Po ukończeniu szkoły podstawowej z bardzo dobrym wynikiem mój syn poszedł do dobrego gimnazjum katolickiego. Zmiana małej wiejskiej szkoły na większą obcą, w mieście, podziałała na niego bardzo stresująco, tak że nie chciał do niej chodzić. Codziennie rano prośbą i groźbą wraz z żoną usilnie przekonywaliśmy go, żeby poszedł do szkoły. Z czasem wydawało nam się, że nasze starania odniosły skutek i syn przekonał się do nowej szkoły i nowych kolegów.
Regularne wagary
Naszą radość zburzył jednak po miesiącu telefon od wychowawcy klasy z zapytaniem, dlaczego syn nie chodzi do szkoły. Okazało się, że regularnie wagarował i wychodząc rano z domu, w ogóle do szkoły nie docierał. Były łzy, kłamliwe tłumaczenia. Szukaliśmy pomocy u psychologa, wychowawcy klasy, pedagoga szkolnego. Rozmawialiśmy, tłumaczyliśmy, straszyliśmy, groziliśmy, modliliśmy się – wszystko bez efektu. Codziennie rano histeria, płacz, ból brzucha i kolejne dni absencji w szkole. Tak minęły dwa miesiące i nie widać było nadziei na poprawę. Przypomnieliśmy sobie o nowennie pompejańskiej, o której kiedyś czytaliśmy chyba w „Gościu Niedzielnym”. Wtedy nie zwróciliśmy na tę nowennę specjalnej uwagi, ot, kolejna forma modlitwy, jakich wiele. Teraz jednak wydała nam się ostatnią i jedyną deską ratunku. W całkowitej po ludzku bezradności, załamaniu, z całą wiarą, nadzieją i miłością, na jakie było nas z żoną stać, oddaliśmy się Matce Bożej. Mijał pierwszy, drugi, trzeci dzień nowenny, syn do szkoły nie chodził. Czwartego dnia, jak co dzień, obudziliśmy go jednak i szykowaliśmy do szkoły, a on wstał, ubrał się, zjadł śniadanie i jakby nigdy nic pojechał do szkoły. Po lekcjach odebraliśmy go i okazało się, że był na wszystkich lekcjach. Następnego dnia z rozbudzoną olbrzymią nadzieją, ale i obawą, że to zaraz znowu runie, wyprawiliśmy syna do szkoły i znów bez oporu, normalnie, jakby nigdy nic zebrał się i pojechał. Od tamtej pory już chodzi do szkoły jak każde inne dziecko, dobrze się uczy i zdążyliśmy zapomnieć o całej sprawie. Wierzymy i wiemy na pewno, że tę wielką łaskę uczynił nam Bóg za przyczyną Maryi. Chwała niech będzie Bogu w Trójcy Jedynemu i cześć niepokalanemu sercu Maryi!
Zbigniew
Moja mama chodzi!
Chciałam podzielić się moim świadectwem. Jestem w trakcie odmawiania trzeciej nowenny pompejańskiej. Pierwszą odmawiałam jesienią zeszłego roku w intencji znalezienia pracy. Udało mi się podjąć bardzo dobrze płatną pracę (jak na dzisiejsze czasy), ciekawą (z wyzwaniami). Właśnie dzięki nowennie. Jednakże moje życie odwróciło się o 180 stopni w wyniku bardzo ciężkiego udaru mojej mamy. Nadmienię, że mieszkam sama z mamą. Podjęłam kolejną nowennę, w intencji jej wyzdrowienia, i nie zawiodłam się. Uczestniczyłam również w nabożeństwie, podczas którego modliłam się o jej uzdrowienie. Powrót mojej mamy do zdrowia jest zaskakujący. Diagnoza i rokowania były tragiczne – jeżeli przeżyje, pozostanie osobą niepełnosprawną w stopniu trwałym, niewidomą. Maryja wysłuchała mojej prośby. Moja mama chodzi, nie jest sparaliżowana, mówi logicznie, bez problemu, widzi (słabo), ale jest w stanie czytać i pisać. Ma problemy z pamięcią, ale wierzę, że jest to kwestia dłuższego leczenia i wszystko wróci do normy. Obecnie odmawiam trzecią nowennę. Moja prośba jest taka „ogólna”. Proszę po prostu o ułożenie sobie (i mamie) życia po chorobie, gdy wróci ze szpitala. O to, żeby poradzić sobie z prowadzeniem domu, żeby zrobić prawo jazdy, żeby wszystko ułożyć sobie pod względem finansowym, a nawet można by powiedzieć – psychicznym i emocjonalnym. Otrzymuję bardzo dużo łask na co dzień, w mniejszych czy większych problemach – zawsze się ktoś znajdzie, ktoś coś podpowie, doradzi, problemy się wyjaśniają. Chociaż nie jest to modlitwa łatwa. Za względu na ciągłe łączenie pracy ze szpitalem nie mam czasu, by odmawiać ją jak podczas poszukiwania pracy, kiedy praktycznie miałam czas dla siebie przez 24 godziny na dobę. Modlę się w drodze na busa, gdy prasuję jej rzeczy do szpitala… Wszędzie, gdzie się da. Przyznam szczerze, że miałam i miewam momenty załamania, ale staram się wierzyć, że będzie dobrze. Nie jest mi łatwo, ale bez tej nowenny i wsparcia Jezusa i Maryi nie poradziłabym sobie. Maryjo, Królowo Różańca Świętego, módl się za nami! Wspomnij na swoje miłosierdzie, Panie, na swoją miłość, która trwa od wieków!
