25 lat temu, w 11. rocznicę zamachu na życie, 13 maja 1992 r., Jan Paweł II ustanowił Światowy Dzień Chorego.
„Panie, pokieruj moim życiem, gdyż zagubiony jestem w ciemnościach. Boże mój, jakże żałuję, że nic nie zrozumiałem z życia, starając się rozumieć sprawy, które na próżno człowiek stara się zrozumieć. Życie nie polega na zrozumieniu, lecz na miłości, na niesieniu pomocy drugim, na modlitwie, na pracy. O spraw, mój Boże, by nie było jeszcze za późno!” – Takie żarliwe słowa modlitwy cisnęły się w ostatnich latach życia na usta wielkiego naukowca i noblisty, Alexisa Carrela.
Alexis Carrel urodził się 28 czerwca 1873 r. w małej miejscowości górskiej Sainte-Foy w pobliżu Lyonu, w rodzinie fabrykanta. Kiedy miał pięć lat, zmarł jego ojciec. Matka oddała go do gimnazjum oo. jezuitów w Lyonie. Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpił w wieku 12 lat. W latach 1890–1896 studiował medycynę na Uniwersytecie Lyońskim, a pięć lat później, po habilitacji z chirurgii, został dyrektorem kliniki chirurgicznej. Już podczas studiów stał się racjonalistą. Wszystko, czego nie mógł dowieść na drodze ścisłego rozumowania i metodą doświadczenia, nie miało dla niego jakiejkolwiek wartości. Nie mogąc tą drogą dowieść istnienia Boga, popadł w zwątpienie, a w końcu stał się agnostykiem.
W 1903 roku Carrela powołano na członka lekarskiej komisji ekspertów do badań nad uzdrowieniami w Lourdes. W maju tego roku pojechał tam jako lekarz pielgrzymki, podczas której opiekował się m.in. Marią Ferrand, umierającą na gruźlicę otrzewnej. Przed grotą Matki Bożej, podczas błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem, pacjentka na jego oczach została cudownie uzdrowiona.
Wydarzenie to stało się przełomowym momentem w jego życiu. „Trudno było zaprzeczyć – powiedział – że osobiste zamieszanie w cud było niepokojąco nieprzyjemnym doznaniem. Większość lekarzy do tego stopnia obawiała się utraty reputacji, że nawet jeżeli widzieli cud w Lourdes, nie zamierzali przyznać się do tego”.
Następnego dnia wszedł do kościoła i tak się modlił: „Jestem ślepy, Panie, wątpię, ale pragnę wierzyć”. Alexis Carrel otrzymał to, o co prosił: wiarę. Modlił się, aby jego egoistyczna duma nie zaślepiała go. Wątpliwości rozwiały się, ogarnął go łagodny spokój. Wyszedł ku Chrystusowi, a Chrystus wyszedł ku niemu. Zrozumiał, że Bóg jest poza wszelkim naukowym poznaniem i zrozumieniem, zaś jedyną drogą prowadzącą do Niego jest modlitwa i życie według Ewangelii.
W Biurze Konstatacji Medycznych w Lourdes podpisał fakt stwierdzenia cudu, a po powrocie do Lyonu swoje obserwacje opublikował w miejscowej prasie. Środowisko uniwersyteckie w Lyonie nie mogło się pogodzić z tak radykalną zmianą stanowiska Carrela. Przełożeni zagrozili mu zwolnieniem z pracy, jeżeli nie zmieni swoich poglądów. Pozostał nieugięty, ponieważ swoją wiarę uznał za największy skarb. Zrezygnował z kariery naukowej.
Doktor Alexis Carrel w swoim życiu kilkakrotnie pielgrzymował do sanktuarium Matki Bożej w Lourdes. Objawienie Najświętszej Maryi Panny w 1858 r. i cuda, które tam się dokonały, stały się dla niego zaprzeczeniem koncepcji świata bez kochającego i osobowego Boga.
Historia Ulli Jacobssonn
„Jakie to pocieszające – wierzyć w miłosierdzie Boga! Przebacza On nasze zniewagi! Tego wszystkiego nauczyło mnie Lourdes. To ostatnia lekcja, jaką pojęłam; tak, ostatnia, ale najpiękniejsza: stać się dzieckiem w miłości Bożej. To jest najważniejsze w życiu”.
To jest refleksja nad własnym życiem Ulli Jacobsson, która urodziła się 23 maja 1929 r. w Göteborgu w Szwecji. Długo zamężna ze szwedzkim naukowcem, zrezygnowała z kariery filmowej w 1975 r., 6 lat później, w wieku 53 lat, zapadła na raka kości. Zmarła 20 sierpnia 1982 r. w Wiedniu.
Brała udział w produkcji wielu cieszących się rozgłosem filmów, grając najczęściej role osobistości delikatnych i szlachetnych, którym przyszło żyć w sytuacjach trudnych czy niejasnych. Najbardziej znane z tych filmów to „Tańczyłam w jedno tylko lato Mattsona” i „Uśmiech nocy letniej” Ingmara Bergmana. Gdy zachorowała na raka, nawróciła się na katolicyzm. Jej życie duchowe pogłębiło się zwłaszcza po pielgrzymce do Lourdes. Oto jej wyznanie:
„Po moim wejściu do Kościoła katolickiego czuję się ugruntowana w wierze. W Chrystusie i Najświętszej Pannie odnalazłam swą prawdziwą ojczyznę. Dni pielgrzymki do Lourdes przekonały mnie, że moja decyzja miała należytą podstawę. Ze zwierzeń i przemyśleń powstał most, który pozwolił mi jednym krokiem przebyć przepaść zwątpienia i smutku. Pomogli mi w tym mój drogi mąż i pewien kapłan, przyjaciel.
