Maksymilian Kolbe. Święty na maksa

Photo of author

Autor: Red.

Jedno z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa związanych z Kościołem to niewielki obrazek smutnego świętego zawieszony w bocznej kaplicy mojego parafialnego kościoła, obok dużego wizerunku Matki Bożej. Jakby ktoś chciał schować tego chudego mężczyznę w obozowym pasiaku. Na piersi czerwony trójkąt i numer 16670. „Kto to jest?” – zapytałam mamę nieco wystraszona. „To Maksymilian Kolbe, poszedł na śmierć głodową za innego więźnia”. „Ale dlaczego jest taki smutny?” – zastanawiałam się. 

Ojciec Maksymilian © Fot. M. Woś

Ojciec Maksymilian, Fot. © M. Woś

Kochani Czytelnicy!
91% artykułów na naszej stronie jest dostępnych bez ograniczeń. Nie znaczy to, że nie istnieją koszty ich przygotowania i publikacji. Będziemy wdzięczni za zaprenumerowanie naszego czasopisma albo wsparcie naszej Fundacji. Dziękujemy za zrozumienie.
Redakcja

Jedno z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa związanych z Kościołem to niewielki obrazek smutnego świętego zawieszony w bocznej kaplicy mojego parafialnego kościoła, obok dużego wizerunku Matki Bożej. Jakby ktoś chciał schować tego chudego mężczyznę w obozowym pasiaku. Na piersi czerwony trójkąt i numer 16670. „Kto to jest?” – zapytałam mamę nieco wystraszona. „To Maksymilian Kolbe, poszedł na śmierć głodową za innego więźnia”. „Ale dlaczego jest taki smutny?” – zastanawiałam się. 

Aż w końcu, po wielu latach, moje życie związało się na stałe z Niepokalanowem. Po zawierzeniu mojej przyszłości św. Maksymilianowi trafiłam do pracy w założonym przez niego Radiu Niepokalanów. Wtedy, patrząc na to niezwykłe miejsce, które stworzył dla Maryi, poznałam prawdziwego św. Maksymiliana. Nie tego ze smutnych obrazów, ale uśmiechniętego, pełnego pasji i pomysłów człowieka, który gotowy był na wszystko, by zdobyć świat dla Niepokalanej.

Młodość

Rajmund Kolbe urodził się 8 stycznia 1894 r. w Zduńskiej Woli. Rodzice, Juliusz i Marianna, zajmowali się tkactwem. Swym dzieciom dawali przykład głębokiej wiary, oboje należeli do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. W małym domku Kolbów znajdował się ołtarzyk Matki Bożej Częstochowskiej z lampką olejną, którą zapalano w środy, soboty, niedziele oraz święta maryjne. Jedno z pierwszych wspomnień o Rajmundzie pochodzi od jego mamy, która po latach wspominała skłonności tego energicznego chłopca do dokazywania: „Był chłopcem bardzo żywym, bystrym, trochę łobuzowatym, ale z trzech moich synów wobec nas, rodziców, był najbardziej posłuszny. Miałam w nim prawdziwą pomoc. Kiedy z mężem udawałam się do pracy, Rajmund zajmował się kuchnią, robieniem porządków w domu, załatwiając również wiele innych rzeczy”. Jednak pewnego dnia, mama zdenerwowana jakimś psikusem Mundka, powiedziała: Co to z Ciebie będzie? Chłopiec przejął się do tego stopnia, że przy najbliżej okazji zapytał o to Maryję. Zobaczył wtedy, w parafialnym kościele w Pabianicach, Niepokalaną, która w dłoniach trzymała dwie korony: białą, symbolizującą życie w czystości, i czerwoną, będącą oznaką męczeństwa. Wybór chłopca był jedną z oznak jego niezwykłego charakteru. Wyciągnął ręce po obie.

Pod wpływem kazań misyjnych głoszonych w rodzinnej parafii przez franciszkanów 16-letni Rajmund wstąpił do małego seminarium braci mniejszych we Lwowie. Ojciec Bronisław Stryczny, kolega z lat szkolnych, wspomina: „Rajmund był wzrostu średniego. Twarz miał lekko owalną, piwne oczy, krucze włosy, ruchy ogromnie żywe. Z oczu promieniowała dobroć, miłość, stanowczość i przenikliwość. Zdawało się, że dla tego wzroku ciało nie stanowi przeszkody ni zasłony, że czyta nim w skrytości serca”. Pewne wyobrażenie o tym, jak fizycznie wyglądał o. Maksymilian, daje też figura świętego witająca pielgrzymów w Muzeum w Niepokalanowie. Została ona wykonana przez franciszkanów na kanonizację o. Kolbego, tak by oddać jak najwierniej jego wygląd i wzrost.

W szkole uczył się bardzo dobrze. Szczególne zdolności przejawiał w zakresie fizyki, matematyki i geometrii. Znajdował swój sposób na rozwiązanie nawet najtrudniejszych zadań, czym budził podziw pozostałych uczniów i nauczycieli. „Nie znosił słów «ja nie potrafię»” – wspomina inny kolega, ks. Władysław Dubaniowski. „Im większa trudność, np. w rozwiązywaniu zadania matematycznego, tym większy był zapał, i to natychmiastowy, u o. Maksymiliana, by tę przeszkodę usunąć”. Gdy, już na studiach w Rzymie, na jednych z zajęć usłyszał, że nie da się skonstruować perpetuum mobile, zaraz po powrocie do klasztoru zabrał się za jego projektowanie.

Rajmund znany był także z wielkiej miłości do ojczyzny. „O przyszłości rozmawialiśmy mało. On żył tylko teraźniejszością, pokonywaniem obecnych trudności i przeszkód. Jedynie, gdy była mowa o Polsce, zapalał się, jak gdyby moment powstania wolnej Polski miał nastąpić zaraz” – wspomina ks. Władysław. Podczas wspólnych spacerów w okolicach Lwowa Rajmund wymyślał metody na skuteczne obwarowanie miasta. „Gdyby Rajmund kształcił się wtedy w innym kierunku, zostałaby na pewno wielkim wynalazcą lub genialnym strategiem” – wspomina o. Bronisław.

Powołanie

4 września 1910 r. rozpoczął nowicjat w zakonie franciszkanów konwentualnych, otrzymując, zgodnie ze zwyczajem, nowe imię – Maksymilian, imię, które doskonale oddaje jego charakter maksymalisty. Rajmund wszystko robił bowiem z największym zaangażowaniem i pasją. Dotyczyło to zarówno modlitwy, nauki, jak i miłości do Niepokalanej, dla której chciał zdobyć cały świat, przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Dostrzegając talenty br. Maksymiliana, przełożeni wysłali go na studia do Rzymu, które ukończył podwójnym doktoratem – z filozofii i teologii. Także tam dał się poznać jako świetny uczeń i wynalazca. Skonstruował m.in. projekt etero­planu, czyli pojazdu służącego do podróży w kosmos. Współcześnie wskazuje się, że rozwiązania zastosowane przez młodego Kolbego są jak najbardziej słuszne. To zamiłowanie do nowinek technicznych i wynalazków nie opuściło go do końca życia. Zawsze szukał najbardziej nowoczesnych metod i rozwiązań, by realizować swe misyjne plany.

Punktem zwrotnym w życiu Maksymiliana Kolbego była manifestacja masońska, którą zobaczył w 1917 r. na ulicach Rzymu. Pod papieskimi oknami rozdawano ulotki z hasłem: „diabeł będzie rządził w Watykanie, a papież będzie jego gwardią szwajcarską”. Na sztandarach widniał Lucyfer depczący głowę Michała Archanioła. Młody kleryk zrozumiał, że toczy się tu wojna na śmierć i życie, wojna o dusze. Na skutek tych wydarzeń powołał do życia Rycerstwo Niepokalanej, organizację, której celem było nawrócenie wszystkich dusz dla Chrystusa przez Niepokalaną.