W.
Najpiękniejsze świadectwa
Byłoby zaniedbaniem wielkiego dobra, powstrzymywanie się od głoszenia łask otrzymanych dzięki Matce Bożej! Tymi łaskami dzielimy się poprzez czasopismo „Królowa Różańca Świętego”, strony internetowe, a także niniejszą książkę. Blisko 200 stron świadectw pogrupowanych tematycznie, wraz z indeksem.
Widzieliśmy, jak tracimy syna…
Jestem w trakcie omawiania piątej już nowenny pompejańskiej. Tym razem w innej intencji niż pozostałe cztery – o uzdrowienie mojego małżeństwa. Wierzę, że i tym razem Matka Boska pomoże mi w trudnej sprawie. Poprzednie trzy nowenny były odmawiane w intencji wyzdrowienia mojego syna, czwarta natomiast – w intencji pobłogosławienia naszej rodziny. Mój syn zachorował niespodziewanie w wieku czterech lat na bardzo nietypową i agresywną formę epilepsji. Lekarze nie dawali nadziei, że będzie dobrze. Kazali zaakceptować, że z każdą kolejną serią ataków jego mózg będzie umierał. Przez rok widzieliśmy, jak tracimy syna, i nic nie zdawało się pomagać. Był moment, gdy na dwa tygodnie stracił funkcje mowy, chodzenia, kontaktowania się z nami. Leżał w łóżku szpitalnym i co parę minut miał drgawki. Był czas, gdy przez 12 dni miał naliczone 1600 ataków, które musiały być przerywane medyczną śpiączką. Jego EEG wyglądało jak czarna kartka. O nowennie przeczytałam gdzieś w komentarzu na jakiejś stronie. Powiem od razu, że do kościoła chodziliśmy jak większość ludzi – z okazji świąt. Przyznam, że modlenie się wówczas było bardzo trudne. Zły nie ustępował. Zmęczona ślęczeniem przy szpitalnym łóżku, niejednokrotnie przysypiałam podczas modlitwy. Słyszałam drwiące głosy w głowie: „Czego się modlisz? To i tak mu nie pomoże”. Przebudzona w nocy miewałam omamy wzrokowe (pająki, węże, postacie). Działo się też wiele złych rzeczy wokół mojej rodziny, na przykład psuły się rzeczy. Nie ustępowałam jednak. W drugiej nowennie towarzyszyła mi szwagierka. W tym czasie odwiedziliśmy też egzorcystę, który pomodlił się nad synem. Pierwsze trzy nowenny zatrzymały postęp choroby. Pomogły nam zacząć żyć z chorobą, a nie wokół choroby. Ataki ograniczyły się do stu na miesiąc, syn coraz mniej bywał w szpitalu. Wtedy poczułam, że muszę odmówić następną nowennę o pobłogosławienie nam – nie wiem, skąd nasunęła mi się taka intencja. Wierzę, że to Matka Boska szepnęła mi do ucha. Ostatni dzień tej nowenny był ostatnim dniem, w którym mój syn miał atak padaczki. Wczoraj minęło dokładnie dwa lata i cztery miesiące, odkąd mój syn nie miał ani jednego ataku. Jego EEG jest czyste – jego stan zdumiewa lekarzy, którzy nie potrafią wyjaśnić tej remisji. Schodzimy z ostatniego leku, syn nadrabia stracone lata i zaczyna dorównywać rówieśnikom w rozwoju. Jest chodzącym cudem, wymodlonym u Jezusa przy pomocy Matki Bożej. Dziękuję Bogu, że mnie wysłuchał, że znów okazał miłosierdzie.
