Patron Polski, jedności Kościoła i ewangelizacji w trudnych czasach, jego kult jest coraz śmielszy, rośnie w oczach. A prywatnie? Święty Andrzej Bobola pomaga zwalczyć małość charakteru i okiełznać ciężkie wady. Wspomoże tych, którzy nie zdali egzaminu, i uczy, że właściwe drzwi zawsze się w końcu otworzą. 16 maja obchodzimy jego wspomnienie.
Sensację lub refleksję ku wierze przez wieki budził najpierw stan jego ciała i opis męki, której doświadczył. Dzisiaj uderza charakter posługi św. Andrzeja, jej okoliczności i niebywale silne przesłanie, które pozostawił zwłaszcza nam, Polakom.
Bobolowie herbu Leliwa, oryginalnie pochodzący z Czech, w XIII w. osiedli na Śląsku, skąd przenieśli się do Małopolski. Ks. Józef Niżnik, proboszcz słynnej Strachociny, pisał, że ich rodzinną cechą, obok skłonności do awanturnictwa, było przywiązanie do wiary katolickiej. „Żaden z Bobolów nie odstąpił od Kościoła, a wielu zasłużyło się, wspierając Kościół i prowadzone przez niego dzieła”. Początki osobistych dziejów Andrzeja Boboli skrywa tajemnica. Jako miejsce i datę jego urodzenia przyjmuje się Strachocinę i rok 1591. Uczył się w szkole jezuitów w Braniewie.
Biblioteka Królewska w Uppsali posiada katalog uczniów kolegium braniewskiego, gdzie widnieje imię i nazwisko: Andreas Bobola. Nastoletni Andrzej wstąpił do Sodalicji Mariańskiej. Był to moment ogromnej wagi, ponieważ to wtedy tak bardzo związał się z Maryją i to ona ocaliła później jego powołanie. Angażował się w pracę na rzecz najbiedniejszych, najbardziej pokrzywdzonych przez los, zagrożonych przez epidemie. Motorem tego zaangażowania była bł. Regina Protmann, założycielka Zgromadzenia Sióstr św. Katarzyny Dziewicy i Męczennicy. U boku matki Reginy uczył się wrażliwości na ludzką nędzę. Przełożeni ze szkoły odnotowali, że dużo się modlił, rozważając wolę Bożą. Miał 19 lat, gdy wstąpił do nowicjatu jezuitów w Wilnie. W poświęconej mu encyklice „Invicti athletae Christi” Pius XII pisał: „Zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę dla samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę”. Była ona jego krzyżem.
„Program jaki sobie wyznaczył – odnotował ks. Niżnik – czyni z niego ewangelicznego radykalistę, który pozostawia wszystko ze względu na Boga. A miał co zostawić”. Był bardzo zdolny i był szlachcicem, do tego niebiednym i z koneksjami, ale świadomie odciął nici wiążące go z możliwością prestiżowej kariery. Jezuitów miał niedaleko, w prowincji krakowskiej, ale wybrał tych dalszych, wileńskich. Rodzina czyniła starania, aby przenieść go bliżej, lecz Andrzej nie chciał. Po dwóch latach w zakonie złożył śluby wieczyste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Dalsze trzy lata studiował filozofię, aż przyszedł moment wielkiej próby. Najpierw nie został dopuszczony do egzaminu na stopień magistra, potem wydalony z zakonu. Dlaczego? „Być może przyczyną było to, że Andrzej miał problemy ze sobą samym, ze swoim temperamentem. Choć był gorliwym zakonnikiem, jego trudny charakter dawał o sobie znać w kontakcie z innymi”. Cios go nie załamał, przeciwnie – stanął do walki. Prosząc przełożonych o zmianę decyzji, zaproponował pracę duchową, co do której miał przekonanie, że dzięki niej dokona się w nim prawdziwe nawrócenie. Środkami zmieniającymi słaby i krnąbrny charakter Boboli miały być: nocna adoracja Najświętszego Sakramentu plus świadoma miłość do Maryi. Owoce wysiłku przyszły bardzo szybko. Poznając prawdę o sobie, stawał się nowym człowiekiem i zaprzyjaźniał się z Jezusem.

