Dokładnie 110.873 kroki dzielą miejscowość Pignataro Maggiore od sanktuarium w Pompejach. Wiem, bo… sprawdziłem.
Jak pamiętamy z 15 wydania „Królowej Różańca Świętego” oraz z filmu „Tajemnica Nowenny Pompejańskiej”, pielgrzymka z Pignataro do Pompejów ma charakter dziękczynny. Pierwszy raz odbyli ją żołnierze, którzy podczas II wojny światowej przyrzekli, że jeśli wrócą żywi z frontu, odbędą pieszą pielgrzymkę do Matki Bożej Pompejańskiej. I tak się stało – po zakończeniu wojny wzięli plecaki, załadowali w nie kamienie i udali się do sanktuarium w Pompejach. Tę piękną tradycję kontynuowali przez lata, z czasem dołączyły ich dzieci, a teraz godnie zastępują ich licznie wnuki i prawnuki.
Pierwszy raz widziałem pielgrzymów z Pignataro 7 maja 2015 roku – była to ich 70. jubileuszowa pielgrzymka. Stali w kolejce do sanktuarium, w którym czekały na nich tłumy ludzi. Wszyscy w białych koszulkach, z jednakowymi chustkami na szyi. Zdawało się, że dopiero co wysiedli z autokaru. Kolejną pielgrzymkę oglądałem już okiem kamery – obserwowałem z bliska, jak wzruszeni pielgrzymi szli na kolanach wzdłuż nawy sanktuarium, by ucałować stopnie ołtarza. Te poruszające obrazy, które możemy obejrzeć w filmie „Tajemnica Nowenny Pompejańskiej” wywołują w widzach wzruszenie, może i łzy. Tego samego dnia, kiedy rejestrowaliśmy nagrania, zapragnąłem wziąć udział w tej pielgrzymce. Złożyłem obietnicę, że przybędę w następnym roku na pielgrzymkę dziękczynną.
I tak zrobiłem.
Z ciemności nocy
5 maja 2017 roku, tuż przed północą, pielgrzymi zaczęli zbierać się na placu przed kościołem w Pignataro Maggiore. Średnia wieku to około 35 lat. Najpierw odbyła się krótka modlitwa, a następnie błogosławieństwo proboszcza pożegnało pielgrzymów. I tak rozpoczęliśmy maszerowanie przez miasteczko. Pierwszy etap, choć odbywa się nocą, jest dość wygodny, ponieważ droga wiedzie z góry, szeroką, oświetloną ulicą, a potem kolejnymi miasteczkami i szosami. Organizatorzy dbali, by można się było posilić przy przenośnych stoiskach z wodą, kawą i ciastkami. Krótkie postoje są po 2-3 godzinach, a dłuższe trzy razy na dobę. Pierwszy, godzinny postój, przypadł więc tuż przed świtem. Podczas przerw wiele osób kładzie się wprost na ziemi, żeby zdrzemnąć się choć na chwilę. Dzień przed pielgrzymką byli w pracy, więc trzeba oszczędzać siły i odpoczywać, kiedy tylko się da. Choć temperatura wynosi około 10 stopni, odczuwalnie jest ona niższa z powodu sporej wilgotności powietrza. Na szczęście wschodzące słońce dodaje ciepła i sił do dalszej wędrówki.
Miejska pielgrzymka
Moje początkowe wyobrażenie o pielgrzymce było takie, że będziemy szli łąkami i polami, widząc w tle Wezuwiusza. Kiedy wcześniej wodziłem palcem po mapie wychodziło na to, że najkrótsza droga z Pignataro do Pompejów liczy 65 km. Nie przewidziałem jednak, że pielgrzymka idzie okrężną drogą: przez Neapol. Tak więc nad rankiem pielgrzymka nabrała miejskiego charakteru. Wprost z pól weszliśmy do Neapolu i od tej pory szliśmy już wyłącznie miastami. Piękne krajobrazy ze wzgórzami w tle, zastąpiły smutne widoki zaniedbanego miasta. Miasta nieświętego, w którym pielgrzymi z Pignataro są w pewnym sensie… intruzami. Dlaczego? – Spójrzmy na to w inny sposób. Trasa pielgrzymki ma długość ponad 85 km, a więc oznacza to, że każdy pielgrzym ma do pokonania w półtora dnia odległość równą… dwóm maratonom.
