W zeszłym roku pielgrzymowałem pieszo do włoskiego sanktuarium Matki Bożej Róży Duchownej w Montichiari. Ostatnio opisywałem moją drogę przez Polskę, Łużyce i Czechy. Teraz czas na Niemcy.
Kiedy przekraczam granicę czesko-niemiecką, po godzinie 17, 24 września, chmurzy się i zaczyna padać. Na szczęście udaje mi się rozbić namiot w gęstym lesie świerkowym, który doskonale chroni przed opadami. Jednak o 4 nad ranem trzeba wstać, złożyć namiot, opuścić bezpieczny las i wyjść na zacinający deszcz, aby zdążyć dojść przed wieczorem do Passau. Około 6 główna droga, którą idę, staje się zbyt ruchliwa i niebezpieczna, więc gdy dochodzę do najbliższego miasta – Freyung – znajduję jakąś spokojniejszą, która prowadzi przez Waldkirchen położone na wzgórzu, na którego szczycie wznosi się górujący nad miastem kościół.
Gdy dochodzę do niego około 10, na szczęście przestaje padać, a potem nawet wychodzi słońce. Jednak po 15 znowu się chmurzy i przychodzi gwałtowna ulewa. Udaje mi się przed nią schronić pod wiatą na przystanku autobusowym. Po jakimś czasie znów wychodzi słońce i ruszając w dalszą drogę, podziwiam na niebie piękne tęcze. Do Passau, które jest położone u zbiegu trzech rzek, dochodzę około 17, ale kiedy przekraczam pierwszy most na rzece Ilz, zaczyna znowu padać. Na szczęście przestaje, kiedy przekraczam następny most, na Dunaju. Dostaję się nim do centrum, w którym znajduje się piękna barokowa katedra pw. św. Szczepana, z największymi na świecie organami. Zwiedzam ją, jednak to nie ona przyciągnęła mnie tutaj, ale górujące nad miastem sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki – Mariahilf.
Aby się tam dostać, muszę przejść przez trzeci most, na rzece Inn, i wejść po stromych, krytych schodach, po których przede mną wchodziły, modląc się, tysiące pielgrzymów. Sanktuarium wzniesiono tutaj w XVII w., a dokładnie jego początki związane są z przybyciem do miasta w 1611 r., wraz z bp. Leopoldem, obrazu Maryi z Dzieciątkiem namalowanego w 1537 r. przez Lukasa Cranacha starszego. Dzieło bardzo spodobało się dziekanowi katedry w Passau, margrabiemu von Schwendiemu, do tego stopnia, że polecił wykonanie dla siebie jego wiernej kopii, którą umieścił w kaplicy, w swoim ogrodzie u stóp góry.
Mariahilf – centrum pielgrzymkowe dla środkowej Europy
Jednak po wielu objawieniach, jakie miały tam miejsce w 1622 r., uznał, że Maryja sama upomina się o większą cześć dla siebie. Przeniósł kaplicę z obrazem na szczyt góry i udostępnił ją dla wszystkich wiernych, aby mogli się modlić przed cudownym obliczem Maryi z Dzieciątkiem. Duży napływ pielgrzymów spowodował, że musiał on już w 1624 r. przebudować kaplicę na kościół, który powstał w 1627 r. i szybko stał się ulubionym sanktuarium w okolicy, zwłaszcza za przyczyną zakonu kapucynów, którym powierzył opiekę nad nim. To oni uczynili z Mariahilf centrum pielgrzymkowe dla środkowej Europy, zwłaszcza po odsieczy wiedeńskiej 1683 r., za sprawą Marcusa Aviana – kapucyńskiego duchownego, który oddał losy tej bitwy pod opiekę Maryi. Z całych Niemiec i Austrii przybywali pielgrzymi, aby dziękować Jej za otrzymane łaski i prosić o nowe. Świadczą o tym liczne wota pozostawione tutaj przez nich, umieszczone na ścianach krytych schodów prowadzących do sanktuarium. Zwłaszcza pomocy szukano tu w momentach zagrożeń, kiedy pożary pustoszyły Passau lub gdy groziły mu powodzie. Ostatnio miało to miejsce w 2013 r., w czasie wielkiej powodzi, która zalała miasto i przypomniała ludziom o małości człowieka wobec sił natury i uświadomiła, że tylko u Matki można szukać ratunku, wołając jak dziecko: „Mariahilf, Mario, pomóż!”. Pomogła i uratowała miasto. Jak zwykle, jak ratowała kiedyś przed nawałą turecką, tak robi to dziś.
