Maryja i Eucharystia drogami do świętości

Sobór Watykański II w ósmym rozdziale „Konstytucji Dogmatycznej o Kościele”, poświęconym Błogosławionej Maryi Dziewicy Bożej Rodzicielce w tajemnicy Chrystusa i Kościoła, przedstawił między innymi to, że „Błogosławiona Dziewica, przeznaczona od wieków łącznie z wcieleniem Słowa Bożego na Matkę Boga, stała się tu, na ziemi, z postanowienia Opatrzności Bożej Matką – żywicielką boskiego Odkupiciela, w sposób szczególny przed innymi szlachetną towarzyszką i pokorną służebnicą Pana (…) Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, póki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny” (61 i 62).

W  Kościele jest 37 Doktorów, którzy są świadkami doktryny czy to z powodu swojego dzieła, czy wpływu w świecie. Na przykład św. Anzelm, zwany „Doktorem maryjnym”, mówił o potędze Matki Bożej: „Cokolwiek Bóg uczynić może swą nieskończoną mocą, to samo Maryja może uczynić swoją modlitwą. Jest rzeczą niemożliwą, aby był potępiony czciciel Maryi, który wiernie oddaje Jej cześć i poleca Jej swą duszę”. Święty Alfons Liguori twierdził, że Bóg nie odmówi Maryi niczego i że „wierne dziecko Maryi nigdy nie będzie zatracone”. Święty Robert Bellarmin pisał: „Któż śmiałby kiedykolwiek wyrwać te dzieci z ramion Maryi, gdzie tam się uciekają? Jakaż moc piekielna lub pokusa może je pokonać, jeżeli pokładają ufność w opiece tej wielkiej Matki, Matki Boga i Matki każdego z nich?”. Natomiast noszenie różańca jest znakiem przymierza z Maryją. Szereg paciorków Zdrowaś Maryjo, które składają się na różaniec, jest tajemniczym łańcuchem łączącym nas z Matką w niebie; jest duchową drabiną, która umożliwia wejście do niebieskiej krainy. Zdumiewające cuda dokonane za przyczyną różańca ukazują jego moc i skuteczność. Świadectwo dają między innymi: Marceli Callo, Piotr Jerzy Frassati i Herminiusz Pampuri, wyniesieni przez Jana Pawła II na ołtarze.

Marceli Callo

Marceli Callo urodził się 6 grudnia 1921 r. w Rennes jako drugi z dziewięciorga dzieci w bardzo religijnej bretońskiej rodzinie. Od dzieciństwa bardzo kochał Matkę Najświętszą. W jego parafii Matki Bożej Dobrej Nowiny kwitło nabożeństwo maryjne. Modlitwa do Maryi, której nauczyła go matka, pomogła mu zachować delikatność serca. Zdarzało się, że przechodząc przed kaplicą Matki Bożej i widząc otwarte drzwi, wstępował i odmawiał cały różaniec. Wieczorem zawsze odprawiał rachunek sumienia i odmawiał różaniec, a przed zaśnięciem całował ze czcią medalik Niepokalanej, który nosił na szyi.

Marceli Callo
Marceli Callo Fot. © Wikicommons

Mając dwanaście lat, podjął pracę w drukarni. Nie był zadowolony z panującej tam atmosfery; koledzy obrażali go wulgarnym językiem. Jako młody chłopiec wstąpił do Krucjaty Eucharystycznej, a następnie do jezuickiego ruchu Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodzieży Robotniczej JOC i do harcerstwa.

W 1943 r. Marceli został wywieziony z Rennes do Niemiec na roboty przymusowe. Za działalność w Akcji Katolickiej znalazł się 19 kwietnia 1944 r. w więzieniu w Gotha, z którego trafił do obozu koncentracyjnego w Flossenburgu, a potem do Mauthausen, gdzie umarł z wyczerpania 19 marca 1945 r. w wieku 24 lat.

