To był wieczór 19 maja 2012 roku. Bayern Monachium walczył z Chelsea Londyn z o zwycięstwo w prestiżowym turnieju. Kibice piłki nożnej z całego świata oglądali finałowy mecz Ligi Mistrzów, w którym spotkali się najlepsi tego sezonu. Wielkie FC Barcelona i Real Madryt ze swoimi gwiazdami piłkarstwa poległy już w półfinałach. Los – ale czy ślepy? – sprawił, że stanęły naprzeciw siebie zespół angielski i niemiecki. Media ochrzciły finał nową Bitwą o Anglię i rzeczywiście, dramaturgii nie brakowało, na boisku rozgrywała się zażarta walka.
Bezbramkowy stan meczu utrzymywał się aż przez 82 minuty, do kiedy Thomas Müller dość przypadkowo trafił główką do bramki Cecha. Bawarczycy oszaleli z radości, do końca meczu zostało tylko kilka minut! Niemcy zaczęli grać na zwłokę, a ich trener wprowadzać zmiany.
Didier Drogba: „Bóg jest cudowny”
Zostały już dwie minuty do końca, kiedy po faulu na Anglikach, sędzia podyktował rzut wolny. Nie ważne, kto podszedł do piłki, historia zapamiętała kogoś innego. – Ułamek sekundy później Didier Drogba pięknym strzałem głową doprowadził do wyrównania. Biegnąc w radości upadł na kolana i wykonał znak krzyża. Nie tak, jak to czyni wielu piłkarzy wbiegając na boisko: niechlujnie i bez zastanowienia, odmachnąwszy jakiś magiczny znak na szczęście. Drogba przeżegnał się tak uroczyście, jakby co najmniej przyjmował błogosławieństwo. Po chwili wskazał rękami w niebo i spojrzał wymownie w gwiazdy.
Radość i znak krzyża na tryumfalne zakończenie meczu
Kilka minut później rozpoczęła się dogrywka. Mały włos, a Drogba zostałby antybohaterem meczu. Lekko trącił Ribery’ego w polu karnym, a ten wyłożył się jak długi, wijąc z grymasem na twarzy. Ale co za szczęście, Petr Cech obronił karnego w wykonaniu samego Robbena!
Po pół godzinie utrzymującego się remisu w dogrywce, przyszedł czas na rzuty karne. Niemiecki bramkarz grał jak natchniony – obronił pierwszy strzał, a do kolejnych piłek brakowało mu centymetrów. Petr Cech wyrównał broniąc czwarte uderzenie. Kiedy po chwili niemiecki piłkarz trafił w słupek, stało się jasne, że rozstrzygnięcie może dać ostatni zawodnik. I nie kto inny, jak Didier Drogba.
Kamery tylko przez chwilę i z daleka pokazały, że kiedy zawodnicy wykonywali rzuty karne, Didier klęczy na obu kolanach, nie zwracając uwagi na nic. O czym mógł myśleć ten trzydziestoczteroletni mężczyzna u zmierzchu piłkarskiej kariery? Czy o długiej drodze, jaką przebył jako chłopak z Wybrzeża Kości Słoniowej na europejskie stadiony? Czy może zżerał go strach, by nie dać plamy – wszak trzy miesiące wcześniej w finale Pucharu Narodów Afryki nie strzelił karnego i jego drużyna zdobyła „tylko” srebrny medal… A może odganiał złe wspomnienie o czerwonej kartce z finału Ligi Mistrzów w 2008 roku, kiedy pod koniec meczu, sprowokowany, spoliczkował zawodnika Manchesteru United? Raczej nie, bo twarz zawodnika zdradzała wielkie skupienie. Nic dziwnego – Drogba się modlił. I z tym skupieniem na twarzy podszedł do piłki, by zadecydować o wszystkim. Wybuch radości i znów znak krzyża – na tryumfalne zakończenie meczu. To przecież jego zwyczaj.
Krótko potem powiedział z radością do kamery: „To było przeznaczenie, bardzo w nie wierzę. Modlę się dużo. Tak musiało się po prostu stać. Bóg jest cudowny. Ten zespół jest niesamowity!”.
Kim jest ten sportowiec, któremu poświęcamy tyle miejsca w różańcowym czasopiśmie? Wszak piłkarze uchodzą za grupę dość rozrywkową i za raczej słaby wzór moralny dla młodzieży. Drogba wyłamuje się z tego schematu. Sam mówi, że wiele się modli, nieobcy jest mu różaniec, który czasem nosi na szyi. Mimo że tatuowanie się nie jest najmądrzejszym pomysłem, nie można nie odnotować, że na przedramieniu piłkarza znajduje się różaniec z imionami jego czterech dzieci. Choć żona jest muzułmanką, Drogba prowadzi życie dobrego chrześcijanina i sportowca.
