W trzecim spotkaniu naszego cyklu spróbujemy pochylić się z uwagą nad fragmentem Pisma Świętego: „Którzy we łzach sieją, żąć będą w radości. Postępują naprzód wśród płaczu, niosąc ziarno na zasiew; z powrotem przychodzą wśród radości, przynosząc swoje snopy”. Jego lektura i rozważanie zaprowadzą nas do odkrycia kolejnego duchowego skarbu, któremu będzie poświęcony ten artykuł.
Większości z nas dobrze znane jest powiedzenie: „Po burzy zawsze wychodzi słońce”. Znamy je nie tylko ze słyszenia, ale i z doświadczenia. Być może sami pocieszaliśmy kiedyś naszych bliskich tymi słowami, a może i do nas ktoś kiedyś zwrócił się w ten sposób, aby pomóc nam przetrwać trudne chwile. W dużym uproszczeniu słowa psalmu, które przywołaliśmy, możemy odczytać właśnie jako biblijną zapowiedź słońca, które pojawia się na niebie po burzy.
Wyobraźmy sobie rolników, którzy utrudzeni ciężką, codzienną pracą, być może dotknięci ogromnym nieszczęściem, zmagający się z rozmaitymi niedogodnościami, trudnymi warunkami zdrowotnymi i materialnymi, wychodzą na pole, aby je obsiać. „Niosą ziarno na zasiew” mimo wszystko. Robią to mimo łez, które cisną im się do oczu. Mimo tego, że płaczą, „postępują naprzód”. Nie wiemy, dlaczego płaczą, ale wiemy, że ból, żal czy rozpacz, które targają ich serca, nie powstrzymują ich przed aktywnym życiem i wiernym wypełnianiem swoich obowiązków. Z tego powodu ten fragment psalmu jest nie tylko formą pocieszenia i zapowiedzią słońca po burzy, ale także drogowskazem sugerującym nam wymagającą ścieżkę postępowania, którą – jak się okazuje – warto podążać nawet w udręczeniu, nierzadko wyciskającym łzy z naszych oczu…
Skąd zatem czerpać siłę do tego, by mimo bolesnych doświadczeń „postępować naprzód” i być jak ci, którzy mimo łez „niosą ziarno na zasiew”? Jak odnaleźć w sobie moc do tak heroicznego postępowania?
Zapewne wielokrotnie spotkaliśmy się ze stwierdzeniem, że „chrześcijanin to człowiek nadziei”. Tę prawdę z mocą przypomniał św. Jan Paweł II podczas pielgrzymki do ojczyzny w 1987 r. Stojąc na gdańskim Westerplatte, powiedział: „Dzisiejsze «więcej być» (…) to odwaga trwania pełnego inicjatywy. (…) «Więcej być» to na pewno nie ucieczka od trudnej sytuacji. (…) Dla chrześcijanina sytuacja nigdy nie jest beznadziejna. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei. To nas wyróżnia”.Jak łatwo się zatem domyślić, nasze dzisiejsze rozważania będą dotyczyć skarbu nadziei.
Niestety, nie brakuje w naszym życiu sytuacji dramatycznych, w których trudno o nadzieję. Nie zanosi się na to, by burza ucichła i nic nie wskazuje na to, że po jej ustaniu na naszym niebie zajaśnieje słońce… Nikt nie powinien wówczas odbierać nam prawa do smutku, chwil słabości – nawet przedłużających się – czy płaczu wewnętrznego i zewnętrznego, którego widocznym znakiem są zaszklone oczy i płynące po policzkach łzy. Mamy prawo do przeżywania naszego smutku, jednak nie zwalnia nas ono z życia przejawiającego się w działaniu, do którego jesteśmy wezwani.
Homo viator to łacińskie określenie człowieka wędrującego. Mówi się, że nasze życie jest wędrówką, w której nie powinniśmy ustawać. Patrząc na Chrystusa, łatwo zauważyć, że był On w nieustannym ruchu, ciągle działał, przemieszczał się, wędrował. Zachęca do tego każdego z nas słowami „pójdź za Mną” (Łk 5, 27).
Ewangeliczne wezwanie do aktywności i kroczenia za Chrystusem koresponduje ze słowami psalmisty. Radość plonów staje się bowiem udziałem tych, którzy mimo łez podjęli trud zasiewania ziarna. Zrobili to, ponieważ – mimo udręki, jaką przeżywali – moc nadziei uzdalniała ich do wytrwałego działania mimo wszystko i cierpliwego oczekiwania na owoce. Nie poddali się smutkowi, nie poprzestali na płaczu, lecz „postępowali naprzód” mimo płaczu. W ten sposób, wsparci na opoce słowa Bożego, wiary i nadziei, realizowali powołanie człowieka do wędrowania, czyli aktywnego życia, nieodzownie związanego z działaniem.