O stylu życia Marcelego dobrze świadczy jego list z 6 lipca 1944 r., ostatni, jaki otrzymała rodzina. Na początku wyrażał swój ból, że od trzech miesięcy nie otrzymał od swoich krewnych żadnego listu, co spowodowało w jego życiu wielką pustkę.

„Na szczęście jest Przyjaciel, który nie opuszcza mnie ani na chwilę i który umie podtrzymać mnie w godzinach udręki i przygnębienia. Z Nim znosi się wszystko. Jakżeż dziękuję Chrystusowi za to, że wytyczył mi drogę, na której znajduję się obecnie. Jak wspaniałe dni mogę Mu zaofiarować! Jakże miła musi Mu być moja codzienna ofiara! Wszystkie swe cierpienia i trudności ofiarowuję za Was, moi ukochani Rodzice, za swoją narzeczoną, za Jana [brata, księdza], aby jego posługa kapłańska była owocna; za wszystkich moich przyjaciół i towarzyszy. Tak, słodka to i krzepiąca rzecz cierpieć za tych, których się kocha. Co wieczór, zanim zasnę, myślę o przyszłości. Robię przegląd swoich zalet i wad. Staram się stawać lepszym, zbliżając się coraz bardziej do Boga. Powoli przygotowuję i buduję to piękne gniazdo rodzinne, które założę, gdy wrócę. Co wieczór też myśl moja biegnie ku Francji. Jakże pragnę, aby była ona piękna i kwitnąca! Wraz z towarzyszami niedoli cierpię z powodu stanu, w jakim się obecnie znajduje. Odbudujemy ją i nadamy jej prawdziwy wygląd. Bóg, rodzina, ojczyzna to trzy pojęcia, które się uzupełniają i których nigdy nie wolno oddzielać. Gdyby każdy budował i opierał się na tych trzech podstawach, wszystko by poszło dobrze”.

Marceli żywił głębokie nabożeństwo do Eucharystii. Na robotach przymusowych, gdy tylko mógł, codziennie przyjmował komunię świętą. „Co rano przed wyjściem mogłem uczestniczyć we mszy świętej i przyjmować komunię. Nie zaniedbałem się tu, więc wychodziłem w formie. Od kilku tygodni Chrystus każe mi dźwigać ciężkie krzyże. Ale tego ranka udzielił mi wielkiej łaski. Nie możecie sobie wyobrazić, jaka radość zalała moje serce w czasie mszy świętej, ile mi ona dała odwagi”. Nawet gdy w więzieniu w Gotha miał raz nieoczekiwaną okazję przyjęcia Komunii świętej, zapisał w swoim notesie: „Komunia. Radość przeogromna”.

Mając głęboką wiarę i sam doświadczając siły sakramentalnej, apostołował wśród innych robotników. Oto fragmenty z jego listów: „Udało mi się namówić dwóch towarzyszy na mszę świętą… Dziś 23 maja, dzięki moim zabiegom pewien dziewiętnastoletni towarzysz spełnił swój obowiązek wielkanocny… Miło jest widzieć, jak w każdą niedzielę siedmiu lub ośmiu Francuzów zbliża się do Stołu Pańskiego”.

4 października 1987 r. na początku synodu biskupów poświęconego miejscu katolików świeckich w Kościele i w świecie, papież ogłosił błogosławionym Marcelego Callo. Podczas uroczystości Jan Paweł II powiedział, że doszedł on do doskonałości ewangelicznej nie sam, ale z pomocą najpierw rodziny, a potem harcerstwa i JOC. „Karmiony modli­twą, sakramentami i świadomą akcją apostolską według pedagogii i tych ruchów, budował Kościół wraz ze swymi braćmi, młodymi robotnikami chrześcijańskimi”. Nie od razu osiągnął doskonałość. „Był pełen talentów i dobrej woli, ale znał też długie walki z duchem świata, z ciężarem rzeczy i ludzi. Jednak Callo w pełni otwarty na łaskę, pozwolił się stopniowo prowadzić Panu aż do męczeństwa”. Świadek jego śmierci pułkownik Tibodo wyznał ze wzruszeniem, że w tamtej chwili „Marceli miał spojrzenie świętego”.