Poświęca się działalności charytatywnej – jedną z jego licznych działalności jest Fundacja, którą założył i której przeznaczył miliony funtów. Działa ona na niespokojnym Wybrzeżu Kości Słoniowej, wspierając działania Czerwonego Krzyża, domy dziecka i szpitale, w przyszłości planuje budować szkoły. Drogba został jednym z jedenastu członków Komisji Dialogu, Prawdy i Pojednania, która badała zbrodnie popełnione w tym kraju po krwawym konflikcie w 2011 r. Aktywność Drogby jest szeroko znana – amerykański magazyn Time zaliczył go w 2010 roku do stu najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Z pewnością ten wierzący katolik wyróżnia się też z tłumu piłkarzy.
WIELKA TRÓJKA
Kaká: „Należę do Jezusa”
Skoro już mowa o tym sporcie, możemy zauważyć także innych katolickich zawodników piłki nożnej. Co ciekawe, trzech najlepszych obecnie piłkarzy jest katolikami, choć do pobożności i zaangażowania społecznego Drogby raczej im daleko. Cristiano Ronaldo, piłkarski perfekcjonista, wskazując na niebywałe umiejętności sportowe mówi, że „Bóg dał mu prezent”. Kiedyś dziennikarz przeprowadzający wywiad zauważył, że musi być bardzo wierzący, skoro aż trzy razy w rozmowie wspomniał o Bogu. Ronaldo odpowiedział: „Jestem wierzący na swój sposób, ale nie tak bardzo, jak na przykład Kaká”. Wspomniany Brazylijczyk choć nie jest katolikiem, zasłynął tym, że często po meczu pokazuje podkoszulek z religijnymi napisami, np. „Należę do Jezusa”, ponadto wielokrotnie dawał wspaniałe świadectwo czystości, którą zachowywał wraz z narzeczoną do ślubu.
Jeszcze bardziej powściągliwy od Ronaldo w mówieniu o wierze jest Lionel Messi. Ten Argentyńczyk urodzony w miejscowosci Rosario raczej unika komentarzy na temat wiary i polityki, jednak kiedy papieżem został jego rodak, Messi wysłał mu… swoją klubową koszulkę. Tego typu gest mówi wiele o szacunku, uznaniu autorytetu. Wkrótce doszło do ich spotkania. Franciszek zaprosiwszy reprezentacje Włoch i Argentyny, życzył zawodnikom by realizowali swoje szlachetne powołanie na boisku, aby grali odważnie i uczciwie dla dobra wszystkich. Wskazał przy tym na rolę wychowawczą sportu wśród młodzieży. Już po audiencji Messi powiedział dziennikarzom, że „bez wątpienia, ten dzień jest jednym z najbardziej wyjątkowych dni w moim życiu. Mamy doskonalić się na boisku i poza nim.”
I w końcu trzeci z trójki najlepszych piłkarzy świata, wielki nieobecny nadchodzących mistrzostw w piłce nożnej: Zlatan Ibrahimovic. Ten syn muzułmanina i katoliczki, wiarę przyjął po mamie. Wyznał ją w szwedzkiej gazecie, w kraju, który przyjął jego rodzinę po ucieczce z Bośni, a w którym publiczne mówienie o wierze nie jest w dobrym tonie… Mówi sam o sobie, że jest „bardzo katolicki”. Obecnie gra w drużynie Paris Saint-Germain i wiadomo, że przekazał swoją klubową koszulkę katedrze Notre Damme w Paryżu.
A W POLSCE?
Robert Lewandowski: „Nie wstydzę się Jezusa”
Wśród polskich piłkarzy także znajdziemy takich, którzy odważnie deklarują swoją wiarę. Najlepszy obecnie polski piłkarz, Robert Lewandowski, wziął udział w akcji „Nie wstydzę się Jezusa”, podobnie jak Jakub Błaszczykowski, który dedykuje każdego gola swojej zmarłej tragicznie mamie. Chyba najbardziej otwarcie wyraził się o swojej wierze Marek Citko, mówiąc: „Nie wstydzę się swojego wyboru. Swoje życie postanowiłem poświęcić i oddać w ręce Pana Boga i kocham Go jak ojca, a Maryję jak swą matkę.”
Częściej niż w słowach piłkarze dają świadectwo gestami – np. znakiem krzyża. Bramkarz, Przemysław Tytoń, przed karnym w meczu z Grecją uklęknął między słupkami i przez kilka sekund się modlił. Wiara dodała mu sił – strzał został obroniony. Wbrew pozorom, takie gesty nie musza zjednywać przyjaciół. Nietrudno znaleźć głosy, że „epatowanie” znakami wiary w przestrzeni publicznej powinno być zakazane, bo przestrzeń ta ma być z założenia świecka, tak jakby… należała tylko do ateistów. Ale czy na boiskach nie grają ludzie żywej wiary, którzy chcą – jak prosi papież – „doskonalić się na boisku i poza nim”?