W tej podróży nikt się nie zawiedzie – Muniek Staszczyk

T.Love to spory kawałek historii polskiej muzyki. Jeśli nie znasz tego zespołu, z pewnością słuchają go twoje dzieci. 
Wielu chciałoby grać w T.Love. Rozmawiamy z liderem zespołu, Zygmuntem Staszczykiem, o wierze, nawracaniu się, Maryi i różańcu. Cofnijmy się do 1994 roku i piosenki „Bóg”. Śpiewasz w niej „Tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym”. To bardzo bezpośrednie i szczere słowa. To prośba o zbudowanie relacji, prawie jak zawierzenie. Myślę, że coś w tym jest, kiedy patrzę teraz z perspektywy czasu. Bo oczywiście to był 1994 rok i moje odejście od Boga. Nigdy nie było rozstania. Ja, chłopak z Częstochowy, przyjąłem wszystkie sakramenty, bierzmowanie zupełnie świadomie. A potem przyjechałem do Warszawy na studia. Zaczęło się nowe życie, rock and roll, hedonizm, zespół zaczął grać i być popularny. „Bóg” to był ostatni utwór na płytę. Była gotowa muzyka reggae, a nie było tekstu. Zespół był na gazie. Nasz basista, Paweł Nazimek, powiedział do mnie tak: „Napisz o Bogu”. Odpowiedziałem: „Co ty? Pogięło cię? O Bogu? Ja?”. Muniek 50 latMinęło kilka tygodni i z tym tekstem się mierzyłem. Próbowałem z tego zrobić jakiś hip-hop, jakieś rapowanie ale wychodziło to tak, jakbym naśladował Kazika. Zawsze mam pomysły na teksty, a na tej piosence się zatrzymałem. Chyba nie było takiego kawałka, nad którym bym się tak długo zatrzymał. Nie mogłem, wkurzony, nic napisać. Mówię: „Boże, jak?…” Była taka sytuacja, po jakiejś imprezie, kac. Żona wyszła z dziećmi na spacer. Córka miała rok, syn cztery latka. Mieszkaliśmy na Żoliborzu, w bloku. Moja żona jest warszawianką i wychowała się w tej dzielnicy. Takie podwórka gomułkowskie, więc wszyscy się znali. Taki piękny dzień, pogodny, ludzie spacerowali z dziećmi. A ja jak zombie siedzę, patrzę przez okno. Myślę „co ja w tym życiu swoim robię? Gram rock and rolla, ale żona wyszła z dziećmi. Dlaczego ja z nią nie jestem, tylko siedzę gdzieś, na jakimś kacu, piję wodę, bo mnie suszy”. Taki smutek mnie dopadł, poczułem się samotny. I mówię: „Boże, tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym”. Zacząłem śpiewać do tej muzyki. Potem musiało minąć następnych 16 lat, aż napisałem piosenkę „Lucy Phere”, prawie w ten sam sposób. Kiedy byłem w innym okresie swojego życia, też przydołowany, po depresji i też ten tekst wyskoczył ze mnie, jak tekst „Bóg”.

Chciałbym coś powiedzieć o Tobie, Tak często czuję Twoją siłę. Nic się nie dzieje przypadkowo, chociaż tak często w to wątpiłem. Tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym. — BÓG —