Piotr Frassati

Piotr Jerzy Frassati urodził się 6 kwietnia 1901 r. w Turynie, w bogatej i znaczącej włoskiej rodzinie. Jego ojciec był dziennikarzem, senatorem, ambasadorem Królestwa Włoch w Berlinie. Był człowiekiem niewierzącym i nastawionym antyklerykalnie. Matka była malarką, osobą wierzącą, ale w sposób konwencjonalny. Piotr Frassati wzrastał więc w atmosferze elitarności, zamożności i ambicji, ale w domu brakowało rodzinnego ciepła, panowały musztra i dyscyplina. Pomimo czasem trudnej atmosfery był dzieckiem bardzo uczuciowym i wrażliwym, a także od najmłodszych lat czułym na ludzką krzywdę. Młodsza siostra Luciana opisała takie zdarzenie: „Pukanie do drzwi, jest lato, godzina upału. Piotr Jerzy zbiega, aby otworzyć i znajduje się przed kobietą z bosym dzieckiem na ramieniu. Nasza matka jest poza domem, służba nie może decydować o tych rzeczach. Piotr Jerzy jest jeszcze dzieckiem i nie ma grosza w kieszeni. Chwila zdezorientowania, zaraz potem przychodzi cudowne rozwiązanie w jego umyśle, ściąga szybko buty i daje je biednej”. Był tak skupiony na pomocy innym, że jego ojciec nazywał go pogardliwie „czysty wariat”.

Pier Giorgio Frassati
Pier Giorgio Frassati Fot. © Wikicommons

Od 1918 roku studiował inżynierię górniczą na Królewskiej Politechnice w Turynie. Choć nauka nie szła mu łatwo, nie ulegał pokusie ułatwiania sobie czegokolwiek przez znajomości, jakie miała jego rodzina. W tym czasie zaangażował się w działalność społeczną. Swoim wdziękiem, urodą, pogodą ducha, dobrocią i energią przyciągał rówieśników. Młodzież, zarówno koledzy, jak i koleżanki, uwielbiała go. Tak też oceniali go przyjaciele, jako dobrego, miłosiernego, stale pomagającego ubogim chłopaka. Kochał góry, przemierzał je latem i zimą, odbywał najniebezpieczniejsze wycieczki alpejskie, zdobywał niedostępne szczyty, urządzał karkołomne zjazdy narciarskie. Wszędzie, gdzie się zjawił, wnosił radość udzie­lającą się innym, dlatego zawody, wycieczki wysokogórskie udawały się wspaniale. On to w schroniskach udzielał wszystkim z bogactwa swego serca daru radości. Kiedy już wszyscy spali, klękał na podło­dze, wyjmował różaniec i się modlił. Rano zjeżdżał na nartach do kościoła, aby swoją duszę zasilić Bogiem, a potem radością wziętą z Niego obdarowywać ludzi. Bóg dla niego był zawsze na pierwszym miejscu.

Frassati okazywał ludziom chorym i biednym wielkie miłosierdzie i miłość braterską, co przyniosło mu sławę i szacunek w całym Turynie. Był przekonany, że Pan Bóg chce, aby najbardziej był bliski potrzebującym i ubogim. Często widywano go niosącego paczki z lekarstwami, odzieżą, żywnością, książkami i zabawkami. Oszczędzał, na czym się dało, aby mieć pieniądze dla biednych. Na przykład jeździł na rowerze zamiast komunikacją publiczną albo sprzedawał kwiaty z ogrodu Frassatich. Nie bał się przebywać z ludźmi chorymi nawet na zaraźliwe i śmiertelne choroby. Sam podawał im lekarstwa, robił zastrzyki i mył ich. W całym Turynie nie było człowieka, którego on pozostawiłby bez pomocy. A jeżeli nie był w stanie pomóc komuś od razu, to zapisywał jego adres i powracał tam.