Wchodzę po stromych schodach, podziwiając zgromadzone wota. Na szczycie góry przed kościołem jestem krótko po 18, okazuje się jednak, że wieczorna msza jest dopiero o 19, a przed nią o 18.30 jest jeszcze różaniec. Mam więc trochę czasu na modlitwę i aby pokontemplować piękno oblicza Maryi, czule obejmowanej przez małego Jezusa. Mogę spokojnie przedstawić Im wszystkie moje sprawy, z którymi do Nich zmierzam. Jest spokojnie, zwłaszcza że w kościele jest zaledwie pare osób. Gdy jednak przybliża się czas różańca, a potem mszy, wypełnia się on ludźmi. Jakby na przekór stereotypowi, że w Niemczech kościoły są puste. Dobrze jest być tu, na wieczornej mszy świętej na koniec dnia. Sprawują ją po niemiecku dwaj ojcowie paulini, którzy opiekują się sanktuarium od 2002 roku.
Po mszy jest już ciemno, poza tym się chmurzy, więc idę do zakrystii, aby spytać, czy nie mógłbym tu przenocować. Ten, który przewodził, jest Niemcem, ale woła drugiego, który jest Polakiem, i mówi mi, żebym poszedł na furtę i tam zapytał. Na furcie przyjmuje mnie o. Beniamin, który również jest z Polski i nie stwarza mi żadnych problemów. Daje mi coś do zjedzenia, a później prowadzi do pomieszczeń, gdzie mogę nareszcie po raz pierwszy od dziewięciu dni, tzn. od noclegu w salce w kościele w Zgorzelcu, skorzystać z uroków cywilizacji, przenocować na materacu, wziąć prysznic, zrobić sobie pranie i podładować baterie. Ale najlepsze jest to, że mogę choć przez chwilę porozmawiać z kimś w ojczystym języku. Na koniec, około północy podziwiam piękny widok z mojego okna na rozświetloną nocnymi światłami Passau i dziękuję Bogu i Maryi, że udzieliła mi tutaj, pod tym dachem, swojego schronienia.
Następnego dnia wstaję późno, tzn. o 7, bo mam być o 8 na śniadaniu, spakowany i gotowy do drogi. Pytam jeszcze o. Beniamina, którędy najlepiej iść do sanktuarium w Altötting. Radzi, żeby cały czas trzymać się rzeki Inn, bo wzdłuż niej są drogi rowerowe, którymi spokojnie można dojść. Robimy sobie jeszcze wspólne zdjęcie, proszę go o błogosławieństwo na drogę i dziękuję za gościnę. Musimy już wracać do naszych obowiązków, on do swoich, a ja do swoich. Jeszcze tylko wchodzę na chwilę do kościoła, żeby pożegnać się z Maryją i Jej Synem i prosić Ich o siły i o opiekę, i ruszam w dalszą drogę. Schodzę schodami, opuszczając teren sanktuarium, a potem schodzę do rzeki Inn i przechodzę mostem na jej drugą stronę.
Będę wzdłuż niej szedł właściwie przez cały dzień, a także następny, mijając takie miejscowości, jak: Scharding, Antiesenhoffen, gdzie będę spał na ławkach w przydrożnym opuszczonym barze, Obernberg, Aigen, Simbach, Kirchdorf, by wreszcie pod koniec następnego dnia na chwilę odbić od rzeki i w jakiejś małej wiosce schronić się przed nadciągającą burzą i przenocować w stodole. Następnego dnia idę przez Marktl, miasto, w którym urodził się Benedykt XVI, czego wówczas nie byłem świadomy. Znów przechodzę przez most na Innie, dalej lasami dochodzę do Neutotting, a stamtąd już prosto do Altötting, zwanego bawarską Częstochową.
Kult Maryi w Altötting
Początki kultu maryjnego w Altötting wiążą się z przybyciem w te strony św. Ruperta, benedyktyńskiego mnicha z Salzburga, który w VIII w. nawracał miejscową ludność na chrześcijaństwo.
Zburzył pogańską świątynię poświęconą Mitrze, a na jej miejscu postawił kaplicę, w której ochrzcił miejscowego księcia Ottona i jego poddanych. Kaplicę poświęcił Matce Bożej, a w jej wnętrzu umieścił Jej drewnianą figurkę z Dzieciątkiem. Latami przez Altötting przetaczały się epidemie, klęski żywiołowe i napaści obcych wojsk, kaplica przetrwała jednak wszystkie te nieszczęścia, ale w XIII w. figurka zaginęła. W 1330 r. zastąpiono ją inną, mierzącą 65 cm wysokości, wykonaną z drewna lipowego, która z czasem od dymu palonych na ołtarzu świec przybrała charakterystyczny czarny kolor; z powodu tego koloru zaczęto nazywać ją Czarną Madonną.
To ona jest czczona do dziś za sprawą cudów, które miały tu miejsce w 1489 roku. Wydarzyły się wówczas dwa tragiczne wypadki: w pierwszym zginął chłopiec przejechany przez wóz z sianem, a w drugim dziecko utonęło w rzece. Jednak za sprawą modlitw zrozpaczonych matek zanoszonych do Maryi dzieci odzyskały życie i zdrowie, chociaż wcześniej stwierdzono ich zgony. Wieści o tych cudach szybko rozeszły się po całej Bawarii, z której do małego Altötting zaczęły przybywać tysiące pielgrzymów. Maryja wysłuchiwała również próśb innych, którzy je do Niej zanosili. Świadczą o tym wota, które przyozdabiają kaplicę. Są ich ponad 2 tys., a byłoby z pewnością więcej, tylko po prostu nie ma już na nie miejsca. O skali kultu niech świadczy to, że kaplica, aby pomieścić napływ pielgrzymów, wkrótce została otoczona przez wiele kościołów, które powstały w bardzo krótkim czasie. To w nich odbywają się główne msze i nabożeństwa, a mała kaplica położona w centrum placu jest przeznaczona na indywidualne modlitwy. W 1623 r. książę Maksymilian I ogłosił Czarną Madonnę z Altötting patronką Bawarii, co zaskutkowało tym, że on i późniejsi władcy ofiarowywali swoje serca Maryi, aby po śmierci pełniły przy Niej wieczystą wartę honorową. Do dziś 24 urny z sercami władców Bawarii przyozdabiają kaplicę z figurką Maryi z Dzieciątkiem.
Pielgrzymki do Czarnej Madonny przyciągają ludzi nie tylko z Niemiec i pobliskiej Austrii, ale z całej Europy i całego świata, chociaż najbardziej rzucają się w oczy sami Bawarczycy w swoich charakterystycznych strojach, którzy przybywają tutaj całymi rodzinami. Szacuje się, że w ciągu roku sanktuarium odwiedza około miliona pielgrzymów. W 1980 r. W czasie swojej pielgrzymki do Niemiec nawiedził je Jan Paweł II. A wcześniej, bo w 1782 r., papież Pius VI. Nie mogło oczywiście zabraknąć tutaj papieża Benedykta XVI, który pielgrzymował tu, kiedy jeszcze był dzieckiem. Przybył tutaj oficjalnie jako papież 11 września 2006 r., by pokłonić się Czarnej Madonnie. Modlił się wtedy również w pobliskim kościele przed relikwiami św. brata Konrada, który zgodnie z ewangelicznym zaleceniem Chrystusa cały swój majątek rozdał ubogim, wstąpił do zakonu kapucynów i przez 40 lat, będąc furtianem, opiekował się ubogimi i pielgrzymami. Miał też dar czytania ludzkich serc i prorokowania. Zmarł w opinii świętości w 1894 r., a w 1934 został kanonizowany. Zanim się ta pomodlę, idę do sanktuarium, tzn. kaplicy, w której znajduje się cudowna figurka. Ciężko do niej się dostać, bo jest tam jakaś grupa pielgrzymów, która akurat śpiewa po niemiecku naszą „Czarną Madonnę”. Przez chwilę trochę czuję się jak w domu, tzn. jakbym nagle się znalazł na Jasnej Górze. Ale po chwili przychodzi mi do głowy, że to może jest ich pieśń i że może to my im ją „podkradliśmy”, tak jak zrobiliśmy to z „Barką”. Nie wiem, jak jest naprawdę, więc później sprawdzam – została napisana w 1971 r. przez kompozytorkę Alicję Gołaszewską i była ulubioną pieśnią kard. Stefana Wyszyńskiego. Więc jednak jest „nasza”. Ale tak naprawdę nie ma znaczenia, czy jest polska, czy niemiecka, ważne jest chwalenie przez tę pieśń Matki naszego Zbawiciela, tylko to się liczy.
