W 2009 r. pielgrzymie drogi zawiodły mnie do Normandi. Po 40 dniach marszu i przejściu ponad 2000 kilometrów przez Polskę, Niemcy, Luksemburg i Francję zbliżam się w końcu do celu pielgrzymki – Góry Świętego Michała. Jest to skalista wysepka, na której wznosi się opactwo benedyktyńskie, wieczorem oblewane zewsząd falami przypływu. Jednak za dnia można tam dotrzeć suchą nogą lub po specjalnej grobli usypanej w 1879 roku. Miejsce to uważane jest za jedno z najpiękniejszych, w 1979 r. zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Powoduje to napływ wielu turystów, rocznie ponad 3,5 miliona. Niestety, większość z nich nie przybywa w celach religijnych i zapomina, że miejsce to jest sanktuarium Świętego Michała Archanioła, które on sam sobie wybrał na siedzibę.
pieszo przez świat
Grób pełen radości
Ostatnio opisywałem niebezpieczeństwa, które spotkały mnie w Kosowie, w drodze do Ziemi Świętej, do której szedłem w 2005 r., wraz z moim przyjacielem Michałem Perzem. Chciałem kontynuować temat zagrożeń, ale ze względu na okres wielkanocny, który mamy, opiszę to, co spotkało nas na miejscu.
Tam zawsze jest jak w domu
Od wielu wieków ludzie przybywają na Jasną Górę ze swoimi radościami i troskami, bo tam jest Ona. Chcą Jej powierzyć wszystko, co ich martwi i gnębi, podziękować za Opiekę. Każdego roku ze wszystkich stron przybywają, miliony pielgrzymów, aby spojrzeć w Jej przepełnione matczyną troską oczy. Jedni pociągami i autokarami,
inni motorami, rowerami albo pieszo.
„Obetną wam za to głowy!”
Podczas mych pielgrzymek wielokrotnie spotykałem się z różnymi niebezpieczeństwami. Większość z nich wynikała z tego, że musiałem przejść przez tereny, na których w zasadzie nie można przebywać. W większości przypadków dostawałem się tam nieświadomie, niczego nie podejrzewając. Nagle okazywało się, że nie mogę się wycofać i by dojść do celu, muszę iść na przód, nie zważając na zagrożenia. W takich wypadkach liczyłem na działanie Opatrzności Bożej i wierzyłem, że Ona mi pomoże.
Niegościnność: Nóż w plecaku
Ostatnio pisałem o niegościnności, z jaką spotkałem się w Szwajcarii w czasie mojej pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostella i Fatimy w 2007 roku. Odwiedziłem ten kraj powtórnie w 2010 r., tym razem zmierzając do Turynu, gdzie też spotkałem się z niezbyt gościnnym przyjęciem. Poszedłem tam, aby zobaczyć wystawiany wówczas Całun Turyński.
Niegościnność
W ostatnich artykułach pisałem o gościnności z którą spotykałem się w czasie drogi na moich pielgrzymich szlakach w Rumuni, Turcji i na Litwie. Jednak, żeby nie było, że zawsze jest tak super, teraz opiszę sytuacje, w których nie potraktowano mnie zbyt dobrze. Wydarzyły się one w Szwajcarii, którą uważam za jeden z najpiękniejszych krajów na świecie, jednak nie idzie to w parze z gościnnością i życzliwością jego mieszkańców. Szedłem przez nią dwukrotnie w 2007 r. w drodze do Santiago de Compostella i Fatimy oraz w 2010 r. w drodze do Turynu. W czasie obu tych pielgrzymek ani razu nie zetknąłem się z przejawami jakiejkolwiek dobroczynności.
Gościnność cz. 4. Litwa 2002
W poprzednich artykułach pisałem o gościnności, z którą spotykałem się w czasie mojej pierwszej pielgrzymki do Ziemii Świętej w 2000 roku. A ostatnio – o tureckiej Antiochii, którą uważam za jedno z najbardziej gościnnych miast. Dzisiaj napiszę o Litwie i o Wilnie, w którym spotkałem się z podobnym przyjęciem; gościłem tam w czasie mojej pielgrzymki w 2002 roku. Chciałem wtedy iść przez Litwę, Łotwę, Rosję, Finlandię i Norwegię na Nordkapp – najdalej na północ wysunięty przylądek Europy. Jednak trudności wizowe ze strony Rosji uniemożliwiły mi to i ostatecznie popielgrzymowałem tylko po sanktuariach na terenie Litwy.
