„Czyńcie sobie ziemię poddaną” – to zdanie z Księgi Rodzaju określa szczególną rolę człowieka w świecie. W boskim planie mamy wyjątkowe miejsce: człowiek jest zwieńczeniem stworzenia. „Obdarzyłeś go władzą nad dziełami rąk Twoich; złożyłeś wszystko pod jego stopy” – czytamy w Psalmie 8. Jednocześnie trudno dzisiaj nie ulec wrażeniu, że to wywyższenie bywało rozumiane w pokrętny sposób, a mylna interpretacja zaprowadziła świat nad skraj przepaści. Przez ostatnie sześć-siedem dekad niszczymy Ziemię na potęgę.
Faktem jest globalne ocieplenie, do którego doprowadzili ludzie. Nie ma już na świecie poważnych naukowców, którzy wątpią w takie stwierdzenie. Okresowe ocieplenia klimatu występowały w historii Ziemi, ale nigdy nie miały takiej skali, jak obecnie. Występujące niekiedy siarczyste mrozy nie przeczą sytuacji: istotna jest średnia temperatura, która z roku na rok rośnie.
Nie da się także nie zauważyć plagi zanieczyszczeń. W Pacyfiku jest już tak dużo plastikowych śmieci, że uformowały się z nich pływające wyspy, które swoją powierzchnią dziesięciokrotnie przekraczają powierzchnię Polski. Powstała nawet inicjatywa, by zarejestrować je jako nowe państwo – Wyspy Śmieciowe (Trash Islands). Dryfująca materia spełnia bowiem wszystkie kryteria, by uznać ją za odrębny ląd.
Podobnych katastrof jest więcej, można o nich przeczytać m.in. w przejmującej „Książce o śmieciach” Stanisława Łubieńskiego czy w wielu innych publikacjach, które biją na alarm.
Jak powinien się do tego ustosunkować katolik?
Skąd wzięło się niepohamowane eksploatowanie Ziemi? Czy rzeczywiście tego chciał Stwórca? Oczywiście, że nie. Księga Rodzaju nie zachęca człowieka do bezmyślnego zużywania naturalnych zasobów, ale nakłada na niego obowiązek troski o świat. W Raju człowiek nie mógł zabijać innych stworzeń, żył w doskonałej harmonii z naturą. Miał pielęgnować ogród. Powód jest prosty: „Do Pana należy ziemia i wszystko, co ją napełnia” (Ps 24), a człowiek jest tymczasowym zarządcą ziemi, jej menedżerem.
Przypomina o tym Katechizm Kościoła Katolickiego, który stwierdza, że zwierzęta przez samo swoje istnienie chwalą Boga, a ludzie są zobowiązani do życzliwości wobec nich. Dodaje, że wykorzystania bogactw naturalnych i surowców nie można oderwać od moralności; zwraca także uwagę na troskę o przyszłe pokolenia, czyli korzystanie z natury z umiarem.
Już w czasach szalejącej transformacji, gdy Polskę zaczęły zalewać foliówki, Jan Paweł II pisał, że człowiek, opanowany pragnieniem posiadania i używania, bardziej aniżeli bycia i wzrastania, zużywa w nadmiarze i w sposób nieuporządkowany zasoby ziemi, narażając przez to także własne życie („Centissimus Annus”, 1991). Ojciec święty łączył ekologię z jakością relacji międzyludzkich. Benedykt XVI kontynuował linię poprzednika: wprowadził do Watykanu nowe technologie, dzięki czemu Watykan stał się pierwszym krajem samowystarczalnym energetycznie.
Bunt wobec ekoterroru
Patrząc z odmiennej perspektywy – pewne ekologiczne trendy stały się modą. Na przykład młodzież jedząca mięso spotyka się ze stygmatyzacją ze strony kolegów-wegan, szczególnie w dużych miastach. Osoby zaangażowane w ratowanie zwierząt nierzadko promują także aborcję. Dla katolików to zupełne odwrócenie porządków, które nierzadko rodzi wstręt wobec wszelkich ruchów proekologicznych. Jak sobie poradzić w tej trudnej sytuacji?
Na pewno warto zadbać o rozsądek i nie dać się zepchnąć w żaden z narożników tej radykalnej walki.
Walka o naturę czy z naturą?
Z jednej strony ringu mamy oblicze jowialnego gospodarza, brzuchatego wielbiciela pieczeni, który, śmiejąc się z Grety Thunberg, wyrzuca śmieci do lasu, oszczędzając przy tym 300 zł na kontenerze na odpady. Suma takich zachowań spowodowała, że nie ma już w Polsce niezaśmieconych miejsc.
Na drugim krańcu stoi nadwrażliwa weganka, fanka filmu „Pokot” Agnieszki Holland, umieszczająca czerwoną błyskawicę w zdjęciu profilowym w internecie, która z wyższością piętnuje babcię za kotlety i w każdy weekend jeździ do lasu, by wstawić do sieci nowe zdjęcia i „nabrać dobrej energii”. Ekologia przechodzi w ekologizm, a wyznawanie go staje się fanatyzmem. W miejscu Boga pojawia się Natura, a człowiek zaczyna się jawić jako pomyłka ewolucji.
Papieska ekologia integralna
Z pomocą przychodzi nam koncepcja ekologii integralnej zawarta w encyklice „Laudato si” Franciszka, która mocno opiera się na dorobku poprzednich papieży.
O „katastrofie ekologicznej” mówił Paweł VI, zaś Jan Paweł II używał terminu „nawrócenie ekologiczne”. Benedykt XVI wskazywał, że tam, gdzie kwestionuje się pochodzenie natury od Boga, środowisko jest zagrożone, bo zaburza się naturalny porządek – człowiek staje się „ostateczną instancją, gdzie wszystko po prostu należy do nas i konsumujemy tylko dla samych siebie”.
Z kolei Franciszek troskę o naturę wpisuje w szeroki kontekst troski o człowieka: o ubogich, wykluczonych, o rodzinę. W każdym z tych ujęć chodzi o odzyskanie równowagi między człowiekiem a światem, materią a duchowością. Papież przypomina na przykład, że klimat jest dobrem wspólnym, o które należy dbać. Zwłaszcza dlatego, że konsekwencje ocieplenia klimatu najbardziej uderzają w kraje położone w klimacie równikowym i podzwrotnikowym, gdzie zamieszkuje wielu ubogich. Ojciec Święty wskazuje też na integrację życia duchowego z poczuciem, że każdy z nas jest częścią stworzenia. Było to idealnie widoczne w osobie Jezusa, o którym napisano, że „nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne” (Mt 8,27), a Jego relacja ze światem była „konkretna i serdeczna”.
No dobrze, a co to dla mnie znaczy?
Jednak od takiej teologii do praktyki jest jeszcze dość długa droga. Pytanie, jak przekuć te refleksje na konkret codziennego życia, zakupy, styl bycia? Jak nie dać się w chaosie medialnych doniesień sprowadzić ze ścieżki, która prowadzi przez stworzenie do samego Stwórcy, z pełną godności pozycją człowieka?
Te pytania to punkt wyjścia do szerszej refleksji, do której zachęcam każdego Czytelnika.