Zaczęliśmy grać tę piosenkę, stała się przebojem. Reakcje były takie, że nie wszystkim ludziom w Kościele to się podobało, bo jak to „zostać kumplem Boga”? Że takie bezpośrednie. Człowiek jest ograniczony, ale każdy ma jakąś drogę duchową. Czytając różnych mądrych ludzi, począwszy chociażby od ojców pustyni, widzimy, jak ważna jest ta bezpośrednia relacja z Bogiem. Na zasadzie „rozmawiaj z nim tak, jak z najbliższym przyjacielem”. Taka relacja osobista nie jest zła, wielu teologów o tym mówi. Są piękne modlitwy, którymi fajnie się modli. Jeżeli mówisz bezpośrednio, to nie jest to złe ani obrazoburcze. Jest bardziej szczere, z serca. Też tak bezpośrednio też często się modlę. Wtedy napisałem piosenkę na takiej zasadzie, że chciałbym być jego kumplem. Takim po prostu, z którym siedzę na ławce. Nie miałem świadomości, że mu się oddaję, ale może to miało taki wymiar. Dziś jest to piosenka, którą zawsze gramy na koncertach. Często różni artyści sięgają po ten utwór, chociażby ostatnio Dawid Podsiadło. Więc jakoś tak ten utwór osiadł w historii T.Love. I to nie jako utwór czysto chrześcijański, tylko utwór, który ludzie lubią, bo różnie odnoszą tego „kumpla”. Wielokrotnie też go grywałem na jakichś spotkaniach z młodzieżą, także w kościołach. Ten utwór robi swoje. Kiedyś na Jasnej Górze podleciał do mnie taki chłopaczyna, w wieku mojego syna, i mówi „Muniek, stary, ja się nawróciłem dzięki tej piosence. Tej «Bóg» wiesz?”. Pięć lat później nastąpił poważny kryzys w moim życiu, taki mentalny, który mnie zaprowadził prawie na granicę samobójstwa. Znaczy nie było próby, ale było źle i jedna noga stanęła na terapii świeckiej, druga noga na duchowej. Wtedy bardzo mi pomogło „Naśladowanie Chrystusa” Tomasza à Kempis i oczywiście moja rodzina, żona i dzieci. W 1999 r. wyspowiadałem się po chyba piętnastu latach. To był taki pierwszy mój krok do Boga. Jak trafiłeś na tę książkę? Kiedy miałem kryzys wiary, to Duch Święty kogoś przysyłał. Tak, jak ostatnio przed Światowymi Dniami Młodzieży. Przyszedł ksiądz, byłem w złym stanie duchowym. A jednak, jak mnie proszą, to będę ambasadorem ŚDM. To jest zaszczyt. „Naśladowanie Chrystusa” dotarło do mnie przez któregoś z przyjaciół, chyba ktoś z dominikanów mi polecił: „Weź tę książkę, przeczytaj”. Leżała pod ręką, a ja leżałem w malignie, oprócz tego, że byłem psychicznie rozwalony, to złapałem jakiś bardzo mocny typ grypy. 2010 rok, moje małżeństwo się sypało i… wziąłem tę książkę. Poczułem jej siłę. Równolegle czytałem Księgę Hioba. I jakoś mnie to wzmocniło w tym sensie, że dawało mi wiarę. Wtedy to była dla mnie taka próba w poważnych cierpieniach psychicznych. Mogłem tylko to czytać. Kiedy chodziłem na próby i zrobiłem swoje, albo byłem gdziekolwiek na mieście, to ją czytałem. Wtedy mniej więcej powstał utwór „Lucy Phere”: o pokusach, o złym. O tym, że istnieje zło. I że to nie są żadne bajki sprzed dwóch tysięcy lat, tylko że to jest realne. Chciałem opowiedzieć ludziom o tym, bo ludzie się jeszcze śmieją z diabła. Diabeł istnieje, tak jak istnieje Bóg. Uzdrowienia, ogromna ilość cudów, objawienia w wielu miejscach na świecie są tego dowodem.

Teraz należysz do mnie Ja cię srodze upodlę Możesz mówić, że Bóg to twój wódz Będziesz taplał się w błocie Kiedy trzeba pomogę Ale potem upodlę cię znów. — Lucy Phere —

