Opowieści różańcowe

Opowieści różańcowe mam dwie. Obie zagraniczne. Pierwsza z Lewoczy na Spiszu. Spisz aż do rozbiorów należał do Polski. Urocze miasteczka: Lewocza, Kieżmark, Bardejow, Lubownia, Podoliniec, Spiskie Podzamcze, mówię pani, bajka. Później były to Górne Węgry, a teraz jest Słowacja. Nieważne. Ważne, że blisko i pięknie tam jest. W Lewoczy miałem różańcową przygodę. To znaczy na Górze Maryjnej, która jest troszeczkę za miastem. W samej Lewoczy, pewnie pani słyszała, w kościele Świętego Jakuba znajduje się, według nich, największy na świecie gotycki drewniany ołtarz. Ściśle mówiąc, chodzi o to, że tamtejszy ołtarz z lipowego drewna nie jest największy, tylko najwyższy, ponad osiemnaście metrów. Największy gotycki ołtarz, wiadomo, jest nasz, w kościele Mariackim w Krakowie. Zatem zjadłem w Lewoczy dwie pizze i wyruszyłem za mia­sto, na Górę Maryjną – Mariánskou hore. Papież Jan Paweł II był tu przede mną w 1995 roku. Góra Maryjna nad Lewoczą to taka słowacka Częstochowa. Najważniejsze Sanktuarium na Spiszu i całej Słowacji, a Matka Boża nosi tu tytuł: „Patronka trwających w wierze”. Byłem tam. Byłem i opowiem różańcową przygodę. Wikipedię ma każdy w domu, a większość nawet w komórce, ale żeby przeżyć różańcową przygodę, trzeba na Górę Maryjną wejść. Był śliczny, sierpniowy dzień. Nie pamiętam, co po drodze gospodarzom z drzew skubałem, ale na pewno coś skubałem. Zawsze jak wędruję, to skubię to, co jest na wyciągnięcie ręki. Jestem wyznawcą powszechnego przeznaczenia dóbr natury. Wspiąłem się na górę. Przepiękne niebo było. Kościółek niezbyt rozrośnięty, ale nad okolicą, nad Spiszem całym króluje. Godny tytuł do tego zobowiązuje: Bazylika Minor. Kiedy przybywam do miejsca pielgrzymkowego, od razu klękam na dwa kolana, kłaniam się czołem nisko i jeżeli nikt nie podgląda, całuję schody. Taki mam zwyczaj. Jeżeli do miejsca pielgrzymkowego przybywam późnym wieczorem lub w nocy, wtedy lubię przytulić się rękoma i twarzą do ściany świątyni. Tym razem do Matki Bożej Patronki trwających w wierze przybyłem w sierpniowe wczesne popołudnie. Przezroczyste powietrze było i czysty horyzont. Kościółek, przepraszam, Bazylika Mniejsza, usadowił się na górce, prawie w lesie. Sama przyroda. Dwie rodziny z małymi dziećmi wypoczywały na kocach zupełnie blisko wejścia do świątyni. Uklęknąłem w progu, pokłoniłem się nisko czołem, posadzkę całuję. Ani się w bazylice porządnie nie rozgościłem, ani Matce Bożej głęboko w oczy nie spojrzałem, a już był przy mnie chłopczyk sześcio-, siedmioletni. Czysty, normal­ny i zadbany, żaden żebrak. Chłopczyk pozdrowił Pana Jezusa po słowacku i pyta mnie, czy możemy razem pomodlić się na różańcu jedną dziesiątkę? Oczywiście, że się zgodziłem. Ucieszył się oczami, całą buźką się ucieszył. Ustaliliśmy techniczne szczegóły modlitwy. Dogadaliśmy się, jaką Tajemnicę Różańca będziemy rozważać. Uzgo­dniliśmy wspólną intencję. Modliliśmy się razem. Chłopiec po słowacku do połowy Zdrowaś Mario, dalej ja po polsku i tak dziesięć razy. Na koniec podziękował mi i wyskoczył z ławki. W wejściu do kościoła pojawiły się siostry zakonne. Chło­piec odczekał, aż zakonnice zajęły ławkę. Dalej już się pani domyśla. Przewodził różańcowej modlitwie czterech zakonnic. Do połowy Zdrowaś Mario chło­piec, od połowy siostry zakonne. Takie to było niewymuszone, a przecież nieoczekiwane. Modlitwa szczera i wesoła. Autentyczna. Zero rutyny, sama świeżość. Pewnie nie zdarzyło się, żeby szkrabowi ktoś odmówił wspólnej różańcowej modlitwy. Dziecko dobrze wie, jak mrugać oczkami, żeby odpowiedź zawsze była na tak. Taką oto różańcową przygodę miałem na Górze Maryjnej nad Lewoczą. A Matka Boża ma tam rumiane policzki z emocji. Takich rumianych policzków gdzie indziej nie widziałem. A… i najpiękniejsze było to, jak chłopiec wybiegł z kościoła, popędził do rodziców pilnujących na kocu młodsze rodzeństwo i triumfalnie obwieścił: Modli­łem się z Polakiem i z czterema siostrami! Wyko­nywał przy tym gesty szczęścia, jakie wykonują zwycięscy sportowcy na olimpiadzie. Piękni rodzice odpoczywający z małymi dziećmi tuż przy wejściu do kościoła. Przestrzeń otwarta, słońca taniec. Fragment książki „Nareszcie wyglądam jak człowiek”  
Opowieści różańcowe
 

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Photo of author

Marek

Woś

Redaktor naczelny KRŚ, polonista, filmoznawca, edytor, ekonomista, człowiek od każdej roboty.
Więcej tekstów tego autora

Mogą zainteresować Cię też:

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x