Agnieszka
Nowenna z portalu plotkarskiego
O nowennie pompejańskiej dowiedziałam się z popularnego portalu plotkarskiego. Ktoś uparcie zostawiał tam wpisy dotyczące nowenny. Chcę powiedzieć tej osobie: dziękuję i nie poddawaj się. Nigdy nie byłam osobą religijną, chodziłam do kościoła od przypadku do przypadku. Prowadziłam życie bardzo dalekie od właściwej drogi. Dziś wiem, że straciłam mnóstwo czasu, który mogłam poświęcić na bycie bliżej Pana. Byłam (i jeszcze jestem) w trudnym okresie mojego życia. Po burzliwym małżeństwie rozstałam się z mężem, potem on trafił do więzienia. Zostałam sama z dwójką małych dzieci. Rodzina męża się ze mną nie kontaktuje. Do tego doszła ciężka choroba i nałóg wśród najbliższych, moja nerwica i depresja. Nie miałam już siły ani nie widziałam sensu życia. W takim momencie przeczytałam o nowennie pompejańskiej. To był impuls, chwila zastanowienia i pytanie, czy dam radę. Postanowiłam zacząć. Po pierwszym dniu do modlitwy w swojej intencji dołączyła moja mama. I wytrwałyśmy! Doświadczyłam cudu nawrócenia. Nawet bałam się to tak nazwać do momentu, aż ktoś mądrzejszy ode mnie mi to uświadomił. Doświadczyłam prawdziwej i żywej obecności Boga, niesamowitej siły, miłości i spokoju. Stało się dla mnie prawdziwe i żywe to, co wpajali mi rodzice w dzieciństwie, co mówił ksiądz podczas każdej mszy świętej, co dokonywało się podczas każdego udzielanego mi lub moim dzieciom sakramentu. Doświadczyłam pewności, że istnieje tylko jedna, właściwa droga, aby godnie żyć i być szczęśliwym. Bóg żyje i jest wśród nas. Wystarczy otworzyć serce, a przyjdzie i pomoże. Matka Najświętsza uzdrowiła moją duszę. Wcześniej musiałam korzystać z pomocy psychoterapeuty. Od czasu rozpoczęcia nowenny nie byłam na żadnej wizycie, bo czuję, że już tego nie potrzebuję. Zniknęły gdzieś lęki i depresja. Chce mi się żyć, czuję siłę i mam pewność, że z pomocą Bożą przetrwam wszystko. Wszystko nabrało sensu, a jeśli pojawiają się chwile zwątpienia, to wiem, że Pan jest przy mnie i kocha mnie taką, jaka jestem, grzeszną i słabą, i chce mi pomóc. Pod wpływem Matki Bożej zdecydowałam się odwiedzić męża w więzieniu. Mimo zła, które mi wyrządził, porzuciłam swoją dumę i gniew. Nie było to dla mnie miłe spotkanie, ale wiem, że zrobiłam dobrze. Mam pewność, że moja intencja już została wysłuchana, mimo że na namacalne efekty muszę poczekać. Czekam z niezachwianą wiarą i poczuciem bezpieczeństwa, bo wiem, że nigdy już nie będę sama.
Joanna
I, kochani, stał się cud!
