Cnoty boskie u podstaw łaski zbawienia w ujęciu św. kard. Johna Henry’ego Newmana

Autor: Natasza Lisowska

John Henry Newman © Fot. Wikicommons

John Henry Newman, Fot. © Wikicommons

Kochani Czytelnicy!
91% artykułów na naszej stronie jest dostępnych bez ograniczeń. Nie znaczy to, że nie istnieją koszty ich przygotowania i publikacji. Będziemy wdzięczni za zaprenumerowanie naszego czasopisma albo wsparcie naszej Fundacji. Dziękujemy za zrozumienie.
Redakcja

Święty Kardynał John Henry Newman w swoich licznych kazaniach największych darów Bożych upatrywał w wierze, nadziei i miłości. Nawiązywał w ten sposób do Pawłowego „Hymnu o miłości”, w którym apostoł zapewnia o ich wartości i nieprzemijalności, a w szczególności miłości, która nadaje dwóm pozostałym sens.

Te nadprzyrodzone cnoty znalazły swoje odzwierciedlenie również w symbolice chrześcijańskiej – krzyża, kotwicy i serca – wykorzystywanej w różnych detalach sztuki sakralnej. Newman kontynuował jednocześnie tradycję teologii św. Tomasza z Akwinu o tych cnotach, zwanych „teologalnymi” lub „boskimi”, które, jak obaj twierdzili, ukierunkowują osobę ku Królestwu Bożemu.

Wiara bramą zbawienia

Święty John Henry Newman uważał, że aby dostąpić zbawienia, nie wystarczy oprzeć się wyłącznie na naturalnej cnocie i postępować zgodnie z poczuciem obowiązku odkrywanym w sumieniu. Po grzechu pierworodnym natura ludzka nie dysponuje bowiem wystarczającym wewnętrznym światłem do prowadzenia osoby ku ostatecznemu zjednoczeniu z Bogiem w sposób pewny. Potrzebuje ona zewnętrznego wsparcia, które zapewnia religia objawiona wraz z udzielaną, za pośrednictwem godnie przyjmowanych sakramentów, łaską wiary, począwszy od sakramentu chrztu.

Bez religii objawionej człowiek ufa jedynie swoim mglistym wyobrażeniom o Nim i opiera się na własnych siłach w poszukiwaniu woli Bożej, porzucając właściwy kontekst i horyzont, w którym jaśniej może ją odczytywać. W Kościele tymczasem człowiek otrzymuje wiarę w autentycznego Boga objawionego w Chrystusie i zrozumienie, że nie dysponuje siłami, które pozwalałyby mu samemu się zbawić. Przeciwnie do pelagian, którzy uważali, że ludzka natura nie ucierpiała w wyniku grzechu pierworodnego i nie potrzebowała odkupienia przez Chrystusa. Za współczesnych pelagian możemy uznać nominalnych chrześcijan, którzy mają trudność w uznaniu swojej grzeszności i skupieni na sobie, traktują religię marginalnie, wierząc zgodnie z duchem „New Age” w moc swoich sił witalnych i potęgę umysłu, który mógłby doprowadzić ich do oświecenia, doskonałości i ostatecznie samozbawienia.

Jednak – jak zau­waża Newman – chociaż są cnoty moralne, które możemy niczym rzemieślnik wypracować na drodze samodyscypliny, to choć same w sobie są dobre, np. pracowitość, przynoszą nagrodę jedynie w życiu doczesnym. Każde dobro ofiarowane innym, jako powszechnie cenione, wraca do dobroczyńcy w różnej postaci. Stan łaski, będąc natomiast stanem szczególnym, a jednak zgodnym z ludzkim powołaniem do zbawienia, pozwala wzmocnić wszystkie naturalne cnoty, pomnażając je o jeszcze jedną – łaskę wiary. To ona stanowi jedyną bramę do Nieba, a jej wyjątkowość polega na tym, że jest jak wzrok, który nie pozwala zbłądzić, oświecany przez Boga na drodze modlitwy. 