Cały współczesny świat jest oparty na pieniądzu i mediach, które są bardzo antychrześcijańskie i przepojone ogromną pychą. Trwa walka, nie ma się co tu rozwodzić. Miałem wiele polemik z różnymi ludźmi i nie nawracałem na siłę. Jak mnie ktoś zaprosi, np. do udzielenia wywiadu, to nie wstydzę się Boga. Dlaczego mam się wstydzić? Mam znajomych zażartych ateistów, buddystów, antyklerykałów. Nigdy nie wchodzę w dyskusję typu: „kto jest silniejszy na rękę”. Zawsze staram się rozmawiać jakoś z łagodnością. Nie idę do ringu, bo co ja będę mówił, że ja mam rację, że jestem lepszy? Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Ja nie walczę. W moim życiu było trochę walki, ale walka nigdy nic nie dawała. Nauczyłem się tego i dzięki Bogu ten zespół istnieje 35 lat i jakoś się nie rozpadł. Może dlatego, że miałem kompromis w sobie. To nie taki kompromis, żeby nie wychylać głowy, tylko, żeby mądrze iść do przodu, bo jest coś ważniejszego. Tomasz á Kempis tak mnie wtedy wziął, pomógł mi. Długo leżała ta książka nietknięta, gdy ją wyciągnąłem, pomyślałem, że może to? I to było to na tamten moment. Często jest tak, że idziesz do kościoła na mszę i trafiasz na kazanie, które mówi o tobie. Tak to często jest, że otwierasz Pismo Święte na fragmencie, który mówi o twojej sytuacji. Mówisz, że nie wstydzisz się Boga. Coraz częściej mówisz też o relacji z Maryją i o różańcu. To jest bardzo ciekawe i to jest wielkie błogosławieństwo. Bo dziwne, ale tak się stało, że musiałem jechać do Medjugorje. Nie żałuję, bo byłem tam dwa razy i pojadę trzeci raz. Wiadomo, jest to niezwykłe miejsce. Dlatego tyle jest tych objawień. Ciągle one są, bo widocznie świat tego potrzebuje. To już Matka Boża o tym wie najlepiej. Dziwne to było, bo ja jestem urodzony prawie pod murami klasztoru w Częstochowie, w rodzinie mieszkającej tam od pokoleń. Chodziliśmy na Jasną Górę przed cudowny obraz, oglądaliśmy, jak idą pielgrzymi aż z Poznania, z Warszawy, z Lublina, z całej Polski. Jak ludzie się poświęcają. Miałem to pod ręką. Ale oczywiście… Pod latarnią najciemniej. Ale oczywiście! Miałem szkołę, IV Liceum, które jest przy samych alejach wiodących na Jasną Górę. Kiedy pielgrzymki szły alejami, no to było śmianie się z pielgrzymek. „A te babcie, a różańce. Be, be, Maryjo, Maryjo…”. No wiadomo. Jesteśmy wierzący, tylko Jezus, ale co to jest ten różaniec? Jakieś kółko? Myślę, że to zły podsuwał, bo tak generalnie, była we mnie taka pycha, że jak mężczyzna, to z Chrystusem. A tu cały czas bardzo poważne problemy z nieczystością. Z tym, co jak się okazuje, najbardziej do Maryi trzeba pójść. Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem. Dopiero jakiś ksiądz na spowiedzi powiedział: „Pojedź chłopie, może do Medjugorje, może ci coś tam w tej głowie poukłada…”. Miałem wtedy też przerwę w graniu i zabrałem Martę, moją żonę. Tam nas wzięła dziewczyna, Agnieszka, która działa we wspólnocie „Nowe Horyzonty”. Mają w Medjugorje swój dom, ale działają też we Włoszech na ulicy. Zajmują się prostytutkami, narkomanami, ludźmi opętanymi, przestępcami. Tam przyjeżdżali do nich ludzie właśnie z tymi problemami. I u nich zamieszkaliśmy. Ona nas wzięła, że tak powiem, w obroty. No i od razu, z grubej rury, zaczęła różaniec. Wchodziliśmy na górę, a ona rozdała nam poświęcone różańce i mówi: „Jedziemy”. Rozpoczęliśmy modlitwę, a ja zacząłem się śmiać. Wiesz, bo to taka wieża Babel. Tu stoją Rosjanie, tu jacyś Włosi.