Zwróćmy uwagę na to, co Jezus powiedział do Jaira, który – zaraz po tym jak poprosił Chrystusa, by ten przyszedł do jego domu i uzdrowił jego córeczkę – otrzymał informację, że dziewczynka zmarła. Jezus zwrócił się do mężczyzny słowami: „Nie bój się, wierz tylko!” (Mk 5, 36). Tak jakby kazał Jairowi wierzyć mimo wszystko i mieć nadzieję mimo wszystko! Wymagał od niego wiary na miarę Abrahama, który „wbrew nadziei uwierzył nadziei” (Rz 4, 18). Jair, otrzymawszy straszną wieść o śmierci córki, nie ustał w drodze z Nauczycielem, którego zaprosił do swojego domu, choć mógł zatrzymać się i mówiąc potocznie „siąść i płakać”, skoro doniesiono mu, że jego córka nie żyje. Tymczasem przełożony synagogi dalej kroczył z Jezusem, posłuszny Jego wezwaniu do heroicznej wiary i nadziei – mimo wszystko. Jak skończyła się ta historia? Wiemy, że córka Jaira „wstała i chodziła” (Mk 5, 42), po tym jak Jezus ujął ją za rękę i „rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy «Dziewczynko, wstań!»” (Mk 5, 43). Widzimy zatem, że wiara i nadzieja wzajemnie się przenikają. Jeżeli współistnieją w naszym życiu, wówczas możemy spodziewać się, że „zobaczymy cuda” (św. Jan Bosko). Pocieszenie, jakie przyniósł na świat Chrystus, nie jest bowiem zwyczajową zapowiedzią słońca po burzy, lecz prawdziwą „nadzieją zbawienia” (1 Tes 5, 8).
Doskonale wiemy też, że trwanie w nadziei nie jest łatwe. Nierzadko nam jej brakuje. Są oczywiście trudne sytuacje, w których to poniekąd naturalne. Niestety, często sami sobie odbieramy nadzieję. Robimy to nagminnie, mówiąc o sobie, że jesteśmy beznadziejni i do niczego się nie nadajemy. Umniejszamy naszą wartość oraz wartość naszego życia, z uporem podkreślając, że nigdy nam się nie wiedzie, zawsze mamy pod górkę, itd. Tylko czy rzeczywiście NIGDY NIC dobrego nas nie spotyka i ZAWSZE WSZYSTKO jest nie tak…? Niestety, mamy skłonność do takich generalizacji. Z czego ona wynika? Na to pytanie każdy z nas musi już poszukać odpowiedzi w swoim sercu.
Niemniej nie możemy pozwolić sobie na to, żeby zawładnęła naszym życiem „moda na smutek”!
„Nic tylko siąść i płakać” – często nadużywamy tego sformułowania. Tymczasem „siedzenie i płakanie” do niczego nas nie doprowadzi, w przeciwieństwie do „postępowania naprzód” mimo płaczu. Pierwsza opcja to zgoda na pewnego rodzaju wegetację, drugi model to realizacja życia na wzór Chrystusowej działalności. O duchowej mocy, którą możemy czerpać od Jezusa, Jan Paweł II mówił jako o potrzebnej do tego, by:
apostołować w swoim otoczeniu radością i nadzieją mimo wszystko, by dawać siebie innym w pracy, w rodzinie, w szkole czy na uczelni, we wspólnocie parafialnej, w środowisku
i wszędzie – na miarę swoich możliwości (Gdańsk, 1987).
W tym wszystkim możemy liczyć na pomocną dłoń Maryi, którą nie bez powodu nazywamy Matką Nadziei. O Niej Jan Paweł II również powiedział, że po ludzku wbrew nadziei uwierzyła (Gdańsk, 1987), stając się tym samym wzorem dla ludzkości. Do Niej papież-Polak zwracał się słowami modlitwy:
Maryjo, Matko nadziei, bądź z nami na naszych drogach! Naucz nas głosić Boga żywego (…). Jutrzenko nowego świata, okaż się Matką nadziei i czuwaj nad nami! (…)
Daj nam Jezusa! Spraw, abyśmy za Nim szli i kochali Go! (…)
On żyje z nami, pośród nas (…)! Z Tobą mówimy: „Przyjdź, Panie Jezu!”
(adhortacja apostolska Ecclesia in Europa).
„Miejcie wiarę, a zobaczycie, czym są cuda” – zachęcał św. Jan Bosko. „Moja i Twoja nadzieja pozwoli uczynić dziś cuda” – śpiewa zespół Hey. Jakie cuda możemy uczynić i zobaczyć za sprawą wiary i nadziei? Nad tym zastanowimy się podczas naszego następnego spotkania w kolejnym numerze KRŚ. Zapraszamy!