Kolejnym punktem na trasie mej zeszłorocznej pielgrzymki, mającej na celu uczczenie stulecia niepodległości naszej Ojczyzny, a zwłaszcza Jej Królowej – Maryi, miało być sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Pompejach, a także Neapol, w którym, jak już pisałem w numerze 35, objawiła się Ona 14 sierpnia 1608 r. Juliuszowi Mancinellemu, włoskiemu jezuicie. W czasie, gdy akurat odmawiał Litanię Loretańską, ukazała mu się i poleciła, by nazywał Ją Królową Polski, bo naród ten bardzo umiłowała i wielkie rzeczy dla niego zamierza. Wieść o tym objawieniu dała początek temu, że dzisiajMaryja jest czczona jako nasza Królowa.
Wyjście z Lanciano
Był sobotni ranek 6 października, kiedy opuszczałem Lanciano. Przede mną zaczęły rozpościerać się przepiękne widoki na góry, które z każdą chwilą przybliżały się coraz bardziej. Chciałoby się wejść na ich szczyty. Niestety, nie mam na to czasu i sił. Przez 38 dni przeszedłem ponad 1700 kilometrów, jeszcze przede mną jakieś 500, a do 16 października – 40. rocznicy wyboru na papieża Jana Pawła II, kiedy planuję dojść do Rzymu, pozostało jeszcze tylko 10 dni. Okaże się, że będę tam musiał być jeszcze 2 dni wcześniej, ale nie uprzedzajmy faktów. Z Lanciano cały czas idę spokojną drogą, która w następnej miejscowości rozgałęzia się na trzy inne i nie wiem, którą z nich powinienem iść, bo drogowskazy nie pokazują żadnej miejscowości, którą mam na mapie. Nie mam GPS-a, żeby to sprawdzić, a miejscowi za bardzo nie wiedzą. Ryzykuję więc i idę tam, gdzie dyktuje mi serce. W końcu, idąc mało uczęszczanymi drogami przez jakieś prawie bezludne tereny, po paru godzinach docieram do główniejszej drogi, która wkrótce zamienia się w superstradę, czyli drogę szybkiego ruchu.
Muszę na niej bardzo uważać, żeby nie zostać rozjechanym przez pędzące z dużą prędkością samochody. Sytuacja robi się krytyczna, jest coraz gorzej, bo wkrótce pojawiają się estakady i nie ma gdzie się wycofać, trzeba iść tylko naprzód po wznoszącej się nad ziemią na betonowych słupach drodze. Później jest jeszcze gorzej, bo muszę iść przez parokilometrowe tunele, przez które przemykają rozpędzone, trąbiące samochody. Odmawiam różaniec, by udało mi się szczęśliwie wyjść i zejść, gdzieś z tej drogi w jakąś mniejszą. Wreszcie tunele się kończą, jednak nie wygląda to dobrze, bo robi się już ciemno, a w dali widzę wielkie ponadstumetrowe filary następnej estakady, która wiedzie przez dolinę. Przypominają one te, które zawaliły się w pobliżu Genui, w zeszłym roku w wielkiejkatastrofie, tylko są o wiele wyższe. Całe szczęście, kiedy robi się już prawie ciemno i dochodzę do estakady, widzę zjazd do miejscowości, która nazywa się Villa Santa Maria. Schodzę do niej, dziękując Maryi, że pozwoliła mi przed nocą zejść z tej niebezpiecznej drogi i licząc, że pomoże mi tutaj w swojej miejscowości znaleźć jakiś nocleg. Tak też się dzieje i wkrótce, mimo niepowodzenia w znalezieniu noclegu w kościele, do którego się udałem, a który był zamknięty, dzięki Niej wylądowałem w domu Artura, jedynego Polaka mieszkającego w tej okolicy. Mogłem, korzystając z jego gościnności i wielkiego serca, porządnie wykąpać się, wyspać i najeść. Chętnie poprzebywałbym dłużej w tej przepięknej, jakby przyklejonej do skał, miejscowości, jednak o 6.00 nad ranem wstałem i po zjedzeniu wielkiej jajecznicy, odprowadzany przez gospodarza i jego psa, ruszyłem w dalszą drogę, która wiodła slalomem pod wielką estakadą przecinającą dolinę. Idąc górą, szedłbym jakieś 10 kilometrów, dołem musiałem iść dwukrotnie dłuższą drogą, ale przynajmniej było bezpieczniej. Mogłem również uczestniczyć w niedzielnej Mszy Świętej w kościele w jednej z mijanych po drodze miejscowości.