Bóg stał się jego obrońcą, dzięki adoracji wyzwolił go ze zła i pomógł zacząć nowe życie, chociaż nie brakło upadków. Nadal grzeszył, ulegał swojej naturze, aż zrozumiał, że nie o ilość stosowanych środków chodzi, lecz o jakość ich przeżywania. Wówczas rzucił się w objęcia Maryi, ponawiając akt zawierzenia się jej miłości. Nieustanna pamięć o Maryi pozwoliła mu czuć się bezpiecznym i umacniała go od wewnątrz. Dostrzegł, że obcowanie z nią zbliżyło go do Jezusa i do ludzi. Maryja pomogła mu cenić sobie w życiu każdy krzyż.
Kolejne dwa lata spędził w Braniewie i Pułtusku, odbywając praktyki pedagogiczne. Jako wychowawca młodzieży rozbudzał w nich kult Eucharystii i gorące nabożeństwo do Najświętszej Panny. W 1618 roku rozpoczął studia teologiczne w Wilnie. Po trzecim roku zdał egzamin, a jednak znowu nie dopuszczono go do obrony, dzięki czemu zyskałby stopień licencjata teologii i mógłby ewentualnie pójść drogą naukową. Boży wyrok przyjął ze spokojem. „Chyba coraz bardziej rozumiał, że Bóg pragnie, aby oddał się bez reszty ludowi Bożemu w duszpasterstwie” – zauważył ks. Niżnik. Swoistym ukoronowaniem tych „niepowodzeń” było zawalenie trzeciego egzaminu, z całości nauk filozoficznych i teologicznych. Po 7 latach nauki Bobola wypadł fatalnie. Ale wtedy był już kapłanem, wyświęconym 12 marca 1622 roku.
Ogień łowcy dusz
Formacja intelektualna była priorytetem jezuitów. Bobola uczył się wiele i był dobrze przygotowany do pracy duszpasterskiej. Przełożeni wysłali go więc na wschodnie rubieże Rzeczpospolitej. Szybko dał się poznać jako wybitny kaznodzieja. Stamtąd przyszło miano „duszochwat”, czyli łowca dusz, jak nazywali go zarówno katolicy, jak i prawosławni.
Był to czas „nieludzkiego ucisku prawdziwego Kościoła” stwierdzał Pius XII, opisując najazd Polski przez Kozaków. Bobola działał w atmosferze ciągłego zagrożenia, praktykując metody ewangelizacyjne stosowane na misjach, nie w krajach chrześcijańskich. Kozacy palili kościoły i klasztory, mordując kapłanów i wiernych. Kto mógł, ziemie te opuszczał. Ludzie, pozostawieni samym sobie, zapominali, kim są, lecz Andrzej nie czekał, aż przyjdą do kościoła. Odwiedzał ich w domach. „Można go nazwać prekursorem nowej ewangelizacji” – skwitował ks. Niżnik. Jego praca duszpasterska w Bobrujsku, Nieświeżu, Wilnie sprawiła, że mówiono o nim w samych superlatywach. Przełożony klasztoru z Warszawy pisał do prowincjała: „Koniecznie potrzebny jest nam kaznodzieja, który nadawałby się równocześnie do utrzymania kontaktów z magnatami. Proszę przysłać nam ks. Andrzeja Bobolę”. W 1636 roku otrzymał urząd kaznodziei w Warszawie, w kościele Matki Bożej. Potem pracował w Płocku, Łomży, Wilnie i Pińsku.
Wiedział, że najlepszą metodą ewangelizacji jest osobisty kontakt z ludźmi. Znany był jako żywiołowy, wędrowny kaznodzieja, który postępował wedle słów Jezusa: „żal mi tego ludu”. Ratując zagubionych, tracił poczucie czasu, nie znał miary ofiary. A że ekumenizm nie był wówczas znany, Andrzej działał w myśl nawracania na katolicyzm chrześcijan innych wyznań.

Doświadczył mocy Boga, dzięki któremu stawił czoło samemu sobie, ułomności swojego temperamentu, dlatego był przekonany, że do Boga, który pomógł jemu, należy przyprowadzić tych, którzy poznali Boga inaczej. Z czasem zaczął skupiać się na jednaniu zwaśnionych stron. W swoją posługę wniósł miłość, która fascynowała prawosławnych. Zdarzało się, że na katolicyzm przechodziły całe wioski, jak Bałandycze i Uzdrożyn; katolicy zaczęli przeważać w miasteczku Janów. Aż jego gorliwość i nieprawdopodobna skuteczność zaczęła irytować prawosławnych, oskarżono go, że niszczy panujący na tych terenach porządek. Wkroczył zły duch gniewu i zazdrości.
Prawie nieznany ks. Szymon Maffon i Andrzej Bobola należeli do najbardziej zagrożonych jezuitów. Opuścili Pińsk, by przeczekać dni grozy. Najpierw w potwornej męce zginął ks. Maffon, zamordowany przez grupę kozackich bandytów pod wodzą Zielenieckiego i Popeńki. Dokonawszy barbarzyńskiej zbrodni, podążyli do Janowa Poleskiego, gdzie okrucieństwo konkurujących band kozaczych sięgało granic obłędu. Andrzej ukrywał się w Peredyle, na dworze dzierżawcy wsi. Możliwe, że wieści o gwałtach w Janowie doszły do niego, dlatego ruszył w drogę, ale Kozacy dopadli go jeszcze w okolicach wsi. Niewyobrażalna męka zakończyła się cięciem w szyję, około trzeciej po południu, 16 maja 1657 r. w wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego. Była to 49. jezuicka ofiara owych czasów.
Bobola uzdrawia i prorokuje
Gdyby wcześniej nie wiedziano, że to ks. Bobola, trudno byłoby rozpoznać, czyje jest to zmasakrowane ciało. W kronice jezuitów w Pińsku zanotowano tylko, że poniósł śmierć męczeńską Andrzej Bobola, kapłan. Pochowano go po cichu, nie opracowując życiorysu. Fakt, że znamy wiele szczegółów z jego życia i męczeństwa, to wola Boża, której ludzie byli przeciwni. Na pewien czas słuch o nim zaginął całkowicie. Czterdzieści lat później sam o sobie przypomniał. Był 16 kwietnia 1702 roku. Trwała wojna domowa Korony z Litwą. Rósł zamęt w kraju, podzielonym na zwolenników różnych opcji politycznych. Los jezuitów z Wilna i Pińska był zagrożony. Rektorem kolegium pińskiego był wtedy ks. Marcin Godebski, pierwszy z ludzi, któremu ukazał się Bobola. Obiecał jezuitom opiekę, pod warunkiem że jego ciało zostanie wydobyte i umieszczone oddzielnie. Jeden z mieszkańców Pińska przyniósł kartkę z nazwiskami pochowanych w podziemiach kościoła. Znaleziono trumnę, a w środku doskonale zachowane ciało. Jezuici przeżyli szok, opisując to, co zobaczyli. Ślady tortur, nagie mięśnie i rany, na których była skrzepła, ale jakby świeża jeszcze krew. Ciało umieszczono na podwyższeniu, zaczęli przybywać pielgrzymi. Jezuici, a wraz z nimi mieszkańcy Pińska, doświadczyli obiecanej opieki. Okolicę oszczędzili Szwedzi, ominęła ją też grasująca epidemia. Znaki zostały odczytane. Odnaleziono świadków męczeństwa, a kult ks. Boboli się rozpowszechniał.

