W poprzednim numerze „Królowej Różańca Świętego” pisałem o klasztorach w Meteorach, skalnej krainie, którą nawiedziłem, idąc przez Grecję do Ziemi Świętej pod koniec października 2005 roku wraz z moim przyjacielem Michałem. Dzisiaj dalszy ciąg tej wędrówki.
Szczerze mówiąc, nie pamiętam już zbyt wiele z tej drogi, bo minęło prawie 20 lat. Wiem, że szliśmy przez takie miasta i miejscowości jak: Trikala, Karditsa, Lamia, Cheronea, Erythres, Thea, aż do Aten. Problem stanowił górzysty teren i to, że nie było zbyt wielu lasów. Dlatego musieliśmy rozbijać namiot w jakichś przydrożnych krzakach, jeśli udało nam się je znaleźć. Poza tym ciężko wbijać szpile od namiotu w twarde, skalne podłoże. Na szczęście pogoda była dobra – ani za ciepło, ani za zimno, w sam raz. Kilka razy zdarzyło się, że pokropił deszcz, jednak szybko przechodził. W związku z tym, że był już koniec października i początek listopada, słońce szybko zachodziło.
Musieliśmy wcześnie kończyć nasz marsz, około godziny 17, żeby jeszcze zdążyć rozbić namiot przed zapadnięciem zmroku i nie narażać się na rozjechanie przez samochody. Chociaż miejscami ruch nie był zbyt wielki, to jednak chodzenie nocą nie jest zbyt bezpieczne i lepiej rozłożyć namiot, gdy jest jeszcze jasno, bo w ciemności trudno szuka się miejsca do spania. Poza tym przed niebezpieczeństwem na drodze ostrzegały nas przydrożne kapliczki stawiane w miejscach śmiertelnych wypadków drogowych. Tam Grecy zostawiają napoje, olej i czasami pieczywo, aby „dokarmiać” swoich zmarłych. Na Bałkanach ludzie wierzą, że jeszcze jakiś czas po śmierci dusze tych, którzy zginęli w nagłych, tragicznych wypadkach błąkają się, nie mogąc znaleźć drogi w zaświaty i aby nie cierpiały głodu, zostawiają im pożywienie w specjalnie w tym celu zbudowanych przydrożnych kapliczkach. Podobne do tych, które tu widzieliśmy, spotykaliśmy również w Serbii i Macedonii. Przypomina to trochę nasz zwyczaj palenia zniczy w miejscach wypadków i stawiania tam krzyży. Jednak u nas bardziej chodzi o upamiętnienie ofiar wypadków.
Z drogi pamiętam piękne, górskie krajobrazy, ruiny mijanych starożytnych świątyń i amfiteatrów, wielki pomnik lwa w Cheronei, postawiony dla uczczenia poległych Tebańczyków w bitwie w 338 roku p.n.e. Zapadły mi również w pamięć piękne prawosławne cerkwie, pełne zapachu dymu kadzideł i smak chleba, którym nas częstowano po skończonym niedzielnym nabożeństwie w jednej z nich. To również jest tamtejszy zwyczaj, aby dzielić się chlebem ze wszystkimi. Skorzystaliśmy z tego bardzo chętnie, bo w niedzielę sklepy były nieczynne, a świeże pieczywo spadło nam z nieba, gdy byliśmy głodni.
Szliśmy przez mniejsze i większe miejscowości drogami różnej jakości. W końcu po 8 dniach marszu i przejściu 333 km z Kalambaki w Meteorach doszliśmy w końcu do Aten.
Ateny