Idę naprzód do Maryi
Wysokie estakady wreszcie się skończyły i znowu wróciłem na superstradę, żeby nie nadrabiać kilometrów, idąc bocznymi drogami, zwłaszcza że w niedzielę nie było zbyt wielkiego ruchu. Niestety, zaczęło się chmurzyć i zanosiło się na deszcz. Tak dotarłem do miejscowości Rionero, przed którą w małym lesie rozbiłem namiot. Następnego dnia, a właściwie jeszcze nocy, wstałem o 3.00, by zdążyć przejść estakadami, jeszcze przed poniedziałkowym, porannym ruchem. Udało mi się to w ostatniej chwili, bo krótko przed 8.00, kiedy rozpoczynał się ruch, zszedłem na bezpieczniejszą drogę. Chmury przeszły, wyszło słońce i zapowiadał się piękny dzień. Mogłem spokojnie iść naprzód do Maryi przez całą dobę. Pod wieczór znów zaczęło się chmurzyć, a ja rozbiłem namiot w jakimś sadzie przed miejscowością Vairano Scalo. Następnego dnia znowu wstałem o 3.00, żeby dojść do Neapolu i jak najbliżej Pompejów. Góry się kończą i idę po płaskim terenie przez Kapuę, Aclerę, by w końcu, nie zauważając tego, gdyż miejscowości przechodzą w kolejne, dotrzeć do Neapolu, który będzie się ciągnął przez wiele kilometrów. Około 12.00 dzwoni do mnie Marek, pytając, jak daleko jestem i o której będę w Pompejach, bo wieczorem czeka na mnie z pizzą na kolację Kasia, jego znajoma, która tam mieszka. Ma restaurację, wynajmuje noclegi dla pielgrzymów i mówi, że mógłbym się u niej zatrzymać. Jestem jeszcze daleko, ale odpowiadam, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, to powinienem przed północą dojść do Pompejów. Po 16.00 dzwoni znowu i daje mi telefon do Kasi, żebym się z nią jakoś umówił. Tu zaczynają się problemy, bo idąc za drogowskazami, poszedłem nie tą drogą, co trzeba i gdzieś zboczyłem z niej, dostając się na drogę szybkiego ruchu. Wycofuję się i pytam miejscowych, jak mam iść do centrum Neapolu, a oni wskazują mi drogę, z której przed chwilą zawróciłem, informując, że to jest jedyna droga do centrum i że wszyscy jeżdżą tam autobusami, bo jest bardzo daleko, nikt nie chodzi tam pieszo i też mam jechać.
Złoszczę się i ponownie idę nią, lecz okazuje się to bardzo niebezpieczne, gdyż poboczem, którym idę, co chwila przejeżdżają samochody, a ja nie mam dokąd przed nimi uciekać, bo uniemożliwiają mi to barierki. Na dodatek zaczyna się ściemniać, więc kiedy nadarza się okazja, schodzę z tej drogi, chcąc poszukać jakiejś innej. Ponownie dzwoni Marek, pytając się, gdzie jestem, a kiedy mówię mu, on wpada w panikę, bo okazuje się, że pobłądziłem i znalazłem się podobno w najniebezpieczniejszej dzielnicy. Mówi, żebym zaraz wsiadał w autobus i jechał do centrum, bo na piechotę i tak nie zdążę. Nie za bardzo mi się to podoba, bo nie korzystam z transportu – chcąc nie chcąc, szukam przystanku i w końcu go znajduję, po czym dostrzegam, że nie ma na nim żadnego rozkładu jazdy. Pytam ludzi, o której jedzie jakiś autobus – okazuje się, że o tej porze już żaden więcej nie pojedzie, mimo iż nie ma jeszcze godziny 20.00. Cośw tej kwestii jest na rzeczy – faktycznie z tej dzielnicy nie kursują żadne autobusy. Może właśnie dlatego, że tu jest niebezpiecznie po zmroku. Nie wiem, co mam robić, więc dzwonię do Kasi. Ona obiecuje, że będzie na mnie czekać w restauracji do północy i że muszę jakoś dostać się na dworzec w Neapolu, skąd o 22.30 odchodzi ostatnia kolejka do Pompejów. W końcu idę dalej do następnej dzielnicy, gdzie znajduję inny przystanek, na który za chwilę podjeżdża autobus jadący na dworzec. Wysiadam na nim o 21.30, kupuję bilet na kolejkę i mam jeszcze parę minut na przesiadkę, bo o 21.45 odjeżdża przedostatnia.