Klerycy realizowali go, modląc się o nawrócenie grzeszników, heretyków czy masonów i rozdając Cudowne Medaliki. 28 kwietnia 1918 r. w Rzymie Maksymilian przyjął święcenia kapłańskie. Już wtedy postanowił sobie: „Muszę być świętym i to jak największym”.

Po powrocie do wolnej już Polski o. Kolbe został wykładowcą w seminarium franciszkanów w Krakowie. Bardzo szybko założył kolejny oddział Rycerstwa Niepokalanej wśród kleryków. Postanowił także stworzyć pismo, które miałoby szerzyć kult Niepokalanej, które łączyłoby członków rycerstwa i propagowało jego ideały. Jednak przełożeni byli niechętni, bo oznaczało to duże koszty. Maksymiliana zaczęto traktować jak człowieka szalonego, oderwanego od rzeczywistości.

Niepokalanów

„Niektórzy ojcowie mówili, że o. Maksymilianowi pokręciło się w głowie” – wspomina br. Bonawentura Bombrych. Jednak Kolbe pozostawał spokojny, był pewien, że jeśli Niepokalana zechce, to sama pokona wszelkie przeszkody. On ma być tylko narzędziem w Jej rękach. Takie było jego podejście do wszelkich zadań – on musi dać z siebie jak najwięcej, ale ostatecznie powodzenie zależy od Matki Bożej. W krótkim czasie udało się nie tylko rozpocząć wydawanie „Rycerza Niepokalanej”, ale także stworzyć rozwijające się wciąż wydawnictwo. Przeniesiono je najpierw do Grodna, a gdy i tam brakowało miejsca, o. Maksymilian wpadł na pomysł stworzenia wyjątkowego klasztoru-wydawnictwa poświęconego wyłącznie Niepokalanej. Tak powstał Gród Maryi – Niepokalanów.

Pod koniec 1927 r., dzień przed przeprowadzką do nowego klasztoru, św. Maksymilian mówił do braci: „Niepokalanów, do którego za kilka godzin mamy wyjechać, jest to miejsce obrane przez Niepokalaną i przeznaczone wyłącznie na szerzenie Jej czci. […] Będzie tam bardzo ubogo, bo wedle ducha św. Franciszka. Dużo będzie pracy, wiele cierpień i wszelkich niewygód”. Podkreślił też, że to nie będzie miejsce dla każdego, ale tylko dla tych braci, którzy chcą dać z siebie wszystko. Dla Niepokalanej.

Do Niepokalanowa trafiło ostatecznie 18 braci, pociągniętych przykładem Maksymiliana. Z wielkim zapałem rozpoczęto budowę nowego klasztoru. Jako pierwsza stanęła kapliczka z figurką Niepokalanej i kaplica. Tam bracia modlili się, a nocą spali na podłodze. Ale w sercach panowała radość. Klasztor stał się szybko samowystarczalnym miasteczkiem. „(…) ograniczając jak najbardziej potrzeby prywatne, prowadząc życie jak najuboższe, będziemy używali choćby najnowocześniejszych środków. W połatanym habicie, w połatanych butach, w samolocie najnowszego typu, jeżeli to będzie po­trzebne dla zbawienia i uświęcenia większej ilości dusz – pozostanie naszym ideałem” – mówił o. Kolbe.

Taki człowiek – radosny, ufny w Bożą opatrzność, pełen pomysłów i planów, zakochany w Niepokalanej… w maju 1941 r. trafił do niemieckiego obozu zagłady w Oświęcimiu. Ojciec Kolbe  nie stał się święty w Auschwitz, on poszedł tam, będąc już świętym. Nie dziwi więc decyzja oddania życia za współwięźnia.

A jak się skończyła historia z pabianickiego kościoła z dwie­ma koronami? Czas pokazał, że Maryja dotrzymała słowa. Ojciec Kolbe jest jedynym przypadkiem w historii, gdy Kościół zakłada na głowę dwie korony. Maksymilian został błogosławionym jako wyznawca, za święte życie w zakonie, a świętym jako męczennik, za oddanie życia za drugiego człowieka w obozie zagłady.

Paulina Wysocka

mariolog, 

redaktor Radia Niepokalanów


Mogą zainteresować Cię też:

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments