Wchodzę do śpiwora, nic nie pada mi na głowę, choć na zewnątrz leje na dobre i hula wiatr, to tutaj jest ciepło i bezpiecznie, jak u mamy. A właściwie nie jak, tylko u Mamy.
11 lutego, w dniu, w którym Kościół wspomina pierwsze objawienie Matki Bożej w Lourdes, na całym świecie obchodzony jest Światowy Dzień Chorego. Został on ustanowiony w 1992 roku przez papieża Jana Pawła II w celu objęcia modlitwą wszystkich chorych i cierpiących oraz zwrócenia uwagi świata na ich potrzeby i na zbawczy sens cierpienia wyrażający się w dwóch imperatywach ,,czyń dobro cierpieniem” i ,,czyń dobro cierpiącym”. Papież ustanowił go w tym dniu, ponieważ Matka Boża właśnie wtedy, w 1858 roku, pierwszy raz objawiła się 14-letniej ubogiej pasterce Bernadecie Soubirous w grocie nad rzeką w Lourdes – małej, francuskiej miejscowości u stóp Pirenejów. W sumie w okresie od 11 lutego do 16 sierpnia objawiła się jej 18 razy. Na początku nic nie mówiła, tylko uśmiechała się. Później zaczęła zachęcać do odmawiania różańca i czynienia pokuty za grzeszników w intencji ich nawrócenia. Podczas objawienia, 25 lutego, Maryja pokazała dziewczynce źródło, które zaczęło wypływać spod skały i poleciła, żeby przybywali tam ludzie i korzystali z niego, aby się w nim oczyszczać z grzechu i chorób.
Poleciła również, aby kapłani przyszli do Niej w procesji i wybudowali Jej kaplicę. 25 marca, w uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, na pytanie dziewczynki: ,,kim jesteś?” Pani, używając miejscowego dialektu, oświadczyła: „Que soy era Immaculada councepciou”(„Ja jestem Niepokalane Poczęcie”). Wtedy zarówno Bernadeta, jak i zgromadzeni wokół niej ludzie, których od pierwszego objawienia przybywało z każdym dniem, uzyskali pewność, że mają do czynienia z Matką Bożą. 7 kwietnia objawienie trwało ponad godzinę. W tym czasie płomień świecy dotykał dłoni dziewczynki, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. 16 sierpnia miało miejsce ostatnie objawienie, wtedy Maryja nic nie mówiła, ale wyglądała piękniej niż podczas poprzednich zjawień. Dziewczynka za życia już nigdy więcej nie zobaczyła Pięknej Pani. Zawsze mówiła, że Maryja wybrała ją, ponieważ była najuboższa z wszystkich, bo jej rodzina cierpiała wielką biedę, a i później nie szukała nigdzie żadnych zaszczytów, tylko wstąpiła do klasztoru Sióstr Miłosierdzia w Nevers, gdzie opiekowała się chorymi, modliła i pokutowała za grzeszników, jak kazała jej Maryja, aż wreszcie sama zachorowała i umarła w wieku 35 lat, w 1879 roku. Za tę wierność Maryja obdarzyła ją po śmierci niezwykłym darem – jej ciało, mimo upływu czasu, nie uległo rozkładowi i do dziś dnia wygląda jak w chwili śmierci. Można się o tym przekonać, nawiedzając klasztor w Nevers, gdzie spoczywa w szklanej trumnie. Jakby Maryja chciała pokazać, że kto z Nią obcował, tego nie może dotknąć rozkład tego świata.
W 1933 roku Bernadeta została ogłoszona świętą. Objawienia w Lourdes zostały zatwierdzone już w 1862 roku. Wkrótce, zgodnie z wolą Maryi, wybudowano tam kaplicę, a następnie kościół i bazylikę. Zaczęto też odprawiać codzienne procesje, a na miejsce ukazania się Maryi w grocie i do źródła, które wskazała, zaczęły przybywać pielgrzymki z całej Francji. Ponieważ miały tam miejsce liczne uzdrowienia, zaczęto przywozić chorych, aby zaznali kąpieli w wodach cudownego źródła. W okolicy zbudowano szpitale i domy opieki dla chorych. W XX wieku ruch pielgrzymkowy opanował cały świat. W 1958 roku dla stale powiększającej się liczby pielgrzymów konsekrowano podziemną bazylikę Piusa X, zdolną pomieścić jednorazowo 25 tysięcy wiernych. Lourdes stało się jednym z największych sanktuariów maryjnych na świecie. Szacuje się, że rocznie nawiedza je ponad 6 milionów pielgrzymów.
W 2007 roku pielgrzymie drogi zawiodły mnie do sanktuarium powtórnie
To tylko fragment artykułu…
Całość przeczytasz w "Królowej Różańca Świętego". To wydanie jest wciąż dostępne w sprzedaży, dlatego ma ograniczony dostęp. Nasze czasopisma możesz nabyć w cenie już od 2 zł. Zamów i wspieraj różańcowe inicjatywy!