To bujne i bogato zapowiadające się życie zostało nagle przecięte przez śmierć. Zmarł po kilkudniowej chorobie, początkowo nierozpoznanej, która okazała się chorobą Heinego-Medina.

Umierał w zupełnej samotności, gdyż rodzina w tym czasie była zaabsorbowana śmiercią i pogrzebem jego babki. Niemal do ostatniej chwili najbliżsi nie zdawali sobie sprawy z jego ciężkiego stanu. Gdy już częściowo sparaliżowany leżał w łóżku, matka robiła mu gorzkie wymówki, że wyłączył się ze spraw domowych w momencie, gdy jest tak bardzo potrzebny. Prawda o jego zdrowiu dotarła do rodziców za późno. Wszyscy lekarze potwierdzili przerażającą diagnozę. Szalejąca nad Alpami burza uniemożliwiła natychmiastowe sprowadzenie z Instytutu Pasteura w Paryżu surowicy, która mogła być jedynym ratunkiem. Gdy ją przywieziono specjalnym pociągiem, była już bezużyteczna. Zmarł 4 lipca 1925 roku.

Proces beatyfikacyjny Piotra Jerzego Frassatiego rozpoczął się właściwie w dniu jego pogrzebu, kiedy to na ulicach Turynu pojawiły się tysiące ludzi pragnących towarzyszyć mu w jego ostatniej drodze. Dopiero wtedy cała rodzina zdała sobie sprawę z tego, jak niezwykłym był człowiekiem. Do domu rodzinnego zaczęły przychodzić listy z kondolencjami i świadectwami życia młodzieńca, opisujące konkretne sytuacje, w których pomagał.

Piotr Jerzy pokazał, jak przeżyć młodość z całym jej bogactwem i pięknem. Jego życie było przepełnione obecnością Boga, jego świętość była młoda, roześmiana i pełna autentycznej troski o bliźniego.

20 maja 1990 r. Jan Paweł II wyniósł go na ołtarze, ogłaszając błogosławionym. W uroczystości beatyfikacyjnej, która odbyła się w Rzymie na placu św. Piotra, wzięli udział prezydent i premier Włoch oraz rzesza wiernych.

Herminiusz Pampuri

Herminiusz Pampuri urodził się 2 sierpnia 1897 r. w Trivolzio, w północnych Włoszech. Był przedostatnim dzieckiem z jedenaściorga rodzeństwa. Wcześnie został sierotą. Matka zmarła, gdy ukończył zaledwie trzeci rok życia, a siedem lat później Bóg powołał do siebie także jego ojca. Wychowywał się w domu swego wujostwa w pobliskim Turynie. Po ukończeniu liceum studiował me­dycynę na uniwersytecie pawijskim. Naukę przerwał wybuch pierwszej wojny światowej. Herminiusz został wcielony do wojska i słu­żył w oddziałach sanitarnych. Stu­dia ukończył po zakończeniu woj­­ny i 6 lipca 1921 r.; uzyskał dyplom z wynikiem bardzo dobrym.

Ograniczony dostęp

Całość przeczytasz w "Królowej Różańca Świętego". To wydanie jest wciąż dostępne w sprzedaży, dlatego ma ograniczony dostęp. Nasze czasopisma możesz nabyć w cenie już od 2 zł. Zamów i wspieraj różańcowe inicjatywy!

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Photo of author

Józef

Orchowski

Kapłan katolicki, proboszcz parafii fatimskiej w Bydgoszczy, pisarz Maryjny i różańcowy.

Mogą zainteresować Cię też:

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x