I każdy modli się po swojemu. Myślę, co to się porobiło… Szliśmy wzdłuż stacji drogi krzyżowej i w pewnym momencie odpłynąłem w rytm tej modlitwy, modliłem się z sensem. Poszliśmy na mszę. To była msza po włosku. Nie znam włoskiego, może jakieś tam pojedyncze słowa. Pełno ludzi, moja żona była trochę oddalona. Jakoś tak poczułem duchowo, że po prostu trzeba mówić swoimi słowami: „Mamo przepraszam cię za to wszystko, co zrobiłem przez te lata, że cię w ogóle nie dostrzegałem. Dziękuję”. Zacząłem ryczeć. Patrzę, moja żona też ryczy. Takich cudeniek było wiele. Kiedy wróciliśmy, zacząłem częściej podejmować tematy maryjne. Jak widzisz, mój różaniec tu leży, ten brązowy. Zdałem sobie sprawę, że Maryja jest to przede wszystkim kobieta, która pierwsza całkowicie oddała się Bogu. Jako nastolatka. Całkowicie w to uwierzyła. Całe jej życie było podporządkowane niełatwej sytuacji, bo przecież dziewicze poczęcie. Później była sprawczynią pierwszego cudu Chrystusa w Kanie Galilejskiej i została z nim do końca. I poza tym jej całkowita wierność Bogu. Stąd tak okropnie się jej boi diabeł. Czysta kobieta, czyli w moich sprawach, w moich kłopotach, takich męskich, to jest chyba najlepsza forma pomocy. Oprócz tego, modląc się różańcem, jesteśmy bardzo blisko Chrystusa, wszystkie tajemnice to jest jego życie. Modląc się różańcem, dotykamy Go.
Rysunek Maryja i Muniek
Rysunek-prezent z domu dziecka. Maryja i Muniek z różańcem
Wiele osób, dając świadectwo o nowennie pompejańskiej pisze, że odzyskali spokój wewnętrzny dzięki dobrze odmawianemu różańcowi. To medytacja chrześcijańska. Wszyscy idą w kierunku kultury wschodu, bo to takie się wydaje ekscytujące, a my to mamy w chrześcijaństwie. To też jest tylko kwestia poświęconego czasu. Kiedyś „klepałem” nowennę pompejańską. Ale też myślę, że to nie poszło na marne. Przez całe lata uczymy się modlitwy. Teraz modlę się z większą świadomością. Czuję takie ciepło, taką bliskość. Jako mężczyzna z problemami, jako facet, który jakby sporo w życiu po prostu poupadał. Mówię tu o używkach, o kobietach, o piciu, o ćpaniu, o nieczystości, o pornografii… Lata modliłem się do Chrystusa, a dopiero od niedawna do Maryi. Nie mówię, że Chrystus był nieskuteczny. Po prostu myślę, że ta droga jest szczególnie dla mężczyzn, nie mówię też, że nie dla kobiet. Maryja jest kobietą ma czułość w sobie. Poza tym Chrystus na krzyżu oddał pod opiekę Maryi cały świat. Ona się nami opiekuje. No i przede wszystkim jest też „drzwiami” do Syna. Ona jest najbliżej niego. Zrozumiałem, że to nie jest jakaś tam nastoletnia Żydówka, nieważna w tej całej historii. Zrozumiałem tę ogromną ważność w związku z tym, że po prostu całe życie oddała Bogu. Od samego początku. Była z Synem w najważniejszych momentach. U ciebie sprawdza się wezwanie „Ucieczka grzeszników”? Jak rozterki, to do niej. Po prostu. Czuję relację matczyną, formę czułej relacji. Od 2013 r. różaniec jest dla mnie ważną rzeczą. Jest też w jakiś sposób egzorcyzmem. Modląc się różańcem, jesteśmy bardzo blisko Jezusa. Nie jestem jakimś mistrzem tej modlitwy, nie będę z siebie robił „Schwarzeneggera różańca”. Nie modlę się różańcem regularnie. W moim przypadku, kiedy czasami człowiek jest bezradny, słaby, mało odporny na pokusy, biorę różaniec. Dlatego robię przerwę od grania, bo muszę troszkę się odbudować duchowo. Z różańcem nie zawsze jest na słodko, nie zawsze jest lekko. Nieraz idzie jak po grudzie. Czasem przychodzą złe myśli, zniechęcenia, pokusy. Można mieć różne takie postanowienia, tak trochę na siłę. Ja wielo­krotnie upadałem. Pamiętam, jak odmówiłem pierwszy raz nowennę pompejańską w 2015, to po tych dwóch miesiącach poszedłem w tango, to teraz piwko, koledzy, trzeba wyluzować się. Bo przecież ja odmówiłem pompejańską, jaki jestem święty! Za chwilę będę ją odmawiał drugi raz w życiu, myślę, że już na innym poziomie. Mam większe rozeznanie przez to, że proszę o to rozeznanie. Jakoś tak do mnie trafiła przez was, że podjąłem decyzję, że przez ten okres postu ją odmówię. Chcę być z Maryją i uważam, że różaniec jest w dzisiejszym świecie bardzo ważny. To jest ważna modlitwa.