(pierwszy raz byłem tam pieszo w 2001 roku, co opisywałem 5. w numerze KRŚ – wtedy droga do Lourdes zajęła mi 44 dni). Tym razem szedłem 55 dni, ponieważ chciałem zobaczyć Alpy szwajcarskie i francuskie oraz sanktuarium Matki Bożej w La Salette, ale o tym już pisałem w 20. numerze KRŚ (przy okazji małe sprostowanie – wyruszyłem 5, a nie 9 sierpnia i szedłem do La Salette 40, a nie 36 dni). Drogę z La Salette do Lourdes pokonałem w 15 dni. Szedłem przez takie miejscowości jak Veynes, Serres, Nyons, Orange i Nimes (znane z rzymskich ruin i pozostałości największego na świecie akweduktu Pont du Gard w jego pobliżu), Montpellier, nadmorskie Sete, Beziers, średniowieczne Carcassone, Foix, St. Gaudens, Lamnezan, Bagners de Bigorre, skąd w końcu dotarłem do Lourdes. Pogoda była zmienna. Początkowo było słonecznie, jednak po ośmiu dniach, gdy dotarłem do Morza Śródziemnego, przyszły przelotne deszcze, a gdy zaczęły się Pireneje, padało coraz częściej i znacznie się ochłodziło. Musiałem szukać noclegów w starych szopach i szałasach dla krów, bo ciężko było rozbijać namiot w strugach deszczu. Na szczęście Pan Bóg zsyłał mi takie miejsca zawsze, gdy ich potrzebowałem. Kiedy zaś przyszedłem do Lourdes, wypogodziło się i wyszło słońce.
Gdy przybywam na teren sanktuarium, po przedarciu się przez ulice pełne sklepów z dewocjonaliami, których przez ostatnie lata przybyło, jest piątek, 28 września, po 18:00. Sklepiki i ruch kontrastują ze spokojem oraz brakiem komercji, jaki znalazłem w La Salette. W Lourdes wszędzie spotykam wielu ludzi, może to dlatego, że tutaj łatwiej dojechać. Jednak na terenie sanktuarium panuje spokój i pielgrzymów jest mniej. Może wszyscy poszli na zakupy?
Chodzę po pustym placu przed bazyliką, który zapełni się dopiero przed 21:00, kiedy wszyscy przyjdą na procesję maryjną ze świecami. Prawdopodobnie inni poszli teraz na kolację do okolicznych domów pielgrzyma, których jest pełno w całym mieście. Zastanawiam się, czy w którymś z nich uda mi się dzisiaj przenocować w jakichś „ludzkich warunkach” i w końcu wykąpać. Najpierw jednak idę do Tej, dla której tu przybyłem, aby pokłonić się Jej w grocie, w której się kiedyś objawiła, by zaświadczyć o swoim Niepokalanym Poczęciu. Jeszcze wcześniej wstępuję do bazyliki, z nadzieją, że może uda mi się zdążyć tego dnia na Mszę Świętą. Jednak niestety – właśnie skończyła się Msza odprawiana o 18:00 i była ostatnią tego dnia. Idę więc do groty, przy której odmawiam różaniec. Nie ma tutaj wielu osób, więc mogę spokojnie, bez czekania w wielkiej kolejce, pójść do źródła i dotknąć skały, na której Ona się ukazała. Następnie modlę się jeszcze, dziękując Jej za drogę, którą szczęśliwie przebyłem i prosząc o Jej opiekę na dalszą podróż oraz o błogosławieństwo dla wszystkich, którzy mi w jej trakcie pomagali i jeszcze będą pomagać. Później robię sobie zdjęcie przy grocie, a po chwili podchodzi do mnie dziewczyna i po angielsku proponuje, że zrobi mi zdjęcie, a następnie pyta, skąd jestem. Trudno jej uwierzyć, że można tu przyjść na piechotę z Polski. Strasznie się mną przejmuje, pyta, co jem i gdzie będę spał. Mówi, że zapyta w domu pielgrzyma, w którym śpi, czy są jeszcze wolne miejsca. Ja też pytam jej, skąd jest. Ma na imię Anna, jest Włoszką i przyjechała tu z Bolzano, gdzie pracuje jako pielęgniarka w szpitalu. Mówi, że przyjeżdża tutaj co roku, żeby nabrać sił potrzebnych jej do pracy z chorymi. Jest ładna, miła, w moim wieku i dobrze mi się z nią rozmawia, a najważniejsze jest to, że emanuje z niej jakieś bezinteresowne dobro. Dlatego, kiedy proponuje mi, żebym poszedł razem z nią poszukać noclegu, nie waham się ani chwili, zwłaszcza, że jeszcze godzina do procesji o 21:00 i chciałbym w końcu wyspać się pod dachem.