Jednak zaznaczmy jakże widoczne różnice: miasta przygotowują się dla maratończyków, zamykając swoje ulice, by mogli oni poruszać się po równym asfalcie i wzdłuż reprezentacyjnych alei. Dla pielgrzymów z Pignataro nikt nie wstrzymuje ruchu: pielgrzymka porusza się po chodnikach, między przechodniami, słupami oświetleniowymi i śmieciami, które w Neapolu zalegają na ulicach. Przejście przez drogę, nawet na zielonym świetle, nierzadko wymaga zatrzymania samochodów, których kierowcy niewiele robią sobie z zasad ruchu.
Kiedy maratony biegną przez miasto, wzdłuż ulic stoją kibice. Na pielgrzymów z Pignataro nikt nie czeka, mimo to raz po raz stojący na chodnikach ludzie wyrażają pozytywne zdziwienie: „Idziecie aż z Pignataro?” „Idziecie do Madonny Pompejańskiej? – Pomódlcie się tam za mnie!”. Niektórzy okazują aprobatę, kiwając z uznaniem głowami. Jednak zdecydowana większość jest co najwyżej zaciekawiona niecodziennym zjawiskiem. Rzadko kto okazuje swoją niechęć, jak jeden z ulicznych żebraków–grajków, który powtarza jak mantrę słowa: „Módlcie się tylko do Boga, Maryja nie jest Bogiem!”.
W końcu na sprawny bieg maratończyków pracuje cały sztab ludzi regulujących ruch, dostarczających wodę i opiekę medyczną. Pielgrzymka jest zdana na siebie i organizatorów, którzy biorą na swoje barki całe przedsięwzięcie. W przeciwieństwie do maratonów, pielgrzymka nie ma sponsorów ani medali – jednak już teraz zdradzę, że nagroda, jaka ich czeka na finiszu, jest piękniejsza, niż „życiówka” w maratonie.
Slalom przez miasto
Idziemy więc ze śpiewem i modlitwą na ustach. Święty Augustyn napisał, że „kto śpiewa, ten dwa razy się modli”. Uzupełnijmy to o nowe twierdzenie: kto pielgrzymuje, ten modli się jeszcze raz więcej, dokładając przecież do modlitwy i śpiewu spory wysiłek w duchu błagalnym, dziękczynnym lub pokutnym.
Kiedy zbliża się południe, gorące, południowe powietrze zaczyna dawać się we znaki. Rozgrzany chodnik i asfalt są wyraźnie odczuwalne dla nóg. Na kolejnym dużym postoju widać osoby, które kuleją z powodu pęcherzy na stopach. Szybko odciążyłem plecak o zbędne ciężary. Aparat fotograficzny, butelka z wodą, bluza, latarka, jakieś drobiazgi – to razem około 4 kilogramy, które z każdym krokiem obciążają kręgosłup. Za nami już około 30 kilometrów i nieprzespana noc – nie ma osoby, która nie odczuwałaby tego skutków. Nie wiedząc jeszcze, wtedy, jak długa jest ta pielgrzymka, naiwnie myślałem, że zbliża się już postój i nocleg, ale to nie była nawet połowa trasy wyznaczonej na ten dzień.
Biedniejsze dzielnice Neapolu przypominają coraz bardziej wielką ruderę. Nie dziwią walające się wszędzie śmieci, smród odchodów, prowizoryczne schronienia bezdomnych pod wiaduktami. Przy drogach stoją dzieci – sprzedawcy truskawek, czasem soków. Kawałek dalej – prostytutki. Ktoś próbuje sprzedać mi ukraińskie papierosy w promocyjnej cenie. Nie znam miasta lecz po jakimś czasie spostrzegam napis na tablicy, który mówi sam za siebie: Scampia. Idę jakiś czas z Salvatorem, rozmawiamy łamanym angielskim o życiu w tym mieście. Kiedy spojrzałem na telefon, aby sprawdzić godzinę, Salvatore trąca mnie łokciem i każe schować urządzenie. Przy przystanku siedzi zgraja dzieciaków, podobno są gotowi nawet wskoczyć do samochodu i wyrwać torebkę.