Gdy wchodzę głębiej do kaplicy, coraz bardziej kojarzy mi się ona z jasnogórską za sprawą podobnego czarnego wystroju. Wewnątrz panują półmrok i modlitewne skupienie, obowiązuje nakaz ciszy i zakaz robienia zdjęć. Nie wytrzymuję jednak i po modlitwie przed figurką łamię go i robię jej najdyskretniej jak się da parę zdjęć, aby utrwalić te chwile. Odmawiam jeszcze różaniec i wychodzę na zewnątrz bocznymi, starymi drzwiami, aby w podcieniach oglądać zgromadzone tutaj wota, które świadczą o licznych cudach, jakie tu się wydarzyły za sprawą Maryi z Dzieciątkiem. Później idę jeszcze zwiedzić położone w sąsiedztwie kaplicy kościoły i klasztory. Pytam o możliwość noclegu, nigdzie nie ma jednak miejsca, zwłaszcza że jest to sobotnie popołudnie, czas kiedy przybywa tutaj najwięcej pielgrzymów. Na nikim nie robi więc wrażenia widok mnie z plecakiem, zwłaszcza że większość z tych, którzy tu przybywają, też ma plecaki, tylko nie mają w nogach kilkuset kilometrów przebytych pieszo. Wyglądają raczej na wypoczętych i niestrudzonych drogą, jakby przed chwilą wysiedli z autokarów lub pociągów.
Dalsza droga
Idę jeszcze do kościoła pw. św. brata Konrada, w którym w szklanym sarkofagu spoczywają jego relikwie, umieszczone w srebrnym odlewie jego ciała. Po modlitwie przy nich pytam jeszcze tutaj o nocleg, nie natrafiam jednak na godnego następcę miłosiernego kapucyna, który by mi pomógł. Idę więc do ostatniego kościoła, wyróżniającego się wielkością. Jest nim bazylika św. Anny, gdzie akurat o 16 rozpoczyna się msza święta, w której postanawiam uczestniczyć. Tutaj również nie znajduję schronienia, podobnie jak w Caritasie, w którym za nocleg najpierw chcą ode mnie 25 euro, ale w końcu okazuje się, że nie ma już wolnych miejsc.
Udaję się powtórnie na plac, na którym znajduje się kaplica, i jeszcze raz modlę się w jej wnętrzu, żegnając się z Maryją i Jej Synem, przed figurką, która Ich przedstawia. Opuszczam piękne, choć niezbyt dla mnie gościnne Altötting, które wkrótce będzie tonąć w promieniach zachodzącego słońca. Dopiero kiedy po zmroku rozbijam namiot w przydrożnym polu kukurydzy i w końcu kładę się spać, przychodzi mi do głowy, że może to Maryja nie chciała, żebym u Niej dłużej pozostał, tylko żebym poszedł dalej na Jej chwałę. Żeby móc zdążyć do Niej i być we właściwych miejscach we właściwym czasie, aby wszystko mogło mi się udać. A to, że dłużej bym tam pozostał, mogłoby zaważyć na całym Jej planie, który mi ułożyła.
Z tą myślą zasypiam, by rano wstać przed świtem i wyruszyć w dalszą drogę. Przez całą słoneczną niedzielę będę szedł przez piękne bawarskie miejscowości, takie jak: Unterkirchen, Garching, Trostberg i Altenmarkt, by pod koniec dnia dojść do Seebrucku położonego nad brzegiem malowniczego jeziora Chiemsee, po którego drugiej stronie widać już alpejskie szczyty. Do zmroku idę wzdłuż jego brzegu, by w końcu zatrzymać się na noc w lesie przed miejscowością Gstadt. Przed świtem budzi mnie nagły i gwałtowny wicher, więc pakuję się szybko i zwijam namiot, zwłaszcza że gałęzie drzew zaczynają się łamać. Wichura towarzyszyć mi będzie przez cały dzień, utrudniając marsz przez takie miejscowości, jak: Gstadt, Rimsting, Prien i Aschau. Ustanie dopiero o godzinie 14.20, kiedy opuszczę bawarską ziemię i przejdę przez granicę na teren Austrii. Jest poniedziałek 30 września 2019 r., tak minęło moje sześć dni na bawarskiej ziemi, którą włada Maryja, obecna tu w swoich dwóch sanktuariach w Passau i Altötting. Przede mną jeszcze Austria i Włochy, które również do Niej należą, jak i cały świat, ale to już temat na inną opowieść.
PS. Pozdrowienia i wielkie „Bóg zapłać!” za gościnę dla o. Beniamina i wszystkich oo. paulinów z sanktuarium Mariahilf w Passau.