Gościnność cz. 3: Antiochia

Kiedy tam przybyłem, przywitała mnie nachalnymi naganiaczami, proponującymi, że znajdą najtańszą taksówkę, podczas gdy tych stoi pełno naokoło. Gdy odmawiam i mówię, że idę pieszo, wtedy odstępują zdziwieni. Po chwili nie dają za wygraną i znów do mnie podchodzą, tym razem proponując mi tani nocleg, przekrzykują się wzajemnie.

Dają mi spokój dopiero, gdy pokazuję, że mam namiot i nie potrzebuję dachu nad głową. Chociaż i tak będę go szukał na własną rękę, chcąc się w końcu porządnie wykąpać. Pamiętając historie z innych miejsc, gdzie już spotkałem takich ludzi, wolę z daleka omijać wszelkich „życzliwych”, którzy zaprowadzą mnie w niekoniecznie najtańsze i bezpieczne miejsce. Zostawiam więc ich, nieco zdziwionych, i idę dalej w stronę centrum miasta. 

Jest po 17.00 i życie na ulicach miasta rozkwita w pełni. Po upalnym dniu ludzie wychodzą z domów, aby w ostatnich promieniach słońca jeszcze trochę nacieszyć się życiem. Ponieważ jest piątek, który w islamie traktuje się jak naszą niedzielę, ci, którzy jeszcze nie byli, spieszą do meczetów na modlitwy, aby oddać cześć Bogu i podziękować Mu za dobry dzień i cały tydzień. Inni przechadzają się po sklepach i restauracjach lub przesiadują na ławkach w parkach. Dzieci bawią się na placach zabaw, biegają po ulicach. Starsi mężczyźni przesiadują przy herbaciarniach albo pod domami. To miasto tętni życiem i radością. Wszyscy tutaj uśmiechają się do mnie i pozdrawiają mnie, jakby byli w jakiejś zmowie, abym wyniósł jak najlepsze wspomnienia z pobytu tutaj. 

Antiochia
Antiochia. © Fot. K. Jędrzejewski

Gdy przechodzę obok bawiących się na ulicy dzieci, w pewnej chwili podbiegają do mnie, śmiejąc się, chwytają mnie za ręce i coś do mnie mówią po turecku, ale nic nie rozumiem. Dają mi swoje małe zabawki: żołnierzyki, plastikowe zwierzątka i jakieś karty. Chcą, żebym się z nimi bawił. Mówię, że muszę iść dalej, a one proszą, żebym zabrał ze sobą zabawki i pobawił się nimi, gdy będę już miał czas. Odpowiadam, że nie potrzebuję tych rzeczy i chcę im je oddać, ale uciekają ze śmiechem. Nie mam siły ich gonić, żeby oddać zabawki ani nie chcę zostawiać ich na ulicy, żeby dzieci nie pomyślały, że wzgardziłem ich darem, więc biorę je ze sobą na pamiątkę. Mam je do dzisiaj i kiedy na nie patrzę, wspominam dobroć i szczere serca tych dzieci. Ciekawe, co robią dzisiaj, na kogo wyrosły, jak wyglądają, czy mnie jeszcze może kiedyś poznają i będą pamiętały tamtą chwilę, jak ja ją pamiętam, bo dała mi ona wiele nadziei i radości. 