Bo Biblia nie jest najłatwiejsza, dobrze o tym wiem Nauka, ludzki rozum racjonalnie bronią się Powiedzcie kto ma rację, gdzie jest sens? Być może kiedyś spojrzysz na to wszystko inaczej. — Stanley —

Dlaczego? Dlatego, że jesteśmy po prostu bardzo zagubieni. Wiesz, dlaczego Maryja się objawia? Bo jest zatroskana światem i chce nam pokazać, że jest. Wiadomo, w wielu miejscach się ukazywała, objawień było z tysiąc, nie wszystkie są jeszcze zbadane przez Kościół, ale wydaje mi się, że żyjemy w czasach… Ostatecznych? Ostatecznych, które mogą trwać bardzo, bardzo długo. Jesteśmy zagubieni, szukamy czegoś w różnych znieczulaczach, w różnych sytuacjach, w dietach itd. A to wszystko, wydaje mi się, jest u Maryi. Po prostu i spokój, i miłość, i przytulenie, ale nie takie, żebyś nic nie robił, tylko prowadzenie. Ona jest najbliższa, jeśli chodzi o Syna, ona też wyprasza łaski u niego. A oprócz tego jest matką każdego z nas, matką, która cię przytuli. To jest nam po prostu potrzebne… Bóg każdego z nas kocha, ale czasami tak ludzie łapią taki klimat, żeby modlić się trochę tak bardziej z radością. Jak dziecko, bo ja nie traktuję wiary tak intelektualnie, chociaż dzisiejsi fizycy kwantowi mówią, że to wszystko nie jest tak sprzeczne ze sobą rozum i wiara. Ale ja nie siedzę w fizyce kwantowej. A mam kolegę, który zawsze starał się obalić wiarę, a dzisiaj mówi, że fizycy kwantowi z najwyższej półki nie mają jasnej odpowiedzi na stworzenie świata, że na pewno nie było siły wyższej. Więc rozum też się zbiega z wiarą. A dlaczego Maryja jest ważna? Dlatego, że ona po prostu w jakiś sposób daje nam taką podstawę, takie prowadzenie. Zauważmy, że zawsze się ukazywała, kiedy świat jej potrzebował. Jest Królową pokoju, a mamy niepokój. Czy jesteś w jakiejś wspólnocie? Każda droga do Boga jest dobra. Byłem w kilku wspólnotach, na kilku spotkaniach neokatechumenatu, Odnowy w Duchu Świętym, byłem w Wodzie życia i nigdzie na stałe. Może dlatego, że trochę podobni jesteśmy z Martą. Nie, że jesteśmy jacyś samotnicy, lubimy ludzi, tylko może w moim życiu było zawsze tyle ludzi, zawsze „Muniek, Muniek, Muniek”. Księża mówią, że wspólnota umacnia… Tak, tylko każdy ma też inny temperament. Nie wiem, jak Bóg zaplanował moją drogę duchową. Nie potrzebuję wspólnoty jako takiej regularnej. To, co odpowiada wielu świętych na pytanie, jak się trzymać duchowo, co robić, żeby w ogóle się nie rozpaść, to w większości odpowiedzi się pokrywają: trzymaj się Matki Bożej i Chrystusa w Eucharystii. Czyli przyjmuj komunię jak najczęściej, no i spowiedź, i też pokuta, post. Więc postanowiłem zrobić roczną abstynencję pod egidą Matki Bożej. Poszedłem do mojego księdza spowiednika. Najpierw kombinowałem, mówię: „To ja bym tak na cztery miesiące?”. Odpowiedział: „Nie ma! Jest tylko roczna. Tak to wymyślił Jan Paweł II z księdzem Blachnickim”. Pytam: „Jak to nie ma, no, może by tak…”. Ksiądz odpowiedział: „Co to jest oddać Bogu rok? Alkoholikiem jesteś?”. „Nie jestem, ale pijakiem”. Pojechałem do Częstochowy 8 stycznia, pomodliłem się, akurat to były urodziny Maksymiliana Kolbego. Zdecydowałem, że przynajmniej do 8 stycznia 2019 nie będę w ogóle pił, spożywał alkoholu ani żadnych innych używek. Takie moje małe, ale zawsze „coś”. Wtedy napisała do mnie koleżanka, nawrócona stara pankówa, żebym zrobił tę krucjatę. I napisała: „Wejdź na stronę faustyna.pl, tam sobie wybierzesz patrona na ten rok”. To był początek stycznia. Kliknąłem, wypełniłem formularz, no i wylosowało mi na patrona Maryję. Pomyślałem sobie, że sama się przypomniała. Niewierzący mówią: „przypadek”, a wierzący mówią „działanie Ducha Świętego”.  
Statek T.Love
Statek T.Love – prezent z więzienia w Opolu Lubelskim
Muniek Staszczyk z Darkiem
Muniek z Darkiem – autorem statku                                                            Fotografie: kadry z filmu „Tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym”, dokumentującego koncert więzienny. Film oraz koncert dołączono do książki „Potrzebuję wczoraj”. Wydawnictwo InRock 2017.