Popołudniowe słońce i zmęczenie powoduje, że pielgrzymi starają się oszczędzać siły. Przechodzenie chodnikiem jest przecież slalomem między ludźmi, ławkami, słupami, koszami na śmieci, samochodami zaparkowanymi na chodnikach. Chodniki są nierówne i przerywane poprzecznymi ulicami i wjazdami, a to oznacza ciągłe wchodzenie i schodzenie z krawężników. Po pewnym czasie staje się to dość odczuwalne, więc część pielgrzymów, idzie płaską, asfaltową ulicą, nie zważając na ruch samochodowy. Wędrując modlimy się i rozmawiamy. Jak wspomniałem, jest wiele młodych ludzi, lecz większość z nich pielgrzymuje już któryś raz – pewna kobieta, z którą rozmawiałem była już 22 razy!
Pielgrzymka jest rozrzucona na sporej odległości: ponad 600 osób nie idzie w jednej grupie, ale rozciąga się tak, że między pierwszym a ostatnim pielgrzymem jest spora różnica. Widać to, kiedy dochodzimy do punktu noclegowego: hali sportowej. Pierwsi docierają przed godziną 18, a ostatni około 20. Zajmujemy miejsca na trybunach, rozkładając karimaty i śpiwory. Jest czas na prysznic a następnie wspólną kolację – spaghetti. O 23 większość już śpi na swoich posłaniach, jednak wypoczynek jest krótki: pobudka o godzinie 3, mały posiłek i już o 4 rano wychodzimy w kierunku Pompejów.
Znak nadziei
Była jeszcze ciemna noc, kiedy korzystając z chwili czasu wszedłem do restauracyjki przy drodze, żeby kupić kanapkę. Sprzedawca zapytał, czy zjem na miejscu. Dopiero wtedy się rozejrzałem: pomieszczenie wypełniali ludzie, którzy są niewolnikami księcia ciemności: prostytutki, alfonsi… Za mną w kolejce stał prawie dwumetrowy transwestyta o twarzy oszpeconej operacjami plastycznymi. Jedna z kobiet, pobita, żaliła się swojemu „opiekunowi”… To nie było jedyne takie miejsce. Nocleg znajdował się w owianej złą sławą dzielnicy Neapolu – Barra. Idąc dalej widzieliśmy więcej przygnębiających widoków i ludzi, dla których życie toczy się nocą… Co rusz dziewczyny parające się prostytucją i podejrzane typki przesiadujące w samochodach. Neapol to miasto opanowane przez Camorrę, strukturę mafijną, która odpowiada za setki morderstw, handel ludźmi, narkotyki, prostytucję, za powszechne zaśmiecenie. Ktoś z pielgrzymów powiedział mi, że macki tej przestępczej organizacji obejmują całe południe Włoch, nie sięgają jednak do Pompejów – Miasta Maryi.
Szliśmy w nieco bardziej zwartych grupach. Tuż przed świtem kilka ulic od naszej drogi rozległy się strzały, a za chwilę krzyk… Mimo to, nie miałem poczucia niebezpieczeństwa, ale raczej jakiejś niewytłumaczalnej ochrony. Pielgrzymów trudno pomylić z przypadkowymi przechodniami, skoro znakiem rozpoznawczym są pomarańczowe kamizelki z Matką Bożą Pompejańską. To dawało dodatkowe poczucie bezpieczeństwa i tego, że w tym nieświętym miejscu, w którym wiara i modlitwa są niepożądanymi gośćmi, jesteśmy pod opieką Maryi.
