Jak trwoga, to do Boga – niejednokrotnie słyszeliśmy to powiedzenie i zapewne nieraz zdarzyło się nam zwracać w sposób szczególny do Boga właśnie wtedy, gdy się baliśmy, kiedy w naszym życiu zaczęły pojawiać się trudności…
Nie tylko o Panu, ale i o naszych bliskich: przyjaciołach, członkach rodziny, często przypominamy sobie w sytuacjach, w których potrzebujemy ich wsparcia. Poniekąd ma to sens – znane porzekadło mówi: „prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie”, więc to naturalne, że o pomoc w trudnościach zwracamy się do tych, którzy są naszymi przyjaciółmi. Tylko czy nie jest tak, że przypominamy sobie o Bogu i o bliskich jedynie dlatego, że zdjęła nas owa „trwoga” lub dotknęła „bieda”?
W Kościele często mówi się o przyjaźni człowieka z Jezusem. Duchowni przypominają nam, że jesteśmy przyjaciółmi Chrystusa, gdy czynimy to, co On nam przykazał (por. J 15, 14). Podkreślają również fakt, że Jezus jest zawsze po naszej stronie. To znaczy, że mówienie o relacji Chrystus – człowiek w kategoriach wzajemnej przyjaźni nie jest chwytem poetyckim obecnym w dyskursie religijnym. To przede wszystkim dowód miłości Boga, który zapragnął, by każdy z nas mógł powiedzieć, że przyjaźni się z Jego Synem.
Po naszej stronie jest także Maryja, którą śmiało możemy nazywać naszą przyjaciółką i robimy to. W Godzinkach o Niepokalanym Poczęciu NMP śpiewamy przecież, zwracając się do Królowej Różańca Świętego słowami: „Wszystka piękna jesteś przyjaciółko moja; Jak lilia między cierniem, tak przyjaciółka moja między córkami Adamowymi”. I prosimy ją tak, jak prosi się kogoś, z kim łączy nas szczególna zażyłość: „Pani wysłuchaj modlitwy nasze, a wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie; Przybądź nam miłościwa Pani, ku pomocy, a wyrwij nas z potężnych nieprzyjaciół mocy”. I ufamy jej tak, jak ufa się najbliższym przyjaciołom: „Witaj miasto ucieczki, wieżo utwierdzona Dawidowa, basztami i bronią wzmocniona, Święta Maryjo (…), która nikogo nie opuszczasz i nikim nie gardzisz”.
Wyjątkowe połączenie…
Maryja ogarnia nas swoją matczyną miłością, a my często w oparciu o to przekonanie budujemy wspólnoty, skupione wokół Jej Osoby. Czy zastanawiałaś/eś się kiedyś, dlaczego łączymy się w grupy, które nazywamy wspólnotami? Czemu działamy w kołach różańcowych i spotykamy się na kręgu biblijnym? Spróbujmy zinterpretować ten fakt symbolicznie. Otóż mówi się, że koło to figura idealna, oznaczająca pełnię, doskonałość. Nie ma początku ani końca, więc może obrazować wieczność, trwanie, bezkres. Wszystkie punkty na okręgu leżą w równej odległości od jego środka, co oznacza harmonię i zjednoczenie. Czy to matematyczne ujęcie nie przybliża nas nieco do odkrycia pewnej prawdy duchowej? My, jako członkowie wspólnoty Kościoła, osoby działające w grupach parafialnych, trwające na modlitwie, jesteśmy tymi punktami na okręgu – połączonymi wspólną wiarą, nadzieją i miłością. Skupiamy się wokół Boga, który jest, a przynajmniej powinien być, w centrum każdej chrześcijańskiej wspólnoty – zarówno tej małej (rodzinnej, parafialnej), jak i tej jednoczącej nas wszystkich – wspólnoty Kościoła. Wobec Niego pozostajemy równi, nie czynimy także różnic między sobą.
Kółka różańcowe są oparte właśnie na tej idei. Ich członkowie są skupieni wokół Maryi i modlitwy różańcowej, dzięki którym zbliżają się do Boga. Połączeni, tak jak paciorki różańca, tworzą zjednoczoną na modlitwie wspólnotę ludzi dążących do wspólnego celu. Dobrze jest spotkać się z drugim człowiekiem na modlitwie – nie tylko dlatego, że to przybliża nas do Pana, który powiedział: „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20) – ważne jest również to, że wspólnota pomaga w życiu codziennym.
W świadectwach osób odmawiających różaniec często powtarza się motyw budzącej podziw jednoczesnej modlitwy. Niezależnie od tego, w jakim miejscu znajdują się członkowie wspólnoty, umawiają się oni na wspólne odmawianie różańca o tej samej porze i w tej samej intencji. Ta niezwykle szlachetna inicjatywa owocuje niezliczonymi łaskami. Najczęściej jednak decydujemy się na wspólną modlitwę, do której zapraszamy innych, w obliczu trudności, „biedy” i „trwogi”. Mobilizujemy się, by wspólnie o coś prosić. Czy jednak jesteśmy w stanie tak samo ochoczo dziękować za otrzymane łaski?
Zbyt często wychodzimy z założenia, że coś nam się należy i przyjmujemy postawę roszczeniową wobec innych ludzi i względem Boga. Tymczasem Pan nie jest maszynką do spełniania naszych żądań, a drugi człowiek nie jest bankierem, w relację z którym inwestujemy tylko po to, by w pewnym momencie upomnieć się o spłatę długu. Czy to oznacza, że nie wypada prosić o wsparcie? Można, a nawet trzeba to robić, jednak nie przystoi nie podziękować za otrzymaną pomoc, zwłaszcza gdy pochodzi ona od naszych przyjaciół…
Nie bez powodu nowenna pompejańska po trwającej 27 dni części błagalnej przewiduje również 27-dniowy czas na modlitwę dziękczynną. Uczy nas tym samym zasady duchowego savoir-vivre’u, zgodnie z którą powinniśmy pamiętać, aby nie tylko prosić o łaski, ale także dziękować za wszelkie dobro, jakie nas spotyka.
Przypomnijmy sobie scenę z Ewangelii, w której Pan Jezus uzdrowił dziesięciu trędowatych proszących o pomoc, a tylko jeden z nich wrócił się, aby podziękować (por. Łk 17, 11–19). Jak często zachowujemy się dokładnie tak jak ta dziewiątka, która – zaraz po otrzymaniu tego, czego się domagała – zapomniała o wyrażeniu wdzięczności za okazane jej serce? Przecież przyjaźń to nie tylko relacja, w jaką ucieka się, gdy dosięgają nas „bieda” i „trwoga”, ale i wspólne przeżywanie radości oraz umiejętność mówienia „dziękuję”.
To naturalne, że powinniśmy nauczyć się, jak okazywać szczerą wdzięczność – nie tylko Bogu, ale i drugiemu człowiekowi. Inspirujące są świadectwa osób bezinteresownie dzielących się z innymi radością z powodu otrzymanych łask. W ten sposób mówią oni „dziękuję” swoim przyjaciołom – Bogu i Maryi, których prosili o wsparcie.
Mamy do dyspozycji całe spektrum możliwości, poprzez które da się wyrazić wdzięczność wobec Pana i drugiego człowieka. Słowa, gesty, czyny, myśli – nie ogranicza nas nic poza… nami samymi, naszą dumą, pychą i egoizmem. Spróbujmy je przezwyciężyć i jak najczęściej bądźmy tym uzdrowionym młodzieńcem z Ewangelii, który dziękuję za otrzymaną łaskę. W końcu nasi przyjaciele na to zasługują, prawda?