Odmówiłam już około dziesięciu nowenn pompejańskich. Sama się pogubiłam, bo były też niedokończone. Kilka odmawiałam w intencji poprawy sytuacji materialnej mojej rodziny – tu nie ma jakichś wielkich zmian, ale nieustanna opieka Maryi nas dotyka każdego dnia i czuję to, ufam, że ta prośba również w odpowiednim czasie zostanie wysłuchana. Dziś jednak chciałabym napisać o wielkim cudzie, jaki wydarzył się w mojej rodzinie. Mniej więcej rok temu odmawiałam nowennę w intencji zdrowia dla mojej rodziny i pod koniec tej nowenny mój siedmioletni syn zaczął się skarżyć na ból brzucha, miał biegunkę, wymioty i bardzo źle się czuł. Niestety w szpitalu lekarze nie bardzo wiedzieli, co mu dolega. Mijały dni, a samopoczucie miał coraz gorsze. W końcu lekarze postanowili operować, żeby sprawdzić, co się dzieje. Szpital był tragiczny, lekarze również, brak kompetencji, podstawowych badań takich jak USG. Czekaliśmy trzy dni na wykonanie USG – koszmar. Okazało się, że powodem złego samopoczucia syna jest rozlany wyrostek położony dość nietypowo, więc lekarze nie potrafili postawić diagnozy. Operacja trwała bardzo krótko, co mnie zdziwiło, bo skoro wyrostek był już rozlany i zrobiła się zgorzel, to trzeba było to dobrze oczyścić, jednak lekarze chyba myśleli inaczej. Po kilku dniach powstał ropień w brzuchu i konieczna była kolejna operacja, po której syn był w jeszcze gorszym stanie. Odczuwał okropny ból i żadne środki przeciwbólowe nie pomagały. Doszło do zapalenia otrzewnej. Dodatkowo jeszcze został zakażony podczas operacji bakteriami szpitalnymi. Lekarze byli bezradni. Wysłali nas do kliniki do Wrocławia. I to chyba najlepsze, co dla nas w ogóle zrobili… Ja nadal modliłam się nowenną. Było różnie – słowa mi się myliły, byłam zmęczona, zasypiałam, przerywałam. Była to modlitwa naprawdę daleka od ideału. Brakowało mi sił. Po dwóch tygodniach spędzonych na szpitalnej podłodze i krześle człowiek nie ma sił już na nic, a najgorsza była bezradność, gdy patrzy się na cierpienie swojego dziecka i nie potrafi mu pomóc. Ono patrzy na ciebie z nadzieją, że pomożesz. Mój syn mnie pytał: „Mamo, czy ja umrę?”. Z bólu sam wołał: „Panie Boże, proszę, pomóż mi!”. Oprócz tego doszło do perforacji jelita, więc lekarze od razu podjęli decyzję o operacji (trzecia operacja w pełnej narkozie w ciągu dwóch tygodni). Miała być to operacja ratująca życie. Trwała sześć godzin – to było najdłuższe i najtrudniejsze sześć godzin mojego życia. Ja już mogłam tylko mówić: „Jezu, ufam Tobie”, bo nawet nie mogłam odtworzyć żadnej modlitwy. Pomyślałam sobie, że wszystko oddaję Jezusowi: „Jeśli to jest zgodne z Twoją wolą, Jezu, ratuj moje dziecko, a jeśli mi go zabierzesz, to muszę się z tym pogodzić, bo Ty, Panie, wiesz, co dla nas najlepsze”. Jestem przekonana, że to był właśnie ten moment, całkowite zaufanie Bogu. Po operacji syn był niewydolny oddechowo i krążeniowo, leżał na intensywnej terapii, wycięto mu pół metra jelita cienkiego, wyłoniono stomię na jelicie cienkim, miał sepsę w najgorszej możliwej postaci. Na skutek sepsy został porażony nerw kulszowy i nastąpił całkowity niedowład prawej nogi. Syn nie mógł chodzić. Po trzech dniach został przeniesiony na normalny oddział z OIOM-u i zaczął wracać powoli do zdrowia. Jeszcze dodam, że gdy odprowadzałam syna na blok operacyjny, włożyłam mu do kieszonki piżamy medalik Matki Boskiej. Tam go oczywiście rozebrali, a piżamkę położyli pod łóżkiem, na którym leżał. Gdy jednak wrócił na normalną salę w swojej koszulce, to sprawdziłam zaraz, czy jest medalik, i był! Aż dziwne, że nie wypadł podczas tego wszystkiego, bo po prostu był tam luzem wrzucony. Mnie przy nim nie mogło być, ale Matka Najświętsza czuwała przy nim