Teresa Klonowska – filolog polski; poetka związana z Kujawami. Jej wiersze znalazły się w XXI tomie almanachu współczesnej poezji religijnej pt. „A Duch wieje kędy chce”. Za krzewienie kulturychrześcijańskiej odznaczona przez prymasa Polski ks. kardynała Józefa Glempa Złotym Medalem „Zasłużony w Posłudze dla Kościoła i Narodu”, a także Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Urodziła się Pani w Inowrocławiu w roku 1925. Jakie ma Pani wspomnienia z okresu dzieciństwa?
Moje dzieciństwo przypadło na czas dwudziestolecia międzywojennego, kiedy Polska odradzała się po 123 latach niewoli. Urodziłam się i żyłam w wolnej Polsce. To było dla mnie ważne. Wiedziałam, że mam szczęście i dziękowałam Bożej Opatrzności, że w takich okolicznościach dziejowych powołała mnie do istnienia za pośrednictwem moich rodziców. Ważne było również to, że uczęszczałam do polskiej szkoły [Szkoły Panny Maryi], z polskim językiem wykładowym, i że zdążyłam ją ukończyć jako prymus tuż przed wybuchem II wojny światowej. Moje dzieciństwo było radosne i pogodne. Czułam się kochana przez rodziców i dziadków.
Kiedy zmarła pierwsza żona mojego ojca, mój tato powziął decyzję, aby powtórnie się ożenić. Wybór padł na moją mamę, Rozalię. Ja byłam dwudziestym dzieckiem mojego ojca. Pamiętam wspólne z nim modlitwy, gdy razem klęczeliśmy na ryczce, którą do dziś przechowuję w domu. Jest najcenniejszą rodzinną pamiątką. Kiedy jeszcze sprawnie poruszałam się po mieszkaniu, wchodząc do kuchni patrzyłam na tę ryczkę z czułością i sentymentem. Wyobrażałam sobie klęczącego ojca, odmawiającego poranny i wieczorny pacierz. Jeżeli zasłużę, aby pójść do nieba, to liczę, że św. Piotr pozwoli mi tę ryczkę wstawić za próg, abym czuła się tam swojsko. Rodzice wskazali mi drogę do Boga, a dziadkowie ukierunkowali mnie duchowo.
Jakie miejsce zajmowała Maryja w Pani rodzinnym domu?
Moja babcia Józefina, mama mojej mamy, miała wielkie nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. Moja ciocia codziennie odmawiała różaniec za całą rodzinę. Konsekwentnie również w moim życiu Maryja była obecna i zajmowała ważne miejsce. Za moich młodych lat na cmentarzu przy Ruinie [przy kościele pw. Imienia NMP] stała grota Matki Boskiej. Przy niej wszystko się koncentrowało. Grotą opiekowała się moja babcia. Często chodziłam tam z moją kuzynką. Przypominam sobie, że stała tam skarbonka, do której ludzie wrzucali pieniądze. Klucze do niej posiadała moja babcia. Nie zawsze miała siły, aby pójść do groty i wybrać pieniądze. Wtedy mnie i moją kuzynkę wysyłała po te groszaki, które wrzucała do litrowego słoika na przetwory, aby następnie przekazać księdzu proboszczowi z sąsiedniej parafii pw. Zwiastowania NMP. Mój ojciec był tam radcą parafialnym. Należałam do Krucjaty Eucharystycznej, w ramach której wymienialiśmy się tajemnicami różańcowymi. Nosiłam niebieską, płócienną bluzeczkę. Chciałam należeć do harcerstwa, ale brak funduszy na zakup mundurka uniemożliwił ten zamysł.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, była Pani niespełna 14-letnią dziewczynką. Czy był to czas przylgnięcia do Boga, czy okres buntu i wahań natury duchowej?
Zdecydowanie był to czas bliskości z Jezusem i Maryją oraz zawierzenia siebie i mojej rodziny Bożemu miłosierdziu. Pamiętam doskonale pierwsze dni wojennej zawieruchy. Przypominam sobie, że pewnego wrześniowego dnia 1939 roku z moją mamą, która w młodości pragnęła pójść do klasztoru, wyszłam przed kościół ewangelicki [dziś kościół katolicki pw. Świętego Krzyża] i wtedy usłyszałyśmy wybuch bomby. Została ona przez Niemców zdetonowana bliżej dworca kolejowego.
Moja mama przeraziła się i powiedziała, że jest wojna, że zdążyłam doczekać końca wolności. Pamiętam przestrach w jej oczach. Wiedziałam, że coś nowego zaczyna się w moim życiu. W 1944 roku zostałam wysłana do Zbytkowa k. Włocławka do kopania rowów. Nie wiedziałam o trwającym w tym czasie powstaniu warszawskim. Uciekłam się wówczas do fortelu, aby odwiedzić rodzinę w Inowrocławiu. Przybyłam nieświadoma niczego na pogrzeb babci, co uznaję za Bożą łaskę. Ze wszystkich osób, które kopały tam okopy, tylko ja otrzymałam przepustkę. Ssałam sól przez całą noc, przez co pojawiły się krostki na języku. Ktoś mi powiedział, żebym tak uczyniła. Niemcy bali się nowych chorób, dlatego kiedy zobaczyli mój język, przerazili się i dali dzień wolnego.
Różańcowa
Nad zagrożonym światem
z troską wychylona
maluczkim się objawiasz
ostrzegasz i znikasz
Tam gdzie panuje szatan
wskazujesz ramiona
które pragną nas zbawiać –
niebem serc dotykasz
Rozpoczęła Pani studia polonistyczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu już w nowej, powojennej rzeczywistości. Jak wspomina Pani czas studiów na toruńskiej Alma Mater?
Studia z filozofii w zakresie filologii polskiej rozpoczęłam tuż po wojnie. Były to najpiękniejsze lata mojej młodości. Nie chciałam kontynuować kierunku obranego w Gimnazjum Handlowym. W moich planach była tylko polonistyka. Inne studia mnie nie interesowały. Obraną przeze mnie uczelnią był nowo formujący się Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, spadkobierca Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Profesor Konrad Górski, badacz staropolskiej literatury wywodzący się z wileńskiej uczelni, był promotorem mojej pracy magisterskiej. Kiedy komuniści przejęli władzę w toruńskiej wszechnicy, profesor Górski za swoje prawicowe poglądy został odsunięty od prowadzenia zajęć dydaktycznych. W Toruniu odczuwalny był klimat Wilna, ale tylko w pierwszych latach.
Wileński klimat odczuwalny był również w Inowrocławiu…
W Inowrocławiu po wojnie dużo było wilnian. To oni w kościele pw. Zwiastowania NMP ufundowali obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej. Do dziś tam widnieje. Pamiętam akademię na cześć Madonny Ostrobramskiej, której wilnianie sobie zażyczyli w Teatrze Miejskim. Jej organizacją zajął się ks. Roman Siwa. Dzięki niemu 8 grudnia 1945 roku wstąpiłam do Sodalicji Mariańskiej, prezydując jej. Ksiądz Siwa, więzień Dachau, prefekt w Gimnazjum Handlowym, wynajmował u nas lokal, gdzie mieściło się zaplecze inowrocławskiego Caritas, którym zarządzał.
Rozmawiała: Justyna Majewska-Michy