„Nic się nie dzieje przypadkowo”. Sam tak śpiewałeś. Wtedy dostałem e-maila od was z prośbą o wywiad. Byłem sceptyczny. Pomyślałem sobie wtedy, że skoro Maryja jest moją patronką i patronką Krucjaty, to głupio mi nie udzielić tego wywiadu. Przyszły od was gazety i ładnie wydane. Za dużo tu się składa rzeczy, jak to, o patronce swojej nie mam mówić? Maryja mnie doprowadziła do tego momentu i tak dzisiaj moje życie wygląda. Potem wylosowałem patrona Marcie, mojej żonie: Chrystus w Eucharystii. No to mamy mocnych patronów. Z górnej półki. To trzeba jakoś zachować się w tej kwestii. Mój syn wylosował św. Małgorzatę Alacoque. Córka, która akurat ma chłopaka Włocha, dostała św. Katarzynę ze Sieny. Patronkę Włoch. Tak się „zbiegi okoliczności” złożyły. Być może ten rok będzie najważniejszy w moim życiu? Nie wiem, dopiero go rozpoczynamy. Może to jest głupie, może ktoś powie: „A tam, odwaliło mu, wiesz, gwiazda teraz udaje jakiegoś domatora”. Tak to odbiera świat show biznesu? Wiesz, niektórzy mówili, że jestem kłamcą. Inni mówili, że zwariowałem. Ale raczej pozytywnie. W internecie, wiadomo, klasyka gatunku, pisali: „Na starość boi się śmierci”. „Teraz udaje świętego”. Czasami wchodzą w polemiki ze mną ludzie niewierzący. Są ludzie, co mają agresję. Znam ateistów, co są w ogóle dużo bardziej miłosierni niż katolicy, ale znam też takich, co idą na konfrontację. „Boga nie ma, no co ty gadasz za bzdury”. Odpowiadam: „Ty mówisz, że nie ma, ja mówię, że jest”. „No, przekonamy się po śmierci”. Będziemy się zakładać? Przecież to nie o to chodzi. Mówię: „Stary, nie atakuj mnie, wierzę, co ci mam tłumaczyć. Czy to jest jakiś instruktażowy temat? Po prostu to poczułem”. Nigdy też nie było tak, że odpłynąłem tam w jakieś inne rzeczy, bo nie byłem satanistą ani jakimś okultystą. Byłem trochę dalej od Boga, ale łaska Boga mnie przyprowadziła z powrotem. Jesteśmy w pokoju, w otoczeniu pamiątek, w tym wiele podziękowań z więzienia. Co cię sprowadza do zakładów karnych? Pomyślałem sobie już dawniej, że jeżeli los (potem już nazwałem to bardziej konkretnie: Bóg), postawił mnie na tej drodze tzw. popularności, to powinienem się tą popularnością w jakiś sposób dzielić. Jak patrzę na muzyków, a szczególnie polskich, to zawsze są w porządku. Gdy trzeba było komuś pomóc, czy to byli powodzianie, czy narkomani, graliśmy z różnymi zespołami, często wielkie koncerty. I gdzieś tam zaczęliśmy grać w więzieniach, tak od lat dziewięćdziesiątych. To były dla mnie ciekawe spotkania, bo tam zadawali pytania. Pierwszy raz pamiętam, to było w więzieniu w Kielcach. Wtedy pomyślałem sobie, „Kurde, jestem w innym świecie”. Ci ludzie tam zza krat coś krzyczą. To bardzo poranieni chłopcy, faceci. Niedawno zagraliśmy koncert w Opolu Lubelskim. Miał celowy dobór repertuaru, tak żeby piosenki były głównie z płyty „Old is gold”, które stawiają pytania o Boga. Oni wszyscy, a szczególnie ci, którzy mieli ciężkie wyroki, jak dożywocie czy kilkanaście lat, pytali o dużo ważniejsze rzeczy, dotyczące spraw ostatecznych, niż dziennikarze. Chyba nie wierzyli, że przyjedziemy. Nauczyłem się przez te lata, że trzeba tam być normalnym. Nie ma co kozaczyć, bo tam cię wyczują od razu, że cwaniakujesz. Nie ma też się co bać. Bo jak się boisz, to jesteś dla nich mięczak. Ja w ogóle się nie bałem, bo po prostu pomodliłem się przed tym koncertem, oddałem to Matce Bożej. Koncert był super. Potem przychodziłem do nich, do cel wybranych przez opiekuna. Rozmowy były ciekawe. Oni się czuli dowartościowani. Do dziś pamiętają, że tam byliśmy, że Muniek jeszcze potem z nimi porozmawiał, że to był ten prawdziwy Muniek, a nie jakiś sobowtór. Pytali: „Do nas?”. a ja mówię: „A co do was? Właśnie do was”. I pytałem: „No a dlaczego nie do was?” „No bo my jesteśmy, wiesz, my jesteśmy…” „No co jesteście?” „No my, kurna, jesteśmy, no bandziory”. „Mówię: „Stary, każdy, każdy tu może się znaleźć”. Dostawałem potem od tych chłopaków listy, tutaj jest mnóstwo rzeczy, jest tu gitara, statek. I to jest budujące, to jest świetne, że można grać w więzieniu, w domu poprawczym, w domu dziecka, dla bezdomnych. Nie mówię, że jesteśmy jacyś święci, ale T.Love tego nigdy nie unikał, bo po prostu trzeba się dzielić. Skoro tyle koncertów możemy zagrać za duże pieniądze, to dlaczego nie zagrać w więzieniu? Chrystus jest dla mnie przykładem, przecież przychodzi do każdego.