Idę dalej pozdrawiany przez jakieś dziewczęta, które śmieją się i machają do mnie z balkonu. Prawdopodobnie jest to internat szkoły dla dziewcząt. Też do nich macham i uśmiecham się, zapominając o zmęczeniu. Kiedy ludzie mnie dostrzegają i pozdrawiają, od razu jest mi lżej. Po pewnym czasie jestem już w centrum. Nagle podchodzi do mnie jakiś człowiek w moim wieku. Wyciąga rękę na powitanie i pyta po angielsku, jak mi na imię, skąd jestem i dokąd idę. Wymieniamy uścisk dłoni i odpowiadam na pytania. Jest bardzo zdziwiony, że dostałem się aż tutaj z Polski. Zaraz potem pyta, czy nie jestem głodny, a gdy nie zaprzeczam, prowadzi mnie do jakiegoś baru i każe coś wybrać. Wybieram makaron z sosem, a on przynosi mi jeszcze jogurt do popicia i płaci za wszystko. Niestety nie pamiętam już dzisiaj, jak miał na imię i jak wyglądał, i nie wiem, czy bym go poznał. Później idziemy razem i pyta mnie, gdzie chcę teraz pójść. Mówię, że jestem katolikiem i chciałbym pójść do kościoła się pomodlić. Poza tym mam cichą nadzieję, że może uda mi się tam przenocować. Bardzo cieszy się, że jestem katolikiem i proponuje, że zaprowadzi mnie do kościoła katolickiego, gdzie jest miły ksiądz. Idziemy więc, a on opowiada mi o swoim problemie. Zakochał się w Rosjance, która jest prawosławna, a on jest muzułmaninem. Bardzo się kochają i chcieliby się pobrać, jednak nie mogą, bo Kościół prawosławny zabrania małżeństw mieszanych, chyba że w wypadku konwersji. Jednak on jest bardzo przywiązany do islamu i nie wyobraża sobie życia bez niego i przejścia na prawosławie. A ona jest również przywiązana do swojej religii i nie chciałaby jej porzucać, tym bardziej że wiązałoby się to z zerwaniem kontaktów z rodziną. Dlatego są w kropce i nie wiedzą, co mają robić. Mówi, że gdyby ona była katoliczką, wszystko byłoby w porządku, bo ani katolicyzm, ani islam nie zabraniają małżeństw mieszanych i mogliby się pobrać bez większych przeszkód. Dlatego bardzo się ucieszył, że jestem katolikiem, a nie prawosławnym, jak sądził po mojej brodzie. Prawosławni kojarzą mu się z zamknięciem na wszelką dyskusje, a katolicy z otwartością i dialogiem. Mówi, że bardzo lubi naszego papieża, zawsze na wszystkich otwartego. Mijamy cerkiew, do której chodzi jego dziewczyna, obecnie zamkniętą. 

W końcu przychodzimy do kościoła katolickiego. Kojarzy mi się on ze świątyniami, które spotykałem we Włoszech. Żeby wejść do środka, trzeba najpierw przejść przez bramę prowadzącą na dziedziniec otoczony krużgankiem. Niestety kościół jest już zamknięty, ale w krużganku na fotelach siedzi ksiądz i jakaś tęga kobieta. Mój towarzysz chyba zna się z księdzem, bo ten od razu wstaje na nasz widok i z radością podchodzi, witając się serdecznie. Ksiądz ma około pięćdziesiątki i jest Włochem, a kobieta ma może czterdziestkę, trudno orzec. Jest bardzo gruba i ma długie, rude włosy. Pochodzi z Turcji, na imię jej Aszja, czyli Azja. Rozmawiamy po angielsku. Są bardzo zainteresowani, skąd się tu wziąłem i dokąd idę. Pytam, czy mógłbym tu gdzieś przenocować. Ksiądz się uśmiecha i mówi, że czemu nie, przecież chyba nie jestem terrorystą. Każe mi poczekać i po chwili przynosi klucze, które daje Aszji, a ta z kolei prowadzi mnie do jakiegoś pokoju na piętrze, otwiera go. Następnie daje mi klucz i mówi, żebym zostawił sobie tutaj plecak. 


"Królowa Różańca Świętego" nr 51Zamów to wydanie "Królowej Różańca Świętego"!

…i wspieraj katolickie czasopisma! Mnóstwo ciekawych tekstów o duchowości pompejańskiej oraz świadectwa!

Zobacz Zamów PDF
Antiochia

Potem schodzę na dół, gdzie mój towarzysz rozmawia z księdzem. Mówię, że chciałbym jeszcze pójść trochę na miasto, a ksiądz daje mi pieniądze i każe mi coś sobie kupić na kolację, bo sam już niestety jadł i nic więcej nie ma. Wzbraniam się przed przyjęciem pieniędzy, mówiąc, że mój znajomy już kupił mi jedzenie, jednak ksiądz tak nalega, że w końcu się zgadzam, biorę pieniądze i idę do miasta z moim muzułmańskim przyjacielem. W ramach rewanżu udaję się z nim do meczetu, w którym trwają akurat piątkowe modlitwy wieczorne. Obmywamy twarze i ręce przy kranach, stojących na dziedzińcu. Dookoła jest pełno mężczyzn, którzy też dokonują ablucji, aby się oczyścić, by móc czystymi stanąć przed Bogiem. Nie ma tutaj kobiet, bo one przychodzą za dnia, aby nie rozpraszać mężczyzn. U wejścia stoi pełno butów, zostawionych tutaj przez modlących się. Chciałbym też wejść do środka, jednak nie wiem, czy powinienem, i czy wiedziałbym, jak mam się zachować w czasie modlitwy, dlatego mój znajomy poleca na siebie poczekać i wchodzi do meczetu na zbiorową modlitwę. 