Po pielgrzymce do Lourdes wiem, że mogłabym już opuścić to życie doczesne. Uświadomiłam sobie krótkość swego życia i pogodziłam się z tym. Żadne słowo, żaden obraz nie mogą wyrazić tego, co przeżyłam: po powrocie stamtąd chorzy są przeobrażeni – nawet gdy choroba pozostaje.
W Lourdes człowiek nie tylko się modli, ale też odbywa spowiedź, dokonuje pojednania. Ja udałam się tam nie tylko po to, by błagać i otrzymać, ale też, by nastawić się na dalsze nawrócenie i na życie bardziej przykładne.
Spotyka się w Lourdes tyle nędzy i cierpienia, że nie sposób to wszystko opisać. Te istoty doświadczone przybywają z nadzieją uzdrowienia. Że zachodzą uzdrowienia, stwierdzają to nie tylko lekarze, ale i inni. I my pojechaliśmy z tym przekonaniem; modliłam się gorąco o zdrowie. Wieczorem, leżąc w swym pokoju przy oknie, podziwiałam tysiące płomyków. Każdy z nich był modlitwą. Wierzyłam mocno, że mogę odnaleźć zdrowie; czułam, jakby mnie unosił ten tłum wierzących, który nigdzie nie jest tak potężny.
Nie do opisania jest owa procesja. Coś wspaniałego! Morze światła i nadziei! Tak, mieć nadzieję, nade wszystko! Całe życie jest walką światła z ciemnością, radości i odwagi z rozpaczą. Bóg zasiał w nas małe ziarenko, ziarenko nadziei. My mamy czuwać nad nim, by wydało owoc. Jeśli jesteśmy niedobrymi ogrodnikami i zrażamy się, gdy nasz kwiatek nie rozwija się tak szybko, jak byśmy chcieli, wtedy on ginie, a my razem z nim. Kiedy znalazłam się na wózku w 1954 r. obok innych chorych, uczułam, że była w nas ta sama dyspozycja: byliśmy gotowi nieść nasz krzyż i przyjąć nasze cierpienia, jeżeli taka jest wola Boża. W końcu prosiłam Maryję Dziewicę, by wyjednała mi tę łaskę, tę siłę. Składałam swą decyzję w ręce Jej Syna, błagając Go, aby mnie wyzwolił jak najprędzej, jeżeli łaska uzdrowienia nie leży w Jego planach. Wróciwszy do Wiednia, byłam spokojna i pokrzepiona, przekonana i cudownie wzmocniona. Kiedy myślę o tych dniach jasnych i pełnych wiary, jestem pełna wdzięczności i szczęśliwa z otrzymania takiej łaski (…).
Nie boję się śmierci, tylko bólu, gdyby miał być większy. Ale po pielgrzymce do Lourdes mam nadzieję, że nie zabraknie mi siły, by wszystko znieść. Od dawna zżyłam się ze śmiercią; musiałam się nauczyć wielu rzeczy w swojej karierze, ale teraz pobieram ostatnią lekcję: «Czynić to, czego Bóg chce ode mnie». Mam przyjąć swoją chorobę i oderwać się od swego dawnego życia. Mam być gotowa rzucić się w Jego ręce, kiedy wybije godzina.
W Piśmie Świętym znajduję cudownie przedstawiony obraz Matki Bożej i mogę go sobie przyswoić. Maryja była istotą całkowicie podatną, z ciałem i duszą, na wołanie Boga, dla Jego dzieła zbawienia. Ta lektura pobudza mnie, abym razem z Nią szła za Chrystusem.
Codziennie odmawiając różaniec, przy słowach Ojcze nasz: «Bądź wola Twoja» składam ofiarę z siebie w ręce Boże za swoje dwoje dzieci. I wtedy moje cierpienia mają cel, przekształcają się w czułość macierzyńską”.
Biskup Tarbes i Lourdes, Jacques Perder, wystosował list pasterski na 150. rocznicę objawień, w którym napisał między innymi:
„6 milionów osób co roku przyjeżdża do Lourdes.
Co przybywają zobaczyć? Widoki krajobrazowe? Gdzie indziej we Francji są ładniejsze.
Przybywają tutaj, ponieważ Lourdes jest miejscem odmiennym:
miejscem, gdzie chrześcijanin w sposób swobodny może wyrazić swoją wiarę,
miejscem, gdzie wszyscy mają te same prawa,
miejscem, gdzie chorzy i niepełnosprawni są uprzywilejowani,
miejscem modlitwy, służby i braterstwa między ludźmi,
miejscem, które dzieci i młodzież znajdują jako «super»,
miejscem otwartym dla wszystkich bez względu na ich poglądy.
Nawet kilku godzin spędzonych w Lourdes nie da się zapomnieć. Dlatego wielu powraca tutaj wielokrotnie w swoim życiu”.
51głos
Oceń ten tekst
Józef
Orchowski
Kapłan katolicki, proboszcz parafii fatimskiej w Bydgoszczy, pisarz Maryjny i różańcowy.