Najgorszy ćpun Największe dno Może się podnieść Rozumiesz to? — Syn Marnotrawny —

Wielu obawia się więzień. Woli „milej” spędzać czas… Dzisiaj ludzie potrafią rozmawiać o nieistotnych rzeczach, modelach komórki, bo ma w sobie to, czy tamto. Świat nam to oferuje. Chrześcijaństwo jest niemodne, ale to jest bardzo ciekawa podróż, trudna, no przecież to jest radykalna religia, ale na pewno ciekawsza niż ten neoliberalizm. Mogę zaprosić do tej podróży. Nikt się nie zawiedzie.

Rozmawiali stg i mw

4.6 29 głosów
Oceń ten tekst

Mogą zainteresować Cię też:

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Aga
Aga
27 września 2020 01:12

Świetny wywiad!

Basia
Basia
28 września 2020 21:24

Wspaniale swiadectwo!!

Marlena
Marlena
16 września 2021 21:42

Kocham takich ludzi

Maryla
Maryla
17 września 2022 20:34

Potrzebne mi to było.Muszę wrócić do napisanych przez Muńka tekstów.Dobre są.Wszystko co pisze o kamienistej drodze odmawiając różaniec jest prawdą.Mam bardzo podobnie.Pewnie nie tylko ja.Dobrze Muniek że jesteś.Że udzieliłeś tego wywiadu.Dużo skorzystała z tego co napisałeś.Moje przemyślenia są podobne.Łącznie z pomysłem kumplowania sie z Maryją.Ja pomyślałam sobie że chciałabym „dobrze żyć” z Bogiem Ojcem.Miałam przez moment wrażenie,że Go to rozbawiło.Co może być prawdopodobne gdyż Bóg (jak piszą mistycy)ma bardzo duże poczucie humoru.Co dodaje mi odwagi i pewności,że go takimi propozycjami nie obrażam.

Marcin
Marcin
18 września 2022 08:46

Brawo kolego ,też byłem zabujcą zabijałem miłość łaskę miłosierdzie byłem tak głęboko w swoim ego że nie widziałem świata w okół mnie .Dzisiaj dzięki Objawieniom Maryji Dziewicy dostrzegłem sens mojej egzystencji dostrzegłem coś więcej cel do którego podążam jest tak blisko a za razem tak daleko .Celem tym jest Chrystus w którym spoczywam nie upiększając tutaj mojej wypowiedzi muszę wam kochani też rzec że spoczywam również w Diable a żeby było prościej powiem wam tak piekło i niebo jest w nas samych to od naszej wolnej nie przymuszonej woli zależeć będzie to po której stronie się opowiemy ,dobra czy zła… Czytaj więcej »

5
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x