cały czas. W czasie jego powrotu do zdrowia modliłam się o to kolejną nowenną. Również nie było łatwo, myliłam się, zapominałam, powtarzałam, a mimo to Maryja mnie wysłuchała. Najpierw miałam żal do Pana Boga, że modlę się o zdrowie nowenną, a tu takie rzeczy mnie spotykają, ale szybko zrozumiałam, że to przecież wydarzyłoby się tak czy inaczej, ale dzięki temu, że właśnie modliłam się nowenną, Matka Boża wybłagała dla nas ten cud. Zresztą każdy lekarz, u którego później byłam, oglądając historię choroby syna, mówił: „Proszę pani, niech się pani cieszy. To cud, że pani syn to przeżył!”. Na tym jednak się nie skończyło. Dwa miesiące później doszło do zrostowej niedrożności jelit i konieczna była kolejna, czwarta operacja. Syn z 32 kilogramów schudł do 24 kilogramów, a jest wysoki, więc wyglądał jak sama skóra i kości. Operacja odbyła się przed samymi świętami Bożego Narodzenia. Dzień przed Wigilią okazało się, że po operacji zostało w brzuchu powietrze i jakaś kolekcja płynów. Znowu pojawił się strach. Lekarze mówili, że powinniśmy zaczekać jeden dzień i zobaczyć, co się będzie działo. Być może trzeba będzie znowu operować… Mój świat się normalnie zawalił. Mąż z córeczkami byli daleko w domu. To było pierwsze moje Boże Narodzenie z dala od rodziny, w szpitalu. W nocy siedziałam na podłodze przy łóżku syna, ryczałam jak głupia i błagałam Pana Boga, że skoro uratował już raz mojego syna i nie dał mu umrzeć, to niech teraz też nas ratuje. W końcu następnego dnia była Wigilia, czas cudów. Mówiłam: „Proszę Cię, Panie Jezu, uczyń dla nas ten cud. Tylko o to proszę, ratuj moje dziecko przed kolejną operacją, bo nie wiem, czy on to przeżyje”. Odmawiałam różaniec i koronkę do Bożego miłosierdzia… I, kochani, stał się cud. Mówię to z pełną świadomością. Dwa dni później zrobili kolejne USG i technik, który je robił, był w szoku, bo powietrza nie było, a płyny się wchłonęły, mimo że było ich naprawdę dużo. Nie chciał mi wierzyć, że lekarze nic z tym nie robili i nie odciągali tych płynów. Obyło się bez operacji. Bardzo obszerne to moje świadectwo, ale chciałam o wszystkim napisać, bo jeśli jest jeszcze ktoś, kto się waha, niech zacznie odmawiać nowennę. Naprawdę, dziś też doświadczamy cudów, ale musimy zaufać. Na koniec tylko napiszę, że dziś, czyli dziesięć miesięcy od pierwszej operacji, mój synek jest już po piątej, ostatniej operacji zamknięcia przetoki jelitowej, czyli przywrócono ciągłość przewodu pokarmowego. Nie musi już nosić woreczka. Mimo że groził mu wózek inwalidzki, rehabilitacja przywróciła sprawność nogi. Nerwy się zregenerowały. Rehabilitacja jeszcze trwa, ale syn cieszy się życiem, biega, gra w piłkę, jeździ na rowerze, a mnie życia nie starczy, aby dziękować za te cuda, które wydarzyły się w naszym życiu. Chwała Panu i Matce Najświętszej!
Emilia
reklama
Piękne różańce z kamienia
Piękne i wytrzymałe różańce z wzorem Matki Bożej Pompejańskiej. Znajdź coś dla siebie!
Dwie nowenny, obie wysłuchane
Chciałam złożyć już drugie świadectwo. Pierwsza nowenna, dla przypomnienia, była w intencji pokonania raka przez brata – została wysłuchana, a druga nowenna była odmawiana w intencji mojego zdrowia. Od dobrych kilku miesięcy borykałam się z bólem gardła. Antybiotyki, tabletki przeciwbólowe, pastylki – nic niestety nie pomagało. Ból był taki, że płakałam, płakałam z bólu i bezsilności lekarzy. Zaczęłam się modlić do Mateńki o pomoc w tej sprawie. Ona wysłuchała, a ból minął, jak ręką odjął. Bardzo dziękuję. Teraz odmawiam trzecią nowennę i również wierzę, że zostanę wysłuchana. Modlę się na tak zwane raty (rano i wieczorem). Bardzo mi pomaga aplikacja, którą ściągnęłam na telefon. Wszystkim polecam – modlitwa działa cuda.
