Chociaż kraj ten odwiedzałam już nie pierwszy raz, to huczne, meksykańskie święta patronalne, barwne procesje, uświetnione występami orkiestry oraz uroczyste obchody dnia zmarłych nigdy nie przestaną wprowadzać mnie w zachwyt i zdumienie.
Tym razem więc, zamiast skupiać się na zapierających dech w piersiach pozostałościach cywilizacji prekolumbijskich, chciałam poznać Meksyk od tej trochę mniej turystycznej strony – żeby zrozumieć, jak funkcjonuje w tym dalekim, egzotycznym kraju Kościół katolicki.
Katolików w Meksyku jest obecnie około 80%, co stanowi przeważającą część społeczeństwa. Religia jest tam tak istotną częścią codziennego życia, że nawet na terenie hotelu, w którym się zatrzymałam, znajdował się niewielki kościółek. Przeznaczony był on jednak bardziej dla pracujących tam tubylców, niż zagranicznych gości. Chrześcijaństwo pojawiło się w Meksyku wraz z przybyciem do tego kraju Hiszpanów pod koniec XV wieku. Słowo Boże było głoszone tam głównie przez jezuickich misjonarzy, którzy nie tylko prowadzili katechezy, ale pomagali budować nowy system oświaty, uczyli dobrych praktyk leczniczych i przekazywali tamtejszym mieszkańcom nowoczesną wiedzę technologiczną. Początkowo Indianie byli nastawieni raczej sceptycznie do nowej religii, jednak po objawieniach na wzgórzu Tepeyac sytuacja zmieniła się w sposób znaczący.
Podczas mojej ostatniej podróży po tym sześciokrotnie większym niż Polska państwie skupiłam swoją uwagę na półwyspie Jukatan. Miałam okazję natrafić wówczas na niezwykle interesujący kościół pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu, będący rekonstrukcją istniejącej tam niegdyś kaplicy.
Pierwsze chrześcijańskie obiekty sakralne pojawiły się w Meksyku w XVI wieku. Były one określane jako capilla de visita, co przetłumaczyć można jako „kaplica do wizyt”. Prawdziwa świątynia św. Franciszka, na której szczątkach odtworzono stojący tam dzisiaj budynek, została zbudowana prawdopodobnie między 1528 a 1582 rokiem, kiedy to Francisco de Montejo zatrzymywał się w indiańskiej miejscowości Pole. Wykopaliska archeologiczne potwierdzają, że jest to jeden z pierwszych kościołów, które w ogóle powstały na półwyspie Jukatan.
Matka Boża z Guadalupe
Największym szacunkiem i miłością Meksykanie darzą oczywiście Matkę Bożą z Guadalupe
Kościółek w niczym nie przypomina znanych świątyń Europy. Jego biała, kamienna fasada jest wyjątkowo myląca i może wprowadzić pielgrzyma w błąd, że właśnie wchodzi on do całkiem zwyczajnego budynku. Kiedy jednak przekroczy się próg kaplicy, oczom jej gościa ukazuje się widok niezwykły: drewniane pale podtrzymujące ukośny dach ze strzechy, kanciaste ławeczki wyciosane z pni drzew, niewielki, skromny ołtarz i… widok błękitnego oceanu w dali. Kapliczka nie ma bowiem ścian i podobnie jak pierwsze budowle przypomina w swojej prostej konstrukcji raczej wiatę niż świątynię.
Największym szacunkiem i miłością Meksykanie darzą oczywiście Matkę Bożą z Guadalupe, określaną przez nich jako Nuestra Señora de Guadalupe (Nasza Pani z Guadalupe) albo Virgen de Guadalupe (Dziewica z Guadalupe). Historii objawień Najświętszej Maryi Panny, która ukazała się 12 grudnia 1531 roku Aztekowi, św. Juanowi Diego, na wzgórzu Tepeyac, przypominać nie trzeba. Warto jednak pamiętać, że jest to najstarsze objawienie maryjne, oficjalnie uznane przez Kościół katolicki, z czego Meksykanie są niezmiernie dumni. Podczas świąt i uroczystości, obok flagi Meksyku, niesiony jest często także sztandar z wizerunkiem Dziewicy z Guadalupe, co miałam okazję nieraz zobaczyć na własne oczy. O ukochaniu Maryi przez mieszkańców Meksyku świadczy także olbrzymia liczba sanktuariów poświęconych Jej czci.
Swoje święto Matka Boża z Guadalupe obchodzi 12 grudnia. W wigilię tej uroczystości kościoły w Meksyku wypełnione są wiernymi, którzy pragną celebrować las mañanitas a la Guadalupana, jak zwykli nazywać ten wieczór. Las Mañanitas to tradycyjna meksykańska piosenka, którą śpiewa się z okazji urodzin, zazwyczaj wczesnym rankiem po to, by radośnie powitać solenizanta. Z tego też powodu obchody „urodzin” Dziewicy z Guadalupe rozpoczynają się w wieczór poprzedzający właściwe święto. Tego dnia sanktuarium w Tepeyac odwiedza około 5 milionów osób. Zwyczajem jest, że pielgrzymki zamieniają się wówczas w barwne procesje, prowadzone przez tancerzy zwanych matlachines.
Jej centralną część zajmowała dwunastometrowa, surowa sylwetka Maryi wyrzeźbiona w pniu drzewa. Do jednego z sanktuariów maryjnych, położonych na półwyspie Jukatan, miałam okazję tym razem udać się osobiście. Kaplica nie była wielka i – jak na nasze, polskie standardy – wyglądała niecodzienne. Jej centralną część zajmowała dwunastometrowa, surowa sylwetka Maryi wyrzeźbiona w pniu drzewa. U dołu, na owalnej, drewnianej platformie, otoczonej wodą, znajdował się skromny ołtarz. Przeciwległa ściana świątyni wypełniona była pięknymi figurami Najświętszej Maryi Panny, umieszczonymi w niedużych wnękach, zaś po lewej stronie, w szklanej gablotce umieszczony był kamień pochodzący ze wzgórza Tepeyac, gdzie miało miejsce sławne objawienie maryjne.
Nie tylko barwne przedstawienia Matki Bożej z Guadalupe przykuły moją uwagę podczas tej podróży. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym, żeby odwiedzić meksykański cmentarz, bo przecież – jak sądziłam – nie może się on zbytnio różnić od naszych, polskich nekropolii. W jak wielkim jednak błędzie byłam, zrozumiałam dopiero wtedy, kiedy moim oczom ukazał się widok wielobarwny i niezwykły, typowy tylko dla Meksyku. Nagrobki niczym nie przypominały naszych szarych, granitowych płyt – niebieskie, żółte, czerwone, z wizerunkami Maryi oraz świętych, wykonane przy użyciu najróżniejszych materiałów i stylów; poczynając od doskonałej jakości farb, a kończąc na… kapslach od piwa! Każdy grób był inny, każdy jakby „próbował” pokazać część historii czyjegoś życia.
Cmentarz meksykański, chwilami wręcz zadziwiający odwiedzających go żartobliwą atmosferą, jaka zdawała się tam panować, był jednak mimo wszystko miejscem spoczynku umarłych. Pośród tych nietypowych płyt, pomników i wizerunków, moją uwagę przykuł zwłaszcza pewien pokaźny, żółtawy nagrobek. Jak wiele innych, ozdobiony był wykonaną pieczołowicie miniaturką kościoła z figurkami Maryi i świętych. W pamięci zapisało mi się jednak dość szczególne epitafium, zamieszczone na boku tej niewielkiej, pośmiertnej świątyni: El cuerpo del hombre no es un hogar, si no una posada. Y esto por poco tiempo. Ve con Dios, no te olvidaremos („Ciało człowieka nie jest domem, a jedynie schronieniem. I to na krótki czas. Idź z Bogiem, nie zapomnimy o tobie.”).
I podobny do tego niewielkiego cmentarza, w wielkim uproszczeniu, jest cały Meksyk. Kolorowy, przeplatany żartami i melancholią, głęboką wiarą i świeckością. Inny, a mimo wszystko bliski swoim ciepłem i obyczajowością; zaś przede wszystkim wart poznania i zrozumienia.
Dominika Krysztofowicz