Pierwszym odnotowanym cudem za wstawiennictwem Boboli było uwolnienie księcia Michała Serwacego Wiśniowieckiego z rąk Rosjan, o co gorąco modliła się jego żona. Fakt przywołali dziennikarze, Joanna i Włodzimierz Operaczowie, którzy w iście detektywistyczny sposób prześledzili dzieje Boboli, opisując je w książce „Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”. Aptekarze w ziemi pińskiej żalili się, iż tracą zarobek, bo miejscowi we wszystkich chorobach błagali o pomoc Bobolę, doznając uzdrowienia. W 1719 roku rozpoczął się proces informacyjny, akta przesłane do Rzymu liczyły 1600 stron, odnotowując „ponad 350 łask i cudów przysięgą stwierdzonych”.
Prośbę o beatyfikację poparła m.in. angielska królowa Maria Klementyna, wnuczka Jana III Sobieskiego. Nie był to jednak prosty proces i to nie z winy jego bohatera. Burzliwe dzieje Europy wydłużały go w nieskończoność, rosnący kult Boboli uderzał w prawosławną Rosję, więc ciało świętego przeniesiono do Połocka. Kiedy car wydalił jezuitów z terytorium Rosji, ciałem zaopiekowali się pijarzy. Kolejni byli dominikanie. W 1851 roku Watykan zażądał aktu o cudownym przetrwaniu ciała męczennika, a w tym samym czasie rząd rosyjski rozpoczął represje wobec dominikanów, włącznie z wydaleniem ich z Połocka.
Do beatyfikacji doszło dopiero w 1853 r., a zanim to się stało, Bobola dał się poznać jako prorok. Był rok 1819, dominikanin o. Alojzy Korzeniewski, fizyk i wybitny patriotyczny kaznodzieja, prosił go o wskrzeszenie ojczyzny. Dominikańskie kroniki odnotowują fakt przedziwny, iż Bobola stanął przed nim, ukazując mu wizję wojny, w wyniku której Polska odzyska wolność, a on sam zostanie jej głównym patronem. Sto lat później bolszewicy wywieźli ciało Boboli do Moskwy, umieszczając je na wystawie w roli kuriozum ilustrującego religijny fanatyzm. Skutek był wręcz odwrotny, ludzie gromadzili się przy gablocie, modląc się i nawracając. Wreszcie ciało schowano do czasu, gdy stało się przedmiotem negocjacji.
Maryja z Bobolą
W 1920 roku warszawiacy modlili się na ulicy, błagając Matkę Bożą o interwencję. W nabożeństwach brało udział około 100 tysięcy osób, obecne były relikwie patronów stolicy: bł. Andrzeja i Władysława z Gielniowa. W trakcie nowenny o ratunek dla Polski przyszły pierwsze zwycięstwa, a biskupi poprosili Benedykta XV o kanonizację Boboli i ogłoszenie go patronem Polski. Dwa lata później, gdy Rosję miażdżył bolszewizm, stolica apostolska przekonała komunistów, by zgodzili się przyjąć pomoc. Wtedy do głodującej Moskwy dotarli amerykańscy jezuici, szukający ciała współbrata. Negocjacje z Rzymem zakończyły się sukcesem, sowieci zgodzili się wydać relikwię papieżowi. Był to rok, w którym swój pontyfikat rozpoczął Pius XI (1922–1939). Jak zauważył ks. Niżnik: dzięki niemu Kościół nie przestał był „światłem świata”. Ustanowił święto Chrystusa Króla, rozpropagował pierwsze piątki miesiąca jako zadośćuczynienie Sercu Jezusa za grzechy ludzkości, potępiał antyreligijny charakter komunizmu i piętnował hitleryzm. To on kanonizował Bobolę i zdecydował, że integralne relikwie jego ciała powinny znaleźć się w Warszawie, w klasztorze jezuitów. I tak 11 czerwca 1938 roku przekroczyły granicę, gorąco przyjmowane w Zebrzydowicach, Dziedzicach, Oświęcimiu, Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Kaliszu i Łodzi. Ludzie czuwali przy torach w dzień i w nocy. Przy trumnie dochodziło do uzdrowień. 11-minutowy niezwykły film z powrotu Boboli do domu nagrała Polska Kronika Filmowa. O dziwo, przetrwał on II wojnę światową i dzisiaj można go znaleźć w Internecie. Po kanonizacji 17 kwietnia 1938 roku prymas August Hlond nazywał go patronem Polski, chociaż formalnie stał się nim dopiero w 2002 roku.