Gościnność cz. 3: Antiochia
Kiedy tam przybyłem, przywitała mnie nachalnymi naganiaczami, proponującymi, że znajdą najtańszą taksówkę, podczas gdy tych stoi pełno naokoło. Gdy odmawiam i mówię, że idę pieszo, wtedy odstępują zdziwieni. Po chwili nie dają za wygraną i znów do mnie podchodzą, tym razem proponując mi tani nocleg, przekrzykują się wzajemnie.
Gościnność cz. 2: Turcja 2000
Ostatnio pisałem o gościnności w Rumunii, której zaznałem na szlaku mojej pieszej pielgrzymki do Ziemii Świętej, w 2000 roku. Dzisiaj piszę o Turcji, przed którą wszyscy mnie ostrzegali, mówiąc, że na pewno zostanę tam zabity przez muzułmanów, zwłaszcza gdy zobaczą krzyżyk na mojej szyi. Jednak sytuacja, którą tam zastałem, przypominała trochę opowieść o miłosiernym Samarytaninie, który mimo uprzedzeń kulturowych pomógł napadniętemu, pozostawionemu przez swoich.
Gościnność. Rumunia 2000
Zgodnie z poleceniem redakcji mam napisać o gościnności, jakiej zaznałem w drodze. Trochę ciężko mi to robić, bo w czasie moich pielgrzymek staram się liczyć tylko na siebie i nie korzystać z gościnności napotkanych ludzi. Jem to, co kupię w przydrożnych sklepach, i śpię, gdzie się da w namiocie, który dźwigam w plecaku. Jednak czasami, gdy po drodze nie ma sklepów, albo gdy pogoda załamuje się, muszę korzystać z ludzkiej życzliwości.
Marsz dla Maryi
W tym roku minęła setna rocznica objawień fatimskich. Nie mogłem więc nie iść „znowu” do Fatimy. Udałem się tam pieszo po raz trzeci, po moich marszach w 2001 i 2007 roku, co opisywałem na łamach „Królowej Różańca Świętego” Nie wiem, czy znowu opisywać tutaj tę drogę, zwłaszcza że w trzecim tegorocznym numerze pisałem już o mojej pielgrzymce z 2007 roku.
Pieszo do Róży Duchownej w Montichiari cz. 2
Kiedy ostatnio pisałem o tym, jak z łatwością przekraczałem granicę naszego kraju, nie spodziewałem się, że w tak krótkim czasie świat, w którym żyjemy, ulegnie takim zmianom. Czy w ogóle jeszcze możliwe będą moje pielgrzymki, skoro nie mogę pójść na mszę do mojego kościoła parafialnego?
Marsz dla Królowej Polski cz. 7
Ostatni etap mojego marszu rozpoczynam w poniedziałek rano 15 października w miejscowości Ariccia pod Rzymem. Mam stąd przejść do Watykanu, ponad 30 km, więc powinienem spokojnie zdążyć.
Marsz dla Królowej Polski cz. 6
Z Neapolu do Rzymu pozostało mi jakieś 200 km, a w nogach mam już ponad 2000, które przeszedłem przez 42 dni, aby uczcić stulecie odzyskania niepodległości.
Pielgrzym Krzysztof dotarł do Lourdes!
„No cześć to ja!” radośnie zabrzmiało w słuchawce. To dzwonił Krzysztof nasz redakcyjny kolega piszący o swoich pieszych pielgrzymkach do „Królowej Różańca Świętego”.
Pielgrzym pieszy do Fatimy jest już w połowie drogi!
„No cześć, to ja!” Tak zazwyczaj zaczyna telefoniczną rozmowę Krzysztof Jędrzejewski, nasz redakcyjny kolega. I tak zaczął dziś gdy zadzwonił do nas ze swojej pieszej pielgrzymki do Fatimy. Tak, pieszej. Do Fatimy!