Ewelina
W pułapce narkotyków
Pierwszą swoją nowennę pompejańską odmówiłam w kwietniu 2018 roku, choć myśl o jej odmawianiu chodziła już za mną dłuższy czas. Nowennę odmówiłam w intencji mojego męża, który – jak się okazało – podczas wyjazdu za granicę (budujemy dom) popadł w pułapkę narkotyków. Ta wiadomość bardzo mną wstrząsnęła, tym bardziej że byłam w ciąży z drugim dzieckiem. Narkotyki były początkiem naszego dna. Mąż stracił dużo pieniędzy, miał problem z prawem, zaczęła się agresja i niszczenie mnie psychiczne, co też niestety odbiło się na naszym dwuletnim synku. Nowenna dała mi ogromną siłę, aby sobie z tym wszystkim poradzić. Nie tylko nie miałam problemu, żeby znaleźć na nią czas, lecz także miałam nareszcie czas na wszystko. Drobnymi krokami mąż zmienił się nie do poznania nawet w rzeczach, w których kiedyś nie widziałam problemu. Stał się troskliwy, pomocny, radzi sobie bez narkotyków (chodzi na terapię) i wrócił do Polski. Dziękuję Maryi każdego dnia za tę modlitwę, która tak wiele zmieniła w moim mężu, ale i we mnie. Człowiek nie spodziewa się tak wielu łask, płynących, gdy z wiarą odmawiamy różaniec. Zawsze każdemu, kto ma kłopoty, będę polecać nowennę pompejańską, bo tak wielu już osobom z mojego otoczenia pomogła wyjść z sytuacji beznadziejnych, a przede wszystkim uratowała moją rodzinę.
Wioletta
Mówili: nie ma na to lekarstwa
Chciałem dać świadectwo uzdrowienia mojego synka z małopłytkowości za pomocą nowenny pompejańskiej. Cała historia zaczęła się cztery lata temu, w dniu narodzin naszego pierworodnego synka. Nasza radość była ogromna, synek dostał maksymalną liczbę punktów Apgar i nic nie wskazywało na jakiekolwiek zagrożenie. Wszystko zaczęło się po mniej więcej sześciu godzinach od urodzenia. Nagle spadły wszystkie parametry życiowe i w stanie krytycznym został przewieziony do szpitala specjalistycznego Prokocim w Krakowie. Na Oddziale Patologii i Intensywnej Terapii Noworodka spędziliśmy kilka tygodni. U synka zdiagnozowano małopłytkowość pourodzeniową, co podobno się zdarza i nie powinno się nawracać. Jednak rzeczywistości okazała się zgoła odmienna. Każda infekcja, przeziębienie, gorączka kończyły się pobytem w szpitalu, transfuzją krwi i kuracją sterydową. I tak przez kolejne dwa lata, do dnia narodzin naszej córeczki. Radość z narodzin drugiego dziecka pozwoliła na chwilę zapomnieć o chorobie synka. I zaledwie niecałe trzy tygodnie od urodzenia córeczki nasz synek znowu zachorował na zapalenie płuc. Niestety tym razem nic nie pomagało. Stan synka był coraz gorszy, a lekarze tylko rozkładali bezradnie ręce. Wtedy szukając ratunku, trafiliśmy na informacje o nowennie pompejańskiej, którą zaczęliśmy odmawiać razem z żoną. Dwa dni po rozpoczęciu nowenny specjalną karetką przewieziono nas na Prokocim z podejrzeniem choroby nowotworowej. Tam powiedziano nam, że kilka godzin później i nie byłoby szans na ratunek, tak że to była pierwsza pomoc Matki Bożej. U synka stwierdzono małopłytkowość śródinfekcyjną z podejrzeniem zespołu Moschcowitza i powiedziano nam, że już z tym będzie musiał żyć, ponieważ nie ma na to lekarstwa. Po zakończeniu nowenny już tak ostrego ataku nie było, jednak każda infekcja kończyła się szpitalem i toczeniem osocza, aż do 21 października tego roku (2018). Ale po kolei. Od dłuższego czasu w tym roku coś mówiło mi, żebym dalej odmawiał nowennę, aż w końcu 22 sierpnia, po kolejnym ataku choroby, zacząłem trzecią nowennę o uzdrowienie synka, w trakcie której jeszcze dwa razy byliśmy w szpitalu. Jednak ufałem mocno, że Matka Boża wysłucha mojej modlitwy. Kończąc nowennę 14 października, prosiłem o znak od Maryi Panny. Na odpowiedź nie czekałem długo, bo już dwa dni od zakończenia nowenny nasz synek mocno zagorączkował i ku naszemu zdziwieniu płytki i wszystkie parametry krwi były w normie, oprócz podwyższonych leukocytów świadczących o infekcji. Gorączka ponad 38 stopni utrzymywała się przez kilka dni i ani razu płytki nie spadły poniżej normy pierwszy raz od jego narodzin. Ponadto w śnie Matka Boża odwiedziła mnie, mówiąc, że gorączka minie, i tak też się stało! Dla nas jest to ogromny cud i tak jak obiecałem Matce Bożej, już nigdy nie odłożę różańca świętego, bo po tym wszystkim, co przeszliśmy, wiem, że Ona jest przy nas cały czas i tylko czeka na chwilę, w której zwrócimy się do Niej, oddając siebie i swoich bliskich Matczynej opiece. Nie wątpcie i trwajcie w modlitwie!
