Z Iwoną i Agnieszką – pielęgniarką i opiekunką medyczną – rozmawiamy o tym, jak w pracy zawodowej odnajdują swoje Z Iwoną i Agnieszką – pielęgniarką i opiekunką medyczną – rozmawiamy o tym, jak w pracy zawodowej odnajdują swoje powołanie do służby Bogu ukrytemu w człowieku.powołanie do służby Bogu ukrytemu w człowieku.
Proszę, opowiedzcie o sobie naszym czytelnikom. Czym zajmujecie się zawodowo?
Iwona Bystryk: Pracuję w szpitalu od 1991 roku, czyli już bardzo długo, i w zasadzie to, że jestem pielęgniarką, było dla mnie zrządzeniem Bożym. Inaczej planowałam swoją karierę, chciałam zostać filologiem, bardzo lubiłam uczyć się łaciny. No, a zostałam pielęgniarką. Uważam, że to wybór Pana Boga. Nie zmieniłabym już teraz swojego zawodu. Zaczęłam studiować filologię rosyjską, a potem jeszcze angielską. Na studiach szło mi dobrze, ale to nie było to.
Agnieszka Filozof: Od początku ciągnęło mnie do pracy z ludźmi, ale ciągle zmieniałam studia, bo jestem niespokojnym duchem. Skakałam z uczelni na uczelnię, zaczęłam psychologię, ale też jej nie skończyłam. Później pracowałam jako przedstawiciel handlowy, w reklamie, nawet na produkcji, żeby mieć pieniądze. Chyba doświadczyłam pracy we wszystkich możliwych branżach.
Później przeżyłam rozwód, który bardzo mną wstrząsnął, wtedy się nawróciłam. Chociaż nawracanie jest moją codzienną strategią w życiu, to jednak wtedy doszło do przełomu. Wtedy też sytuacja zmusiła mnie, żeby wyjechać do Niemiec jako opiekunka dla osób starszych. Zauważyłam, że służba ludziom bardzo mi odpowiada i dobrze czuję się w takiej pracy. Próbowałam jeszcze zmienić zawód, ale ostatecznie z wyboru zostałam opiekunką medyczną. Pracowałam w domach pomocy społecznej, nawet w domu dla kobiet chorych psychicznie.
Dalsze zawirowania życiowe spowodowały, że zmieniałam i tę pracę, po czym zaczęłam pracować w szpitalu, gdzie poznałam kapitalne pielęgniarki. Myślę, że dzięki nim zrozumiałam, że chcę iść tą drogą. Długo badałam ten pomysł, ale przypomniały mi się słowa mojej świętej pamięci babci, osoby bardzo wierzącej, która wymodliła mi nawrócenie – że powinnam być pielęgniarką. W połowie swojego życia zaczęłam studia pielęgniarskie.
Agnieszka mówiła o służbie, o pracy pielęgniarki jako powołaniu. Co to dla was znaczy? Czy praca to jest tylko zawód wymagający profesjonalnego podejścia i wiedzy medycznej, czy też zauważacie w niej takie aspekty, które wymagają siły ducha, tej pochodzącej od Boga?
Agnieszka: Służba jest obarczona cierpieniem i rezygnowaniem z siebie. Towarzyszy mi pytanie, komu służę. Staram się zaczynać każdy dyżur odniesieniem do Jezusa i po prostu proszę Go o łaskę, bo wiem, że sama jestem słaba. Po prostu przychodzę do pracy, chociażby dla uśmiechu w oczach jednego pacjenta. Wiem, że świata nie zbawię. Staram się nie skupiać na tym, czego nie mogę, tylko na tym, co mogę wykonać dla Pana Jezusa.
Ostatnio podczas modlitwy przed pracą towarzyszył mi obraz pacjenta, który odchodził. Już bardzo długo leżał w śpiączce pod respiratorem, było widać, że jego ciało obumiera, choć jakby nie mógł umrzeć. Wezwałam do niego księdza, który udzielił mu sakramentu chorych. W takich sytuacjach bardzo ważne jest, żeby pacjent miał przy sobie jakiś znak wiary, krzyżyk, medalik, święty obrazek. Niektórzy księża, jeśli nie znają chorego, obawiają się udzielić sakramentu, z uwagi na obawy przed reakcją rodziny, która może sobie tego nie życzyć. Później przyjęłam jeszcze w intencji tego chorego komunię świętą. W nocy zmarł.
Wiem, że Bóg kieruje mnie w tym kierunku, żebym była przy odchodzących. Nie zawsze jestem w stanie się modlić, bo muszę wypełniać obowiązki, ale często telefonicznie proszę o modlitwę za nich, mam zapisany numer wspólnoty, która odmawia koronkę za umierających. Niektórzy boją się zmarłych, ja nie boję się śmierci, nie boję się posługi wokół ciał osób, które odeszły. W dalszym ciągu widzę ciało człowieka, godne troski i opieki.
Przypomniała mi się myśl błogosławionej pielęgniarki, Hanny Chrzanowskiej. Mówiła ona o tym, że powołanie pielęgniarki to powołanie do widzenia w człowieku Boga.
Kiedy wspomniałaś o zajmowaniu się ciałami po śmierci, pomyślałam, że w wymiarze symbolicznym to jak troska o zdjęte z krzyża ciało Pana Jezusa.
Agnieszka: Sama doświadczyłam ogromu miłosierdzia i pragnę to oddawać. Chcę traktować każdego z szacunkiem i troską, nawet te osoby, które trafiają do nas brudne, zawszawione. Staram się przywrócić im godność, chociażby prostymi czynnościami higienicznymi i pielęgnacyjnymi. Wobec choroby i śmierci każdy jest równy, profesor i bezdomny.
