Po dojściu na koniec świata, czyli na Przylądek Północny Nordkapp, gdzie spotkałem moje „anioły”, Asię i Michała, którzy zgodzili się mnie zabrać ze sobą, czekał nas wspólny powrót do Polski.
Nim jednak razem wyruszyliśmy czekała nas jeszcze uczta. Okazało się, że choć już było po sezonie, przyjechało kilka autokarów z turystami, którzy przypłynęli tutaj promami i mieli w programie rejsu wizytę na Nordkappie i zjedzenie tu śniadania. Dla nich specjalnie otwarto ośrodek, a my ze względu na to, że też tam byliśmy, skorzystaliśmy z ich zaproszenia i przyłączyliśmy się do posiłku w formie szwedzkiego stołu. Potem udaliśmy się ostatni raz spojrzeć ze skały na kłębiące się fale Oceanu Arktycznego i cypel, który faktycznie jest najdalej wysuniętym punktem, jednak nie mieliśmy już czasu, żeby tam iść. Chcieliśmy wyruszyć jak najprędzej, żeby dojechać jak najdalej. Próbowaliśmy jeszcze wypatrzeć orki i wieloryby, które tu podobno przypływają, jednak bezskutecznie, więc wyjechaliśmy w końcu.
Przemyt
Gdy dotarliśmy do Honningsvåg, miejscowości, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy przy sklepie, Michał musiał przepakować rzeczy w samochodzie, żeby zrobić dla mnie miejsce w bagażniku, aby mnie przemycić przez tunel i uniknąć opłat związanych z przejazdem dodatkowej osoby. Niestety, skończyły mi się norweskie pieniądze, a oni mieli odliczone tylko na przejazd przez tunel, który kosztował dosyć dużo za każdą osobę. Musieliśmy więc kombinować. Zaproponowałem, że przejdę przez tunel pieszo, tak, jak się tutaj dostałem, jednak nie wiedzieliśmy, czy gdy będę przechodził koło budki, gdzie pobierano opłaty, nie zatrzymają mnie, żądając uiszczenia opłaty, i czy w ogóle pozwolą, żebym przeszedł pieszo, co nie było bezpieczne. Poza tym szkoda nam było czasu, bo moi wybawcy musieliby na mnie czekać, aż przejdę, jakieś półtorej godziny. Zdecydowaliśmy się zatem na niezbyt legalny „przemyt”.
Leżąc zwinięty w kłębek między torbami i plecakami w bagażniku i nakryty kocem, z niepewnością czekałem na to, co będzie. Gdy Michał podjechał do punktu opłat, czułem się trochę jak zbieg z Alcatraz. Przecież kontroler mógł sprawdzić, czy nie wywożą czegoś zabronionego, np. skóry czy rogów renifera, i zażądać otwarcia bagażnika, mogłem też nagle kichnąć. Jednak nic takiego się nie wydarzyło i po uiszczeniu opłaty spokojnie przejechaliśmy przez tunel. Zatrzymaliśmy się po jego drugiej stronie i mogłem już odetchnąć z ulgą, jakbym był wreszcie wolny, i przesiąść się na miejsce siedzące z tyłu samochodu.
Droga
Gdy minęliśmy miejsce, gdzie kilka dni wcześniej po raz pierwszy zobaczyłem ich samochód i wysłałem za nimi swojego Anioła Stróża z modlitwą, aby udało nam się spotkać, przypomniałem sobie o tym. Zaraz potem zasnąłem zmęczony marszem przez ostatnie dwa miesiące. Na tylnym siedzeniu Land Rovera poczułem się bezpieczny, jakbym spał w dziecięcej kołysce, może dlatego, że miałem taką anielską opiekę. Nie musiałem obawiać się, że we śnie jakiś przechodzący niedźwiedź zmiażdży mnie swoją żelazną łapą albo przebiegnie po mnie stado rozpędzonych reniferów. Spałem, chyba dosyć długo, bo przejechaliśmy już Fiord Porsanger i Lakselv, gdy zatrzymaliśmy się, żeby coś zjeść, jednak ja nie byłem głodny, bo dosyć dużo zjadłem na śniadanie, więc leżałem jeszcze opanowany dziwną niemocą. Teraz dopiero wychodziło mi zmęczenie całą drogą. Spałem dalej, gdy przejeżdżaliśmy przez granicę norwesko-fińską i miejscowość Karasjok.