Newman interpretuje prawdę wiary katolickiej, iż „łaska jest do zbawienia koniecznie potrzebna”, utożsamiając łaskę z wiarą. Jego przekonanie ma swoją podstawę w Prologu św. Jana, na który się powoływał: „Wszystkim tym jednak, którzy przyjęli [Słowo], dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym którzy wierzą w imię Jego” (J 1,12).

Nadzieja źródłem obecnej radości

Łaska nadziei na dołączenie do świętych w Niebie ofiarowana jest tym, którzy pomimo swej grzeszności i ułomności potrafią wznieść swój umysł ku Bogu, by w nim doświadczyć przypływu sił, radości i bezpieczeństwa, który to stan Newman nazwał wiosną. Chodzi o postawę polegającą na kontemplowaniu samego siebie na klęczkach, ale „ja” zanurzonego w Nim, Wiecznym Bogu. Wizja ta trwania przez człowieka w Jego chwale, niczym w przelewających się i krążących strumieniach Ducha, pozwala już na ziemi mieć przystęp „do Jego królewskich dworów, stać w Jego łasce i radować się Jego chwałą”. Dzięki nadziei zakorzenionej w wewnętrznym oglądzie Bożego Majestatu możliwe jest wzniesienie się ponad smutek, żal i żałobę i mimo przykrych zdarzeń zachowanie pokoju ducha.

Jest jednak jeszcze skuteczniejszy sposób na rozsmakowanie się w wieczności. Tym „źródłem radości, obecnej mocy, łaski Bożej i chluby” jest Chrystus spożywany pod postacią chleba i wina podczas Eucharystii. On pomaga uporać się z przeszłością i oddala lęk przed przyszłością. Gromadząc w sobie owo „ziarno życia wiecznego”, możemy mieć pewność, że nie staniemy przed Bogiem z pustymi rękami. W komunii zawarte są „pokorne elementy, które On, Najwyższy, zechciał uczynić środkami przenoszącymi do naszych serc i ciał Jego własne łaskawe «Ja»”. W ten sposób wizja pierwsza łączy się z drugą: człowiek jest tak ściśle zjednoczony z Bogiem, że choć obaj nie zatracają swej osobowości, to człowiek jest w Bogu, a Bóg w nim.

Miłość zasadą życia wiecznego

Ludzka natura jest śmiertelna i ulega rozpadowi w czasie – zarówno w tym, co się tyczy ciała, jak i duszy. Jedyną „zasadę życia i nieśmiertelności” stanowi miłość, która jest jednocześnie łaską. Źródłem tej zasady jest wyłącznie Bóg, który miłującym wejrzeniem podtrzymuje świat w istnieniu. I choć nie dziwi fakt, że ciało przemija, a ostatecznie stanie się prochem (zanim zmartwychwstanie), to skojarzeń związanych z przemijaniem nie budzi sama dusza. 

Tymczasem, jak zauważa kardynał Newman, proces ten dotyka również duszy i jeśli człowiek podda się biegowi rzeczy, to na skutek rutyny, bolesnych doświadczeń i rozczarowań powoli zacznie kurczyć się w sobie, usztywniać i obwarowywać przed światem zewnętrznym, aż jego serce zamieni się w kamień. Ludzie, którzy nie sprzeciwiają się naturalnej tendencji do obumierania duszy, jaki to stan rozpoczął się wraz z grzechem pierworodnym, nie dostąpią zbawienia, bo utracą zdolność kochania. Po śmierci będą trwać w tej samej oziębłości i bezduszności, która towarzyszy temu, co martwe. Newman w swych zapiskach kaznodziejskich zdaje się mówić, że takie osoby przez brak miłości były już martwe za życia, a ich stan w niczym się nie zmienił po śmierci: „Podążają takie [zatwardziałe dusze] do drugiego świata. I co ma je w nim po wieczność uszczęśliwiać? Czeka je – nieśmiertelna, ale martwa – wieczna śmierć. Życie duszy tkwi bowiem w uczuciach; to on [diabeł] nie ma uczuć, ale zamknięte serce. I właśnie diabeł nie może kochać Boga”.

Natasza

Lisowska


Mogą zainteresować Cię też:

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments