O Księdzu Męczenniku Stanisławie Musiale, proboszczu parafii św. Krzyża w Bieganowie k. Wrześni w latach 1934–1940.
Polska jest błogosławionym krajem, któremu Bóg dał wielki zastęp świętych wstawiających się za nami z nieba. Wielu z nich to ofiary tragicznych dziejów Polski, zwłaszcza w minionym stuleciu: zabijanych w obozach, więzieniach, w masowych egzekucjach, wywożonych na zesłanie. Są dziś wynoszeni na ołtarze, ich twarze widnieją na medalikach i w domowych ołtarzykach, ich imiona z czcią wymawiane są w litaniach. Jednak nie mniejszy zastęp, a może znacznie większy, to święci, których nie zapamiętano z imienia, o których ofiarach zapomniano lub od początku wiedział o nich tylko sam Bóg.
13 czerwca 1999 roku, podczas VII pielgrzymki do Polski, św. Jan Paweł II beatyfikował 108 spośród takich „zapomnianych” polskich męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasie II wojny światowej. Słudzy Boży (w Kościele katolickim w ten sposób określa się osoby zmarłe, wobec których wszczęto proces beatyfikacyjny) zostali przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne. W gronie błogosławionych znalazło się 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich. Msza św. beatyfikacyjna odbyła się na Placu Piłsudskiego w Warszawie, gdzie uroczyście odczytano ich imiona.
Niestety – tu przechodzę do właściwej opowieści – wśród nich zabrakło imienia mojego wuja, ks. Stanisława Musiała. W latach 1934–40 proboszcza parafii Bieganowo i Zieliniec k. Wrześni, męczennika niemieckich obozów koncentracyjnych w Gusen, Mauthausen i Dachau, zamordowanego w Dachau 24 grudnia 1940 roku. Brak wśród beatyfikowanych tego świętego męczennika, o którym pamięć i miłość trwa w mej rodzinie już w trzecim pokoleniu, zawiniony jest przez niżej podpisanego. Tym artykułem i jeśli Bóg zechce, dalszymi staraniami, pragnę zadośćuczynić tamtemu zaniedbaniu. Na swe usprawiedliwienie mam to, że opóźnienie w zgłoszeniu do urzędów kościelnych męczeńskiej śmierci mego wuja było niewielkie, można je było nadrobić. Ale wiele trudu włożył diabeł, aby utrudnić tę beatyfikację. Bezduszność i niechęć do współpracy ze strony czynników urzędowych okazały się silniejsze i do naprawienia mego błędu nie doszło.
* * *
Ksiądz Stanisław Musiał urodził się 6 maja 1903 r. w Broniewie k. Nakła nad Notecią, wówczas woj. poznańskie, obecnie kujawsko-pomorskie, w patriotycznej rodzinie wielkopolskiej. Jego starszy brat Ludwik brał udział w Powstaniu Wielkopolskim na tym terenie. Stanisław był trzecim z sześciorga braci i pięciu sióstr, z których trzy zostały zakonnicami (Marynia u ss. niepokalanek w Kościerzynie, Serafia u szarytek w Gnieźnie, Helena, zwana Lutką, u wizytek w Krakowie). Mimo wielodzietności rodzina nie cierpiała niedostatku, gospodarstwo było prawie 50-hektarowe i dobrze prowadzone, do obróbki ziemi zatrudniano robotników najemnych. Po wczesnym osieroceniu dzieci przez oboje rodziców, dwóch najstarszych chłopców, Józef i Ludwik, zostało na roli, inni ukończyli szkoły półwyższe lub studia, w tym mój śp. ojciec Mieczysław psychologię na Uniwersytecie Poznańskim (ukończoną w 1935 r.). Jego młodszy brat Edmund osiadł po wojnie w Koninie jako specjalista w kopalnictwie węgla brunatnego, najmłodszy Kazimierz wyspecjalizował się w drobiarstwie i osiadł we Wrześni. Stanisław ukończył Seminarium Duchowne w Poznaniu i święcenia kapłańskie odebrał w Archikatedrze Poznańskiej 16 czerwca 1929 r. Jego pierwszym miejscem posługi była Fara w Gnieźnie (I wikariusz w latach 1929–1933), następnie Fara (obecnie Katedra) w Bydgoszczy (I wikariusz w latach 1933–1934), aby w 1934 r. objąć parafię w Bieganowie (pw. Świętego Krzyża) i w Zielińcu (pw. św. Mikołaja) koło Wrześni.