Idziemy więc razem, jakbyśmy znali się od dawna. Na portierni w domu pielgrzyma okazuje się, że wolnych miejsc już nie ma. Anna tłumaczy, że przyszedłem pieszo z Polski, jednak to nic nie daje. Zagląda jeszcze do swojego pokoju po jakieś kanapki dla mnie, a ja czekam na nią przez chwilę. Idziemy dalej do innych hoteli i pensjonatów, ale wszędzie w centrum nie ma już wolnych miejsc albo są nie na moją kieszeń. Zbliża się czas procesji, więc zmierzamy z powrotem do sanktuarium. Udaje nam się zdążyć akurat na rozpoczęcie, przyłączamy się, dostając od jakiejś kobiety świece. To podniosły widok – morze ludzi z całego świata idzie razem, z zapalonymi świecami i śpiewem na ustach, wielbiąc wspólnie Maryję. Dobrze jest być tu i teraz oraz mieć świadomość, że podobne procesje i modlitwy mają miejsce we wszystkich sanktuariach maryjnych na całym świecie. W Częstochowie, La Salette i w Fatimie ludzie gromadzą się dokładnie w tym samym momencie, aby modlić się do Niej.
Jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy i po jakiejś godzinie plac znowu pustoszeje. Wszyscy rozchodzą się na swoje noclegi. Jakaś starsza kobieta dźwiga plastikowe butle z wodą ze źródła, więc pomagam jej. Pytam, dokąd je niesie. Odpowiada, że do samochodu, bo chce je zawieźć do domu. Okazuje się, że mieszka kilka kilometrów od Lourdes. Anna pyta ją, czy by mnie nie przenocowała, a ona się zgadza, więc niestety rozstajemy się i idę dalej z kobietą do jej samochodu. Kobiecie się spieszy, więc nie ma czasu na dłuższe pożegnania, na wymianę adresów, czy telefonów z Anną. Zdążę tylko podziękować jej za okazaną pomoc, powiedzieć, żeby Pan Bóg jej błogosławił i że mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
Jednak w drodze do samochodu okazuje się, że spotkana kobieta pije nie tylko wodę ze źródła w Lourdes. Wyczuwam od niej wyraźną woń alkoholu, a do tego zatacza się. Szkoda, że od razu tego nie spostrzegłem, bo nie pakowałbym się w tę dziwną sytuację. Myślę wtedy, że nawet jeśli uda nam się szczęśliwie do niej dojechać, to nie wiadomo, co zastanę na miejscu, czy jutro będzie jeszcze o wszystkim pamiętać i czy nie wezwie policji. Dlatego, kiedy dochodzimy do samochodu, ładuję jej do bagażnika wodę, dziękuję za dobre chęci i mówię, że niestety nie pojadę z nią, bo chcę tutaj zostać. Trochę się dziwi, ale nie nalega, wsiada do samochodu i odjeżdża, a ja modlę się do świętego Krzysztofa, aby strzegł tej kobiety, chociaż może powinienem zabrać jej kluczyki. Później wracam do sanktuarium i idę pod grotę, gdzie modlę się jeszcze, bo czuję się w tym miejscu bezpiecznie. Jednak wkrótce będę musiał je opuścić, ponieważ o północy zamykają sanktuarium i nikomu nie wolno w nim przebywać; strażnicy wszystkich wypraszają, a poza tym cały teren jest monitorowany, więc nie ma sposobu, żeby tu zostać na noc. Najgorsze jest to, że robi się coraz chłodniej, a na dodatek zaczęło padać. Zostaję przy grocie do północy, kiedy przychodzi strażnik i mnie wyprasza, mówiąc że już zamykają. Żegnam się z Maryją i ociągając się, idę do wyjścia, modląc się o jakiś mały cud. W pewnej chwili widzę zejście do podziemnej bazyliki świętego Piusa X. Gdy je mijam, schodzę szybko w dół, żeby nie zobaczył mnie strażnik. Bazylika jest oczywiście zamknięta, ale wejście do niej jest zadaszone i osłonięte od wiatru i nawet jest tutaj ciepło. Wyciągam z plecaka karimatę oraz śpiwór i rozkładam je na wycieraczkach przed wejściem do bazyliki. Wchodzę do śpiwora, nic nie pada mi na głowę, choć na zewnątrz leje na dobre i hula wiatr, to tutaj jest ciepło i bezpiecznie, jak u mamy. A właściwie nie jak, tylko u Mamy.
P.S. Rano obudziłem się przed 6:00 – zanim przyszedł strażnik, żeby otworzyć bazylikę. Nie padało już i wkrótce wyszło słońce. Umyłem się i napiłem wody z cudownego źródła, która dodała mi sił na dalszą drogę, w którą wyruszyłem zaraz po Mszy przy grocie. Kiedy opuszczałem Lourdes, był 29 września, sobota, piękny jesienny dzień. Miałem przed sobą jeszcze 20 dni drogi do Santiago i 30 do Fatimy. Wierzyłem, że z Jej pomocą uda mi się dojść na czas.
51głos
Oceń ten tekst
Krzysztof
Jędrzejewski
Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.