Jestem trochę zawiedziony, że nie zaproponował mi, żebym poszedł razem z nim, jednak po chwili namysłu rozumiem go. To tak, jakby on chciał iść ze mną na Mszę świętą i nie miał zielonego pojęcia, co się na niej będzie działo. Poza tym nie wiem, czy jako katolik mogę się z nimi modlić. Czy nie byłaby to dla muzułmanów profanacja? Choć myślę, że wierzymy w jednego, tego samego Boga, to jednak oni pojmują Go inaczej. Dla nich jest On tylko jeden i nie mogą zrozumieć trójjedyności Trójcy Świętej. Ten nasz dogmat uznają za herezję i politeizm, bo według nich Bóg nie może występować w trzech osobach. Wierzą w Chrystusa, ale nie uznają Go za Syna Bożego, tylko za wielkiego proroka, który za głoszenie prawdy objawionej Mu przez Boga został zamordowany przez Żydów. Modląc się do Niego jako do Syna Bożego, „sprofanowałbym” ich zgromadzenie, a inaczej bym nie mógł się modlić, chcąc być wiernym swojej wierze. Dlatego zostaję na zewnątrz i modlę się o światło wiary dla nich, aby uwierzyli w prawdziwą boską naturę Chrystusa. 

Później muzułmański przyjaciel odprowadza mnie jeszcze do kościoła pogrążonymi w zapadającym zmroku uliczkami Antiochii. Dziękuję mu za pomoc i jego dobre serce, żegnając się z nim z nadzieją, że jeszcze kiedyś się spotkamy, i zapewniając o swojej modlitwie w jego trudnej sprawie. 

Ksiądz wpuszcza mnie na teren kościoła, gdy dzwonię przez domofon. Całe szczęście nie śpi jeszcze, choć jest już po 22.00 i trochę się obawiam, że mógłbym go może obudzić, ale mówi, że wszystko jest w porządku i życzy mi dobrej nocy. Idę do swojego pokoju, biorę prysznic i dziękując Bogu za opiekę i dobrych ludzi, których mi zsyła, w końcu zasypiam w wygodnym łóżku i świeżej pościeli. Następnego dnia rano, gdy wstaję, spotykam na korytarzu Aszję, która zaprasza mnie na śniadanie. Prowadzi do budynku obok kościoła, w którym mieści się jakiś dom katechetyczny z kuchnią i stołówką i przedstawia mnie Marcie, która tutaj „rządzi”. Jest ona kucharką i podobnie jak Aszja jest dosyć tęga, z tym że młodsza i piękniejsza. Ma ciemne włosy i nie mówi po angielsku, tylko po turecku. Ma bardzo miłą, sympatyczną twarz i sprawia wrażenie dobrej gospodyni. Zaraz daje nam śniadanie. 

Ponieważ jest akurat sobota i nie wiem, czy w dalszej drodze będę miał możliwość uczestniczenia w niedzielnej Mszy świętej, pytam księdza, czy mógłbym jeszcze zostać do niedzieli. Bez problemu się zgadza, więc zostaję i po śniadaniu idę pozwiedzać Antiochię, znaną jeszcze z czasów starożytnych i z Dziejów Apostolskich. To tu działali święci Piotr, Paweł, Łukasz i Barnaba, i to tutaj mieścił się pierwszy na świecie kościół (poza Ziemią Świętą). To tutaj po raz pierwszy użyto słowa „chrześcijanie” na określenie wspólnoty wyznającej Chrystusa. Chcę iść zobaczyć miejsca, w których to się wydarzyło. 

Jest piękny, słoneczny czerwcowy dzień. Na ulicach znowu radośni, pozdrawiający mnie ludzie. Mijam starych mężczyzn, siedzących na ławeczce. Wołają mnie do siebie, więc podchodzę i mówię, że jestem w drodze do Jerozolimy, na co oni ściskają moją dłoń, całują ją i podnoszą do swojego czoła, ja robię to samo z ich dłońmi. Jest to stary gest oddania czci i szacunku, który mnie wzrusza z ich strony, wiec odpłacam im tym samym. Chwilę rozmawiamy, bardziej gestami, gdyż bariera językowa uniemożliwia nam normalną rozmowę. I nie przeszkadza nam, że ja jestem chrześcijaninem z krzyżykiem na szyi, a oni muzułmanami ze swoimi różańcami, które odmawiają parę razy dziennie. Wyciągam z kieszeni swój różaniec i pokazuję im, że też mam, śmiejemy się do siebie. Wierzę, że Chrystus umarł też za nich i spotkamy się wszyscy w jednym niebie. Żegnam się z nimi i idę dalej, aby zobaczyć pierwszy kościół, gdzie wyznawano Jezusa. 