O „wujku Stasiu”, jak w rodzinie nazywano brata mego ojca, słuchałem od dzieciństwa opowieści pełnych czci i tęsknoty, jako o „niezwykle delikatnym”, pełnym mistycznej zadumy kapłanie, a zarazem Wielkopolaninie z krwi i kości, który potrafił wszystko naprawić i nawet sam zelektryfikował swą plebanię. Jego brat Edmund wspomina w swoim świadectwie, że ks. Stanisław był „człowiekiem cichym i spokojnym, sumiennym duszpasterzem i człowiekiem o wielkim sercu. Wspomagał biednych, dochowywał celibatu i nie stwarzał nawet pozorów niemoralnego prowadzenia się”. Pomimo delikatnego usposobienia był atletycznej postury, uprawiał wioślarstwo i grał w piłkę nożną. Lubił też brydża i często bywał w znajdującym się obok plebanii „przez płot” pałacu Edwarda Grabskiego, dowódcy 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich. Grabski (po II wojnie światowej prześladowany przez komunistów, m.in. odmówiono mu renty, zakazano przebywać bliżej niż 100 metrów od pałacu) hojną ręką łożył na Kościół, m.in. sfinansował renowację Katedry gnieźnieńskiej, za co otrzymał od Piusa XI tytuł „szambelana papieskiego”.
Plebanię ks. Stanisławowi prowadziła jego siostra Helena. Nie dotrwała ona u krakowskich wizytek do ślubów wieczystych, gotowa raczej zajmować się probostwem u swego brata. Była to energiczna i gospodarna Wielkopolanka, świetnie znająca język niemiecki i rozczytująca się w zgromadzonych w saloniku książkach, których ozdobą była przepięknie wydawana tomami na subskrypcję wielka polska encyklopedia Ultima Thule (do wojny ukazało się dziewięć tomów, dziesiątego już nie wydano). Zaś u Grabskich bywała śmietanka Drugiej Rzeczpospolitej, m.in. ambasador polski w Berlinie Józef Lipski, a także wspierani przez dziedzica artyści, w tym pochodzący z Kalisza znany malarz Mieczysław Kościelniak. Namalował on z fotografii istniejące do dziś naturalnej wielkości portrety obojga rodziców ks. Stanisława: Jana i Franciszki Musiałów. Dzięki tym szerokim kontaktom ks. Stanisław był świetnie zorientowany w bieżącej polityce, nie miał też złudzeń co do zamiarów Trzeciej Rzeszy wobec Polski. Nie był dla niego zaskoczeniem najazd niemiecki na Polskę 1 września 1939 r. i wszystko, co się potem wydarzyło.
* * *
„Klechy są naszym śmiertelnym wrogiem” – grzmiał gubernator Generalnej Guberni Hans Frank. Zgodnie z tymi słowami represje najeźdźcy spadły na Kościół polski od pierwszych dni okupacji. Dotyczyły one zwłaszcza Pomorza i Wielkopolski, włączonej do III Rzeszy i przemianowanej na Kraj Warty (Wartheland). Jego namiestnikiem został polakożerca Arthur Greiser (powieszony 21 lipca 1946 r. na stoku poznańskiej Cytadeli). Jedną z pierwszych decyzji Niemców po ich wkroczeniu do Poznania w 1939 r. było wysadzenie w powietrze pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa na Placu Mickiewicza (rozbiórki doglądał osobiście syn namiestnika, Eckhardt Greiser; niestety, pomnika do dziś nie odbudowano). Decyzją namiestnika Warthegau zamknięto ok. 1300 kościołów i kaplic katolickich, z których pięćset, w tym Archikatedrę Poznańską, zamieniono na magazyny, reszta mogła działać jedynie w wybranych godzinach dnia. Celem tej akcji było przeprowadzenie w Kraju Warty eksperymentu, jak zachowa się katolickie społeczeństwo po utracie swoich księży. Wielkopolska miała całkowicie utracić polski charakter, zadbano nawet o usuwanie przydrożnych kapliczek i świątków. Aresztowano 1093 kapłanów, z których 662 już do swych parafii nie wróciło, zamordowanych w niemieckich obozach i katowniach. W tym w prawdziwej Kalwarii, jaką stał się obóz w Dachau – wyspecjalizowany w mordowaniu właśnie katolickich księży. Jeden z duchownych, którzy przeżyli to piekło, wspominał, że nigdy wcześniej nie widział takiej nienawiści w oczach, jak u dozorców w Dachau. Były to oczy wprost „płonące podłością” a usta „wykrzywione w gniewie na sam widok katolickiego kapłana”. Mój wuj Stanisław znalazł się w tej liczbie…