Jak jesteście postrzegane jako osoby nieukrywające swojej wiary w pracy, wśród współpracowników?
Iwona: Jestem w szczęśliwej sytuacji, że mój szpital jest bardzo, bardzo rozmodlony. Mamy cztery Róże Różańcowe, są w nich i lekarze, i pielęgniarki, i opiekunowie, a nawet mąż pacjentki, która u nas zmarła. Myślę, że zły ma u nas bardzo ciężko. Codziennie rano jest Eucharystia. Dzisiaj się rozejrzałam – były na niej osoby z różnych oddziałów. Nawet niewierzący koledzy, którzy dawniej zachowywali się prowokacyjnie, podchodzą do nas z szacunkiem. Dużo w tym zasługi naszego kapelana.
Agnieszka: W moim szpitalu trudno trafić do kaplicy. Czasem pokazuję pacjentom, jak tam dojść. Bywa też, że na oddziale organizuję warunki do spowiedzi, na przykład biegam z parawanem, żeby zadbać o jej intymność. Myślę, że na każdym oddziale powinna być osoba, która dba o sprawy duchowe, o kontakt z kapelanem i wychodzenie naprzeciw potrzebom chorych. Koledzy czasami dogryzają mi z powodu krzyżyka, ale nie przejmuję się tym. Wszyscy wiedzą, że jestem „kościelna dziewczyna”, choć staram się nie agitować na rzecz wiary, ale żyć tak, żeby tę wiarę można było u mnie zobaczyć.
Czy praca zmieniła was pod względem duchowym? Może wywołała kryzys albo zmieniła wasze myślenie o Bogu?
Iwona: Gdyby nie codzienna obecność na Eucharystii, gdyby nie przyjmowanie Pana Jezusa i życie sakramentalne, myślę, że nie dałabym rady. Jestem słaba psychicznie, natomiast to mi daje siłę. Są chwile, kiedy efekt mojej pracy nie zależy tylko ode mnie, ale od pracy całego zespołu. To bardzo trudne, jeśli wtedy opieka nad pacjentem nie wychodzi najlepiej. Myślę, że to jeden z krzyży mojej pracy. Codziennie odmawiam litanię o pokorę, aby przeżywać te chwilę bardziej z Bogiem. Dzięki modlitwie wygrywam ze zniechęceniem i cieniem braku sensu.
Agnieszka: Tylko ścisłe związanie się z Jezusem może mi gwarantować pokój. Chociaż powiem szczerze, że moje życie jest ciągłym kryzysem. Ludziom na oddziale daję uśmiech, radość, perspektywę nadziei, chociaż to nie ja, tylko Jezus, któremu staram się dawać do tego przestrzeń. Kiedy jestem zmęczona, czasem zdruzgotana, wiem, że w mojej słabości może działać Pan Jezus. Nie próbuję nic tworzyć sama, tylko pozwalam działać łasce.
Chciałabym mieć taką opiekę w szpitalu!
Agnieszka: Dzisiaj czułam się bardzo źle. Idąc do kościoła, uzmysłowiłam sobie, ile cierpień idzie na zmarnowanie, jeżeli nie ofiaruję ich Bogu, tylko przeżywam sama. Codzienne słuchanie Słowa Bożego pozwala mi na patrzenie w pracy w jego perspektywie. Ostatnio miałam młodą pacjentkę, po wielu próbach samobójczych. Akurat tego dnia czytana była Ewangelia o uzdrowieniu chłopca chorego na epilepsję, tego, którego demon rzucał w ogień i wodę. Pacjentka zapytała mnie, czy jej choroba jest karą za brak modlitwy. Miałam okazję opowiedzieć jej, że Bóg jest samą miłością, a to, że cierpimy i chorujemy na różne choroby, jest dla nas niepoznane i zrozumiemy to dopiero w niebie. Chcę w prosty sposób towarzyszyć chorym, których spotykam.
Być ich siostrą… Chociaż ponoć pielęgniarki nie lubią, kiedy tak się na nie mówi.
Iwona: Ja lubię!
Dziękuję za rozmowę i świadectwo Waszej wiary. Myślę, że pomijając kwestie właściwe dla specyfiki Waszej pracy, to przesłanie dla każdego: aby w prosty sposób nieść Boga w sobie tam, gdzie On nas stawia.
Rozmawiała:
Agata Skorupska-Cymbaluk
Błogosławiona Hanna Chrzanowska (1902–1973)
Krakowska pielęgniarka, prekursorka hospicjów domowych w Polsce. Na zachętę kard. Karola Wojtyły tworzyła sieć tzw. Pielęgniarek parafialnych, do której przekonywała proboszczów mówiąc: „Do chorego nieumytego i nienakarmionego słowo Boże dociera z trudem lub nie dociera wcale”. Dbała o to, by codziennie uczestniczyć w Eucharystii, pragnąc umożliwić dostęp do Mszy świętej także obłożnie chorym. Sama woziła kard. Wojtyłę w Wielkim Tygodniu do ponad 45 chorych. Cała jej działalność zawodowa i społeczna przypadała na czasy wrogiego Kościołowi reżimu komunistycznego, co jednak nie zniechęciło jej do publicznego przyznawania się do wyznawanej wiary. Została beatyfikowana 28 kwietnia 2018 roku w Krakowie, jest patronką pielęgniarek.