Okazuje się, że świątynia znajduje się na terenie wykopalisk archeologicznych, które traktowane są jak muzeum, i aby się tam dostać, trzeba kupić dosyć drogi bilet. Mówię, że chciałbym tylko wejść na chwilę, żeby się pomodlić, jednak ochroniarz jest bezlitosny i mówi, że nie ma mowy, więc siadam na schodach przed wejściem, żeby trochę odpocząć. Co chwilę przyjeżdżają samochody z turystami, którzy ustawiają się w kolejce za biletami. Widzę, że nie ma żadnych szans, żeby wejść bez biletu, więc modlę się przed wejściem i już chcę odchodzić, gdy nagle podjeżdżają autokary, z których wysiadają tabuny dziewcząt w hidżabach. To jakaś wycieczka szkolna. Jedna z dziewcząt zagaduje mnie po angielsku, skąd się tutaj wziąłem, i chce sobie zrobić ze mną zdjęcie, później następna. Za chwilę cała wycieczka zamiast ustawić się w kolejce za biletami robi sobie ze mną zdjęcia, jakbym był jakąś gwiazdą filmową. Wejście zostaje zatarasowane przez młode dziewczyny, które jedna przez drugą mówią mi po angielsku, że mam piękne niebieskie oczy. Nie zraża ich moja długa broda i dowiaduję się, że jestem podobny do Brada Pitta. Później okaże się, że akurat wtedy przebojem kinowym w Turcji były „Wichry namiętności” – romans, w którym ten aktor grał główną rolę i nosił przez jakiś czas długą brodę. Stąd może wynikało ich skojarzenie i entuzjazm. 

Za chwilę przyjeżdżają następne autokary i historia się powtarza, więc bezradny ochroniarz, aby rozładować tłum, podchodzi i każe mi wejść bez biletu. Tym sposobem znalazłem się w pierwszym na świecie kościele św. Piotra, przy ołtarzu, na którym on, św. Paweł i inni apostołowie odprawiali pierwsze Eucharystie około 40 roku naszej ery. Dotykam kamienia, na którym to miało miejsce, we wnętrzu skalnej groty. Jak głosi ­legenda, św. Piotr sam ją drążył. W środku panuje mrok, przyjemny chłód i spokój i mogę się chwilę pomodlić w tym cudownym miejscu, pamiętającym historię sprzed dwóch tysięcy lat. W końcu wychodzę na zewnątrz, gdy przychodzi więcej ludzi. Podziwiam tę pierwszą świątynię; wejście do niej wznieśli krzyżowcy w X wieku. Opuszczam teren kościoła, który niestety władze tureckie traktują jak muzeum, pozwalając jedynie na odprawianie tutaj paru mszy w roku. Nie oddadzą go Kościołowi, bo przynosi im zyski – większość ludzi, którzy odwiedzają Antiochię, przybywa tutaj i kupuje bilety. 

Myślę, że gdybym zwlekał jeszcze trochę z wejściem tam, może by mi jeszcze zapłacili, żebym wszedł i nie tamował ruchu. Gdy wychodzę przed bramę wejściową, historia znów się bowiem powtarza; tym razem jednak robimy sobie zdjęcie grupowe i wracam do kościoła, w którym się zatrzymałem, bo Marta już czeka ze smacznym obiadem. Po nim odpoczywam trochę w swoim pokoju. Potem znowu spotykam Aszję, która prowadzi mnie do paru osób na fotelach w krużganku i mnie im przedstawia. Okazuje się, że jest to przewodniczący tutejszego Neokatechumenatu i kilku jego członków, którzy przyszli na wieczorną sobotnią Eucharystię. Rozmawiamy trochę po angielsku, na ile się da, to znaczy Aszja pełni rolę tłumacza z angielskiego na turecki. 

Pytam ich o sytuację chrześcijan w Turcji i dowiaduję się, że oficjalnie panuje tolerancja i niby wszystko jest w porządku, jednak gdy ktoś wyznający islam dokonuje konwersji na chrześcijaństwo, może spotkać się z ostracyzmem i represjami w miejscu zamieszkania i pracy. Poza tym kierownicze stanowiska we wszystkich urzędach czy miejscach pracy są obsadzane przez muzułmanów, dlatego jeśli ktoś chce robić karierę, raczej nie może być chrześcijaninem. Wielu to jednak nie zniechęca i gdy czują się powołani przez Chrystusa, idą za Nim, nie zważając na żadne przeciwności. Co jakiś czas schodzą się coraz to nowi uczestnicy Eucharystii i witają się z nami. Są w różnym wieku, kobiety i mężczyźni, chłopcy i dziewczęta, samotni i całe rodziny z małymi dziećmi. Wszystkich jest ponad pięćdziesiąt osób. Ja również zostaję zaproszony przez przewodniczącego Drogi Neokatechumenalnej na Eucharystię, więc gdy zbliża się czas, wszyscy idziemy do sali obok kościoła, aby przygotować ją na liturgię. 

