakimi się zmagamy. W tym numerze zastanowimy się nad tym, czym jest „szybka religijność” i jak można przeciwdziałać duchowemu lenistwu.
Dziś mamy wyjątkowo łatwy dostęp do wielu materiałów rozwijających duchowość. Bez trudu możemy nabyć dewocjonalia, książki religijne i prasę katolicką, oglądać wartościowe filmy, korzystać z materiałów dostępnych w internecie – modlitw, wykładów, konferencji, świadectw, artykułów czy nawet transmitowanych na żywo Mszy oraz adoracji… I Bogu niech będą dzięki za te formy medialnej ewangelizacji! Fakt, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, może stanowić jednak pokusę przyjęcia postawy „duchowego lenistwa”. Na przykład pytamy: „Po co mam iść do kościoła na rekolekcje, skoro te same – lub lepsze – rekolekcje mogę wysłuchać on-line?”. Nie brakuje w internecie kanałów, na których znani i lubiani kaznodzieje pomagają wiernym przeżyć Wielki Post czy Adwent. Nie zachęcają jednak do tego, aby korzystać wyłącznie z „wirtualnych rekolekcji”, rezygnując tym samym z pójścia do kościoła.
Tymczasem „duchowe lenistwo”, które coraz częściej nas cechuje, przejawia się w szukaniu łatwiejszych zamienników. Często szukamy czegoś, co byłoby zamiast żywej relacji z Bogiem i drugim człowiekiem. Zamiast ofiarować czas na spotkanie i rozmowę, wysyłamy życzenia SMS-em; zamiast powiedzieć „kocham”, kupujemy kwiaty i czekoladki; zamiast przytulenia, potrzymania za rękę i spojrzenia w oczy, wymieniamy cmoknięcia obok policzków.
To samo dzieje się w życiu duchowym. Z naiwnością dziecka szukamy wymówek typu „paluszek i główka”, za pomocą których tłumaczymy się przed nami samymi, wobec Pana Boga i Kościoła z tych wszystkich sytuacji, w których sobie odpuszczamy. Nie idziemy na nabożeństwo, bo…; nie modlimy się, ponieważ…; nie angażujemy się, bo…, itd., itd. Opracowujemy za to takie rozwiązania, by realizować plan minimum i w żadnym wypadku nie robić tego, co nadobowiązkowe. Dążymy do tego, aby wypełnić zadania wynikające z wyznawanej wiary, ale w taki sposób, by poświęcić na nie jak najmniej czasu (w końcu jest tyle spraw, które wydają się nam ważniejsze i pilniejsze). Nie oszukujmy się, życie religijne bywa marginalizowane, uważane za nieatrakcyjne i postrzegane jako „marnowanie czasu”. Pogłębianie życia religijnego, a tym samym duchowego, to trudne i nierzadko żmudne zadanie, wymagające cierpliwości i… właśnie czasu.
Lenistwo w życiu duchowym
Gdybyśmy jednak zdali sobie sprawę z tego, ile czasu zdarza nam się marnować, trawić na bezowocnych i często bezsensownych czynnościach, wtedy być może okazałoby się, że ten skrawek czasu, który nie jest jeszcze dobrze zagospodarowany, mógłby stać się żyzną glebą, na której rozkwitłaby nasza duchowość.
Kiedyś usłyszałam, że warto, by człowiek poświęcał na modlitwę w ciągu dnia tyle czasu, ile poświęca na jedzenie. W czasach, gdy codzienne posiłki rzeczywiście były rytuałem, okazją do wspólnego gotowania i celebrowania spotkań przy rodzinnym stole, takie porównanie funkcjonowało znakomicie. Teraz jednak niekoniecznie. Cieszącym się popularnością rozwiązaniem jest tzw. fast food, czyli „szybkie jedzenie”. Ludzie łapią w biegu mało wartościowe bułki, kanapki i spożywają je również w biegu lub przysiadając przy jednoosobowych stolikach w centrach handlowych. Chcemy, by ktoś przygotował składniki, wykonał potrawę i posprzątał po nas. Naszym zadaniem pozostaje konsumpcja. Odchodzimy od trudu gotowania i budowania więzi przy okazji posiłku.
Analogiczny trend obserwujemy w życiu duchowym. Można powiedzieć, że mamy teraz do czynienia ze zjawiskiem „szybkiej religijności”. Wpadamy spóźnieni na Eucharystię; niecierpliwimy się w kolejce do spowiedzi; modlitwę zadaną do odmówienia w ramach pokuty przeliczamy na minuty; złości nas, gdy nabożeństwo się przedłuża… Sięgamy po to, co mamy pod ręką i co nie zawsze jest dobre. Oczekujemy, by ktoś zaproponował nam „duchowego gotowca”. Szukamy zatem takich wygodnych rozwiązań. Zamieszczamy w internecie prośbę o modlitwę i liczymy na to, że ktoś nas wyręczy w działaniu. Oglądamy pięciominutowy filmik z przesłaniem i myślimy, że to – mówiąc kolokwialnie – załatwi sprawę i od razu staniemy się lepszymi ludźmi. Te wszystkie medialne, wirtualne, „szybkie” drogi szukania duchowego rozwoju są dobre – pod warunkiem, że prowadzą do pogłębienia relacji z Panem, Kościołem, drugim człowiekiem i samym sobą.
Innym trendem, który przekłada się na życie religijne, jest tzw. multitasking, czyli wielozadaniowość. Współcześnie wymaga się, zwłaszcza od przedstawicieli młodego pokolenia, umiejętności wykonywania wielu zadań równocześnie. Pracodawcy oczekują, że osoba przez nich zatrudniona będzie potrafiła np. wykonywać zleconą pracę na komputerze (często obejmującą kilka różnych zadań) i jednocześnie prowadzić służbową rozmowę przez telefon – wszystko w tym samym czasie. O ile tendencja ta w pracy bywa fatalna w skutkach, o tyle w życiu duchowym multitasking może przynosić piękne owoce.
Różaniec na pomoc
Z pomocą przychodzi tu różaniec, który – o czym często piszemy na łamach „KRŚ” – może być modlitwą wykonywaną przy okazji innych czynności. Modę na podróżowanie lub spacerowanie ze słuchawkami telefonicznymi w uszach bądź prasowanie przy ulubionym serialu z powodzeniem można przekształcić na różaniec „przy okazji” tych czynności, które mogą stać się dobrym tłem do wyciszenia się i rozważania tajemnic różańcowych.
Odkrywamy w tym miejscu tę drugą, lepszą stronę medalu. Okazuje się, że „szybka religijność”, rozumiana jako wykorzystywanie nadarzających się okazji, by – mimo trudności – choć na chwilę zwrócić nasze oczy ku niebu, jest czymś niezwykle dobrym i pomocnym. Co więcej, to wypełnienie ewangelicznego wezwania Pana Jezusa, który powiedział nam, że zawsze powinniśmy się modlić i nigdy nie ustawać w tej czynności (por. Łk 18,1).
Jeżeli sięgniemy do początków historii różańca, to odkryjemy, że ten stan czuwania na modlitwie przyświecał idei, która była pierwowzorem różańca. Otóż rytm dnia w zakonie benedyktynów wyznaczało codzienne odmawianie 150 psalmów. Ze względu na fakt, że nie wszyscy bracia byli w stanie podołać temu wyzwaniu (przeszkodą był brak umiejętności czytania), mnisi mogli odmawiać 150 razy modlitwę „Ojcze nasz”. Na podobieństwo tej praktyki wkrótce zaczęto odmawiać modlitwę „Zdrowaś Maryjo” powtarzaną 150, 100 lub 50 razy. Modlitwa była powtarzana tyle razy, na ile mogła sobie pozwolić dana osoba.
Praktyka, która dała początek dzisiejszemu różańcowi, wymaga zatrzymania się. Na ogół zwracamy uwagę na jej prostotę. Mnie zaś ujmuje jej elastyczność i dostosowywanie się do człowieka. To piękne, że modlitwy „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo” stały się psałterzem duchownych i świeckich, biednych i bogatych. Zaczęto z nich korzystać w odpowiedzi na potrzeby tych „najmniejszych braci” (por. Mt 25,40), którzy nie potrafili czytać. Co więcej, „zdrowaśki” były powtarzane na różnych poziomach trudności – aż 150 razy, 100 lub 50 – w zależności od sił fizycznych i duchowych oraz możliwości czasowych człowieka.
Nie inaczej jest dzisiaj. Różaniec stał się modlitwą, po którą sięgają ludzie na całym świecie – niezależnie od wykształcenia, pozycji, majątku. Modlą się nim dzieci, nastolatki, młodzi dorośli i osoby dojrzałe. Dzieje się tak m. in. dlatego, że różaniec wciąż jest modlitwą elastyczną, która dopasowuje się do człowieka i odpowiada na jego zróżnicowane potrzeby. Można odmawiać cały różaniec, jedną część, jedną dziesiątkę lub włączyć się w tę modlitwę chociażby jedną „zdrowaśką”. Można odmawiać różaniec codziennie, raz w tygodniu czy raz w miesiącu. Wszystko zależy od tego, w jakim momencie życia jesteśmy, co aktualnie przeżywamy, na ile możemy sobie pozwolić. Wspaniałością różańca jest również to, że rozważanie jego tajemnic może nam towarzyszyć w każdej życiowej sytuacji, ponieważ są one tak skonstruowane, by były nam bliskie zarówno w czasie szczególnej radości, jak i cierpienia, a także w tym, co stanowi naszą zwykłą codzienność.
Powtarzanie „zdrowasiek”, przeplatanych Modlitwą Pańską („Ojcze nasz…”), oddawaniem chwały Trójcy („Chwała Ojcu…”) i przepraszaniem za grzechy („O mój Jezu…”), może wyznaczać rytm dnia i rytm życia. Modlitwa ta może nas wspierać w tym, byśmy nie odłączyli się od tego, co Boże i trzymali się nieba za pomocą paciorków różańca. Fakt, że możemy mieć różaniec zawsze blisko siebie – na palcu, na nadgarstku, w kieszeni – sprawia, że modlitwa ta chce nam towarzyszyć – zawsze i wszędzie. Jest lekarstwem na „duchową niemoc” i „lenistwo”. Nawet największy „duchowy leniuch” i fan „szybkiej religijności” jest bowiem w stanie przełamać się i powtórzyć kilka „zdrowasiek”, których rytm na pewno sprawi, że choć na chwilę zwolni tempo życia. I nie jest to tylko pusty frazes. Badania naukowe (zob. Tomasz Krauze, Wpływ oddychania na pracę układu krążenia i autonomicznego układu nerwowego, Poznań 2008) pokazują bowiem, że odmawianie różańca korzystnie wpływa na kondycję organizmu – zmniejsza częstotliwość oddechów, co przekłada się na lepszą pracę serca, uspokaja i przynosi ukojenie – nie tylko duchowe, ale i fizyczne.