Dawid
Problemów mam bardzo dużo
Odmówiłam już dwie nowenny. Na początku przeraziła mnie liczba odmawianych różańców i czas, jaki mam na to poświęcić. To, co się wydarzyło po ich odmówieniu, przeszło jednak moje oczekiwania. Modlitwa naprawdę działa i pomaga, może nie do końca tak, jak byśmy chcieli, ale doszłam do wniosku, że Matka Boża wie najlepiej, co jest dla nas najlepsze. Otóż problemów mam bardzo dużo. Od ślubu nie układa mi się z mężem (sześć lat po ślubie). Okazało się, że jest uzależniony od sekskamerek, pornografii itp. Po urodzeniu dziecka straciłam bardzo dobrze płatną pracę i wtedy okazało się, że nie mogę liczyć na męża, który stwierdził, że życie kawalerskie jest lepsze i żałuje, że się ożenił. Nieustannie kłóciliśmy się, a wręcz zaczęliśmy się nienawidzić. Dziecko bardzo dużo chorowało i często płakało. Brakowało mi sił. Byłam sama – mama nie mogła mi pomóc. Jeżeli chodzi o teściów, okazało się, że ich interesuje tylko syn i to, czy jest mu dobrze i wygodnie. Zero wsparcia. Poszłam szukać pomocy u psychologa, który stwierdził, że podjęłam złe decyzje życiowe i ponoszę ich konsekwencje. Drugi temat to tata, który bardzo dużo pił, a ja z nim toczyłam nieustanną walkę o szanowanie mamy i sióstr. Zapłaciłam za to wysoką cenę. Tato mścił się na mnie na każdym kroku. Było mi bardzo ciężko. Chwilami żałowałam, że żyję, bo nagle okazało się, że wszyscy są przeciwko mnie i nikt mnie nie rozumie. Po modlitwach zaczęło się pomalutku układać z mężem, a nawet z teściami. Tato zmarł rok temu, ale dzięki Maryi nasze relacje przed jego śmiercią się poprawiły. Dziecko przestało chorować i stało się spokojniejsze, ja zresztą też. Otwarły się moje oczy na wiarę, zobaczyłam, że mam dużo do nadrobienia wobec Boga. Kiedyś uważałam, że do spowiedzi nie muszę chodzić często, bo nie mam grzechów. Dziękuję Maryi, że pokazała mi rzeczywistość. Po śmierci taty jedna z sióstr zaczęła wojnę o cały majątek. Spowodowała, że cała rodzina się skłóciła. W tej sytuacji także mama odmawiała nowennę i sama zauważyła dużą pomoc Matki Bożej. Bóg zapłać Jej za łaski i opiekę nad moją rodziną. Będę odmawiać kolejną nowennę. Warto się modlić!