Ustawiamy krzesła naokoło ołtarza, kwiaty na nim, inni rozstawiają ikony na sztalugach, jeszcze inni przygotowują naczynia, chleb i wino do konsekracji. Niektórzy przygotowują się do czytań i swoich wystąpień, zespół ćwiczy pieśni, które zaśpiewa. Przypatruję się temu wszystkiemu z zaciekawieniem, bo pierwszy raz będę uczestniczył we Mszy neokatechumenalnej. Kiedy zbliża się czas, zajmujemy miejsca dokoła ołtarza, Aszja siada obok mnie, żeby mi tłumaczyć, co mam robić, bo w niektórych momentach będzie inaczej niż zwykle i żebym się nie czuł jak na tureckim kazaniu. Krótko przed rozpoczęciem mszy, kiedy już wszyscy siedzimy, przychodzą jeszcze trzy młode, bardzo piękne dziewczyny, i zajmują ostatnie wolne miejsca. Mają długie, czarne lśniące włosy i piękne, ciemne oczy, w których mógłbym utonąć. Od razu zakochuję się od pierwszego wejrzenia w każdej z nich, bo jest w nich jakaś skromność, świętość i naturalne piękno, dane przez Boga. Tego piękna nie zniszczyły, chcąc Go ulepszać, żeby przypodobać się mężczyznom. Są piękne i doskonałe jak kwiaty na ołtarzu i prawie jak Maryja na ikonie, ale zamiast podziwiać ich urodę, muszę się skoncentrować na Mszy, która właśnie się zaczyna. To jest teraz najważniejsze. 

W czasie Najświętszej Ofiary przyjmuję Ciało i Krew naszego Pana pod dwiema postaciami chleba i wina, dziękując Mu za wszelkie dobro, które mnie spotyka. Na zakończenie przewodniczący Neokatechumenatu przedstawia mnie i mówi o mnie parę słów, po czym wszyscy klaszczą. Potem ksiądz udziela wszystkim błogosławieństwa, po którym uczestnicy chwytają się za ręce i śpiewając pieśni, przy dźwiękach gitar tańczą dookoła ołtarza, na którym przed chwilą miał miejsce największy z cudów. Dzieci sypią na ołtarz wcześniej przygotowane kwiaty, przy ogólnej radości wielbienia Boga za ten cud. Ja też zostałem wciągnięty w to wszystko przez Aszję, która siedziała obok mnie, chociaż wolałbym, żeby zrobiły to tamte piękne dziewczyny. Niestety nie było ich wtedy w pobliżu. Ale po Eucharystii, kiedy wszyscy idziemy na agapę, przychodzi do mnie przewodniczący razem z nimi trzema i przedstawia mi je, chociaż niestety imion już nie pamiętam. Rozmawiamy łamanym angielskim, który one znają bardzo słabo, ale pierwsze pytanie, które mi zadają, to ile mam lat i czy mam żonę. Robi się więc bardzo „niebezpiecznie”, zwłaszcza że jestem już w nich zakochany i myślę, że jeśli zostanę tu dłużej, to będę mężem jednej z nich. Całe szczęście, że nie są muzułmankami, bo jeszcze przeszedłbym na islam, żeby móc być mężem ich wszystkich. To naturalnie żart, ale muszę uciekać stąd czym prędzej, żeby nie stracić tutaj serca. Chociaż czasem żałuję, że następnego dnia opuściłem to gościnne i piękne, jak jego mieszkanki, miasto. ­­­­Czasami, kiedy jest mi źle, myślę sobie, że gdzieś tam daleko na mnie czekają, albo chociaż jedna z nich. Ciekawe, co robią dziś, po ponad dwudziestu latach, czy znalazły sobie mężów, czy są dobrymi żonami i matkami. Modlę się za nie czasami, jak i za innych mieszkańców Antiochii. Wspomnienie ich pięknych, roześmianych twarzy i serdeczności, którą mi okazali, na zawsze pozostaną w moim sercu, jak uśmiech Boga. 

5 2 głosów
Oceń ten tekst

Mogą zainteresować Cię też:

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x