Oddaję głos Edmundowi Musiałowi, młodszemu bratu Stanisława, oto spisane w jego wspomnieniach świadectwo o tamtych dniach:
„W Bieganowie sądny dzień. Powszechna mobilizacja (…) ewakuują wszystkich z rodzinami, wozami, ciężki sprzęt rolniczy, nawet parowe pługi. (…) Cała wieś wyjechała, został tylko sołtys (…) Na plebanii tłum uciekinierów, znajomi księża, najbliższa rodzina (…) w popłochu. Ks. Stanisław wykazuje stoicki spokój i odwagę. «Ja nie jadę – mówi – muszę zostać i trwać na posterunku. Nie opuszczę parafii i kościoła. Od hitlerowców spodziewam się wszystkiego najgorszego, ale jako kapłan i Polak muszę wykazać właściwą postawę, choćby przyszło za to drogo zapłacić»”. I zapłacił, bo gdy do opustoszałego Bieganowa wkroczyli Niemcy – „cicho i spokojnie”, jak pisze wuj Edmund – ks. Stanisław zostaje po paru miesiącach aresztowany i wywieziony do obozu przejściowego w Puszczykówku k. Poznania. Zwożono tam kapłanów z całej Wielkopolski, skąd miano ich wywozić do obozów koncentracyjnych. Wysiedlono też z pałacu rodzinę Grabskich, która udała się do Warszawy, tam Edward zaangażował się w tworzenie NSZ, a jego dwaj synowie w pracę w konspiracji. Obaj później zginęli w Powstaniu Warszawskim. Wuj Edmund pisze: „Postanawiam ratować brata. Dzięki znajomościom wśród Polaków, zatrudnionych tam jako robotnicy, udaje mi się dostać do podziemi w Puszczykowie (dnia 8 maja 1940 r.). Mam przygotowany plan ucieczki, ubranie, transport. W piwnicach spotykam się z bratem. Był blady, wymizerowany, miał skrzep w prawym przedramieniu. Ręka na temblaku. Przedstawiam mu przygotowany plan ucieczki (…) Za godzinę będziesz wolny! Ale ksiądz patrzy na mnie ze łzą w oczach. – Nie mogę, kochany braciszku uciekać stąd! Moja ucieczka spowoduje represje wobec pozostałych księży. Jako kapłan i Polak nie mogę tego uczynić. (…) Muszę przyjąć to, co mnie czeka, z pokorą i odwagą, choćby przyszło mi zginąć… To były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszałem”.
* * *
Istnieje jeszcze jedno ważne świadectwo, spisane przez naocznego świadka losów ks. Stanisława. Są to wydane drukiem wspomnienia z obozów Gusen i Dachau wybitnego krakowskiego pisarza katolickiego Włodzimierza Wnuka („Byłem z wami”, PAX, Warszawa 1985). W rozdziale zatytułowanym „Duchowny elektromonter” opisuje on pojawienie się ks. Stanisława w Gusen, w podobozie Sankt Georgen, gdzie został przydzielony do ekipy elektryków i na tę samą pryczę, co autor relacji. Opisuje on pierwsze chwile, gdy ujrzał ks. Stanisława wprowadzonego do ich baraku. „Sprawiał wrażenie, jakby go w ogóle nie było. Mówił bardzo mało, właściwie odpowiadał tylko – i to ściszonym głosem – na zadawane mu pytania. Miał skupioną i jakby lekko zatrwożoną twarz (…) całymi godzinami cerował skarpetki, łatał bluzę, przyszywał guziki (…) Kolega Musiał – bo tak się nazywał – zjednał nas sobie rychło. Szczególnie ujęła nas jego uczynność i koleżeńskość (…) Nie interesował się nawet podziałem chleba (…) – Bardzo was proszę, załatwcie to sami i wydzielcie mi moją porcję, ja tak nie lubię brać w tym udziału… To była wysoka miara (…) jego szlachetności”.
Grzegorz Musiał
Autor tekstu: dr n. med. Grzegorz Musiał, ur. 1952 r. w Bydgoszczy. Lekarz okulista, pisarz, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i PEN Clubu. Bratanek ks. Stanisława Musiała.