Z Neapolu do Pompejów
Wsiadam w nią i jadę, trochę wyrzucając sobie, że uległem pokusie łatwego dostania się do celu mojej pielgrzymki. Usprawiedliwiam sam siebie, że to tylko kilkanaście kilometrów, które przejeżdżam ze względów bezpieczeństwa, bo nie wiadomo, czy coś by mnie nie rozjechało na ruchliwej drodze, albo czy nie napadliby mnie jacyś bandyci, a poza tym Kasia czeka na mnie z kolacją i noclegiem, a ja nie mogę jej zawieść, nie zjawiając się. A w ogóle to przecież będę szedł tą samą drogą następnego dnia, więc po co iść tam i z powrotem? Niedosyt pozostaje, zwłaszcza że dopiero podczas jazdy przypominam sobie obietnicę złożoną Maryi, dotyczącą mojego przyjścia do Niej w to miejsce. Gdy w wakacje zeszłego roku dwie bliskie memu sercu osoby miały poważne, zagrażające ich życiu operacje, odmówiłem za nie Nowenny Pompejańskie i obiecałem Królowej Różańca, że jeśli wszystko się uda, pójdę do Niej. Tak się stało i tak też zrobiłem, dopiero przed samą metą podjechałem. Czy mi to wybaczy? Czy będę mógł jutro spojrzeć w Jej oczy? Z tymi myślami jadę kolejką jakieś pół godziny, by w końcu około 22.30 stanąć w końcu pod wieżą sanktuarium w Pompejach, po 41 dniach i po pokonaniu ponad 2000 kilometrów drogi z Polski. Jest już zamknięte, więc mogę tylko pomodlić się przed bazyliką Jej poświęconą. Dzwonię do Kasi, że już jestem i czekam, aż przyjdzie po mnie.
Jest po paru minutach, bo jej restauracja znajduje się bardzo blisko, jakieś 200 metrów od bazyliki. Mimo że widzę ją pierwszy raz w życiu, od razu wzbudza moją sympatię i wydaje mi się, że znamy się od lat. Już po paru chwilach jem pizzę na kolację i dostaję od Kasi klucze do wielkiego salonu w domu, w którym wynajmuje pokoje. Nie mamy czasu, żeby pogadać, bo musi jeszcze posprzątać restaurację po ostatnich gościach. Mówi mi tylko, że jeśli chcę, to o 7.00 rano są godzinki, a o 7.30 pierwsza Msza Święta w Bazylice i żebym zadzwonił do niej, jak będę chciał śniadanie. Biorę prysznic i idę spać, żeby następnego dnia wcześnie wstać i zdążyć na Mszę. Budzę się jak nowo narodzony, bo dawno tak dobrze nie spałem w tak wielkim łożu. Wstaję i idę do bazyliki, aby w końcu pokłonić się Matce Bożej Pompejańskiej i przeprosić Ją, że nie przeszedłem do Niej pieszo całej drogi, tylko podjechałem ten ostatni odcinek. Mam nadzieję, że mi to wybaczy. Ale przede wszystkim chciałem Jej podziękować za te udane operacje moich bliskich i że pozwoliła mi szczęśliwie do siebie przybyć. Potem uczestniczę we Mszy Świętej i przyjmuję Komunię pod Jej cudownym obrazem. Po Mszy wracam na śniadanie do Kasi.
Biorę od niej jeszcze kanapki na drogę, zakładam plecak, żegnając się i dziękując za wspaniałą gościnę. Wstępuję jeszcze raz do bazyliki, żeby tym razem pomodlić się przy ołtarzu z relikwiami błogosławionego Bartolo Longo, założyciela tego sanktuarium i niestrudzonego propagatora różańca oraz czciciela Matki Bożej Królowej Różańca Świętego. W kaplicy, w której leży pod ołtarzem w szklanej trumnie, nad jego relikwiami odprawiane są codziennie Msze Święte. Jedna z nich właśnie się rozpoczyna, więc opuszczam kaplicę, żeby nie przeszkadzać i zwiedzam jeszcze część sanktuarium, w której zgromadzone są wota i dary z całego świata, a także świadectwa cudów, które dokonały się za pośrednictwem Matki Bożej Pompejańskiej. Parę z nich właśnie mi się przytrafiło. Dlatego jeszcze raz idę Jej za nie podziękować, nim za chwilę wyruszę w dalszą drogę na Jej chwałę.
P.S. Podziękowania i pozdrowienia dla Kasi z Pompejów i Artura z Villa Santa Maria.
00głosów
Oceń ten tekst
Krzysztof
Jędrzejewski
Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.