Chce wejść kto puka
Ksiądz Józef Niżnik: „Pojawienie się tajemniczej postaci nocą z 10 na 11 września 1983 roku zapoczątkowało moje «spotkania z nią», które trwały prawie cztery lata. Znakiem rozpoznawczym było pukanie do drzwi sypialni” – pisał ks. Józef Niżnik. Dopiero kilka lat później, mimo niejednych odwiedzin, ks. Józef uświadomił sobie, że ten, kto puka, chce wejść. Strach nie pozwalał na nawiązanie kontaktu. Dopiero nocą z 16 na 17 maja 1987 r. przyszła odwaga. „Usłyszałem głos, który jakby mnie przenikał: «Jestem św. Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie». Tylko to jedno zdanie i Bobola więcej się nie pojawił. To jedno „tak” księdza Józefa spowodowało błyskawiczny rozwój wypadków. Doprowadził do powstania w Strachocinie sanktuarium św. Andrzeja Boboli. Sprowadził siostry ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rycerstwa Niepokalanej, które ma polsko-japońskie korzenie. Powstało w Mugenzai no Sono, ośrodku Rycerstwa Niepokalanej w Nagasaki. Zbudował klasztor, kaplicę na Bobolówce, dom pielgrzyma oraz ośrodek zdrowia. Od wniesienia relikwii rozpoczęły się stałe spotkania modlitewne ze św. Andrzejem. Dzisiaj pielgrzymi to codzienność Strachociny, a podczas mszy świętej szesnastego dnia miesiąca odczytywane są ich prośby i podziękowania.

Działa szybko i konkretnie
Ojciec Aleksander Jacyniak SJ tak wspomina swoje „spotkanie” ze św. Andrzejem Bobolą: „Doświadczyłem, że potrafi działać bardzo szybko i konkretnie. Poproszono mnie, abym jak najszybciej przesłał tekst papieskiej encykliki jemu poświęconej. Pomyślałem, że przecież go mam, więc wieczorem przeczytam i zeskanuję, nie będzie problemu. Wieczorem patrzę, że to tłumaczenie jest bardzo niejasne, barokowe, czyta się koniec zdania, a już nie pamięta się początku. Pomyślałem: «Kto to będzie chciał czytać?». Na korytarzu trafiam na współbrata, który mówi: «Dobrze, że ojca widzę, mam tu coś dla ojca». Zaprasza do siebie i pokazuje publikacje, dotyczące Boboli. Pierwsza z nich to encyklika. Czytam, tłumaczenie proste i współczesne. Wracam uradowany do pokoju i zaczynam skanować. Wtedy na ekranie komputera po raz pierwszy i jedyny pojawiła mi się informacja po angielsku: całkowita i totalna awaria skanera. Wyłączyłem, włączyłem, informacja nie znika. Ponowiłem, ale bez zmian. Wtedy położyłem rękę na skanerze i powiedziałem: «Święty Andrzeju Bobolo to musi działać, to jest także twoja sprawa». Skaner ruszył. Był dosyć leciwy, więc skanowanie jednej strony zajmowało kilka minut. Chciałem coś w tym czasie robić, ale gdy brałem rękę ze skanera, ten się zatrzymywał. Trzymałem więc na nim rękę, modliłem się i działał. Andrzej dał mi wtedy zrozumieć, że to nie jest tak, że będzie coś robił automatycznie. Z mojej strony musi być zaangażowanie modlitewne”.