Myślę, że obecność pielgrzymów w dzielnicy, do której lepiej nie zapuszczać się samemu nawet za dnia, była jakby znakiem Bożej obecności. Wierzę, że niejedna z osób „pracujących” w tej dzielnicy, na widok pielgrzymki z Pignataro, zastanowiła się nad tym, dokąd i po co zmierzamy. Cel naszego marszu – sanktuarium w Pompejach – może okaże się dla nich w dniu, kiedy przyjdzie czas refleksji nad sobą, światełkiem w tunelu, drogowskazem, gdzie udać się, by prosić o wybaczenie za grzechy i modlić się o łaski.
Drugi dzień pielgrzymki to już niecałe 30 kilometrów do przebycia. O świcie przechodzimy przez granicę Neapolu, jednak wciąż idziemy terenami zurbanizowanymi. Ciągnące się kilometrami Torre del Greco… Torre Annunziata… Aż w końcu pojawia się upragniona tablica „Pompei”! W naszej grupce odmawiamy różaniec i jakoś intuicyjnie wszyscy przyspieszamy kroku, pragnąc jak najszybciej znaleźć się przed Tronem Królowej Różańca. Około kilometr przed sanktuarium zbieramy się i czekamy na resztę pielgrzymów. Każdy ma na sobie białą koszulkę i chustkę ze znakami pielgrzymki. Formuje się szyk: na przedzie ustawiają się mężczyźni, a z tyłu kobiety.
Ze śpiewem na ustach rozpoczynamy pochód przez Pompeje. Kiedy jesteśmy już pod sanktuarium, odzywają się dzwony. Wywołuje to poruszenie, przyspiesza bicie serca. To już tak blisko! Parami podchodzimy do wejścia świątyni i klękając, całujemy posadzkę. Przed nami ostatnia prosta: klękamy na kolanach i tak suniemy przed ołtarz Królowej Różańca Świętego. To moment, w którym budzą się wszystkie uczucia skumulowane w pielgrzymce. Kiedy przypominamy sobie to, co przeżyliśmy przez ostatnie 36 godzin, kiedy w pamięci budzą się wszystkie intencje i dziękczynienia, które skłoniły nas do pielgrzymowania, emocje rosną, a z wielu oczu płyną łzy. Każdy na kolanach dociera przed balaski i ze wzruszeniem całuje pierwszy stopień ołtarza. Niektórzy zatrzymują się na chwilę i z czułością spoglądają na obraz Maryi z Dzieciątkiem, posyłając im słowa miłości lub pocałunek. Choć wiele osób wymaga pomocy, by znów stanąć na nogi, nikt nie narzeka: każdy czuje radość.
Cały kościół wypełniony jest ludźmi, którzy obserwują to niezwykłe wejście pielgrzymów. Wielu pragnęłoby dołączyć i przejść na kolanach wzdłuż nawy, jednak wiedzą, że to byłoby za łatwe – dziś jest to zarezerwowane dla pielgrzymów z Pignataro. Czekające na nich rodziny witają ich i gratulują, jednocześnie trwa modlitwa różańcowa. Po południu odbywa się Msza święta, ale jednak nie nadszedł jeszcze czas powrotu do domów. Pielgrzymi nocują w jednym z budynków sanktuarium, bo nazajutrz, 8 maja, w rocznicę powstania kościoła, odbędzie się uroczysta Msza święta na placu przed Sanktuarium oraz odczytanie supliki – uroczystego aktu zawierzenia Maryi siebie, rodzin, narodu i Europy. Spotykamy się więc znowu, ubrani w pielgrzymkowe koszulki i chusty – nasz znak rozpoznawczy. Widać, jak wielu uczestników Mszy świętej stanowią właśnie pielgrzymi z Pignataro.
Po Mszy chwila na pożegnania i podziękowania. Mieszkańcy Pignataro wracają do swoich domów, by w parafii uroczyście zakończyć pielgrzymkę, a ja zostaję w Pompejach. Dziękuję Wam za ten wspólny czas! Do zobaczenia za rok!
PS. Nasz poprzedni artykuł o pielgrzymce z Pignataro (nr 15 KRŚ), przeczytasz tutaj.
Więcej zdjęć: tutaj.