Gosia
Alarmy włączały się całą noc
Moje życie było pełne cierpienia i niepowodzeń. Szukałam porady u wróżek, jasnowidzów… wciąż wierzyłam w ich słowa. Czekałam na to, o czym mi powiedzieli – na pracę, cudownego partnera… Nie pojawiło się ani jedno, ani drugie. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to wszystko było złe. Potem sama kupiłam sobie karty tarota, wierzyłam, że będę umiała dzięki nim sama rozwiązywać problemy. Jakże byłam głupia. Przecież to właśnie dlatego te problemy miałam. Pojawiły się u mnie i u córki choroby, których lekarze nie mogli wyleczyć. Zły rządził moim życiem. Jak miało być dobrze? Jesienią 2014 roku pewna kobieta powiedziała mi o nowennie pompejańskiej. Przeczytałam w internecie, na czym ona polega. Zastanawiałam się, czy dam radę. Ja? Przecież nawet nie potrafiłam odmawiać różańca… Byłam zrozpaczona swoją sytuacją. W październiku zaczęłam odmawiać nowennę pompejańską. Pozornie sytuacja się nie zmieniła. Pozornie. Nie zaczęłam zarabiać więcej. Nie poznałam partnera życia. I mimo że wtedy nadal popełniałam grzech ciężki, ponieważ byłam u jasnowidza, Matka Boża okazała mi ogromną miłość. To dzięki Maryi stałam się osobą radośniejszą. Zaczęłam zbliżać się do Kościoła. Nie zdawałam sobie sprawy, jak złe są tarot i wizyty u wróżek. W grudniu zaczęłam odmawiać drugą nowennę. Dodam, że karty tarota wciąż były w moim domu. I wtedy stało się… Przed świętami Bożego Narodzenia, po 14 latach udałam się do spowiedzi. Ksiądz, gdy mnie wyspowiadał, wyszedł z konfesjonału, ponieważ byłam ostatnią osobą, i zapytał, czy chcę przyjąć Eucharystię. To było ogromne przeżycie. Po tylu latach. Sama. Przed ołtarzem. Przed krzyżem i Panem Jezusem… Wciąż miałam kontakt z osobą, która powiedziała mi o nowennie. Wspierała mnie. Nie było łatwo. Zły walczył. Podczas drugiej nowenny miałam chwile załamania. Było gorzej niż wtedy, gdy się nie modliłam. Księża mówili, że zły walczy. Walczył. Nie mogłam się modlić, czułam ścisk w gardle, ale nie poddawałam się. I wtedy powiedziano mi, że trzeba pozbyć się z domu wszystkich przedmiotów związanych z tarotem, dziwnych figurek itp. Po tej niesamowitej spowiedzi wróciłam do domu i zaczęłam pakować do worków karty tarota, książki o tarocie, książki Paulo Coelho i inne. Było tego mnóstwo, nawet nie wiedziałam, że aż tyle tego mam. Córka miała w pokoju ogromną figurę Izis, bogini egipskiej, przywiezioną z wakacji. Kiedyś przeczytałam w internecie, że Egipcjanie uważają, że jest Matką Boską… Na niektórych podobiznach trzyma dziecko podobnie jak Maryja. Ta figurka też powędrowała do śmieci. Córka była zła. Gdy szłam na śmietnik, zerwała się ogromna wichura. Z trudnością otworzyłam drzwi klatki schodowej, aby wydostać się na zewnątrz. Następnego dnia moja córka wstała z ogromnym gniewem. Nigdy u niej tego nie widziałam, bez powodu zaczęła mnie kopać. Nigdy tego nie robiła, jest zrównoważoną mądrą dziewczynką. Zawsze to ona namawiała mnie do pójścia do kościoła w niedzielę. Tym razem byłam w szoku. Płakała, że ona nie idzie do kościoła. Błagała mnie, żebym ja też nie szła. Poszłyśmy. Byłyśmy też na mszy o uzdrowienie. Zaznaczę, że była to niedziela. Od tego czasu zaczęło się wszystko psuć w domu. Wszystko. W poniedziałek, gdy przyszłam do pracy, powiedziano mi, że alarmy włączały się całą noc i sprzęt się zepsuł. Modliłam się. Teraz kończę odmawiać część błagalną, jestem innym człowiekiem. Jestem szczęśliwa. Mój były mąż nie płacił alimentów od dwóch lat… Od listopada płaci. Ma własną firmę, wznowił działalność. Nie pije już alkoholu. Po raz pierwszy od roku zadzwonił do córki. Odwiedził ją. Widzieli się w święta. Teraz razem z córką uczestniczymy w rekolekcjach. W naszym domu panuje zgoda i spokój. Jest miłość. To niesamowite. Dziękuję i będę dziękować Matce Boskiej za łaskę wiary, za to, że Bóg mi przebaczył.
Anna
informacja
Wspieraj różańcowe inicjatywy
Czy wiesz, że poza czasopismem "Królowa Różańca Świętego" mamy wiele innych inicjatyw? Jeśli podoba Ci się nasza praca, to wspieraj nasze inicjatywy.