Gromadził nas na modlitwie
Marta Wierzbicka-Kuczaj: „Pewnego wieczoru przyszedł moment, kiedy ponownie wysłuchałam świadectwa ks. Józefa Niżnika. I wtedy odczułam, że mówi o swoim przyjacielu. O kimś, kto żyje, jest obecny. Moje serce zostało dotknięte i postanowiłam napisać utwór o tej przyjaźni. Potem św. Andrzej przypominał mi o sobie. Będąc na wakacjach, stwierdziliśmy, że pojedziemy na mszę świętą do miejscowości obok, do kaplicy, w której wcześniej nie byliśmy. Okazało się, że znajdował się tam obraz ze św. Andrzejem, dlatego zapytałam też o relikwie. Oczywiście były i to jeden ze znaków, które uwrażliwiły mnie na jego obecność. Potem miały miejsce jeszcze inne sytuacje, w których św. Andrzej zmieniał nasze decyzje, dawał do zrozumienia, że się do nas przybliża i w jakimś celu buduje więź. Odczułam, że jestem posłana ze św. Andrzejem do mojej rodziny. Aby stał się jej członkiem, by zaprzyjaźnili się z nim mój mąż i nasze dzieci. Żeby orędował za jednością i miłością w naszej rodzinie. Przez długi czas trudno było nam się razem modlić. Zrezygnowaliśmy z walki o przestrzeń wspólnej modlitwy. I stał się cud!.
Pojawiło się pragnienie, aby nas złączył. Zaczęłam puszczać fragment świadectwa o św. Andrzeju i zapronowałam, że kto będzie chciał, ten podzieli się tym, co usłyszał. Nikt nie odmówił, Andrzej gromadził nas na modlitwie. Potem zaczęliśmy odmawiać nowennę do św. Andrzeja, każde z naszych pięciorga dzieci fragment i to jest cud, który trwa. Potem chcieliśmy pojechać do Strachociny, żeby w maju zawierzyć mu naszą rodzinę, ale zachorowała jedna z córek. Znalazła się w szpitalu, a 16 maja w dniu wspomnienia św. Andrzeja miała badanie szpiku kostnego. Pomyślałam: przedziwne zjednoczenie. Ale znowu nadejdzie maj i daj Panie Boże uda nam się pojechać do Strachociny. Zdrowie córki jest stabilne, parametry są słabe, ale jest w domu. Uczy się, ma hobby, nawet dość wyczerpujące fizycznie, bo tańczy, więc jest dobrze w tym, co na oko mogłoby się wydawać, że nie jest takie dobre”.

Czego chce od nas ?
W encyklice mu poświęconej Pius XII pisał: „Skoro zaś wiara katolicka i dzisiaj w wielu stronach wystawiona jest na poważne niebezpieczeństwa, należy jej wszelkimi siłami bronić, wykładać i szerzyć. (…) najbardziej zwraca się myśl nasza do tych, co w polskich stronach życie pędzą. (…) Niechże więc, idąc za jego świetlanym przykładem, nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej ‘przedmurzem chrześcijaństwa. Zdaje się bowiem wskazywać historia, (…) że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył”.
Jego zmumifikowane ciało znajduje się w Narodowym Sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie. Kiedy rozpoczęła się pandemia Covid-19 Polacy na całym świecie modlili się nowenną o ustanie epidemii za przyczyną św. Andrzeja. 16 maja 2022 roku we wspomnienie św. Andrzeja przestał obowiązywać w Polsce stan epidemii. Po ataku Rosji na Ukrainę w sanktuarium podjęto nowennę o pokój i błogosławieństwo Boże dla Polski. W tym czasie polski kościół pw. św. Andrzeja Boboli w Londynie nawiedził prymas Anglii i Walii, kard. Vincent Nichols. Działo się to z okazji 25-lecia koronacji płaskorzeźby Matki Boskiej Kozielskiej Zwycięskiej, która czczona jest w tym kościele. Powiedział, że Bobola jest dobitnym znakiem w momencie inwazji. „Myślę o jego żarliwym zaangażowaniu na rzecz jedności między katolikami i prawosławnymi. I widzę, jak bardzo jest to wpisane w ten konflikt”. Kardynał Nichols cytował również św. Jana Pawła II, że świadectwo, które złożył św. Andrzej to „zapowiedź spotkania chrześcijan z Zachodu i Wschodu, zapowiedź dojrzałego owocu jedności chrześcijan”.
Elżbieta Sobolewska-Farbotko
Radio Bobola Londyn
www.radio.bobola.church